sobota, 31 grudnia 2011

statystyka, odcinek drugi

Statystyka mówi, że odwiedzający tego bloga najczęściej korzystają z przeglądarki Firefox (dalej Chrome, Opera i dopiero IE z ledwo 11%). Zaś z systemów operacyjnych najpopularniejszy jest Windows (aż 91% wejść), ale co ciekawe, na drugim miejscu są wejścia z iPhone'ów. Czyli że nowe technologie Wam, czytelnicy, służą.

dzień 153 - ręcznika ciąg dalszy

Dzisiaj (w nocy z 30 na 31 grudnia, stąd takie liczenie dni, jak w tytule) znowu padało na naszym nocnym spacerze. Po powrocie (bo w ogóle jakoś ten spacer upłynął mi na rozmyślaniach) przeżyłam olśnienie i postanowiłam nauczyć Fenkę nowej, prostej, a bardzo efektownej sztuczki.
Na czym ona polega? Wykorzystałam fakt, że mała sama z siebie kojarzy bycie mokrą i suszenie ręcznikiem po powrocie do domu (pisałam o tym tutaj). I dzisiaj po powrocie stanęłam w przedpokoju, - Fenka znowu wiedziała, że powinno nastąpić wycieranie, więc stała skupiona na mnie - powiedziałam "podaj ręcznik" i, dla ułatwienia, spojrzałam w jego stronę. Chwila myślenia i szczeniak dzielnie złapał ręcznik zębami, próbując go ściągnąć i tutaj mój werbalny zachwyt o nagroda w postaci przeciągania, zabawy i wycierania.
Dopracujemy i będzie sztuczka jak z filmu!

środa, 28 grudnia 2011

dzień 151 - dobra rutyna i słowo o karmach

Rutyna jest dobra i satysfakcjonująca, o ile się ją dobrze ułoży.
Codzienne spacery z psem brzmią jak zadanie rutynowe, przez co wielu mogą przerażać albo przynajmniej odrzucać jako potencjalnie bardzo nudne. A nic bardziej mylnego.
Po świątecznym lenistwie postanowiłam, że (o ile, odpukać, okoliczności niezależne pozwolą) nie będzie dnia bez długiego spaceru z psem. I od dzisiaj plan ów wykonuję.
Dzisiaj poszłyśmy na dwugodzinny spacer po Polu Mokotowskim. Było bieganie, było poznawanie psów, był przypadkowe spotkanie z Mateuszem bez Tabo, ale za to z niewidomą Maliną i jej panią. I był trening, fajny, wyluzowany, z sukcesami i radością. I śliczne aportowanie piłki, wciąż na dwóch piłkach ćwiczone, ale z wymianami bez kłopotu.
A po powrocie z pracy dowiedziałam się od sąsiadek, że pies pod moją nieobecność był cicho jak myszka - czyli trening, odpukać, przyniósł skutki i histeria separacyjna się skończyła. Oby.
I właśnie stąd myśl, że dobra rzecz ta rutyna. Nie w znaczeniu wykonywania tych samych czynności w kółko, ale żeby mieć jakieś zwyczaje, jakieś postanowienia, wykonywać systematyczną pracę. Bo to przyjemne i daje efekty.

Z innej beczki i antyrutynowo teraz. O karmach.
Fenka od początku mieszkania u mnie jadła Fitmin Puppy. Karma porządna, zbilansowana, niedroga, szczeniak rósł dzielnie i wyglądał dobrze. Postanowiłam zmienić ją na Orijen Puppy, bo wyszło mi z analiz, że to świetna karma. Niestety, sklep, który miał mi Orijena dostarczyć, nawalił. Dlatego (chociaż wiem, że to nieidealna sytuacja) Fenka przeszła na Pronature Puppy kurczakową, której nie polecam. Nie smakowało, nie służyło, nastąpiła więc wymiana (dość awaryjna, bo po półtora tygodnia) na Purinę Pro Plan. I przy misce jest szał, zobaczymy, jak wpłynie na zdrowie. I jak pójdzie kolejne przestawianie na Orijen. Jest mi głupio, że tak psa po karmach rzucam, ale pocieszam się, że na nieszczęśliwą nie wygląda i śmiga aż miło.

dni 147-149 - w gościach

Święta były. Udały się nam całkiem bardzo, rodzina dopisała, prezenty fajne.
Ale, z punktu widzenia tego bloga, najważniejsze w Świętach było to, że większość czasu spędzałyśmy poza domem, w gościach (kochana Babcia sama zaproponowała, żebym wzięła psa; drugiego dnia Świąt rodzice uznali obecność Fenki za oczywistość).
Jednym słowem: jest dobrze. Fenka bezwzględnie i absolutnie, mimo moich obaw, zachowuje czystość, a to jest w sumie (szczególnie, że to szczeniak jeszcze) najważniejsze. Jest ciekawska bardzo, ale kradnie mało i tylko z podłogi. Dużo śpi i nie ma problemu z kładzeniem się gdziekolwiek, chętnie pije, je, lubi ludzi. Problemem jest bobrowanie po stołach i szafkach w poszukiwaniu jedzenia oraz, w mniejszym stopniu, wchodzenie na meble. Mebli sama ją nauczyłam, daje się powstrzymać komendą albo natychmiast, także komendą, nakłonić do zejścia. Gorzej z pchaniem ryjka i przednich łapek na meble: owszem, reaguje na "nie", ale później próbuje znowu, znowu i znowu. I szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, jak ją tego oduczyć bez stosowania awersji, szczególnie, że to po pierwsze zachowanie samonagradzające się (raz na sto prób coś się z blatu czy stołu da ściągnąć), a po drugie boję się nauczyć psa, że nagradzam sztuczkę pod tytułem "wchodzę na stół - zeskakuję ze stołu". A awersja nie wchodzi w grę.

Poza tym cóż, od jutra (bo dzisiaj był ostatni dzień leniwca) bierzemy się za długie spacery i porządną pracę, bo minął już ponad tydzień bez przedszkola, a przed nami kolejne dwa i wstyd będzie się zapuścić. Szczególnie, że jest nad czym pracować, bo mnożą się nam sztuczki agilitowe, a powtarzać posłuszeństwo też należy. No i fajnie by było zrzucić z siebie świąteczne rozleniwienie.
Ale mamy sukces: drugiego dnia Świąt poszłam z bratem i jego dziewczyną na spacer z psem po falenickim lesie. Fenka latała bez smyczy, co sprowokowało brata do komentarza, że złoszczą go psy bez smyczy, bo podbiegają do prowadzonego na lince psa rodziców i go zaczepiają. Przyznałam bratu rację, tłumacząc zarazem, że bez smyczy powinny być puszczane tylko psy w pełni odwoływalne, na co on wyraził wątpliwość, czy takie psy istnieją. I w ciągu spaceru Fenka trzy razy pięknie dała się odwołać od innych psów (czyli 3:0, bo nie było odmowy przy odwołaniu). Brat zdumiony, sukces jest.

Myślę nad zakupem krokomierza, bo coraz bardziej podoba mi się dogtrekking. Na razie nie ma mowy o poważnych ćwiczeniach, bo mój glutek wciąż jest szczeniakiem i nie chcę jej przeciążać, ale warto byłoby wiedzieć, ile łazimy i stopniowo wypuszczać się na dalsze wycieczki.

sobota, 24 grudnia 2011

Wesołych Świąt (dnia 147)

Wszyskim czytelnikom bloga życzę wesolych Świąt, pociechy z czworonogów, sukcesów w ich wychowaniu i w innych dziedzinach życia oraz, zwyczajnie, szczęścia.


I vintage (bo to takie modne) zdjęcie do tego, pierwsze fenkowe zdjęcie z choinką.

niedziela, 18 grudnia 2011

statystyka na dobry humor

Zajrzałam do statystyk bloga. Poza faktem, że linkowanie postów na facebooku się opłaca, bo notkę o ręczniku obejrzało już ponad 70 osób, to na mojego bloga trafił ktoś, kto wpisał w google "piesek turlak wymiary". Okeeej...

Praca, głupcze! (czyli wnioski ważne i ogólne z dni 137 i 138)

Są takie chwile, kiedy chce się, w celach przypomnieniowo-edukacyjnych, wziąć swój własny łeb i strzelić nim porządnie o jakąś twardą powierzchnię. Ot, żeby się wiedza utrwaliła.

Agnieszko, t/sobie przede wszystkim, ale wszystkim innym poza tym, przypominam, że posiadanie psa, wychowanie psa, praca z psem to proces ciągły, nieustająca robota. I nie ma, że się nie chce, nie ma, że boli. Bo tak samo, jak pies potrafi natychmiast wynagrodzić nasz starania, tak i nasze zaniedbania mszczą się błyskawicznie.

Skąd to wszystko? Ano stąd, że się zaniedbałam. No, nie się, a pracę z psem. Nie chciało mi się ostatnio, przyznaję, bijąc się w piersi. Nie chciało mi się ćwiczyć materiału z przedszkola, nie chciało mi się sztuczkować, nawet podstawowe posłuszeństwo nieco zaniedbałam. Nie żeby Fenka była jakaś koszmarnie biedna, nie, spacery były, owszem, długie nawet, ale jak ostatnia idiotka, zniechęcona pogodą i faktem, że Fenka miewa ostatnio lekkie foszki odpuściłam ciężką pracę na rzecz lekkiej zabawy. Dokładnie problem polega na tym, że pies, psia jego noga, nie chce być automatem i mimo wszystko wymaga, szczególnie w okresie dorastania, udowadniania mu pewnych rzeczy raz po raz. W naszym przypadku, zaniedbałam przypominanie małej, że praca ze mną i w ogóle wszystko ze mną to najlepsza zabawa i wszystko inne jest mniej warte. Zamiast tego pies biegał pod kontrolą, ale samopas, ćwiczeń było mało, innych psów dużo, a ja, co może najgorsze, chodziłam zajęta swoimi sprawami i psa wychowywałam nieco mimochodem i jakby z obowiązku.
No i na efekty nie trzeba było długo czekać - weekend w przedszkolu upłynął pod znakiem tragicznie wstydliwej soboty, kiedy nie wychodziło nam prawie nic, oraz dużo lepszej niedzieli z jednym popisem w Fenki wykonaniu. W niedzielę było lepiej, bo po sobotnim wstydzie puknęłam się w czaszkę i na niedzielnym treningu naprawdę ciężko pracowałam, żeby skupiać na siebie psa właściwie non stop, żeby oferować mu dobrą zabawę i smaki na jasno określonych warunkach. Ale za to popełniłam mój zwykły grzech nadmiernej pewności siebie i uznałam, że sporo pies pięknie pracuje przez 45 minut, można założyć, że wszystko już ok - i, chyba żeby ukarać mnie za to durne myślenie, Fenka szarpak, którym się pięknie wymieniała, porwała w zęby i spędziła dobre parę minut na galopowaniu rundek honorowych wokół placu treningowego i ignorowaniu mojego wołania. I trzeba przyznać, że był to jednorazowy numer (dzisiaj), ale widowiskowy i znaczący.

Pożaliłam się, pora na wnioski. A są one piękne w swojej prostocie i już je zapisałam: wychowanie psa, praca z psem to proces ciągły i nieustający oraz warto możliwie najczęściej przypominać psu, że praca ze mną i w ogóle wszystko ze mną to najlepsza zabawa i wszystko inne jest mniej warte.

Warto też tutaj wspomnieć o emocjach (czego nie umiem i nie lubię, ale to ważne). Otóż - i znowu będzie mało odkrywczo - pies czuje emocje przewodnika. Bardzo wyraźnie. Dlatego, kurczę, warto popracować nad podejściem, bo pies wyczuje, kiedy pracujemy z nim bez zaangażowania, kiedy w naszym "chodź tu" pobrzmiewa niewypowiedziane "... bo cię uduszę", kiedy nie czerpiemy z bycia z nim radości.

I tutaj najważniejsze: przecież posiadanie psa i jakakolwiek form a z nim współpracy to niesamowite, niewyczerpane źródło ubawu, frajdy i satysfakcji. I najprościej będzie po prostu o tym pamiętać, nawet kiedy pogoda czy inne drobne upierdliwości dnia codziennego przysłaniają tę myśl. A pamiętanie o tym szybko przyniesie efekty w postaci wzmacniania więzi i wzajemnego zarażania się entuzjazmem.
I to jest pozytywny wniosek.

piątek, 16 grudnia 2011

dzień 139 - ręcznik

Fenka po każdym spacerze, z którego wraca mokra (czy to z okazji pogody, czy bo się kąpała) jest wycierana swoim własnym, zielonym ręcznikiem. Uwielbia ten proces, bo kiedy ja wycieram, ona może się z nim poszarpać, no i po zakończonej operacji też daję jej z nim pobiegać.
Ostatni dzisiejszy spacer odbył się w lejącym deszczu. Dodać należy, że ja dość zmęczona byłam, więc uznałam, że pies może mokry, ale w miarę czysty, więc wycieranie sobie daruję. Wróciłyśmy, wchodzimy do mieszkania, zdejmuję małej obrożę... Ona tej sytuacji ma w zwyczaju biec galopem do miski albo na kanapę. A tutaj pies stoi jak wryty w przedpokoju. Patrzy na mnie. Nie reaguję, zdejmuję buty, a Fenka - i nie żartuję, tak było, choć brzmi jak scena z reklamy! - patrzy na mnie jak na durną i łapie zębami za wiszący obok kurtek ręcznik.
Tak. Mój pies nauczył się kojarzyć bycie mokrym i wycieranie ręcznikiem po powrocie do domu, umie się tego też domagać.

niedziela, 11 grudnia 2011

dzień 134 - podsumowania, śnieg i nowa karma

Z podsumowań, chciałabym wspomnieć o nowych komendach. Do listy z tego posta doszło parę komend związanych z agility.
Zostań - z okazji i agility, i dogoterapii wykonanie tej komendy bardzo się poprawiło. Fenka potrafi siedzieć bez ruchu kiedy od niej odchodzę, odbiegam, skaczę; potrafi też zignorować innych ludzi (choć nie zawsze, ostatnio wyłamała siedzenie, kiedy trenerka Asia przed nią ukucnęła, bo zaproszenie do zabawy było za mocnym bodźcem) czy turlane przed nosem hula-hopy.
Go - zwolnienie z zostania, po którym pies ma galopem lecieć w moim kierunku.
Biegaj - zwolnienie z zostania znaczące "rób co chcesz".
Pozycja - kolejna wersja przychodzenia, tym razem mała ma się ustawiać w siadzie między moimi nogami (pomaga ustawić psa przed startem na tor). Idzie dobrze, ale osłabiło wykonanie "noga".
Samoloty - czyli zmiany ręki prowadzącej przy wykonaniu przez psa obrotu. Bez komendy, ponoć konieczne do agility. Idzie lepiej psu niż mnie, mi ciężko jest skoordynować wszystkie ruchy.
Myk myk - błyskawiczne obiegnięcie przeszkody typu słupek. Mało ćwiczyłyśmy, ale czai.
Nos - targetowanie ręki nosem. Nieźle idzie.
Tunel - no, tunel. Idzie jak złoto, Fenka kocha tunele.
Slalom - na razie biegała raz w życiu maksymalnie rozsunięty tunel. Szło nieźle. (Ciekawostka: psy agilitowe uczy się slalomu w ten sposób, że paliki slalomu są umieszczone na takich jakby prowadnicach, więc można je rozsuwać. Po maksymalnym rozsunięciu powstaje szpalerek ze słupków, między którymi pies wygodnie biegnie. Z czasem słupki przybliża się do środkowej osi slalomu, więc pies musi się między nimi wyginać coraz bardziej, aż do momentu, kiedy biegnie prawdziwy slalom ze słupkami w jednym rzędzie. Nie miałam pojęcia, że to tak działa.)
Wsteczny - cofanie. Ładnie idzie.
I pracujemy nad strefami i nad świadomością zadu.

Poza tym, 7 grudnia przez moment padał śnieg. Fenka była ogromnie nim zafascynowana, a ja zrobiłam kilka zdjęć psa w śniegu. Są bardzo kiepskie, ale widać psie zainteresowanie:


I psa na klatce, po raz pierwszy w życiu ośnieżonego:



I ostatnia rzecz: zamówiłam dzisiaj worek karmy Orijen Puppy, bo niestety, dotychczasowy Fitmin przestał małej "wchodzić". Poza tym na oko Orijen jest karmą o super składzie. Zobaczymy, jak zasmakuje.

wtorek, 6 grudnia 2011

dzień 129 - pół roku

A Fenek skończył dziś pół roku! Jest wielką, dorosłą panną (czytaj: jest małym kurduplem z fochami nastolatki, ale bardzo ją kocham). Z tej okazji dostała kość i (także ponieważ starą smycz pogryzła, poza tym 16mm to nie szerokość obroży dla takiej pannicy) komplet smycz + obroża. Z rogza, bo jestem gadżeciarą.

Komplet saute wygląda tak:



A tak wygląda na Fence. Nic nie widać, wiem, ale cóż...:


sobota, 3 grudnia 2011

dzień 125 - szkolenie psów do dogo

Za nami pierwszy dzień copiątkowego szkolenia dla psów ze Stowarzyszenia.

Jest srogie. Całkiem niezaskakująco, od psów-terapeutów wymaga się bardzo dużo. Na godzinnych zajęciach ćwiczyliśmy właściwie tylko trzy rzeczy: zostawianie w siadzie, zostawanie w warowaniu i chodzenie przy nodze.
Brzmi prosto i nudno, ale rozproszenia dodawały ćwiczeniom emocji. A było ich mnóstwo. Raz, że psy siedziały i leżały bardzo blisko siebie. Po drugie, przeszkadzano im jak się da: chodzono przed nimi, za nimi, nad nimi... Były też skoki przez warującego psa i turlanie hula-hopów tuż przed psimi nosami. Chodzenie z psem przy nodze wymagało za to lawirowania wokół innych par tak, że czasem niemal na siebie wpadaliśmy. A, i było jedno zaskakujące ćwiczenie, kiedy to mieliśmy stać z psem przy nodze i bez słowa się położyć (Fenka wybitnie uroczo zaczęła sprawdzać, co robię, po co i czy nic mi nie jest, wsadzając mi pyszczek w twarz).

Wnioski? No, przede wszystkim muszę ostro popracować, żeby dostosować ćwiczenia i cały system szkolenia do możliwości Fenki, bo mała cudownie się stara, ale dość szybko (stosunkowo, w porównaniu z dorosłymi i doświadczonymi psami) się męczy. Dlatego tak, jak na agility potrzebuję skupienia i otwartej głowy, żeby za psem nadążyć, tak tutaj te same rzeczy przydadzą mi się do obniżania Fence poprzeczki.
Trudne, ale fascynujące.

Mam też inną obserwację fenkowego charakteru, wynikającą z naszych prac z klikaniem. Otóż mała ma tendencję do wracania do znanych rozwiązań i błyskawicznie się złości, kiedy to nie działa; ewidentnie nie lubi zmian zasad i wymagań. To ważna obserwacja, będę musiała i jej łebek otworzyć na nowości.