środa, 10 grudnia 2014

Starmark Treat Dispensing Tetraflex - test

Dawno, dawno temu, kiedy Magda Łęczycka prowadziła wykłady w siedzibie sklepu Psiesmaki.com... czyli całkiem niedawno, w sumie, od rzeczonego sklepu dostałam, w nagrodę za znajomość teorii szkolenia psa pod obi, Treat Dispensing Tetraflex firmy Starmark. Chwilę już go mam, więc pora na parę słów o jego przydatności.

Tetraflex wygląda o tak:


Nasza wersja ma 13 cm średnicy, są też M-ki, dziesięciocentymetrowe. Kula (powiedzmy, że to kula ;)) ma otwór, przez który można nasypać smakołyki albo karmę. Żeby nie było za łatwo, otwór od wewnątrz ma wysoki rancik, więc smakołyki nie wysypują się zbyt szybko.
Zastosowanie zabawki jest proste: napełnioną dajemy psu, który musi się trochę namęczyć, żeby się do owego żarcia dostać. Zapewnia więc psu stymulację (umysłową i od biedy też ruchową, bo kulka się kula i ucieka), jest dobra na nudę pod nieobecność właściciela (teoretycznie, o czym zaraz), pozwala też spowolnić jedzenie u psów, które wciągają żarcie za szybko i np. się krztuszą. Ostatecznie też może służyć jako zwykła piłka do zabawy.

Zabawkę testowały Spacja i Fenka, obie zaprawione w bojach z podobnymi "kulami-smakulami" rożnych typów. I tak jak Fenka traktowała zabawkę nader uprzejmie, wyjadła zawartość i poszła spać, używając jej jako poduszki, tak Spacka - może oburzona, że chrupki się skończyły, bo jej zawsze mało - trochę Tetraflex nadgryzła.

I tutaj gładko przechodzę do podsumowania.
Zalety:
+ ciekawy kształt
+ rancik spowalnia wypadanie chrupek, więc zabawa zajmuje trochę czasu nawet doświadczonym psom
+ można myć w zmywarce (nie, żebym miała zmywarkę ;))
+ podoba mi się materiał, z którego zabawka jest wykonana: jest przyjemny w dotyku, ładnie pachnie, nie jest to twardy plastik ani chamska guma.
Ale są i wady:
- jakże praktyczny rancik sprawia, że mycie Tetraflexu ręcznie to mały koszmarek: woda nijak nie chce się wylewać. Jest malutka dziurka po przeciwnej stronie, która chyba właśnie taki odpływem ma być, ale nie raz już brałam Tetraflex z suszarki i opluwał mnie wodą, która została w zakamarkach.
- przez ww. rancik i ogólny kształt trzeba do tej zabawki sypać twarde, niemażące się smakołyki. Parówka czy serek wejdzie w zakamarki, zostanie tam na zawsze i zgnije, siejąc zarazę.
Tak, trochę koloryzuję, ale jestem fanką higieny psich zabawek, cóż poradzę. Poza tym jest jest jeszcze jedna wada, tym razem serio poważna:
- WYTRZYMAŁOŚĆ. Spacka, jak pisałam, poobgryzała Tertaflex tu i ówdzie, odrywając może paromilimetrowe kawałeczki. Pies bardziej zdeterminowany, bardziej znudzony i zostawiony z tą zabawką sam na kilka godzin mógłby spokojnie przerobić ją na wióry i następnie je skonsumować. Dodatkowo podejrzewam, że ciekawa powierzchnia zewnętrzna może wręcz prowokować do mamlania. 

Podsumowując: Starmark Treat Dispensing Tetraflex jest kolejną, ciekawą pozycją wśród tak zwanych "kul-smakul". U nas sprawdził się idealnie, ale tylko dla Fenki. Dlatego owszem, polecam go, ale - jeśli ma służyć jako rozrywka pod naszą nieobecność - tylko osobom, które znają swojego psa i wiedzą, że nie ma w zwyczaju uszkadzania zabawek i ze najadłszy się, raczej idzie spać, a nie konsumuje pojemnik na deser. Alternatywnie, polecam Tetraflex jako zabawkę używaną w obecności właściciela, jako "ciekawszą miskę" i/lub bajerancką piłkę.

niedziela, 7 grudnia 2014

III Altowe Treningowe Przebiegi Obedience, 6-7 grudnia 2014

Uwaga, zapowiada się wpis o rekordowej długości!

Wspomniane w tytule III Altowe Treningowe Przebiegi Obedience odbyły się dziś i wczoraj. Części dzisiejszej nie widziałam, wczorajsza za to była naszym, w sensie moim i Feneczka, debiutem zawodniczym w dziedzinie posłuszeństwa sportowego. Nie może więc na naszym blogu zabraknąć szczegółowego opisu całego wydarzenia pod masą kątów.

Strona organizacyjna, techniczna itp.
W dwóch słowach: było świetnie.
Na zawodach, przepraszam, przebiegach, panowała fantastyczna atmosfera. Przykład? Jedyny ocieplany budynek mieścił na niewielkiej powierzchni sekretariat, łazienkę, kuchnię z bufetem, miejsce dla sponsorów i miejsce na psie klatki - było więc ciasno, srodze ciasno. Nieco zaniepokojona spytałam, gdzie mogę wstawić klatkę (bo zimno było i nie chciałam kisić Fenki w aucie). Natychmiast padła propozycja, że moją klatkę można postawić na miejscu czyjejś materiałową, którą z kolei postawi się na górze. Wyraziłam wątpliwość, czy Fenka nie oszaleje, gdy obcy pies będzie jej chodził po głowie, podziękowałam i poszłam myśleć, co dalej - po to tylko, żeby po minucie chyba złapała mnie osoba z informacją, że poprzestawiali klatki i miejsce na moją już jest. Przy rejestracji nie zdążyłam powiedzieć słowa, a już wręczono mi drugi pakiet startowy (dla nieobecnego Drugiego Ludzia). I w tej atmosferze odbywało się wszystko: wesoło, pomocnie, szybko i sprawnie oraz przemiło.
Podobnie było przed ringiem, gdzie miałam masę głupich pytań co do kolejności startów i na które cierpliwie odpowiadano.
Podobnie było na ringu, gdzie wszystkim zagubionym zerówkowiczom wyjaśniono wszelkie niuanse przebiegu i też był czas i cierpliwość odpowiedzieć na wszelki pytania (a nie było ich mało) i skomentować wszelkie wątpliwości co do punktacji.
Podobnie wreszcie było podczas samych przebiegów. "Osoba mówiąca, co robić na ringu" faktycznie mówiła wszystko i biło od niej coś takiego, że człowiek czuł się pewniej i spokojniej, bez żadnej presji. "Osoba pokazująca kartki z cyframi po ćwiczeniu" rozwaliła mnie zupełnie (dziękuję, Tomku!) propozycją, że potrzyma mi "spódniczkę", żeby pies się nie uczył, że tylko w niej ma mnie słuchać - a było to po całym dniu stania na zimnie w hali, kiedy naprawdę mógł mieć szkolenie mojego psa w nosie, szczególnie, że jego rolą nie było pomaganie.
Nie wspomnę o atmosferze wśród zawodników, która zachwyciła mnie ciepłem i serdecznością. No i okazuje się, że znam masę osób z obikowego światka, a to zawsze miło.

Poza atmosferą rozpieszczali nas tez sponsorzy. Ponieważ obraz > 1000 słów, oto zdjęcie mojego pakietu startowego po rozłożeniu i usunięciu najmniej porywającej makulatury reklamowej:


Mamy więc ulotki, kalendarz, jeden numer "Przyjaciela Psa", niesamowite ilości próbek karm, próbkę preparatu Gammolen, kubek od ALTO, kupon zniżkowy na karmy Fish4Dogs i szarpaki Shaggy Doggy, odblaskową opaskę Tropidog... Wspominałam o masie próbek karm? Otóż nasze, czyli zebrane z dwóch zestawów startowych, próbki, wypełniły (w opakowaniach, więc z powietrzem pomiędzy, no ale) 10-litrowe wiadro (i bardzo żałuję, że nie było wśród nich mojego ulubionego Oliver'sa, ale zarezerwowano go tylko na specjalne nagrody;))! Pełna lista sponsorów znajduje się tu: LISTA SPONSORÓW i pozwolę sobie jej nie zamieszczać, bo jest imponująco długa. Nagród było tyle, że nawet my coś złapałyśmy: widoczny w prawym dolnym rogu zdjęcia szarpak Shaggy Doggy przypadł nam w losowaniu po dekoracji, Brawa dla organizatorów za przyciągnięcie tylu hojnych sponsorów!

O tym, że wszystko odbywało się sprawnie i punktualnie (poza zakończeniem, które z racji szybkości przebiegów zerówkowych nastąpiło wcześniej) i że miałam nieustanne poczucie, że ktoś nad wszystkim panuje, nie muszę chyba wspominać, ale wspomnę dla porządku.
Było tak. Było świetnie.

My na zawodach
Skupię się tylko na wydarzeniach okołoprzebiegowych.
Miałam taką idee fixe, że muszę koniecznie nie dopuścić do tego, żeby Fenka załatwiła się na ringu - bywa, że robi to podczas treningu, ba, tropienia nawet, i bardzo chciałam uniknąć tego tutaj, bo to straszny, moim zdaniem, wstyd. Z tego powodu, a także dla swojego dobrego samopoczucia, Fenka dostała jeden spacer po przyjeździe, drugi, kiedy okazało się, że nie mam koziołka i muszę poćwiczyć z koziołkiem pożyczonym od Joanny od Esme i trzeci przed startem. Wszystkie przebiegały podobnie: pies chodzi (na smyczy lub luzem, element luzem też był, bo widać było, że małej chce się kicać), węszy, załatwia się, pije wodę i ma spokój (o ile nie robi czegoś okropnego), póki sama nie zacznie się mną interesować i oferować kontakt, wtedy coś robimy. Na tych trzech spacerach zaliczyłyśmy zapoznanie z terenem, masę fizjologii, lekkie wybieganie i trochę ćwiczenia. Nie chciałam małej cisnąć pracą, żeby nie zmęczyła się przed przebiegiem, a też nie wierzyłam, że cokolwiek można stworzyć na pięć minut przed startem, chodziło mi tylko o wyrobienie skupienia i zapoznanie z nowym aportem.
Po trzech spacerach miałam poczucie, że jest dobrze, że mam skupienie, mam zdumiewająco spokojne relacje z innymi psami, mam ogarnięty nowy koziołek. Nic nie zwiastowało problemów.

Pierwszy zwiastun pojawił się na ringu przygotowawczym. Fenka wkleiła się nosem w podłoże i węszyła z ogromnym zainteresowaniem. Udało mi się jednak ją do tego zniechęcić* i skupić na sobie, więc znowu byłam dobrej myśli. Uspokoiłam ją też, kiedy nadmiernie pobudziła się biegającym po ringu Soczkiem. Było nieźle.

Wejście na ring ładne, pies przy nodze, skupiony. Rozmowa z Osobą Jakby Komisarzującą ok, przekazanie koziołka i karty startowej bez kłopotu. Deklaruję start klasyfikowany zgodnie z planem.
Skupiony pies idzie przy nodze do socjalizacji i pięknie siedzi, kiedy się witam z Osobą Jakby Sędziującą. Nieźle, myślę, i wtedy Fenka wstaje, akurat, gdy Tomek pytał, czy może jej dotknąć. Przywołuję psa do porządku, dotknięcie znosi. Koniec ćwiczenia, w górę idzie "10", do karty uwaga "więcej stabilizacji przy nodze". No ok.
Zmiany pozycji. Skupiam psa, odpinam smycz, podaję OJ Komisarzujacej. Pies przy nodze, choć śledzi nasze poczynaniu uważnie. Odchodzę, ruszam ręką, Fenka kładzie się nieco za szybko, ale macham ręka do końca wydając komendę - nawet spoko pac. Kic śliczny. Powrót, koniec ćwiczenia, 8,5 punktu (wyprzedzenie komendy oraz komenda dodatkowa, bo powiedziałam psie imię). Cieszę się, mam iść dalej... i zamieram, bo Fenka wybiera się na badanie taśm ograniczających ring i stołu, pod którym stoją skrzynki i torby. Moje wstępne wołania ignoruje, czym wprowadza mnie w głęboki szok - ale wraca, w końcu wraca po "eej".
Przeszkoda. Na filmiku, teraz, widzę, że skok w stylu Fenki, połamany całkowicie, ale technicznie bardzo ładne ćwiczenie. Tomek też tak sądził, 10.
Przejście do przywołania i niestety, Fenka kolejny raz wyrywa do rogu, tym razem ewidentnie szuka końskich kup, węszy, coś podgryza**. Moje wołania ma głęboko w pompie. Trochę nie wiem, co robić, bo odwykłam od bycia tak olewaną. Pytam, czy mogę wziąć psa za obrożę, dowiaduję się, że teoretycznie nie, ale praktycznie, to to przebiegi treningowe i w dodatku pomiędzy ćwiczeniami. Łapię, perswaduję*, w końcu osiągamy pozycję startową do przywołania.
Przywołanie. Kładę Fenkę na komendę "leż", jak zawsze nieco krzywo, ale ok. Odchodzę cała długość hali, odwracam się, pięknie leży. Wołam. Wyrywa zachwycająco, ja banan na twarzy, bo przywołanie mamy bardzo mocne. Galopuje jak dzika, radośnie i szybko...
i mija mnie bez słowa, żeby szukać końskich kup za mną.
Wybucham śmiechem. Właśnie w wielkim stylu wyzerowałyśmy jedno z naszych dwóch najmocniejszych ćwiczeń. Zwracam się do komisji, że zmieniam start na treningowy, lecę po "spódniczkę". To właśnie w tym momencie Tomek cudownie wychodzi z roli OJ Sędziującej i proponuje trzymanie sprzętu, żeby pies nie skojarzył go z koniecznością pracy. Zgadzam się, napycham kieszeń smakami, skupiam psa, ruszamy dalej.
Chodzenie na smyczy wyzerowałam, jak się okazało, po pierwszym kroku, kiedy Fena się zwąchała, a ja pociągnęłam napiętą smycz. Ruszyła za mną, szła nawet nieźle momentami, ale punktów 0.
Aport wyzerowałam, bo pierwszy raz był niezły, ale Fenka ruszyła bez komendy, wiec powtórzyłam, żeby nagrodzić dobre wykonanie. W uwagach mam też "miele koziołek", co jest informacją tyleż zabawnie sformułowaną, co prawdziwą. 0 punktów, bez powtórzenia, przy zerwaniu i mieleniu, pewnie ugrałabym kilka.
Chodzenie bez smyczy kolejne 0, bo Tomek był bezlitosny i widział zbyt dalekie odejścia. A Fenka jakiś kontakt miała, na pewno większy, niż zerowy, ale mało epicki i niewystarczający, żeby zaliczyć ćwiczenie. Chociaż od strony komisji usłyszałam komentarz (którego zapewne słyszeć nie miałam) "Z nagrodami ładnie idzie" - więc wrażenie, że nie było dramatu, nie jest tylko moje (choć z oceną nie polemizuję, oddalenia i gubienie kontaktu były).
Zostawanie. Idę na pewniaka, w siadzie, i nieźle się dziwię, kiedy po upływie minuty odwracam się i... Fenek leży. Wracam do niej, rozkładając ręce i gadając, że po co się kładzie, więc usiadła. Informacja od Tomka: za jedną zmianę pozycji byłoby 9 punktów, a że psa zagadałam, zrobiła dwie. 5 punktów.
Koniec przebiegu, szarpak i zabawa.
33,5 punktu, lokata 14 na 18 psów. Brak nagród dodatkowych, poza wylosowanym szarpakiem.

* Wbrew pozorom odbyło się bez przemocy i bicia - wystarczała blokada złego zachowania i nagrodzenie dobrego.
** Hala była sprzątnięta, ale gdzieś, wdeptane w podłoże, wmieszane w luźny piach na brzegach ringu leżały malutkie kawałki końskich kup. Do nikogo nie mam o to pretensji, bo każdy by przegapił - poza psem ;).

Wnioski (pisane w ogromnym stopniu dla siebie)
Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej uderza mnie pozorne podobieństwo tego przebiegu do naszego nieszczęsnego PT1. A głównie to, jak bardzo pozorne ono jest, mimo może podobnego wyniku.
PT1 zdawałam byle jak, bez przygotowania, z psem, który miał mnie w nosie nie momentami, tylko uparcie i non stop.
Na przebiegi altowe przyjechałam po roku ćwiczeń pod okiem Magdy. W tym czasie nie tylko wypracowałam przyzwoity poziom ćwiczeń, ale zbudowałam całkiem niezłe podstawy, kulturę pracy z psem. Fenka nauczyła się wymieniać zabawkami i przynosić mi je do ręki, poprawiła jej się koncentracja, nieporównywalnie lepiej panuje nad emocjami, liczy się ze mną i potrafi przerwać zachowanie, kiedy jej karzę.
Nasz ostatni przebieg pod okiem Magdy zasłużył na komentarz "na zawodach to byłaby ocena doskonała". Nasz ostatni przebieg na prywatnym treningu, parę dni przed zawodami, był dobry, "miałam" psa przez cały czas, Fenka zrobiła wszystkie ćwiczenia bez skandalu.
Już na terenie zawodów miałam psa, który skupiał się na mnie na jedno słowo, sam prosił o zadania i który zarazem ogarnął się na tyle, że nie burknął na żadnego psa, a obwąchiwał się z kilkoma, w tym ze szczeniakiem.

A jednak przebieg poszedł paskudnie. Czemu? Czy ja aby nie wyolbrzymiam dotychczasowych osiągnięć?

Uważam, że nie. Magda powtarza, że zawody pokazują wszelkie niedociągnięcia i że na zawodach pies zawsze traci 10-15% "umiejętności". To nam wyszło cudownie, jak na dłoni obnażając nasze braki i dając masę wniosków na przyszłość:
  • kultura pracy Fenki jest jakaś, ale potrzebuję popracować nad większa koncentracją, nad tym, że by podczas pracy mieć 100% psa.
  • rezygnowanie mamy, mamy komendę przerywającą, ale wyraźnie nie są tak mocno wdrukowane, żeby wygrały z czymś tak atrakcyjnym i rzadkim, jak końskie kupy. Drukować!
  • nie można wymagać od psa niczego, jeśli się go nie zmotywuje do działania. Motywacja, motywacja, nagradzanie, dopracowanie nagrody socjalnej (w końcu pies na dwa ćwiczenia był przy mnie murem, może to brak nagrody sprawił, że odjechała?). Generalnie stanie się bardziej atrakcyjną od końskiej kupy ;). 
  • Jagna ślicznie napisała o utwierdzaniu psa w przekonaniu, że jest mistrzem. Uważam dlatego, że zrobiłam błąd, że pozwoliłam Fence wyzerować chodzenia przy nodze. Powinnam była pomóc jej tak, żeby nie popełniła błędu, nawet, gdyby oznaczało to chodzenie ze smakołykiem pod nosem. Mogłam też działać zabawką. Jasność granic między "dobrze" i "źle" mam wciąż lekko zaburzoną, podobnie jak określanie kryteriów.
  • brakuje mi refleksu, doświadczenia - dlatego super, że byłam na zawodach treningowych i że startujemy w Poznaniu w lutym, i na pewno na tym nie skończymy. Dopracuję rytuał startowy, więcej też czasu powinnam chyba spędzać z psem, mniej z ludźmi.
Oznacza to w praktyce dużo fajnej pracy, we mnie nad jasnością, atrakcyjnością i konsekwencją, a w Fence nad skupieniem i przekonaniem, że jest najlepsza na świecie, szczególnie, kiedy współpracujemy, ale absolutnie nie tylko. Więcej spacerów tylko dla nas, dalsze regularne treningi. Już cieszę się na obikowego Sylwestra i treningi zapewne na końskiej hali.

Podsumowanie
Po pierwsze, jestem wdzięczna masie osób, że takie wydarzenie miało miejsce i że mogłam wziąć w nim udział. Wiem, brzmi to jak mowa z oskarowej gali, ale tak czuję. Brawo, Alto!
Po drugie, ogromnie cieszy mnie bogactwo fajnych wniosków, które wyciągnęłam z naszego kiepskiego startu. Niesamowite, że dostając porażkę, kiedy byłam nastawiona na mały sukces (serio myślałam, że jesteśmy dobrze przygotowane), dostaję pozytywnego kopa do dalszej pracy, kolejne wiadro ciepłych uczuć do Fenki, pomysły i chęć przekucia ich w działanie.
Obi i Team Spirit to chyba naprawdę to, co było mi potrzebne.