czwartek, 1 grudnia 2016

Podsumowanie listopada

Najlepsze w listopadzie jest chyba to, że udało mi się napisać jego podsumowanie.

Obikowo i sportowo

Odrobinę przesadzam: bardzo jasnym punktem listopada były też organizowane przez Team Spirit zawody (relacja w poprzednim poście).

Jednak ten listopad (obawiam się, że podobnie do poprzednich) był oficjalnie Najgorszym Psim Miesiącem Roku. Endomondo mówi o totalnym zaniedbaniu tematu spacerowego, zeszyt treningowy  o nieodbytych treningach, pustka na blogu o braku weny, żeby cokolwiek stworzyć.
Trochę mogłaby mnie tłumaczyć nowa, ludzka rzecz, w którą się zaangażowałam i która zajęła mi cały długi weekend, trochę pracą i stresem i kłopotami ze zdrowiem, ale głównie wiem, że to niemądre wymówki, a treningi i spacery to coś, co doskonale robi także mi. Planuję więc radykalną poprawę w grudniu.

Zdrowotnie

Wyciąg z konta bankowego mówi o wizytach u weterynarzy.
Karolek cierpiał na bolioczko i dobitnie pokazał, że okropnie nie pracowałam z nim nad zachowaniem w gabinecie. Tyle chociaż dobrego, że oczko prawie już wyleczone, a w domu sprawnie doszliśmy do porozumienia w temacie obowiązku przyjmowania maści godnie i z honorem. Swoją drogą, fascynujące jest to, że kropelek nie da się wciąż Grubemu podać, bo, skubany, jakimś cudem wie, że kropelka leci i targa łbem idealnie w momencie, kiedy człowiek już nic nie może zrobić.
Fenka zaś musiała odwiedzić doktora Pawła w celu powtórzenia szczepień, a przy okazji poprosiłam go o przeprowadzenie śledztwa w temacie tajemniczych plam siuśków, które pojawiały się nocami w salonie. Mamy diagnozę: hormonalne nietrzymanie moczu, skutek uboczny sterylizacji. Oznacza to miesiąc poważnej dawki Incurinu, potem balansowanie owej dawki i tak prawdopodobnie już na zawsze. Poza faktem, że dumna byłam z zachowania Fenki w poczekalni i w gabinecie, historia z nietrzymaniem moczu inspiruje mnie do rychłego napisania posta o sterylizacji, więc miejcie oczyska otwarte.
Dodatkowo doktor Paweł obiecał nam załatwienie leków na Sylwestra. Pierwszy raz zrobimy coś takiego, więc i o tym zapewne napiszę.

Tak wyglądał nasz listopad. A Wasz?

sobota, 5 listopada 2016

Kwalifikacje do Mistrzostw Świata Obedience 2017, Warszawa, 5.11.2016

Mam do Was prośbę na sam początek: wyszukajcie post o zawodach w Sopocie (tag "zawody" nieźle pomaga, albo ewentualnie kliknięcie tutaj, dla leniwych). Przeczytajcie. Poczujcie nastrój tego, że można mieć super punkty (prawie-prawie ocenę doskonałą), ale przebieg okropny. I teraz czytajcie dalej.

Dzisiaj (tak, wiem, chyba najszybszy wpis ever) odbyła się połowa Kwalifikacji do MŚ Obedience 2017 w Warszawie - czyli, bardziej po ludzku, zawody obi organizowane przez mój piękny i dobry klub, Team Spirit Obedience. Idealne warunki, znany teren, znana komisarz (Jagna kurczę Nowotarska, nasza osobista niemal trenerka!), zagraniczny sędzia - Gonzalo Figueroa Couñago. Miodzio. A jak było? Cóż...

Przed

Cofając się do poprzedniego wpisu, podsumowania października, można się łatwo dowiedzieć, że miesiąc poprzedzający zawody nie był łaskawy dla mojej pracy z psem (zabawne, miesiące wakacyjne przed Sopotem też nie były...). W ostatnich dniach przed zawodami ratowałam kwadrat, który uprzejmy był posypać się całkowicie - i sklejony był na kit i sznurek, bo w kilka dni, wiadomo, poważnie niczego się nie naprawi. Zmagałam się też ze stawaniem zamiast kicania i zrywaniem czekania na przywołanie.
Jakoś tak jednak wyszło, że może właśni świadomość niedociągnięć dała mi sporo luzu i mocne postanowienie, że to ma być po prostu dobry start, z psem wesołym i przy mnie. Żartowałam trochę o tym, że wizualizuję sobie wynik w okolicy 300 punktów, bo Fenka jeśli robi ćwiczenia, to robi je świetnie. Nastroje dopisywały.
Wyciągnęłam Rudą z auta na pół godziny przed startem, trochę pochodziłyśmy i dużo ćwiczyłyśmy, żeby spuścić z niej parę i włączyć rudy mózg. Na ring ruszyłyśmy dziarsko, szczególnie, że Fenka nagrzana była na pracę i nie odrywała ode mnie wzroku.

Start

Zmiany pozycji: zaczęłam od głupoty, bo po "ćwiczenie rozpoczyna się" padło hasło "komenda", a ja zgłupiałam, powiedziałam "czekaj" i zaczęłam odchodzić od psa. Oczywiście chodziło o komendę na warowanie, bo z leżenia zaczyna się zmiany. Cofnęłam się, poprawiłam psa, odeszłam, zmiany były lekko tuptane, ale ok. Zmartwiło mnie jedno: Fenka non stop jojczała.
Przywołanie: na dochodzeniu do pachołka Fenek lekko odleciał, ale trwało to chwilę. Dostawienie, komenda "pac", Ruda paca, nagle siada, znowu "pac", znowu paca, "czekaj", odchodzę, odwracam się, leży, ufff. Przywołuję, leci, widownia się śmieje (standard), Jagna parska, sędzia się uśmiecha. Dynamiczne dostawienie. Elegancko. I na moment przestała jojczeć!
Kwadrat: lekko nerwowo, bo mogło nie wyjść. A jednak: wysłanie, wpadła w kwadrat, "pac" (może jakoś przed kwadratem to powiedziałam), Fenkę lekko zniosło w lewo, ale pacnęła. Grzecznie wyleżała moje podejście i kicnęła przy nodze pięknie. Po pochwale zaczęła jojczeć, weszła niemal w scream.
Stój w marszu: znowu ja niepewna, ale Fenka pewna. Równanie super, stój piękne, wystane, doszłam, usiadła. Łaaadnie! Ale chyba jojczała.
Aport: Klasycznie dość na początku. Rzuciłam, wysłałam potwora, potwór poleeeciał w podskokach, złapał, wraca... i widać było, że emocjonalnie już nie może, bo zaczęła zbaczać na ewidentną rundkę honorową z aportem w japie (podrzucała nim przy tym nieomal). Dodałam "noga", potwór się opamiętał. Mieliła aport, ale oddała ładnie. No i z pełną paszczą nie dała rady jojczeć.
Siad w marszu: bardzo pięknie wszystko, poza tym, że nie usiadła, a stanęła. W związku z tym (i miną, którą podobno zrobiłam, kiedy się odwróciłam), Fenka poczuła ogromną potrzebę dostawiania się do mnie, kiedy tylko wróciłam. Tutaj wiedziałam od razu, będzie 0.
Przeszkoda: została, skoczyła, dostawiła się. Nihil novi. W locie, jestem prawie pewna, jojczała. No i przy szykowaniu się do kolejnego ćwiczenia zaczęła odpadać, węszyła trochę, rozglądała się. Wyraźnie styki w mózgu się grzały.
Omijanie: omijajka była postawiona pod kątem, tak, że wiele psów nie dawało rady jej zlokalizować. Fenka zlokalizowała ją bezbłędnie, poleciała jak strzała, ominęła nawet ciasno, zgubiła się jednak przy powrocie, bo stałam za blisko znacznika i musiałam ją dowołać do nogi, bo poszła niemal prosić o pomoc Jagnę.
Chodzenie: poza jednym zagubieniem na "wtyłzwrocie", śliczne moim zdaniem. Była skupiona, była radosna, była równo przy mojej lewej nodze. Takie chodzenia lubię!
Tu nastąpiła przerwa i o tym, jak się w niej czułam, piszę w następnym akapicie.
Zostawanie: Pierwszy raz zostawanie było po przebiegu. Dla mnie to nowe i dziwne, bo zostawanie to nasz pewniak, więc po przebiegu odpuścił stres i prawie o zostawaniu zapomniałam. Szłyśmy na pewniaka, pies rozćwiczony, ja luźna, co mogło się nie udać? No, zostawanie się nie udało. Fenka siedziała pięknie, wstała, postała, usiadła. Bez żadnego powodu z zewnątrz i żadnego widocznego po niej. Kosmos.

Wrażenia po starcie

Przyznam, że z ringu (po przebiegu, przed zostawaniem) zeszłam w euforii. Tak, Fenka strasznie dużo jojczała i z ekscytacji cięła detale, ale ej!
Była ze mną cały (prawie) start!
Była najarana na pracę!
Była w kontakcie!
Kiedy robiło jej się ciężko, dawałam radę ją ogarnąć naprawdę sprawnie!
Widać było, że chce pracować i się ogromnie stara!
Myślałam o wcześniejszych startach i ten podobny był tylko do tego z treningowych Elmo (drugich, bo pierwsze były porażką): nie musiałam wreszcie walczyć o uwagę psa, bo ją miałam. Wreszcie miałam, czułam to, psa ZAANGAŻOWANEGO w pracę, a nie tylko zmotywowanego i gasnącego, kiedy znika perspektywa szybkiej nagrody i pojawiają się moje trudniejsze emocje! (tutaj kojarzy mi się fajny wpis Magdy Łęczyckiej, ale to pobocznie).
Naprawdę, dla mnie był to rekordowy, przełomowy, wspaniały start. Byłam w pełni świadoma niedociągnięć, wiedziałam, że było głośno, ale to były sprawy mało ważne, bo wykonanie ćwiczeń zawsze można poprawić, a zaangażowanie - rzecz bezcenna!

Wyniki

Już po zostawaniu przeżyłam pierwszy szok: że za zostawanie było 0 punktów, to jasne, ale drugie 0 zarobiłyśmy za wrażenie ogólne. Trochę mnie wcięło...
Wkrótce potem nastąpiła dekoracja. Lokata 14 na 17 zespołów, no, niepowalający wynik. Ale spojrzenie na kartę oceny dało efekt porównywalny do oberwania młotem w łeb. 158 punktów. Sto. Pięćdziesiąt. Osiem. Na możliwe 320. Nawet nie połowa. Ocena to oczywiście "brak oceny". Auuuu, naprawdę mnie to zabolało (w dumę i miłość własną, nie, że poczułam niesprawiedliwość, bo nie poczułam).
Punktacja wyglądała tak:
Pozycje 7, w komentarzach podwójne komendy, język ciała i jojczenie.
Przywołanie 5,5, podwójna komenda, język ciała i "jump", czyli chyba skok przy dostawieniu się.
Kwadrat 7, "banan w kwadracie" i utrata tempa.
Stój w marszu 8, komenda optyczna na zatrzymanie.
Aport 5, podgryzanie.
Siad w marszu oczywiście 0.
Przeszkoda 7,5, bez komentarza.
Obieganie 5, bez komentarza.
Chodzenie 6, podwójne komendy i "nie prosto"*.

Wnioski i inne takie

Widzicie, jakim pięknym sportem jest obedience? Można mieć paskudny, żenujący start i otrzeć się o ocenę doskonałą. Można mieć start, po którym pęka się z dumy, i dostać punktację tak straszną, że aż boli.
Żeby było jasne: nie podważam oceny sędziego. Jak pisałam dwa razy już, ten start był wspaniały i przełomowy dla mnie i dla Fenki, ale był daleki od ideału. Gonzalo oceniał bardzo surowo (w klasie 2 były tylko 2 oceny doskonałe, w jedynkach - 3), ale miał do tego pełne prawo.
Ja pozostaję dumna i, kiedy minął lekki szok po ocenie, także szczęśliwa.
Mamy zaangażowanie.
Mamy współpracę.
Mamy team i Team Spirit.
Mamy niepowtarzalny i niepodrabialny wyraz wspólnej pracy.
Resztę dopracujemy.

A na deser...

Filmik. Bo jestem dumna (wspominałam?).




*jako że komentarze są po angielsku, ten akurat brzmi "no straight", przez co całkiem, patrząc na moją, hm, sytuację domową, mnie bawi =).

wtorek, 1 listopada 2016

Podsumowanie października

Tak, proszę Państwa, to się dzieje! Postanowiłam wprowadzić nieco systematyczności w mój blogowy chaos i pisać chociaż jedną notkę miesięcznie jako podsumowanie. Zapraszam więc na świeżutkie, cieplutkie, pachnące podsumowanie października AD 2016!

Najkrócej mówiąc, październik nie rozpieszczał mnie, a ja nie rozpieszczałam psów.

Wyjazdowo

Zaczęło się wypadem do Irlandii, podczas którego odkryłam, że podstawowym psem w tym pięknym kraju, przynajmniej tam gdzie byłam, jest border collie lub coś doń podobnego. Widziałam nawet jednego borderołaka idącego u boku zaopatrzonego w długi kij pana wzdłuż drogi, która prowadziła poprzez malownicze nic pełne pastwisk - zakładam więc, że border ów szedł robić to, do czego został stworzony. Ten czas jednak ekipa Fenek, Karolek i Luna spędzili u moich rodziców, a Spacka w domu z koleżankami.

Chorobowo

Potem nadszedł czas Wielkiego Gluta, czyli prawie dwa tygodnie, podczas których, cyklicznie, czułam się źle, siedziałam w domu, czułam się lepiej, szłam do pracy, wracałam wykończona, czułam się źle i tak w kółko; pewnie część z Was zna ten schemat. Było to wspaniałe o tyle, że przekonałam się, że nasze psy, nawet mocno "zaniedbywane" (no bo przecież tydzień bez dłuższego spaceru to sprawa dla TOZu), są w domu mega wyluzowane i naprawdę zajmują się spaniem.

Sportowo

No tak, gdy człowiek umiera na gluta, treningi nagle stają się trudne. Żeby jednak nie zaniedbać Feneczka ta całkiem, poświęcałyśmy michę z kolacją na rzeźbienie detali.
Na pierwszy ogień poszły patyczki, z myślą, że do dwójek na daleko jeszcze, ale to ćwiczenie super robi się w domu. Zaczęło się od wielkiego załamania, kiedy to chciałam przerzucić się na flyball, bo Ruda w żaden sposób nie rozumiała, że ma szukać nosem. Załamanie wielkie było i straszliwe, potrwało dwa dni, po czym zmieniłam metodę i Fenka w jedną sesję zaczęła pięknie węszyć. Ot, tollerek mój wspaniały. W tej chwili patyczki mamy nawet-nawet, choć na dworze są jeszcze niepewne, ale mamy też bardzo dużo czasu.
Drugą rzeczą były zmiany pozycji, podejście milionowe. Znowu opłaciło się zmienić metodę i cofnąć się o kilka kroków, wprowadzając ćwiczenie na kocyku, żeby ograniczyć obszar miotania się Rudego Pieska. Skutki mamy dwojakie: bardzo ładne zmiany w pełnym schemacie i dowolnej konfiguracji stój-leż-siad, z tuptaniem lekkim wprawdzie, ale satysfakcjonujące; oraz... częste mylenie "kic", czyli siadu ze waruja, z "op", czyli stania z waruja. Perspektywa na zawody wręcz zachwycająca.
Rzutem na taśmę, w ostatnio weekend października wbiłyśmy się na overtraining i sesje szkoleniowe na kurs instruktorski. Przemiłe to było doświadczenie: na overach Fenka była wprawdzie dość mocno podekscytowana, ale to chyba jednak jej stały wyraz pracy, z którym czas się pogodzić; była też, co najważniejsze, w pełni kontrolowalna, skupiona mimo emocji, no, wspaniała! Widać było, że zostawanie i zmiany pozycji bardzo blisko innych psów wiele ją kosztują, ale też nauczyłyśmy się pięknie przepracowywać takie trudne sytuacje. Deszcz i wiatr także nie zniechęciły Rudziołka do pracy, a rady, otrzymane podczas sesji szkoleniowej, mają szansę naprawdę nam się przydać. No i przede wszystkim cudowne jest takie poczucie zaufania, spokoju, kiedy czuć, że sucz chce współpracować i że będzie się bardzo starać, i że wystarczy pomóc i być z nią, żeby było naprawdę dobrze.
Oto fotki:
Fenek z przodu, Spacek z Do w tle.

Fenek dumny i szczęśliwy (albo nieco w emocjach. Sami oceńcie.)

Spacerowo
Ze względu na opisane wcześniej względy, pod kątem spacerów październik był fatalny, przynajmniej jeśli chodzi o liczbę i długość spacerów. Zrobiłam jednak coś, co mnie cieszy: pokonałam wątpliwości, przyzwyczajenie i lenistwo i zamiast smyczy zaczęłam używać długiej linki. Nie pamiętam, czy pisałam, ale Fenka jakiś czas temu straciła reputację "psa o idealnym przywołaniu", poza tym chadzamy w miejsca, gdzie nie jest całkowicie bezpiecznie puszczać luzem psa, który nie dość, że bojdudek, to lubi czasem pogonić za ptaszyskami. I wiem, że niepożądane zachowania się przepracowuje, ale na razie linka treningowa daje nam obu mnóstwo spokoju i luzu, którego ani na smyczy, ani bez niej nie udało się osiągnąć: Ruda więcej węszy, ma więcej luzu w sposobie poruszania się i nawet na okoliczne psy reaguje znacznie spokojniej, ja natomiast wiem, że dowcipnie odpalona petarda nie pośle mi psa pod przejeżdżające auto. No i Fenka, korzystając z linkowej wolności, zaliczyła ostatnią (mam nadzieję) kąpiel sezonu.

Na listopad planujemy warszawskie zawody, więcej chodzenia, treningi może już na hali i więcej, więcej wpisów. 
Do zobaczenia!

sobota, 3 września 2016

Przebiegi Treningowe o Puchar Elmo, Warszawa, 28.08.2016

Ach, co to była za wspaniała impreza!

Właściwie ta edycja Elmo miała same zalety. Największą był nasz start, ale o tym zaraz. Olbrzymią zaletą było świetne towarzystwo, sporo osób z klubu (Do ze Spacką, Magda z Balbiną oraz Agnieszka z Zuri i z Jive'em w klasie 0, Ania z Choice'm, Ania z Zeti i Michalina z Grandysem w klasie 1), sporo spoza z klubu, takich, które naprawdę miło zobaczyć, super osoba pokazująca punkty (Ula Charytonik), super osoby mówiące, co robić na ringu (Klaudia Szymańska i Monika Krella). Niezawodna, ogromnie przyjemna (poza jednym incydentem z osobą śmiertelnie oburzoną, że ktoś śmiał prowadzić rozgrzewkę w zasięgu wzroku jej startującego psa) elmowa atmosfera dodawała luzu i frajdy. Baseny pełne wody kolejny raz ratowały życia.
Nie da się też nie wspomnieć o wielkim sukcesie Do i Spacji, które nie dość, że zgarnęły doskonałą, to jeszcze otrzymały nagrodę za najlepszy aport, a wszystko to w ramach przebiegu z jedną tylko nagrodą! Brawo, dziewczyny!
Jedyną wadą, drobną niemal, był porażający upał. Ale i tutaj należą się brawa osobom organizującym przebiegi za to, że zapytały zawodniczki z klasy 1 o pozwolenia na zmianę osoby, mówiącej, co robić (na miejsce usmażonej nieco Klaudii weszła Monika i, pozwolę sobie dodać, wspaniale poradziła sobie z zadaniem przeprowadzenia przez ring całej "jedynki"),

A co  z naszym przebiegiem?
Po Sopocie miałam bardzo konkretne założenia: wzmacniam chodzenie przy nodze, szczególnie na prostych; nagradzam wyleżenie przy przywołaniu; a przede wszystkim dbam o dobre emocje i radość. Do tego ostatniego miały służyć pochowane w ciuchach szarpaki-zwierzaki, i tutaj dziękuję Ani Choice'owej za pomoc w schowaniu koali pod koszulką na plecach (miałam też wiewióra w kieszeni i szopa w nogawce, co a jakiegoś powodu wywoływało dziką wesołość osób wokół).
Zostawanie: zaczęło się od trzęsienia ziemi. W drodze na ring wyprzedziła nas Do z białą chustą zarzuconą na głowę i ramiona. Fenka na te widok dostała absolutnego szału ekscytacyjnego (do tej pory nie wiem, czy uznała chustę za najlepszą zabawkę na świecie, czy za potwora, który zaraz pożre mamę) i zaczęła się szarpać oraz jazgotać. Z niemałym trudem i w sporym stresie jakoś ją opanowałam, ale przez ten incydent samo ćwiczenie minęło mi raczej nerwowo. Na szczęście Do sprytnie się schowała i zostawanie upłynęło Rudej na siedzeniu i zawąchiwaniu się z głową wysoko, przez co wyglądała nawet dumnie. 10, elegancko.
Potem tradycyjnie przerwa na stres. Chyba jednak "zwierzęta poupychane w majtkach" i wyraźny plan pomogły mi na samopoczucie, bo na ringu przygotowawczym było nam super, a po zakomunikowaniu planów Monice weszłyśmy na ring skupione i w dobrym humorze.
Chodzenie przy nodze: ależ to była poezja! Fenka wreszcie pokazała, co umie, bo szła jak na treningu: łebek wysoko, zaciesz na ryjku i konsekwentna pozycja tuż obok nogi, Odpadła trochę, ale tylko trochę, przy szybkim tempie i brzydko przy krokach w tył, ale zupełnie nie o to chodziło - ważne, że wyraz był taki, o jakim zawsze marzyłam! 7 pkt. za modyfikowanie, a w opisie zarówno pochwala za ładny kontakt, jak i uwaga, że Ruda trochę go traci.
Stój w marszu: głupia jestem, nie ufam Fence. Po traumie Sopotu rzuciłam okiem za siebie, czy Paszczak wykonał komendę, Wykonał, ale straciłam pół punktu za patrzenie. 9,5. A jakie chodzenie przy nodze w tym ćwiczeniu było ładne!
Przywołanie: idealnie zgodne z planem. Ustawiamy się, "pac", Fenka łaskawie się położyła (jej powolność została odnotowana w opisie), odeszłam kilka kroków, wróciłam, nagrodziłam leżenie, odeszłam na pełen dystans, przywołałam. I daję słowo, Fenek startując wzbił niewielką chmurkę kurzu - a cały jej styl wywołał chichoty na ringu i wśród publiczności. A ja byłam coraz bardziej zachwycona. 7,5 pkt., bo modyfikacja.
Siad w marszu: idealnie, radosne równanie, szybki siad. A pomyśleć, że miała z tym problemy! 10.
Kwadrat: Po przepięknym, radosnym przejściu (mniej więcej w tamtej chwili podjęłam decyzję o absolutnym nienagradzaniu ukrytymi zwierzętami, a raczej o wyciszaniu jedzeniem) i super dostawieniu wysłałam, poleciała i... postanowiła raczej obiec pachołek z rogu kwadratu niż trafić w środek, a ja nie zatrzymałam jej w porę. Trochę szkoda, bo sam lot w stronę kwadratu znów wywołał entuzjazm widowni, ale trochę się nie dziwię, bo Fenka ostatnio miała tendencję do takiego zachowania, a my pracowałyśmy nad czymś innym. 0, ale ładne, radosne zero.
Aport: 101% Fenki w Fence. Wystrzeliła do aportu jak z procy (śmiechy widowni), złapała, wróciła (śmiechy, opis: "super tempo, łuk przy powrocie"), dostawiła się, uprzejmie nie pluła, za to mieliła jak dzika. 8 pkt. i najlepsze, zrobione przez wspaniałą Monikę, zdjęcie, które wrzucam na koniec.
Pozycje: bardzo spoko, dynamiczne w kicach, średnie w pacach. I strata pół punktu za głupie machanie ręką podczas "kic" przy nodze, bo nie wolno. 9,5.
Przeszkoda: perfekcyjna i bardzo śmieszna. 10.
Omijanie: tym razem ustawiacze ringu się zlitowali i pachołka nie dało się pomylić z niczym innym. Dostałyśmy 9,5 pkt. z opisem "duży łuk" i nie da się ukryć, łuk przy powrocie był nieładnie duży.
Wrażenie ogólne: 10 pkt., ale najlepiej wszystko podsumowuje opis: "Super wyraz psa (radosny)".
Sumarycznie 261 pkt., doskonała, lokata 7/9.

Dla mnie właśnie to podsumowanie wrażenia ogólnego jest najcenniejsze w całym elmowym doświadczeniu. Wreszcie Fenka w pełni pokazała, jakim jest obipieskiem, jaką mamy razem frajdę z pracy, jak potrafi się cieszyć, kiedy nie myśli o tym, że jej na pewno nie kocham.
Po tych przebiegach, mam bardzo prosty plan: szlifować detale, ale trzymać tę radość i ten wyraz już zawsze i za wszelką cenę.

A to Fenek z aportem i pękająca za śmiechu ekipa z ringu:


środa, 24 sierpnia 2016

Zawody PP Obedience, Sopot, 20.08.2016 - czyli liczby to nie wszystko

Plan wakacyjny był taki, że najpierw pojadę na obóz obedience Team Spirit, tam nabiorę werwy i uporządkuję wiedzę, a potem systematyczną pracą przygotuję się do sopockiego startu. Prawie się udało.
Po spokojnych, wyluzowanych wakacjach (znacznie bardziej wyluzowanych, niż być powinny, patrząc na zbliżający się start) Fenka stanęła na placu i oświadczyła, że nie wie, co to obi, co znaczy równaj, siad, noga; czego w ogóle chcę od niej i że ona się nie ruszy. Był to najgorszy trening, nie przesadzam chyba, od lat; wróciły demony pozornie zamordowane na obozie obi. A był 10 sierpnia.
Na szczęście szybko udało się - dzięki, Jagna! - opracować plan naprawczy. Wdrażałam go, nawet z sukcesami, do 15 sierpnia, kiedy to posłuszeństwa odmówiły moje plecy, wycinając mnie z treningów, ba, nawet z dłuższych spacerów.
Do Sopotu jechałyśmy więc mocno niedotrenowane, a moją jedyną ambicją było utrzymywać z Fenką kontakt przez cały przebieg i pilnować emocji, żeby bawić się dobrze mimo wszystko. Na punkty nie liczyłam ani trochę.

Hipodrom w Sopocie, na który po szybkiej i sprawnej podróży zajechałyśmy (Monika z Janą, najlepsza pozarodzinna towarzyszka podróży, której nie wiem, jak dziękować za ten dzień; i ja z Rudzikiem) przed 11, powitał nas upałem z rzadkimi, ale bardzo przyjemnymi powiewami wiatru. Powitała nas też Dominika od Gambita (http://piesdokwadratu.pl/) - pozdrawiam Was serdecznie! Rozstawiłyśmy namiot, mając przed sobą jakieś półtorej godziny oczekiwania na start... i się zaczęło.
Nagle z sielanki, niczym przez króliczą norę, przeniosłyśmy się w krainę absurdu.
Nagle zorientowałam się, że na ringu obok namiotu rozkładają kwadrat, zapytałam, która klasa się szykuje, i okazało się, że 2 - podczas gdy o 11:00 miało już dawno być po dwójce i już mocno w trakcie zerówki.
Nagle poproszono nas o przeniesienie namiotu. Wyjaśnienie było takie, że rok temu ktoś skarżył się, że namioty, widownia i taśmy wokół ringu rozpraszają psa (sic!) i organizatorzy nie chcą kolejnej skargi.
Nagle ustała wszelka nagłość, dwójka ciągnęła się niemiłosiernie, potem nastąpiła długa przerwa i dekoracja trójek, które skończyły się już dawno; potem starty zerówek. Jak sen jaki złoty mignęła i znikła 12:20, planowana godzina odprawy klasy pierwszej. Robiło się coraz cieplej, coraz duszniej i coraz jaśniejsze było, że nieprędko opuścimy hipodrom.
Z braku lepszych zajęć przyglądałam się zerówkowym startom i szybko zorientowałam się, że sędzina, Katarzyna Drobik, ma dość luźne podejście do regulaminu: na przykład pies, który na zakręcie chodzenia przy nodze odkicał od przewodniczki na kilka metrów, dostał a to ćwiczenie 7 punktów. Przy okazji zebrałam (pozdrawiam Alę i Alka Trotylowych oraz Kalinę i Marcina Smokowych) ochrzan, że nasze rozmowy przeszkadzają w sędziowaniu.
A kiedy wreszcie nadeszła upragniona pora odprawy klasy pierwszej (po przerwie obiadowej, więc ok. 15:30, jak mi się zdaje, więc z drobnymi trzema godzinami opóźnienia), okazało się, że nasz komisarz jest wprawdzie wielce wyluzowany, ale regulaminu właściwie nie zna, na przebieg ćwiczeń pomysły ma lub nie, ale za to co krok sadzi żarcikami. Zrzutka koziołków od osób startujących, spowodowana faktem, że zaproponowano nam aporty nieregulaminowe, wzmocniła wrażenie utknięcia w Krainie Czarów.

W końcu nastąpiła pora startu. I było tak:
Zostawanie - 9. Sędzia powiedziała "bo bardzo kręciła głową" i muszę sędzi przyznać rację.
Chodzenie przy nodze - powód, dla którego filmik z tego przebiegu widziały Monika i Do, a zobaczą tylko Magda i Jagna. Dramat, tragedia, równe i smutne dreptanie pół metra za mną ze wzrokiem wbitym w ziemię. Na filmiku widziałam ze dwa momenty, za które dałabym sobie okrągłe 0. A jednak 6,5.
Stój w marszu - dałam mocną pomoc ciałem, w ogóle szłam jak paralityczka, ale po dramatyczny, chodzeniu chciałam maksymalnie pomóc Fence. Udało się. 10.
Siad w marszu - wprawdzie na odprawie zapowiadano, że pomiędzy pozycjami z marszu będzie przywołanie, ale w praktyce... cóż, nie było. Fena wolno ruszyła, wolno siadła, było brzydko, ale było. 7.
Przywołanie - smutny klasyk. "Czekaj", odchodzę, a sędzina mówi "idzie". No i szła. Na filmiku widać, ze leżała, rozejrzała się i ze sporą blazą ruszyła. Nic, tylko udusić...
Kwadrat - nagle pies ożył. Odległość, która na odprawie wydała mi się kosmiczna, dla niej była wręcz śmieszna. Prosta dzida, mało ją zniosło w lewo, szybkie warowanie, 10.
Aport - super, super, fajnie, po czym wypluła go obok mnie. Na szczęście nie musiałam się ruszać do podniesienia, więc 7. Nawet nie mam żalu, w tym upale trzymanie koziołka musiało być koszmarem.
Pozycje - dupka nieruchoma elegancko, przednie łapki smutno drepczące. Mi się nie podobało, ale sędzi tak - 9,5.
Przeszkoda - znowu Rudy Piesek złapał power, szkoda, że nieco się we mnie wbiła. 9,5.
Omijanie - no, tutaj uważam, że należało nam się 11 punktów i nagroda specjalna. Otóż Ruda niby spojrzała na obiegajkę (prowizorkę złożoną z kilku stojących na sobie pachołków), ale potem jakoś skrzywiła głowę. Nie potraktowałam tego poważnie, wysłałam na obieganie, a ona ruszyła do stojącej na dalekim końcu placu przeszkody. Pamiętając, że mam psu pomagać, powtórzyłam "omiń", a mały skubaniec zawrócił (a przyznam, że z szoku dłuższą chwilę patrzyłam na jej wyczyny i wracała ze sporej odległości), ominął pachołek i dostawił się do nogi. 8 i, co mnie zszokowało, takie zachowanie nie jest wymienione w regulaminie jako zerujące ćwiczenie!
Wrażenie ogólne - 8.5. Sędzia przytomnie zauważyła, że chodzenie i przejścia leżą, ale trudne ćwiczenia idą ładnie.
Na do widzenia - na szczęście już po ocenie i omówieniu -  Fena, która od początku rzucała tęskne spojrzenia w stronę namiotu Carnilove, ewakuowała się z ringu nieco szybciej, niż ja i lekko głuchnąc na moje przywołanie. Na szczęście udało mi się ją zgarnąć, zanim zjadła całe stoisko, ale i tak zejście z ringu było nieco na tarczy.
W sumie dostałyśmy 246,5 pkt., ocenę bardzo dobrą i 4 lokatę na 7 psów.

Tutaj mogłabym skończyć, ale ciśnie mi się na klawiaturę pewna refleksja.
Jest o tym, jak trudne jest obi, jak wrednie - mimo wszystko - niemierzalne. Potwornie dużo zależy od osoby sędziującej, to raz. Od rzeczy zupełnie od nas niezależnych, jak pogoda i humor organizatorów, to dwa.
Ale też o tym, jak punkty jednak nic nie mówią o tym, jak start wyglądał - bo Fenka 1/3 startu snuła się, zrywała kontakt, prezentowała najbrzydsze przejścia w historii, a jednak tylko głupiego wyleżenia przed przywołaniem zabrakło nam do podium (250 pkt. dałoby nam trzecią lokatę) i do oceny doskonałej (wszak przywołanie ma mnożnik x 3, a do doskonałej brakło nam 9,5 pkt.).
Tylko trochę głupio byłoby mi chwalić się wynikiem, ale ukrywać przed światem filmik.

A przed nami Elmo, już w tę niedzielę. W życiu nie miałam tak jasnego planu na zawody - dobra zabawa, wzmocnienie tego, co wychodzi, a za chodzenie i wyleżenie będę nagradzać jak szalona. No i dzięki nieustanne Jagnie, która na moje załamanie po popsutym chodzeniu zaprezentowała mi metodę, która nie dość, że śmieszna, to jeszcze działa.
Metoda nazywa się "napchaj majtki martwymi zwierzętami i szmatkami" i bardzo mnie to bawi.

czwartek, 14 lipca 2016

Team Spiritowy obóz obedience, 6-10 lipca 2016

Wakaaacje, znowu są wakaaacje!

Dla nas nietypowe, bo wyjątkowo krótkie - wolny mamy tylko lipiec. Powinnam właściwie napisać "wolny", bo pod znakiem dwóch obozów. I tak, zaczęłyśmy obozem klubowym, obediencowym, Teamspiritowym, z najlepszymi trenerkami świata, czyli Magdą Łęczycką i Jagną Nowotarską.

Miejsce

Obóz odbył się w ośrodku Delfin w Ślesinie. Piszę o tym wyjątkowo osobno, ponieważ dawno nie widziałam miejsca tak fajnego, tak pasującego do naszych potrzeb i tak przyjaznego. Delfin ma niemal wszystko: położenie w prawie-centralnej Polsce (2.5 godziny od Warszawy autostradą), jezioro, tereny spacerowe (choć tutaj od biedy można ponarzekać, że tylko nad wodą), miejsce na treningi (może nie największe, no ale), a zarazem jest przyjazny ludziom: zakwaterowanie jest w niedużych (2-3 osobowych) domkach (istnieje też opcja spania w murowanym pawilonie, ale tam nie byłam). Warto powiedzieć, że domki są wyremontowane, czyste i schludne, więc nie miałam znanego z innych psiolubnych ośrodków uczucia głębokiego obrzydzenia i nie strach było spać w miejscowej pościeli. Wyżywienie jest obfite i smaczne, także w opcji wegańskiej i bez glutenu, co wciąż jest w Polsce rzadkością. Jest też bar i wakepark, więc trudno o nudę także po treningu ;).

Cośmy robiły?

Program obozu był, delikatnie mówiąc, intensywny. Dziennie każda para miała dwie dwudziestominutowe sesje indywidualne i trening grupowy, były też dwa wykłady teoretyczne. Indywidualne sesje były tak zaplanowane, żeby w czasie obozu każda para miała szansę poznać wszystkie obediencowe ćwiczenia. Podziwiam tutaj prowadzące, Jagnę i Magdę, dla których taki harmonogram oznaczał pracę niemal non-stop od rana do nocy. Dla psów też było to niemało - Fenka w przerwach wyglądała tak:


i nie bardzo miała ochotę na cokolwiek więcej, więc w sumie w ciągu tych 4 z hakiem dni odbyłyśmy tylko dwa dłuższe spacery. Zresztą to też było wyzwanie dla rudego mózgu, gdyż, jak pisałam wcześniej, trasa spacerowa prowadziła wokół jeziora, a jezioro, niestety, oznacza dzikie pobudzenie. Ale pracowałyśmy nad tym, nawet z pewnymi efektami.


Bliźniaczki łowią utopionego badyla.


Uradowana okolicznościami przyrody Spacusia drze japę. Kolejny powód, żeby ograniczyć spacery nad wodą =).

Poza tym, na obozie odbyła się "Bitwa na sygnały", czyli konkurs, który pies najlepiej rozumie różne sygnały nagrody - zapewne konkurs ten miał związek z wykładem Jagny o sygnałach =). Konkurencja była zajadła i bardzo wyrównana, a część zmagań uwieczniłam kamerką, więc kiedyś zapewne powstanie film.
Dodatkowo, każdy domek miał za zadanie wymyślić overtraining wylosowanych elementów i zaprezentować go ze swoimi psami. Nam przypadła zmiana "stój-siad" oraz przywołanie. Pierwszy over polegał na wykonywaniu zmian na ławce, drugi na przywołaniu do przewodnika schowanego za drzewem. Z tego, co widziałam, inwencja twórcza uczestniczek i uczestników obozu była imponująca, zdarzył się więc kwadrat obłożony zabawkami, przeszkoda nimi obwieszona czy aport z zainstalowanymi parówkami.
Przypadkiem złożyło się też tak, że dzieliliśmy teren ośrodka z grupą osób z niepełnosprawnościami. Na prośbę Magdy dzielna ekipa obozowa zorganizowała dla tej grupy pokaz wyszkolenia swoich psów z kilkoma zadaniami do wykonania przez widzów. Pokaz spotkał się z cudownym przyjęciem, widac było, że sprawiliśmy autentyczną radość naszej widowni, a ja przy okazji nostalgłam, wspominając dawne, dogoterapeutyczne czasy.


No i wisienka na torcie: OVERTRAINING NA PLAŻY. Odbył się przedostatniego dnia, kosztował mnie mnóstwo szynki i pół dziennej porcji karmy, a Fence podejrzewam, że czasowo usmażyło się pół neuronów (na szczęście ona jest biologicznym ewenementem i jej neurony się regenerują). A co jest w tym wszystkim najpiękniejsze, Rudy Piesek podczas plażowych overów PRACOWAŁ! Znowu, filmik się wydarzy zapewne.

Fenek (i ja) w tym wszystkim

Obikowy obóz był dla nas ogromnym wyzwaniem.
Od czasu Przebiegów Elmo Fenek przeżywał regres. Nie był wprawdzie mniej chętny do pracy, ale bardzo łatwo się wycinał, to znaczy odmawiał współpracy, uciekał w węszenie albo zastygał w bezruchu. Reagowała tak na wszystko, co uznawała za moje negatywne emocje (wystarczało lekkie niezadowolenie, bo zrobiła nie to, co chciałam) lub presję - a więc także na samokontrolę przy zabawkach.
Tłumaczę to sobie tak, że praca z Fenką, otwieranie jej i wzmacnianie to jednak akcja naprawcza, ogarnianie psa, który wyrobił sobie mocne odruchy. I mamy na tym polu sukcesy, ogromne wręcz, rzekłabym, ale kiedy Fenka czuje, ze sytuacja ją przytłacza, najłatwiej jest jej wrócić na utarte ścieżki i pójść drogą wycięcia się, bo to wciąż zna najlepiej (analogie do człowieka, pracującego nad sobą przy pomocy terapii narzucają mi się tutaj bardzo mocno).
Dlaczego stało się to teraz? Nie wiem. Choć podejrzewam, że Fenka, po moim superintensywnym pracowaniu w czerwcu (i przez cały ten rok) nie była gotowa na wyzwanie, jakim był elmowy przebieg ze skąpymi nagrodami i moim stresem - i wyszło, jak wyszło.

Tak więc dwa pierwsze dni obozu były baaardzo trudne. Zamiast ćwiczyć detale i wspinać się na kolejne poziomy mistrzostwa, najpierw zajmowałam się frustracją, a potem, za bardzo słuszną radą Magdy i Jagny, ogarnęłam siebie i zaczęłam z Rudą pracować jak z psem początkującym, i to wrażliwym (zgodnie z maksymą Jagny "jeśli pies zachowuje się, jakby był specjalnej troski, należy traktować go ze specjalną troską").
Na szczęście, pomogło!
Wyczynowo panując nad sobą i wzmacniając biednego sukutka gdzie tylko się dało, a także rezygnując z Bitwy na sygnały, doprowadziłam do sytuacji, kiedy trzeciego dnia rano Ruda stanęła na placu radosna, wyluzowana, skupiona i tak odporna, jak tylko ostatnio potrafiła. I przejechałyśmy dwa kolejne dni jak profesjonalistki, łącznie z tym, że dałyśmy radę na plażowych overach oraz ostatniego dnia ślicznie zrobiłyśmy jedynkowy przebieg - Fenka była cały czas ze mną, skupiona, wpatrzona, chętna do pracy i aktywna!

Wróciłam więc z obozu bogatsza o bardzo szybki i intensywny kurs "jak wspierać, wzmacniać i oganiać Rudego Pieska", "Jak radzić sobie w sytuacji, kiedy trudny moment psa nie pozwala korzystać z obozu tak, jak sobie zaplanowałaś". "Jak schować ambicję w kieszeń i zająć się tym, co naprawdę ważne".
I uważam, że to bezcenna wiedza.

niedziela, 3 lipca 2016

Treningowe Przebiegi o Puchar Elmo, Warszawa, 2.07.2016

Pamiętacie, że wiosną pisałam, że najbliższe zawody w listopadzie? Kłamałam. Niechcący.
Przypadki i nie moje decyzje zaoferowały mi piękną serię zdarzeń: 2 lipca Treningowe Przebiegi o Puchar Elmo, 20 sierpnia zawody w Sopocie, a w międzyczasie obóz z klubem Team Spirit. Te trzy wydarzenia połączyły się w mojej głowie w idealny ciąg: na Treningowych dowiem się, jak wyglądałby nasz prawdziwy start w jedynkach, na obozie opracuję plan dopracowania tego, czego będzie brakowało, a potem w Sopocie wystartuję po raz pierwszy w jedynce oficjalnie. Jak zaplanowałam, tak zrobiłam, a skutki przedstawiam Wam poniżej.

W okolicy ringu...

... fajnie było =). Lubię ten obikowy światek, miło spotkać tyle znajomych osób. Nie dość, że Team Spirit reprezentowałyśmy we cztery (Do ze Spacją, Monika z Janą, Ania z Choice'em i ja), wisienką na torcie i pewną niespodzianką byli Smokowi (Marcin i Kalina) oraz Magda z Dżusem (no i Scottem. Scottem i Dżusem). Super było Was zobaczyć, no i gratuluję startów!
Jedną trudną rzeczą był dramatyczny upał, ale organizatorki zrobiły, co mogły, zapewniając zimne napoje, baseny dla psów i wodę z ogrodowego węża. No i przyznam, że podziwiam "komisarz" (Klaudię Szymańską), "sędzię" (Kamilę Burek) i nieznaną mi z imienia "sekretarz ringu", które bohatersko wystały na tym upale chyba z 10 godzin, a wciąż jeszcze były wspierające i przemiłe. Dzięki za to i za całe Przebiegi!

Na ringu - Spacusia Mistrzusia

Pierwsze startowały zerówki. I tutaj należałaby się pewnie dłuższa historia, ale skracając, napiszę, że Do i Spacja mają za sobą niełatwe starty, w wyniku czego nad obi pracowały przez ostatnie kilka miesięcy bardzo, bardzo, BARDZO ciężko. I wiecie co? Ciężka praca się opłaca, Serio. Dziewczyny miały naprawdę piękny przebieg, równy, z pełnym zaangażowaniem Spacki (no, poza chodzeniem przy nodze momentami), wyrównany emocjonalnie, z pięknymi prędkościami w ćwiczeniach dynamicznych i zacnymi wykończeniami. Rezultatem wymiernym była ocena doskonała i drugie miejsce, ale najbardziej liczy się chyba rezultat niewymierny w postaci masy radości i wiary w to, że naprawdę da się i że warto. Brawo!

Na ringu - emoFenek

No cóż... jak pisałam, chciałam zrobić przebieg możliwie nienagradzany (poza nagrodą socjalną), z minimalną pomocą, diagnostyczny, żeby zobaczyć, co nam idzie, a co przed Sopotem trzeba poprawić. Z sukcesów: udało mi się wykonać ten plan.
Zostawanie - bardzo obniżyło moją czujność, bo wyszło bajecznie. Mimo, że siedzący obok Fenki pies zerwał i mimo pójścia za psa na powrocie, co Fenę czasem stresuje - było pięknie, posągowo, za całkowicie zasłużone 10 punktów.
Rozgrzewka - tutaj zaczęły się schody. Planowałam wyjęcie psa 3 psy przed naszym startem (czyli ok. 45 minut do pół godziny), spacer i solidną rozgrzewkę z zabawą. Niestety, wystraszyłam się upału i wyjęłam Fenę z pudełka dopiero, kiedy na ring wszedł pies bezpośrednio przed nami; siku, lekkie moczenie w basenie i krótkie ogarnięcie, polegające na ćwiczeniu trudnych elementów, czyli kroczków i wytrzymywania w pozycji. Pozycje szły tak sobie, kroczki pięknie, sucz była chętna i skupiona, byłam pełna dobrych myśli, choć już potwornie zgrzana.
Chodzenie przy nodze - od wejścia na ring Fenek był nie w sosie, nie mam pojęcia, czemu. Mam kilka hipotez: może zawiniła słaba rozgrzewka, może brak zabawy przed startem, może moja spinka, połączona z pozycją "kij w tyłku i naprzód", może wszystko razem. Dość, że chodzenie przypominało mi najgorsze demony sprzed lat, było niedynamiczne, momentami dalekie ode mnie, no, brzydkie. 7 punktów dostałyśmy chyba z lekkiej łaski, a ja zgłupiałam dość mocno.
Stój w marszu - ćwiczenie ewidentnie mamy niedorobione, czasem się udaje, czasem nie. Tym razem ruszyłyśmy ładnie, dałam komendę, poszłam dalej, odwróciłam się, a sucz... siedziała. Wszystko mi mentalnie opadło i dam głowę, że Ruda to wyczuła, bo kiedy ją mijałam, zerwała się, odwróciła i uroczo dostawiła do nogi z miną "ja wiem, ja umiem, ty nie złość". No, nie o to mi chodziło, ale skąd miała wiedzieć? 0 punktów.
Przywołanie - nasz pewniak. No i wiecie, co się stało? Podeszłam do pachołka (w międzyczasie chyba zebrałam bardzo miły i łagodny, ale jednak ochrzan za upuszczanie smakołyków na ziemię, co doskonale świadczy o moim ogarnięciu, bo NIGDY nie upuszczam smakołyków na ziemię i specjalnie w drugiej kieszeni miałam duże smakołyki, trudne do upuszczenia, a karmiłam idiotycznie drobnymi), położyłam zwierza, odeszłam, a Klaudia mówi, że zwierz pełznie. Zignorowałam, poszłam dalej, a Klaudia mówi, że zwierz wstał i idzie za mną. Wszystko opadło mi jeszcze niżej, odwróciłam się, a Fenek faktycznie, z miną katowanego biedactwa truchtał w moją stronę. Przechwyciłam, odstawiłam na start, zostawiłam, odeszłam, przywołałam i było spektakularnie jak zawsze, ale wiadomo, drugie 0.
Siad w marszu - idealna powtórka ze stója (który zresztą był siadem w Fenka wykonaniu). Marsz, komenda, siad, odeszłam, wróciłam, Fen się zerwała i dostawiła. 0. Nastroje mało szampańskie.
Kwadrat - nagle coś "pykło". Ładne przejście, pozycja, widziałam, że widziała cel, wysłałam, piękny lot, piękne położenie, pięknie, suka jedna, wyleżała moje podejście i dostawienie. Siad przy nodze wprawdzie zrobiła równo z komendą, ale w karcie oceny mam "lekko chciała wyprzedzić komendę" i okrągłą 10 za to ćwiczenie.
Aport - Jakoś słabo pamiętam przejście, ale rzut daleki i pięknie wysiedziany, bieg szybki, podjęcie podobno z zawahaniem (czytam z karty, nie pamiętam), powrót dzida... za moje plecy. No żesz kurka wodna, no, od dawna tego nie było, co to za porządki! Huknęłam gromko "noga" i rude się dostawiło, oddało koziołek ładnie. Mielenia nie pamiętam, ale wątpię, żebym miała dobra pamięć. 8 punktów, dużo moim zdaniem.
Pozycje - demon i zmora, choć od dawna piłowane. Fenka kontynuowała festiwal niespodzianek, odmawiając położenia się na początek, musiałam powtórzyć komendę. Zmiany jednak ładne, kice bardzo, pace w porządku, ale mam nauczkę, żeby kiców nie wzmacniać ruchem ręki, bo przy drugim Fenek nie wytrzymał i aż zarzucił dupką, tak wystrzelił. I podobno wstała, kiedy podchodziłam, może to być. 7.
Przeszkoda - na szczęście bez efektów specjalnych, klasyczna, nieco zabawna, ale na 10.
Omijanie - tutaj potrzebne są didaskalia. Otóż pachołek do omijania stał niedaleko przeszkody, tak, że z miejsca startu do omijajki przeszkodę było dobrze widać i sporo psów wpadało w tę pułapkę. Fenka też, choć zrobiła to zabawniej: przy pierwszej próbie wyskoczyła omijać banner reklamowy po lewej stronie, przy drugiej przeszkodę po prawej stronie, dopiero za trzecim razem widać było, że widzi omijajkę i do niej pobiegła - ładnie, sprawnie, szybko, z dostawieniem, ale za okrągłe 0 punktów.
Wrażenie ogólne - 10. Sędzia zachwycała się Fenką jako taką, że dynamiczna, że fajna, że szybka; że szkoda tylko, że mamy niedoróbki w detalach. Mi natomiast dość długo i na przykładach ze swojej kariery tłumaczyła, że warto psu pomagać, że lepiej stracić punkt czy dwa, niż wyzerować ćwiczenie.

Sumarycznie, 184 punkty, ocena dobra i 12. miejsce w stawce 13 psów.

Wnioski

No więc tak, jak pisałam, plan wykonany: bardzo dokładnie poznałam swoje/nasze słabe strony, dowiedziałam się, co może pójść nie tak i nie zaburzyłam tego obrazu niemal żadnym wspomaganiem psa.
I czego się dowiedziałam?
Po pierwsze, nie warto. Jednak walić diagnostykę, że tak kolokwialnie się wypowiem, jednak wolę postawić na fun. Wspólny fun. Nie mylić z parciem na wynik, bo podczas przygotowań do startu powtarzałam sobie, że nieważny wynik, lecz diagnostyka, a teraz wiem, że nie liczy się ani wynik, ani diagnostyka, a tylko i wyłącznie wspólna zabawa.
Po drugie, Rudego Pieska trzeba wzmocnić. Bo bardzo smuci mnie, że Rudy Piesek każdą moją negatywną emocją rezonuje jak rezonator jakiś, wycina się, węszy, robi głupotki, wszystko po to, żeby mnie uspokoić albo mieć ze mną jak najmniej wspólnego. Nie chcę, żeby tak było, więc wzmocnię Rudego Pieska.
Po trzecie, trzeba robić! Nie ma magii, nie ma cudów, nie w obedience przynajmniej, Regularne treningi, regularne dłubanie, regularne spacery, pakowanie, budowanie i wzmacnianie więzi, bobrzenie po okolicy, wyprawy - wszystko to jest konieczne i nie da się przyjąć żadnej taryfy ulgowej, bo mści się ona rychliwie i całkiem sprawiedliwie.

Dziś za to odbyłyśmy miły, dalszy spacer w towarzystwie Spacki i Dżusa. Jutro i we wtorek też luzujemy, zaś w środę ruszamy na klubowy obóz!

Na deser...

... garść zdjęć. Smacznego! (Wszystkie zdjęcia zrobiła nieoceniona Monika).


Omijanie - trzecia, wreszcie skuteczna próba i szczera radość z tego powodu.


Przeszkoda. Uroczo, klasycznie pokraczna, ale kurczę, podobała mi się ta sucz w tym ćwiczeniu.


Przywołanie, próba druga. Klasa i szyk może nie, ale prędkość i radość jest na miejscu.


Obidożek Feneczek z aportem. Bardzo fajnie.

wtorek, 3 maja 2016

Majówka 2016

Dziś krótko, a nietypowo - będzie sporo zdjęć.

Majówka miała dwa elementy: codzienne, niekrótkie spacery z psami i spędzanie z nimi możliwie dużo czasu  oraz wyprawę do hodowli Jumping Hunters FCI w celu zwiedzania szczeniaków.

Małe Skaczące Myśliwce są naprawdę fenomenalne - spodziewałam się po nich wiele, bo skojarzenie Nelly z Hokim wydaje mi się ogromnie obiecujące, i nie zawiodły. Maluchy są ogromnie zaciekawione człowiekiem, starają się współpracować, podejmują wcale-nie-nieśmiałe próby przeciągania zabawką, skupiają się, nawiązują kontakt... Świetne są!

Różowa, zwana księżniczką - moja absolutna ulubienica, jeśli o wygląd chodzi. 

Maluchy miały testy akurat w dzień naszych odwiedzin. Z tego powodu panów Granatowego, Zielonego i Czerwonego prawie nie poznałam, bo przez cały niemal czas wyglądali o tak. 

Odwiedziliśmy też całą szóstką dom moich rodziców. No i tak, kolejny raz wizja domu z ogródkiem kołacze mi się po głowie, bo psie szczęście w ogrodzie jest ogromne. Poniżej Fenka w czterech odsłonach prezentuje metodykę tarzania się w trawie:





Był jeszcze element rozwoju suk młodszych w przestrzeni miejskiej. Zabrałyśmy Spację i Fenkę na spacer po Mokotowie połączony z obiadem w Groolach na Willowej. A tam na psy czeka taki oto wynalazek:



Przy okazji odkryłam, że jednak Fenka też nie ma kondycji. Jutro planuję wiec dzień na regenerację, a potem powrót do częstego spacerowania na dłuższych dystansach. Wprawdzie szanse na wyrobienie 1000 km w tym roku mamy mizerne, ale bijemy własne rekordy regularności spacerów. Teraz tylko poprawiać!

sobota, 9 kwietnia 2016

Wiosna, wiosna, wiosna, ach, to Ty! - czyli plany na sezon 2016

Znowu pustka na blogu, wiatr tylko hula...
Marzec był dla mnie miesiącem ogromnie wytężonej pracy: nie tylko miałam wyjazd ze Szkołą, to jeszcze przepracowałam jakąś kosmiczną liczbę godzin. Zaś ostatni tydzień tego miesiąca spędziłam z Drugim Ludziem na wyczekanym i bardzo potrzebnym urlopie w Hiszpanii, podczas którego psy oddawały się słodkiemu lenistwu u dziadków (Fenka, Luna i Karolcio) i Joann (Spackeusz).
Kwiecień zaczął się zaś od kolejnego pracowego wyjazdu, podczas którego dowcipnie uszkodziłam sobie kolano. Podobno nie jest mi nic strasznego, ale dyskomfort mam na tyle, że ten weekend spędzam przy biurku i komputerze, nie w lasach i na placach treningowych.

Nie ma jednak tego złego...
Wolniejszy czas, poza daniem błogosławionej możliwości wyspania się, pozwala też spokojnie pomyśleć nad rzeczami. Jest okazja pooglądać filmiki, zrobić porządek w kalendarzu, zatopić się w lekturze Dog & Sport.
Dzięki temu zrobiłam ostateczny porządek w notatkach z treningów, przestudiowałam dokładnie nowy regulamin obedience i, z rozpiską punkową w ręku, siadam do pisania uczciwego planu treningowego. Biorę w nim pod uwagę to, co mamy, to, czego nie mamy, detale do doszlifowania i sposoby budowania podstaw pod kolejne klasy. I cieszę się jak dziecko, bo zarazem umówiłyśmy się na regularne, cowtorkowe treningi z Jagną. Mam nadzieję, że połączenie systematyczności z przemyślanym planem i wreszcie-sensowną-pogodą oraz wychodzeniem z pracy przed zmrokiem pomoże mi się ogarnąć - bo genialnego psa już mam.

A jakie plany na ten sezon?
Ważne, ale mało widowiskowe. Moim podstawowym celem jest systematyczność treningu i porządna, ciągła analiza tego, co robię, żeby poprawić mój sposób pracy z psem. Zarazem pora przygotować się do startu w jedynkach, ale najbliższe zawody dopiero w listopadzie - chyba, że w czerwcu lub w wakacje pojawi się coś atrakcyjnego. Nie mam w ogóle ciśnienia na startowanie (w przeciwieństwie do competition training, które totalnie uwzględniam w planach), chciałabym wdrożyć się w pracę i mocno osadzić w jedynce (mając kolejne klasy w głowie).
Poza tym wreszcie widzę realną szansę na długie spacery po pracy i małe, własne treningi poza domem. Wreszcie, bo do tej pory paskudna pogoda i ciemność skutecznie podkopywały moje szanse na wychodzenie poważnych kilometrów z Feneczkiem.
Zaczął się też sezon dogtrekkingowy. Z powodu wyjazdu i z natłoku obowiązków nie wzięłam udziału w dwóch pierwszych edycjach Mazowieckiej Ligi Dogtrekkingu, ale kolejne edycje nadchodzą, ostrzę też zęby na Dog Orient.
Poza tym kalendarz bardzo nieśmiało się zapełnia. Poza wtorkami z obi, w klubie jest mowa o pokazie w czerwcu i obozie w lipcu. Nie mam jeszcze decyzji co do wyjazdu na obi-majówkę, ale temat pozostaje otwarty. Niestety ominie mnie lipcowe seminarium i zawody treningowe, ale będę w tym czasie na wyjeździe z Fenką, więc nie będzie to czas zmarnowany.

To będzie dobry sezon, już to wiem!

Ach, no i zapomniałam dodać: kupiłam nowy zeszyt treningowy w formacie idealnym do notowania na treningach. Dzięki niemu będę planować trening na piśmie i trzymać się tego planu.

sobota, 12 marca 2016

Szkolny wyjazd, 7-9 marca 2016

Są takie momenty w życiu psiarza, kiedy patrzy na swojego futrzaka i aż nie wierzy w to, co widzi - nieważne, czy chodzi o wykonanie sztuczki, która nigdy nie szła, opanowanie trudnego sportowego manewru, czy zachowanie zimnej krwi w ciężkiej sytuacji - rozpiera nas duma. W tym tygodniu przeżyłam trzy dni, kiedy duma rozpierała mnie właściwie permanentnie.

Nie wiem, czy wiecie, ale pracuję w szkole - szkole wyjątkowej, nietypowej, ale mającej z tradycyjną tyle wspólnego, że są tam dzieci i że czasem jeździmy na wycieczki. I jakoś tak, chyba w przypływie natchnienia z niebios, uznałam, że na wycieczkę szkolną zabiorę Fenkę. Trochę po to, żeby odciążyć Drugiego Ludzia, bo zostanie z trzema psami jest znacznie wygodniejsze od zostania z czterema, ale głównie dla towarzystwa. Wiedziałam, że jedziemy do psiolubnego miejsca na Mazurach, nie do miasta, a pod wioskę, że nie będziemy zwiedzać, więc dostęp do psa będę miała, ale też wiadomo było, że jadę do roboty, nie na urlop z pieskiem. Podczas długich rozkminek nie znalazłam żadnego mocnego argumentu przeciw, więc w poniedziałkowy poranek opuszczałam dom z Feneczkiem radośnie kicającym wokół mnie.

Wyposażenie
Zbieranie ekwipunku było podporządkowane dwóm kryteriom: miało być maksymalnie lekko i praktycznie, ponieważ jechaliśmy licznymi środkami komunikacji zbiorowej, ale z drugiej strony chciałam zapewnić mi i Rudej maksymalny komfort na miejscu. Pojechało więc materiałowe pudło, miseczka na wodę i bidon, karma na trzy dni, zapakowana do osobnych torebek foliowych i do saszetki, kość do nadziewania od Oliver's, puszka Doliny Noteci, żeby było czym nadziewać, kość Alpha Dog jako dodatkowy bonus, piłka Chuckit Ultra Tug, ręczniczek do łap i linka do chodzenia na oraz obowiązkowy paszport ze szczepieniami i woreczki na kupy oraz kleszczołapki; poza tym Fenek był ubrany w obrożę (jako trzymadełko do adresówki), szelki, smycz i, w odpowiednich momentach, kaganiec.
Jak sprawdziło się takie wyposażenie? Moim zdaniem było blisko optymalnego. Miska plastikowa, która jest mniej poręczna od składanej, ma jednak te wielką zaletę, że może stać cały dzień w pokoju i nic się nie wylewa - a to plus w miejscu, gdzie nie chce się niszczyć podłogi. Ręczniczek uratował podłogę i pościel przed tonami błocka, poporcjowane jedzenie pozwoliło nie martwić się dawkowaniem chrupek; linka okazała się być konieczna na terenie pociętym jeziorkami i pełnym żurawi i saren. Przydały się niestety kleszczołapki, bo okazuje się, że nawet lekki przymrozek w nocy nie zniechęca wrednych krwiopijców i niejednego z Fenki wyjęłam. Zabawki i wyciszacze też wydają się koniecznością, choć na przyszłość dokładnie przemyślę ich dobór. Kość Alpha Dog została pożarta podejrzanie szybko, nie wiem więc, na ile spełniła swoje zadanie; puszka Doliny Noteci została zjedzona pomimo, że nie podobała mi się z konsystencji, a Chuckit został użyty raz i bawił Fenkę mniej, niż sprezentowana przez jedno z dzieci plastikowa butelka. Następnym razem poszukamy lepszych smakołyków i zastanowimy się nad milszą, lepszą do żucia zabawką.

Podróż (i dlaczego pękam z dumy)
Od początku wiedziałam, że dołożę wszelkich starań, żeby wyjazd był dla Fenki maksymalnie komfortowy. Było jednak jasne, że nie będzie to najłatwiejsza rzecz na świecie. Okazało się jednak, że (czy ja się powtarzam?) ciężka praca zaprocentowała i Fenka radziła sobie fenomenalnie.
Najpierw więc była trwająca prawie godzinę podróż do szkoły - z początku nic specjalnego, ale ostatni odcinek przebyłyśmy naprawdę zatłoczonym autobusem. Fenek bohatersko stał wciśnięty w ścianę (niestety, trafił nam się autobus bez półki bagażowej, którą zazwyczaj bezczelnie wykorzystuję jako półkę na psa), chowając się za nogami moimi i pewnego pana, i tylko czasem rzucał mi spojrzenie pt. "daleko jeszczeee?". Żadnych histerycznych podskoczków, pełen spokój.
W szkole (po krótkim pokicaniu po okolicy) Fenka siedziała w pudle w najspokojniejszej sali. Postanowiłam wypuścić ją w czasie, kiedy prowadziłam w tejże sali lekcję hiszpańskiego i zachowywała się super - wprawdzie nie jest psem, który spokojnie zalegnie i będzie spać, ale nie widziałam w niej nadmiernego pobudzenia, była cicha i nieupierdliwa.

Fenutek w sali, pożywia się kością wcale-nie-dziecka

Cudowna była też na spacerze po lesie, który zafundowałam jej przed obiadem i podróżą - pewnie i spokojnie poruszała się między kicającymi dziećmi, wchodząc z nimi w sympatyczne interakcje i z rzadka tylko próbując kraść patyki.
Sama podróż była sześciogodzinną odyseją autobusem, metrem, pociągiem i busikiem. Tutaj chciałabym powiedzieć, że kaganiec jest wynalazkiem pięknym i dobrym, bo daje cudowne poczucie bezpieczeństwa przewodnikowi psa (Fenka nigdy nikogo nie ugryzła, ale - jak powtarzałam dzieciom - jest tylko psem i nie wiadomo, jak zachowa się np. nadepnięta na łapę), a postronnych zniechęca do zaczepiania zwierzaka. Ubrana w kaganiec Fenka dzielnie manewrowała wśród tłumów, a ja podziwiałam jej zupełny brak reakcji na rzeczy, które jeszcze niedawno uznawała za straszne: choćby walizki na kółkach i biegające osoby. W pociągu i busiku, kiedy już była zmęczona, nie miała problemu z położeniem się i drzemaniem. Bardzo przydała się też komenda "siusiu", dzięki której mogłam jechać ze spokojem, że pies jedzie bez zbędnego balastu.

Pies dworcowo-bagażowy

Jednym słowem, ideał ideałów.
Podróż powrotna, choć krótsza, wyglądała identycznie z poziomu zachowania psa - jedyna różnica polegała na tym, że Fenka w pociągu padła i niemal całą drogę przespała rozwalona na boku.

Fenek pociągowy, śpiący z głową na podnóżku

Na miejscu
Na samym początku, po rozpakowaniu się i wstępnym oswojeniu pokoju, kiedy zostawiłam zmęczoną Fenkę w pudle z nadzianą kością, wydarzył się jedyny zgrzyt tego wyjazdu. Nie wiem, czym motywowana Ruda była uprzejma przegryźć zamek w drzwiach pudła i wyleźć na zewnątrz, a spowodowane przez nią zniszczenia wyeliminowały możliwość zamykania jej do końca wyjazdu. Co ciekawe, po uwolnieniu się z pudła niczego nie popsuła, nie było też śladów przeszukania pokoju. Do rozbrojonego pudła wchodziła potem chętnie. Obawiam się więc, że motywacją Fenki do wychodzenia z materiałowych klatek jest wiedza, że potrafi - i nie wiem, jak to przepracować.
Dalsze zostawanie odbywało się bez incydentów. Ponieważ jedliśmy posiłki i mieliśmy część zajęć w sali przylegającej do naszego pokoju, Fenka czasem piszczała, nie było to jednak nigdy przesadne i natychmiast reagowała na słowną korektę. Przeszukań nie robiła, choć mogła łatwo dobrać się do plecaka (leżał na podłodze, prawie pusty wprawdzie, ale mógł być atrakcyjny dla znudzonego psa) i do moich brudnych ubrań (które, jak wiadomo, są pyszne). Podejrzewam, że codzienne spacery wcześnie rano i po południu pomogły Rudej w wyciszeniu.

Spacer - pogoda nie szalała, ale tereny piękne

Wisienką na torcie całego wyjazdu były natomiast interakcje Fenki z dziećmi. Jak pewnie wiecie, wycofałam ją z pracy w dogoterapii, kiedy jasne stało się, że wcale jej to szczególnie nie bawi, a w dodatku jej histeryczne czasem reakcje w pobudzeniu sprawiły, że nie miałam do niej pełnego zaufania. Jednak regularna praca i w tym obszarze przyniosła efekty i przekonałam się, że w kontrolowanych warunkach Fenek pięknie pracuje z dziećmi, przy okazji udzielając im wielu lekcji o panowaniu nad ciałem ("machasz rękoma? To ja będę tańcować!") i konsekwencji ("dajesz chrupki za nic? Będę robić nic!"). Piękne też sygnalizowała, że głaskanie nie jest jej ulubioną rozrywką, ucząc (do spółki ze mną) dzieci szacunku do potrzeb zwierząt. Wniosła też dużo radości, pokazując masę sztuczek, bobrząc po budynku i poza nim i dostając pięknej biegawko-głupawki na widok chłopaków z kadry wracających ze sklepu. I przez cały wyjazd, a wierzcie mi, patrzyłam na nią bardzo uważnie, nie miała na nic lękowej reakcji, a do jej emocji miałam zastrzeżenia tylko dwa razy, kiedy nadmiernie podniecała się pracą i frustrowała brakiem nagrody - i oba razy wyprowadziłam ją z tych stanów bez trudu.

Wygląda na to, że moja szkoła zyskała nowego pracownika wyjazdowego. A ja czuję, że mogę pławić się w dumie ze zmian, które zaszły w fenkowym łebku i naszej relacji i że umacnia się moja pewność jej i zaufanie do niej.
I to wspaniałe uczucia.

środa, 27 stycznia 2016

Seminarium obedience z Siv Svendsen, 16-17.01.2016 - część faktograficzna

Tytułem wstępu: ten wpis zawierał jeszcze część wnioskową - niestety, nie zapisała się ona przez kaprys internetu lub Bloggera, a jak mawiał wieszcz "zdradliwa wena, raz jest, raz jej nie ma" i na odtworzenie jej z głowy (czyli, hehe, z niczego) nie mam obecnie... no, głowy właśnie.
Druga część nastąpi więc... kiedyś.
Miłej lektury!

Usiadłszy do pisania niniejszego posta, odkryłam coś, co wywołało wielki mój smuteczek: ponad tydzień zajęło mi zebranie się do napisania relacji z ostatniego semi, w którym uczestniczyłyśmy.
Przepraszam Was, Osoby Czytające.

Tym niemniej, cóż - na seminarium z Siv byłam. Budżetu wystarczyło na to, bym jednego dnia uczestniczyła z psem, a drugiego jako obserwatorka. Podsumowując krótko, było super. W ramach dłuższego podsumowania, kilka myśli i historii luźnych.

Cóżeśmy robiły z Rudą?

Z techniczności: na naszych wejściach, dwa razy po 20 minut, pracowałyśmy najpierw nad chodzeniem przy nodze, potem nad kwadratem. I tutaj poczyniłam obserwację, która towarzyszyła mi przez całe seminarium: Siv ma ogromny talent do wypatrywania pozornie drobiazgów, które stanowią sedno problemu. Tak było z naszym chodzeniem: okazało się, że za dużo trenuję to ćwiczenie treningowo, patrząc na psa w lekkim pochyleniu, a za mało w pozycji "zawodowej", czyli proste plecy i wzrok utkwiony w przestrzeń. I niby nic, niby drobiazg, a okazuje się, że zmiana w psiej głowie wszystko i powoduje trudności. Przy praca nad kwadratem zaś okazało się, że Fenka samo ćwiczenie umie znakomicie, ale do doszlifowania detali potrzebna jest samokontrola zabawką, ją natomiast mamy niezrobioną tak dobrze, jak powinnyśmy. Wystarczyła chwila pracy nad tym elementem, żeby wykończenie kwadratu zaczęło się poprawiać. Zachwycona byłam.

Co robiłam bez Rudej?

Mam taki wstydliwy sekret: bardzo trudno jest mi się skupić na obserwowaniu seminariów. Masa znajomych, a często dawno niewidzianych osób, wiele tematów do obgadania, często możliwość radosnego wyskoczenia na papieroska... Wszystko to pochłania moją uwagę bardziej niż powinno. Dlatego błogosławieństwem jest dla mnie możliwość tłumaczenia, bo wtedy poświęcam 101% uwagi temu, co robi akurat działająca para i zazwyczaj zapamiętuję wszystko na długo. Nie inaczej było i teraz, aż żałuję, że spora grupa uczestniczek semi tłumaczenia nie potrzebowała.

To, co widziałam, upewniło mnie w przekonaniu, że Siv jest naprawdę świetną trenerką. Oprócz oka do detali i zdolności szybkiego docierania do sedna problemu, podoba mi się, że nie idzie jedną drogą, ale bardzo modyfikuje metody w zależności od psa. Ujęło mnie też, że nie ma w niej żadnego zadęcia, entuzjastycznie skorzystała z pomocy Tomka Jakubowskiego, kiedy pytanie o skok przez przeszkodę okazało się wymagać zaawansowanej wiedzy z dziedziny techniki skoku. No i Siv ma fajne poczucie humoru, a to coś, co bardzo cenię.

Z mniej pozytywnych elementów, sporo marzłam. Wprawdzie seminarium odbyło się na hali, ale jest to nieogrzewana i posiadająca niezbyt szczelne okna hala Team Spirit. Muszę się sporo nauczyć w temacie ubierania się odpowiednio do warunków, czyli nie tylko do temperatury, ale także planowanej aktywności (bo to, że na spacerze z psami było ciepło, nie znaczy nijak, że ciepło będzie i podczas kilku godzin stania w bezruchu na hali).

Na koniec, teaser słowny: poza drugą, bardziej filozoficzną częścią tego wpisu, kiedyś pojawić się może filmik...

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Wyjazd sylwestrowy, czyli idealne przejście w nowy rok

Nie jestem wielką fanką Sylwestra. Kiedyś irytował mnie "przymus zabawy" tego dnia, teraz zaś nieustanne niemal, trwające już od Wigilii wystrzały - bardzo niefajna rzecz dla kogoś, kto ma bojącego się psa.
Z tego powodu już drugi rok spędziłyśmy Sylwestra poza Warszawą, możliwie daleko od tak zwanej "cywilizacji", z nadzieję, że będzie cisza i spokój. I tym razem udało się doskonale: małe gospodarstwo na obrzeżu Uhruska, położonego tuż przy granicy z Ukrainą, okazało się lokalizacją wręcz idealną, i to nie tylko na Sylwestra, ale w ogóle na wyjazd z psami.
I, uwaga, fanfary...


... tym razem nie będę opisywać, bo po raz pierwszy w historii Krzaka mamy videorelację! Święty Mikołaj okazał się wyjątkowo łaskawy i pod choinką znalazłam sportową kamerkę, która ma potencjał odmienić wygląd bloga.
Bez zbędnych słów, zapraszam:

Wiem, wiem, datownik to kiepski pomysł, ale widać musiałem popełnić ten błąd, żeby się nauczyć.

Poza tym wchodzimy w nowy rok z... hm... Nie nazwałabym tego postanowieniem, bo mam do nich podobny stosunek jak do Sylwestra, raczej skonkretyzowanym planem rozwoju ;). Krótko mówiąc, dołączyłam to tego wyzwania i mam nadzieje, że sprostamy (acz na razie jest ciężko, bo warszawskie mrozy mnie dobijają).