poniedziałek, 30 stycznia 2012

obudziłam Fenkę rechotem

Sprawdziłam statystyki bloga. Dziękuję wszystkim, którzy tu zaglądają, bo sporo Was jest. Oraz spojrzałam w moją ulubiona rubrykę, czyli "co wpisano w wyszukiwarce, żeby trafić na mojego bloga". Poniżej screen z listą fraz innych, niż "krzak turlak":


Sami przyznacie - część z tych haseł nieźle zaskakuje, nieprawdaż?

niedziela, 29 stycznia 2012

dzień 183 - nadrabiamy zaległości, czyli o małpim rozumie i treningach

Bo faktycznie, sporo ich narobiłam, tych zaległości. Wynikało to z kilku powodów.
Po pierwsze, trochę byłam złą panią. W poniedziałek i wtorek zaniedbałam psa, bo kończyłam na wariata pewną wielce męczącą pracę, więc maluch musiał radzić sobie z krótkimi spacerami i własnymi zabawkami.
Po drugie, Fenka dostała przedziwnego małpiego rozumu, który nieco mnie niepokoił. Mało spała, za to maniakalnie wszystko gryzła: a to krzesła, a to oparcia foteli, a to ściany, framugi, własną klatkę, wszystko. Co więcej, moje upomnienia pomagały na sekundę, po chwili uparcie wracała do szaleństw. Niepokoiło mnie to, bo tak, jak miała prawo szaleć, gdy była niewybiegana, to od środy powinna spać spokojnie i dużo. Dopiero w sobotę dowiedziałam się, że to normalne zachowanie psiego nastolatka i że jej przejdzie, a póki co pomoże konsekwencja i przypominanie psu, że jest śpiący. Ulżyło mi, bo bardzo nie lubię nie rozumieć, o co chodzi komukolwiek, a mojemu psu szczególnie.

Teraz jednak powody do pisania wróciły. Przede wszystkim, znowu jesteśmy po weekendowych treningach "wstępu do agility". I tutaj z każdym spotkaniem robi się ciekawiej, bo poprzeczka leci w górę nader szybko i co chwilę robimy coś nowego. Dzisiaj zrobiło się naprawdę - w moim, laickim, odczuciu - "poważnie", bo biegaliśmy sekwencje typu cztery hopki, tunel i hopka albo dwie hopki, tunel i hopka ustawione w podkowę; była masa zmian rąk na pięćset różnych sposobów. Dodatkowo ćwiczyłam z Fenką wchodzenie tyłem na coraz wyższe stopnie.
Jest bardzo, bardzo dobrze. Fenka jest bardzo chętna do pracy, szybka i zwrotna. Robi co może, żeby odczytać moje sygnały i pobiec tak, jak powinna, trochę też kombinuje sama ("ja wiem, ja wiem, mam lecieć przez hopy, wiem, wiem, lecę!"). Drobnym problemem jest zrywanie startów, ale przez 5 dni do następnego treningu myślę, że spokojnie to poprawimy. Bywa, że ją roznosi i ucieka poszaleć, ale zdarza się to może raz na trening i też jest do opanowania, szczególnie, że to wynika z mojej winy, z niezajmowania jej pomiędzy biegami - znudzony pies szuka rozrywki na własną łapę.
Mówiąc o mojej winie, muszę zaznaczyć, że tak, jak Fenka jest super, ja - bez zbędnego dołowania się, bo bawimy się super i to jest najważniejsze - powinnam popracować nad masą rzeczy. Mój entuzjazm (czasem) i tempo poruszania są już tematem żarcików i niestety słusznie. I oczywiście, mogę się wymawiać lodem pod śniegiem i niechęcią do wywalenia się na ryj, ale faktem też jest, że sto lat nie biegałam, kondycję mam żadną i mięśnie dwa na krzyż, oba w atrofii. Plus, jak już pisałam kiedyś, braki w uprawianiu sportów skutkują się zmniejszoną świadomością ciała, a to bardzo odbija się na czytaniu moich intencji przez psa. Wniosek z tego taki, że nadchodzący tydzień mrozów przeżyję, uprawiając szalone sprinty między drzewami i innymi przeszkodami w parku.

How is this not common sense?

Wydarzenia dzisiejszego poranka, kiedy jechałam z Fenką na trening - w ciągu 10 minut 3 osoby wsadziły małej ręce w nos, ogromnie nie irytując - zainspirowały mnie do wpisu na facebooku, a masowa reakcja na wpis facebookowy sprawiła, że powtórzę niemal to samo tutaj. Pewnie nikogo nie zaskoczę, ale pewne rzeczy trzeba być może powtarzać w kółko, aż w końcu dotrą do wszystkich.

Pierwotny apel mój brzmiał: 
"wyciąganie ręki do obcego psa jest przejawem głupoty, a w każdym razie lekkomyślności oraz niewychowania na granicy chamstwa. BŁAGAM, NIE RÓBCIE TEGO!".
Jest tam oczywiście błąd, zabrakło słów "bez pytania". Potem pierwotny wpis rozwinęłam i owo rozwinięcie chciałabym zamieścić tutaj celem popularyzacji:
Cała idea opiera się na dwóch założeniach - że sposób, w jaki wykorzystujemy naszą wolność nie powinien mieć negatywnego wpływu na innych oraz że naruszanie czyjejś przestrzeni osobistej bez pytania (i tutaj przyznaję, nie wspomniałam o pytaniu, bo było na szybko) jest niefajne. A uważam, że przestrzeń osobista to ciało plus ubranie plus "ekwipunek", czyli przedmioty, które ktoś ma przy sobie. Mam nadzieję, że to tej pory to jasne i możemy się zgodzić.
Co więc dzieje się, kiedy ktoś BEZ PYTANIA wyciąga rękę do obcego psa? (Tutaj  roboczo zdefiniujmy "obcego" jako psa nie naszego, ale też użyjmy zdrowego rozsądku: wiadomo, że nie wymagam, żeby zaproszeni do mnie do domu goście pytali o zgodę na głaskanie psa, ale jeśli najbliższa przyjaciółka zacznie mi zaczepiać psa, z którym akurat pracuję, będę zła).
Po pierwsze, ryzykujemy, czyli działamy głupio/lekkomyślnie. Pies może być chory, zarobaczony, mógł minutę temu pożywić się pysznym gówienkiem, mógł właśnie zostać zakropiony preparatem na kleszcze, który przez pierwsze ileś godzin pozostaje na futrze i przeniesiony ręką do oka czy ust jest mocno nieprzyjemny. Może to też być pies lękliwy i go wystraszymy, może wreszcie zareagować agresją (broni się, zaskoczony). Oczywiście, agresywny pies powinien być kontrolowany przez właściciela (w tym np. kagańcem), ale agresja lękowa możliwa jest u właściwie każdego psa, który poczuje się zaatakowany a jest na smyczy i nie ma jak uciec. Choć to akurat margines przypadków.
Po drugie, włazimy właścicielowi w jego przestrzeń osobistą. Wiem, pies nie jest rzeczą, ale jest "czyjś" i ten ktoś może akurat np. chcieć, żeby pies szedł równo przy nodze, a nie był głaskany, albo żeby patrzył na określoną rzecz, albo może gdzieś się spieszą itd itp. Poza tym nie jest przyjęte np. macać kogoś nieznajomego z zaskoczenia po kurtce, bo ładna, łapać za torbę, bo ciekawa, głaskać po włosach, bo śliczne czy dotykać obce dzieci, bo takie urocze. Wyobrażacie sobie pewnie, jak odebralibyście takie zachowania i jak byście zareagowali. Pies nie jest ani rzeczą, ani dzieckiem, ale jest sporo podobieństw - te do rzeczy już omówiłam, a do dziecka, bo to żywa istota, która ma emocje i preferencje, a która niezbyt może mówić i za którą właściciel odpowiada i on najlepiej wie, co teraz będzie dla psa najlepsze. I to do niego należy ostatnie słowo, bo to JEGO pies. I wyciągając bez pytania rękę do czyjegoś psa okazujemy właścicielowi lekceważenie.
Na facebooku wypowiedziały się też osoby, zwracające uwagę na odwrotny aspekt tego problemu: są psy, które same zaczepiają. Tylko tutaj wracamy do zasady niedziałania negatywnie na innych. Oczywiście, że tak jak pies i jego właściciel mają prawo do spokoju, takie same prawo mają ludzie bez psów. Należy pracować, żeby pies nie zaczepiał ludzi, nie był uciążliwy itd.
Sądzę po prostu, że zdrowy rozsądek i wzajemny szacunek mogą pozwolić posiadaczom psów i osobom, które psów nie mają spokojniej i sympatyczniej funkcjonować obok siebie. Dlatego fajnie byłoby, gdyby obie strony nie skąpiły ani jednego, ani drugiego.

niedziela, 22 stycznia 2012

dni 175-176 - praca praca praca

Znowu przedszkole po tygodniu chorowania i nieco zaniedbanej pracy i z koniecznością działania na suchej karmie w ramach nagródek.
Ale okazuje się, nie pierwszy zresztą raz, że wszystko siedzi w głowie i pracy przewodnika. I wreszcie udaje mi się wprowadzać to w życie porządnie i naprawdę. Pracuję nad Fenkową uwagą, trzymam na bardzo krótkiej smyczy moje zniecierpliwienie i wybujałe ambicje i w gruncie rzeczy naprawdę nieźle się bawimy - do tego stopnia, że zebrałyśmy nawet pochwałę dzisiaj.
A na treningach dużo się dzieje, wczoraj psiaki po raz pierwszy skakały przez hopki, a dzisiaj pierwszy raz widziały kładkę. Fenka coraz lepiej pracuje na piłki, ja powoli ogarniam wszystkie moje kończyny, ale najbardziej jaram się masą zabawy, jaką przy okazji mamy: a powiedzieć trzeba, że Fenek jest cyrkówką, uwielbia się popisywać i cudownie widać po niej radość z "załapania", o co mi chodzi (czyli na przykład kiedy odkrywa, że teraz chcę, żeby robiła 2 on 2 off na strefie, to stoi w tej pozycji bez ruchu, jak pochwalę ją za tunel, to cała rozmerdana leci do niego znowu). Fajnie fajnie fajnie.

Poza tym dzisiaj wreszcie, z okazji zakończenia terapii na brzuszek (bo ostatnia niedyspozycja wynikła, jak się okazało, z zapasożycenia) wreszcie wprowadziłam Orijen. Wchodzić będzie stopniowo, po 1/4 miski przez 3 dni (czyli dzisiaj stanowi 1/4, jutro połowę, pojutrze 3/4). Na razie ciężko o jakiekolwiek wrażenia, bo Fenka wprawdzie z radością pochłonęła go zarówno z ręki, jak i michy, ale głodna była po treningu i w tym stanie zjadłaby pewnie i tartą bułkę. Ale mnie nieco zachwycił zapach tej karmy, bo jest fajnie niechemiczny i inny, niż znanych mi granulek innych firm, ale intensywny i smakowity; oraz - chociaż może to zabieg marketingowy - spodobała mi się pewna nieregularność kształtu i rozmiaru granulek, bo odsuwa ona skojarzenia ze sztuczną produkcją i sprawia wrażenie, że pies ma szansę nie nudzić się tą karmą za bardzo. Chociaż jak mówię, możliwe, że jestem nieobiektywna, bo od początku pałam do tej karmy jakąś dziwną sympatią. Myślę, że w pełni ocenimy ją, kiedy Feniasta skończy ten siedmiokilowy worek.

niedziela, 15 stycznia 2012

dzień 169 - skutki uboczne szkolenia klikerem

Dzisiaj, jak co (zdrową) niedzielę, byłyśmy w przedszkolu. Było świetnie, ciężko koordynacyjnie, ale Młoda wciąż energiczna i chętna do pracy i coraz lepiej sobie radzi, również z oddawaniem piłek. Zresztą prawda jest taka, że wszystko zależy ode mnie i mojego nastroju, bo pies jest świetny.
Ale chciałam o czym innym: do Powsina jeździmy autobusem. Zazwyczaj wsadzam Fenkę na półkę na bagaże i jest spokój, ale dzisiaj przyjechał inny model autobusu, bez półki, za to z podwyższeniami (takimi schodkami) przy niektórych siedzeniach.
Ponieważ jazda na podłodze nie jest tak fajna, jak na półce, od czasu do czasu dawałam Fence smakołyk za grzeczne siedzenie lub leżenie. Tyle, że to jej wyraźnie nie wystarczyło, a że jest psiakiem sprytnym i nieźle rozklikanym, postanowiła zapracować na więcej żarcia i, po paru próbach siadów, podawania łap itp. z dumną miną wlazła tylnymi łapkami na jeden ze schodków. Zdumione miny współpasażerów, którzy najpierw obserwowali komiczne cofanie z zarzucaniem łapkami, a potem mój wybuch śmiechu były w tej historii wisienką na torcie.

wtorek, 10 stycznia 2012

dni 161-164 - choróbsko

Jak pisałam, Fenka się pochorowała. To, co wyglądało na typowe psie kłopoty z brzuchem, które wywołać może niemal wszystko, okazało się być infekcją bakteryjną z gorączką i antybiotykiem. Mimo to sucz przez cały czas miała dobry humor.
Zafascynowało mnie za to jedno jej zachowanie. Otóż w poniedziałek na wizycie u weterynarza dostała antybiotyk i nakaz dalszej głodówki. A po powrocie do domu jakby diabeł w nią wstąpił: latała jak dzika, kradła wszystko, wręcz obrzucała mnie swoimi zabawkami... Myślałam, że to skutek poprawy samopoczucia i było mi żal, że nie mogę w żaden sposób jej energii wykorzystać: szkolenie klikerowe odpadało z powodu głodówki, a zabawy czy aporty, ponieważ nie chciałam głodnego psa dodatkowo forsować. O długim spacerze nie było mowy, bo nie mamy kagańca, a tak głodna sunia (która i tak ma zapędy do żarcia byle czego, kiedy nie patrzę) pewnie zmieniłaby się w odkurzacz - no i podobnie jak w wypadku zabawy, nie chciałam męczyć głodnego psa.
Dzisiaj znowu wet, znowu antybiotyk (chociaż gorączka znikła i wszystko jest na dobrej drodze. Swoją drogą, mam wiewiórkę, nie psa: wystraszona zastrzykiem Fenka potrafi wspiąć mi się na ręce i dalej na ramię, niemiłosiernie przy okazji drapiąc) i puszka dietetycznego jedzenia. I przyznam, że z jednej strony cieszyłam się, że Fenka w końcu coś zje, z drugiej obawiałam się wybuchu energii po posiłku po doświadczeniach z poniedziałku. A tutaj niespodzianka: pies zjadł i poszedł spać, i do teraz, mimo spaceru, jest spokojna.
Czy ktoś rozumie, dlaczego głodny pies szaleje z zabawkami, a najedzony, choć wciąż tragicznie niewybiegany, śpi?

sobota, 7 stycznia 2012

dzień 161 - różnorodność nagród

Trudny dzisiaj dzień.
Fenka wstała radosna, ale w drodze do przedszkola źle się poczuła i wymiotowała. Wskutek tego - co nie dziwi - nie miała szczególnej ochoty na jedzenie. Postawiło to przede mną poważne wyzwanie szkoleniowe: mała była dość radosna, ruchliwa, innych problemów z żołądkiem nie wykazywała, z psami chciała się bawić, więc uznałam, że nie ma co tracić zajęć i wracać do domu - ale na jedzenie wciąż był foch i konieczne było motywowanie i nagradzanie tylko zabawkami. I tutaj prawdziwy problem, ponieważ Fenka nie do końca jeszcze umie się wymieniać na zabawki, więc nie ćwiczyłam z nią motywowania przy ich użyciu, i tak, jak dla niej załapanie nowej sytuacji okazało się dość łatwe, tak mi szło bardzo, bardzo ciężko.
Wniosek? Naprawdę warto pracować na przeróżne nagrody. I nie mogę z Fenką zaniedbać zabawy. I powinnam popracować nad sobą, nad brakiem elastyczności, nad zbyt łatwym się stresowaniem. O.

Ale zdrowotnie bym się o Fenkę nie martwiła. Chwilowo śpi, ale to całkiem u niej normalne. Pije, przed chwilą obszczekała ludzi na klatce (za co zebrała burę, bo co to za pomysł?). Przegłodzę ją do wieczora i najwcześniej jutro zacznę się martwić.

piątek, 6 stycznia 2012

dzień 160 - świetny dzień, czyli zwariowałam

Dzisiaj był świetny dzień.
Po znakomitym (choć bezpsim) wczorajszym wieczorze, dzisiaj spędziłyśmy z Fenką prawie 5 godzin na spacerze i w pubie z Szantą i jej prawie-właścicielkami, czyli Magdą i Anią. I jeszcze z zaskoczenia spotkałyśmy Lulę z Pauliną. Generalnie spacer był świetny (chociaż ja bym chętnie więcej pochodziła, ale to już marudzenie), psy wyhasały się jak głupie, a był też czas na powtórkę ze szkoleń. Po powrocie Fenka padła, po czterech godzinach poprosiła o spacer, po czym padła znów .
I tutaj wchodzi mój element szaleństwa. Poza wnioskami, że warto "poświecić" wolny dzień na gigaspacery zamiast siedzenia na tyłku w domu - co nie jest odkrywcze - głównym motywem do napisania tego posta jest potrzeba pochwalenia się, że Fenka dzisiaj po raz pierwszy postanowiła spać rozwalona na plecach. A już myślałam, że nie umie. =)

czwartek, 5 stycznia 2012

dzień 159 - znowu o rutynie

Krótko będzie, ale chcę się pochwalić. Po świątecznym bałaganie od nowa buduję tryb życia z psem, uwzględniający konieczny długi, szkoleniowo-wybiegujący spacer i domowe sesje klikerowe. Nie chodzi mi o wprowadzenie wojskowego drylu, który wcale mnie nie kręci. Przeciwnie, przez świąteczne lenistwo poczułam po prostu, że ograniczenie pracy z Fenką i skracanie spacerów mnie męczy, brakuje mi tego pozytywnego kopa, który spacer daje. Do sesji klikerowych też się nie zmuszam, bywa jedna dziennie, bywa ich pięć - ale to też świetna zabawa.
Poza tym, a propos kopa: nie oszukujmy się, regularna praca przynosi efekty. Dzisiaj na spacerze udało mi się kilka razy z rzędu wykonać z Fenką śliczne (chyba) przejście z ciasnego skrętu do samolotu. Z wymianą zabawek wciąż jest kłopot, ale wróciłam do podstaw, do pracy na smyczy i jest poprawa. Mała też wkręciła się w miłość do patyków, ale daje się odwołać, zostawia je, interesuje się mną. Widać, że praca ją bawi, że na nią czeka, że kombinuje - a to z kolei nakręca mnie. Dobre to wszystko i pożyteczne.

W bonusie coś, co napisałam na facebooku. Tam szybko zaginie, a nie chciałabym, bo fajnie oddaje to moje dzisiejsze (i nie tylko) odczucia:
Plus posiadania psa: motywuje do długich i urozmaiconych spacerów.
Minus posiadania psa: to co wyżej, ale przy 2 stopniach, na wichurze i w deszczu. 
Plus posiadania psa: wszystko co wyżej, plus fakt, że człowiek uczy się doceniać drobiazgi w stylu "lało, a teraz tylko kropi", "już nie wieje" oraz masę małych sukcesików.

wtorek, 3 stycznia 2012

dzien 157 - mądry złodziej

Tytuł jak najbardziej o Fence. Mądra jest, bo jest, bo od dwóch dni pracuje mi się z nią jak marzenie (nie, żeby nie pracowała wcześniej i nie było fajnie, ale jest jakoś wybitnie dobrze).

A złodziej, bo parę dni temu konsekwentnie zdjęła z suszarki całą bieliznę i obudziłam się obłożona świeżo upranymi, acz nieco wymiętoszonymi przez psa majtkami i skarpetkami. A dzisiaj dobrała się dla odmiany do kosza z brudami i właśnie znosi mi jego zawartość na kanapę.
Wspominałam, że kocham mojego psa?

poniedziałek, 2 stycznia 2012

dzień 156.2 - świadomość zadu

Nie raz to ćwiczyłyśmy, ale chociaż Fenka nauczyła się bardzo ładnie chodzić do tyłu, świadomość zadu miała taką sobie i jakoś nie pomagały ćwiczenia z wchodzeniem tyłem na książkę czy pokrywkę pudełka. Aż nagle, dzisiaj postawiłam jej za ogonem wysoką na jakieś 20 cm poduchę. I nagle pies zaskoczył! Przyznam, że dzisiejszy spacer był dobry, ale widok Fenki cofającej z pociesznymi wymachami tylnych łap do tyłu, żeby jak najszybciej wleźć na poduchę, poprawił mi humor jak dawno nic.

dzień 156 - praca, praca, praca

Smutna prawda jest taka, że jestem niesystematyczna i zazwyczaj pracuję zrywami. W oczywisty sposób nie jest to ani dobre, ani w ogóle możliwe, kiedy mowa o pracy z psem, więc coraz bardziej staram się oduczyć.
Tymczasem z trzech tygodni bez psiego przedszkola minęły już dwa. I nie mówię, że wcale nie pracowałyśmy, ale przyznam, że ruszyłam dziś z Fenką do parku nieco spięta, że "o mamo mamusiu, tylko 5 dni, a pies nic nie umie!".
Na szczęście udało mi się uspokoić (tak, jestem panikarą koszmarną), zanim zaczęłyśmy pracę. I kurczę, jest bardzo dobrze. Owszem, nagle potwornym rozproszeniem stały się patyki, ale wystarczy, że odrobinkę się postaram, a z nimi wygrywam. No i jest problem z nieoddawaniem zabawek (Fenka czasem wymienia się cudownie, ale czasem zabiera zabawkę z biega z nią tryumfalnie w kółko) - ale powoli opanowywany.
Za to z plusów: Fenka umie się skupiać i robi to cudnie. Kiedy zapala się do pracy, aż jej łebek paruje, tak bardzo stara się zrobić wszystko i jak najlepiej. I trening-zabawa dzisiejsze poszły cudownie. Posłuszeństwo wspaniale (poza momentami "nie słyszę, patyyyk!", ale malutko tego było, a ja mogłam się starać podnieść swoją atrakcyjność), a agility zostawiło mnie z opadniętą szczęką: do ciasnych zakrętów ("myk-myk") Fenka daje się wysłać z naprawdę sporej odległości, samoloty idą nam wspaniale, spuszczona z komendy "zostań" podbiega do właściwej ręki, cofanie też pamięta. I wszystko ze smakołykami LUB BEZ. I slalom między nogami ćwiczyłyśmy, zacnie szło. Z trudem powstrzymałam się od podniesienia poprzeczki i połączenia myk-myka z samolotem, bo ambicja ambicją, ale przecież lepiej skończyć trening na sukcesach, niż coś skopać, jak tak pięknie idzie.
Jeśli więc wszystko pójdzie ok, to do soboty będziemy rządzić wszechświatem. A przynajmniej nie będzie wstydu (chyba że, tfu tfu, młoda dostanie małpiego rozumu już na placu).

I na zakończenie smaczek: w parku spotkałyśmy panią z małym dzieckiem, które już kiedyś widziałyśmy w innym parku na innym spacerze. Na nasz widok pani powiedziała do dziecka: "O, zobacz, to nasz ulubiony piesek, taki mądry, pamiętasz go?" Piękny komplement. Czym ja się przejmuję?

niedziela, 1 stycznia 2012

dzień 154-155 - Sylwester i Nowy Rok

Wraz z nowym rokiem i po całkiem hucznym zakończeniu starego, przyszła pora powiedzieć, że mam świetnego psa, po którym widać i jego znakomity, wrodzony charakter, i świetną pracę hodowcy, i moją.

Doszłam do tego wniosku (nie po raz pierwszy) właśnie po sylwestrowej imprezie. Odbyła się w domu moich rodziców w Falenicy, który ma tę zaletę, że położony jest na samym obrzeżu miasta, już w lesie - wokół więc jest stosunkowo cicho, a jest to ważne akurat w Sylwestra - bo w moim mokotowskim mieszkaniu od rana od wybuchów petard trzęsły się szyby.
Tak więc impreza. Oczywiście "od zawsze" wiedziałam, że pójdę na nią z Fenką. Ale miałam trochę obaw: czy nie spanikuje od nadmiaru wystrzałów, czy nie będzie nieznośna, czy ludzie (nie było tłumów, kilkanaście osób, ale to i tak kilkanaście razy więcej, niż zazwyczaj widuje) jej nie zestresują albo wymęczą, czy nie zapomni o zasadach czystości i tak dalej.
A Fenka, jak to Fenka, okazała się idealna - no, może prawie idealna, bo wskakiwania przednimi łapami na meble w celu bobrowania za jedzeniem wciąż jej nie mogę oduczyć. Ale poza tym była cudowna. Wybuchy nie zrobiły na niej żadnego wrażenia i to jest chyba najlepsza wiadomość. Podczas kilku wyjść do ogrodu przez pierwsze godziny imprezy była tak spokojna, że zadecydowałam zabrać ją na dwór o północy (bo alternatywą było zostać z nią samotnie w domu lub zostawić ją całkiem samą). Wzięłam ją oczywiście na smycz i byłam gotowa na najgorsze (tzn. miałam w głowie wizję zanoszenia spanikowanego psa do domu) - a zamiast tego przez cały czas, kiedy składaliśmy sobie życzenia, młoda zajmowała się polowaniem na korki od szampanów i ogryzaniem patyków, nie zwracając na wybuchy żadnej uwagi (obszczekała tylko przez moment fajerwerk-fontannę, ustawioną dość blisko, ale szybko zajęła się czymś innym). I za to należą się wielkie podziękowania Jindrze, hodowczyni, która od malucha przyzwyczaja swoje szczeniaki do hałasów.
Poza tym Fenka świetnie odnalazła się w domu pełnym ludzi, dość uroczo wyżebrywała sobie jedzenie i łaskawie dawała się głaskać. Co więcej, funkcjonowała dość samodzielnie, nie trzymała się mnie przesadnie, chociaż przychodziła na każde wołanie. I, co wydaje mi się najfajniejsze, kiedy uznała, że ma dość zabawy, po prostu poszła spać - najpierw na łóżku w pokoju na górze, potem na kanapie w salonie (gdzie odbywało się gros imprezy, co wcale psu nie przeszkodziło), potem pod stołem w kuchni (która była drugim ogniskiem imprezy). Co dowodzi, że mala umie się wyciszyć, zadbać o siebie i wypoczywać pomimo potencjalnie rozpraszającego i nakręcającego otoczenia.

W nowym roku chciałabym życzyć wszystkim, którzy tu zaglądają, szczęścia i satysfakcji płynących ze współpracy ze swoimi psami; tym, którzy psów nie mają, szczęścia i satysfakcji z oddawania się pasjom, a sobie wielu kolejnych lat z Fenką, pełnych co najmniej tylu sukcesów i powodów do szczęścia, co te pierwsze 151 dni wspólnego życia.