niedziela, 18 grudnia 2011

Praca, głupcze! (czyli wnioski ważne i ogólne z dni 137 i 138)

Są takie chwile, kiedy chce się, w celach przypomnieniowo-edukacyjnych, wziąć swój własny łeb i strzelić nim porządnie o jakąś twardą powierzchnię. Ot, żeby się wiedza utrwaliła.

Agnieszko, t/sobie przede wszystkim, ale wszystkim innym poza tym, przypominam, że posiadanie psa, wychowanie psa, praca z psem to proces ciągły, nieustająca robota. I nie ma, że się nie chce, nie ma, że boli. Bo tak samo, jak pies potrafi natychmiast wynagrodzić nasz starania, tak i nasze zaniedbania mszczą się błyskawicznie.

Skąd to wszystko? Ano stąd, że się zaniedbałam. No, nie się, a pracę z psem. Nie chciało mi się ostatnio, przyznaję, bijąc się w piersi. Nie chciało mi się ćwiczyć materiału z przedszkola, nie chciało mi się sztuczkować, nawet podstawowe posłuszeństwo nieco zaniedbałam. Nie żeby Fenka była jakaś koszmarnie biedna, nie, spacery były, owszem, długie nawet, ale jak ostatnia idiotka, zniechęcona pogodą i faktem, że Fenka miewa ostatnio lekkie foszki odpuściłam ciężką pracę na rzecz lekkiej zabawy. Dokładnie problem polega na tym, że pies, psia jego noga, nie chce być automatem i mimo wszystko wymaga, szczególnie w okresie dorastania, udowadniania mu pewnych rzeczy raz po raz. W naszym przypadku, zaniedbałam przypominanie małej, że praca ze mną i w ogóle wszystko ze mną to najlepsza zabawa i wszystko inne jest mniej warte. Zamiast tego pies biegał pod kontrolą, ale samopas, ćwiczeń było mało, innych psów dużo, a ja, co może najgorsze, chodziłam zajęta swoimi sprawami i psa wychowywałam nieco mimochodem i jakby z obowiązku.
No i na efekty nie trzeba było długo czekać - weekend w przedszkolu upłynął pod znakiem tragicznie wstydliwej soboty, kiedy nie wychodziło nam prawie nic, oraz dużo lepszej niedzieli z jednym popisem w Fenki wykonaniu. W niedzielę było lepiej, bo po sobotnim wstydzie puknęłam się w czaszkę i na niedzielnym treningu naprawdę ciężko pracowałam, żeby skupiać na siebie psa właściwie non stop, żeby oferować mu dobrą zabawę i smaki na jasno określonych warunkach. Ale za to popełniłam mój zwykły grzech nadmiernej pewności siebie i uznałam, że sporo pies pięknie pracuje przez 45 minut, można założyć, że wszystko już ok - i, chyba żeby ukarać mnie za to durne myślenie, Fenka szarpak, którym się pięknie wymieniała, porwała w zęby i spędziła dobre parę minut na galopowaniu rundek honorowych wokół placu treningowego i ignorowaniu mojego wołania. I trzeba przyznać, że był to jednorazowy numer (dzisiaj), ale widowiskowy i znaczący.

Pożaliłam się, pora na wnioski. A są one piękne w swojej prostocie i już je zapisałam: wychowanie psa, praca z psem to proces ciągły i nieustający oraz warto możliwie najczęściej przypominać psu, że praca ze mną i w ogóle wszystko ze mną to najlepsza zabawa i wszystko inne jest mniej warte.

Warto też tutaj wspomnieć o emocjach (czego nie umiem i nie lubię, ale to ważne). Otóż - i znowu będzie mało odkrywczo - pies czuje emocje przewodnika. Bardzo wyraźnie. Dlatego, kurczę, warto popracować nad podejściem, bo pies wyczuje, kiedy pracujemy z nim bez zaangażowania, kiedy w naszym "chodź tu" pobrzmiewa niewypowiedziane "... bo cię uduszę", kiedy nie czerpiemy z bycia z nim radości.

I tutaj najważniejsze: przecież posiadanie psa i jakakolwiek form a z nim współpracy to niesamowite, niewyczerpane źródło ubawu, frajdy i satysfakcji. I najprościej będzie po prostu o tym pamiętać, nawet kiedy pogoda czy inne drobne upierdliwości dnia codziennego przysłaniają tę myśl. A pamiętanie o tym szybko przyniesie efekty w postaci wzmacniania więzi i wzajemnego zarażania się entuzjazmem.
I to jest pozytywny wniosek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!