środa, 22 lutego 2012

dzień 207 - roztopy

Narzekaliśmy na mrozy, zostaliśmy wysłuchani. Teraz pora ponarzekać na roztopy.

Dzisiaj poszłam z Fenką na naszą "oślą łączkę" za blokami, pod Warszawianką, żeby poćwiczyć, poaportować (czyli też poćwiczyć) i, ogólnie, wyspacerować się. I zostałyśmy dość niemiło zaskoczone, bo przyjemna temperatura rzędu +3 stopnie zamieniła naszą łączkę w błotniste bajoro z warstwą lodu na dnie. Ech, było zimno, bolały łapki, a teraz jest ciepło (i taka fajna mgiełka w powietrzu), to łapki można połamać na lodzie.
Na szczęście dało się znaleźć kawałek łączki, gdzie leżał mokry, ale niezbity śnieg i tak porzucałam Fence piłki. Codzienna praca przynosi efekty, bo młoda wymienia się jak złoto (no, do poprawy jest obieganie mnie przed dostarczeniem piłki pod nogi, ale w porównaniu do sytuacji sprzed tygodnia czy dwóch jest to drobiazg). Zrobiłam nawet eksperyment, schowałam drugą piłkę i zażyczyłam sobie aportu pod nogi - i udało się dwa razy z rzędu !
Poza tym przypomniało mi się, że agility jest super i aporty też, ale zaniedbałyśmy ogólne posłuszeństwo - to znaczy, Fenka siada, oczywiście, kładzie się i zostaje, ale przywołuję ją głównie na "chodź tu", przy nodze chodzi mniej więcej, a dostawiania się do nogi po obejściu nie widziała od miesięcy, bo nie było potrzebne. Dlatego po aportach przyszła pora na kliker i powtórkę z posłuszeństwa - idealnie sprawdziła się szczególnie w paskudnych warunkach terenowych, gdzie możliwości fizycznego się wymęczenia były ograniczone. I idzie nieźle - młoda potrzebuje paru klików, żeby przypomnieć sobie, że praca i jak się to je, ale potem robi się znakomicie.
Niestety, skapitulowałyśmy, kiedy na łączkę zleciało się - jak u Hitchcocka, serio - wielkie stado czarnych ptaszysk, które dość mocno interesowało się nasza pracą (pewnie dlatego, że rzucałam młodej smaki do pyszczka). Fenkę rozpraszały i chyba straszyły, mi też średnio się podobały, bo podłaziły naprawdę bezczelnie blisko, więc wróciłyśmy do domu. Po drodze ćwiczyłyśmy też chodzenie na luźnej smyczy, bo kiedy Fenka złapie tryb "barbarzyńca", ciągnie jak nienormalna. Tutaj znowu - lekko zmęczony, rozklikany pies szedł jak marzenie.

A teraz wróciłyśmy, młoda została wyręcznikowana, zjadła rekina (z paczki niesamowitych smaków Brit Care Let's Bite, które niniejszym polecam, ale uwaga, te rybne są w kształtach różnych ryb i owoców morza!), opiła się wody i śpi na kanapie, grzejąc mi nerki. Dobrze nam.

sobota, 18 lutego 2012

dni 202-203 - nie chwal psa...

Okazuje się, że Fenka jest psem, a którym niewiele można powiedzieć z całą stanowczością.

Wczoraj, czyli w piątek, poszłyśmy na dość długi spacer po Polu Mokotowskim, potem na sesję foto dla Stowarzyszenia Zwierzęta Ludziom, potem na późny obiad w centrum, później w gości i w okolicy północy, spacerem, wróciłyśmy do domu - czyli dzień należał do szczególnie intensywnych. A Fenka okazała się być psem (nie pierwszy raz) ocierającym się o ideał.
Na sesji zachowywała się super, mimo że wystraszyło ją jeżdżące pod łapkami tło fotograficzne. Ale była grzeczna, chętna do współpracy, dzielna, dała się spokojnie wyczesać (sukces na miarę wszechświatową). Cudo. Po mieście - a, jak może ktoś pamięta, marudziłam, że się rozbisurmaniła - chodziła wzorowo, autobus był ok, tramwaj ok, metro też. W knajpce na obiedzie spokój, w gościach całkiem spokój. Okazało się też, że spokojnie, bez oddalania się chodzi bez smyczy i wraca na każde moje słowo. Poza tym była wesoła, przytulaśna, pełna energii, ślicznie aportująca... Po raz kolejny zakochałam się w moim psie po uszy.

Dzisiaj natomiast, jak co weekend, agilitowe przedszkole. I dobra wiadomość jest taka, że Fenka w pięć prób i może półtorej minuty nauczyła się wchodzić tyłem na prawie pionową ścianę. Ale cała reszta jej zachowania była jedną wielką złą wiadomością: mała interesowała się wszystkim, tylko nie pracą, a jak już miała pobiec, to owszem, pozycję startową przyjmowała z wielkim entuzjazmem, ale potem robiła co jej się podobało (mimo że ja pokazywałam jej kierunek jak trzeba).
Istnieje podejrzenie (oparte na zainteresowaniu trzech psów), że Fence idzie cieczka. Nie ma na to jeszcze fizycznych dowodów, ale czas by się zgadzał (w końcu ma już osiem miesięcy, więc pora) i jest to sensowne wytłumaczenie jej głupawki, bo wszystko inne jest bardzo ok - jeść chce, bawić się chce, ganiać też. Ewentualnie może nie dospała wczoraj... Zobaczymy, jak będzie jutro i w kolejnych dniach.

Mimo wszystko, ogólne wrażenie coraz bardziej pozytywne. Mam naprawdę świetnego psa.

Poza tym dostałyśmy wczoraj świnię-procę, która Fenkę zachwyciła:

Oraz piękną, nową obrożę:


niedziela, 12 lutego 2012

dni 196 i 197 - treningi

Po przerwie spowodowanej mrozami, w sobotę wróciłyśmy na trening agility. I ojej, gdyby nie to, że Fenka by nie wyrobiła, a i moja praca by ucierpiała, najchętniej chodziłabym na nie codziennie.
Sobotni trening poświęciłam w połowie na pracę nad aportem i dyskusję - tutaj należą się WIELKIE podziękowania DogCampusowej Joannie, która pokazała mi genialne ćwiczenia, utwierdziła mnie w wierze, że Fenka jest strasznie fajnym psem z niezłym potencjałem i dała mi ostro do myślenia w temacie podejścia do szkolenia (możliwe, że coś o tym napiszę, ale dopiero, jak sobie poukładam w głowie). Dzisiaj za to głównie biegałyśmy ze wszystkimi, choć na samym początku zajęć znowu ćwiczyłyśmy aport i pokazano mi, że Fenka potrafi i chce przeciągać się z zapałem młodego amstaffa =).
I dawno nie byłam tak pozytywnie nakręcona, jak po tych zajęciach. Po pierwsze, mam wreszcie naprawdę działający sposób na wyeliminowanie fenkowych kłopotów z aportem i na naprawdę niezłą zabawę na spacerach. Po drugie, zobaczyłam Fenkę w jeszcze lepszym świetle - okazało się, że dobrze zachęcona jest psem jeszcze bardziej wesołym, energicznym i nakręconym, niż myślałam. Po trzecie, okazało się, że i ja całkiem nieźle potrafię z niej wydobywać tę energię, bo szczególnie dzisiaj była świetna, wpatrzona, kombinująca, posłuszna, a zarazem rozbiegana jak szatan. I wreszcie, po czwarte, agility jest naprawdę super. Trudne to jak cholera, mniej dla psa (przynajmniej na razie), bardzo dla mnie. Już o tym pisałam, ale teraz mam nowy (?) zestaw konkretnych problemów: fatalne wyczucie "co-gdzie-kiedy", bo nie ogarniam, gdzie stać i co i kiedy zawołać i pokazać; masakryczny brak płynności (najpierw wyprzedzam Fenkę o sto metrów, potem staję bez sensu); ledwo jestem świadoma, co i którą ręką pokazuję; że nie wspomnę nawet o rzucaniu smaków w porę i w kierunku. Brzmi to dość koszmarnie, wiem, ale wydaje mi się, że wszystko jest do przepracowania przez wprawę - szczególnie, że po fakcie całkiem nieźle rozumiem, co zrobiłam nie tak i chociaż próbuję się poprawić (co w praktyce oznacza, że koło trzeciej próby danej sekwencji Fenka biegnie ślicznie, bo z pamięci, a mi udaje się jej nie przeszkadzać i prawie wyglądać, jakbym wiedziała, co robię =)). Ale najważniejsze w tym wszystkim jest to, że póki co obie bawimy się znakomicie - o co szczególnie nie podejrzewałam siebie, bo przy znikomej liczbie sukcesów i masie błędów "powinnam" raczej się wkurzać, a okazuje się, że głównie jest mi do śmiechu i do pracy. I już nie mogę doczekać się jutrzejszego spaceru i nowych zabaw.
Dobrze jest, okropnie dobrze.

dzień 197 - szał zakupów

Uwaga, zdradzam swój sekret: nigdy nie wariuję tak, jak przy okazji zakupów związanych z psem. Tutaj najbardziej objawia się moje gadżeciarstwo i impulsywność, normalnie uśpione.

Dzisiaj wreszcie miałam czas przysiąść do zakupów i dość lekką ręką wydałam całkiem sporą sumkę. Większość poszła na karmę: zdecydowałam się na trzynastokilowy worek Orijena, bo pierwsze 7 kilo zdało egzamin (Fenka wygląda super, czuje się dobrze, brzuszek funkcjonuje idealnie, a przejściowy łupież ewidentnie wynikał albo z nagłego mrozu, albo wywołała go karma weterynaryjna, bo nie ma po nim śladu). Na dodatek ZooExpress w bonusie daje wiadro, co nie przekonało mnie to karmy, ale - wraz z niską ceną - do sklepu owszem. Z tego samego sklepu zamówiłam polecane na forum tollerowym smaczki Brit Care Let's Bite w dwóch nieco abstrakcyjnych smakach: rybne i kaczkowe. I gadżet, o którym nie mogę wprost napisać, bo będzie prezentem dla Magdy, która chyba tego bloga czyta.
Prócz tego skorzystałam też ze sklepu Mampsa, gdzie kupiłam nowy kliker z tych polecanych przez dziewczyny z DogCampus, saszetkę na smaki (stara, Dog Activity, rozpadła się dość szybko, a teraz mimo łatania umarła ostatecznie. Była taka i, jak można się domyślić, niezbyt polecam) i smycz-pętelkę do treningów agility (taką).
Po co piszę to wszystko? Bo lubię, jak pisałam, gadżety i lubię się o nich mądrzyć, lubię tez dzielić się doświadczeniami. Wiem na przykład, że nie opłaca się robić zakupów w Krakvecie, bo mimo świetnych cen robią okropne problemy z dostawą. Podobnie zoo-sklep zawiódł dwukrotnie, doręczając raz towar niezgodny z zamówieniem, a raz tylko część zamówienia; za to Animalia i Karusek są pod względem tempa doręczania idealne. O łatwo się zużywającej saszetce pisałam. Planuję więc dalej testować sprzęt i sklepy i tutaj je recenzować.

czwartek, 9 lutego 2012

dzień 194 - resocjalizacja

Po raz kolejny mam dowód na to, że wychowanie psa jest procesem tak złożonym, że proszę siadać i że każde zaniedbanie czy niepomyślenie ma konsekwencje (podobnie jak wszystkie starania, ale chwilowo nie o tym będzie).
Kiedy Fenka była mała, chodziła ze mną wszędzie. Potem jednak przyszła zima, zwiększająca szansę, że nas gdzieś nie wpuszczą, poza tym małe nauczyło się grzecznie zostawać w domu. Więc zostawała. Oczywiście nie całe dnie, ale bywała ze mną głównie w parkach i na placu treningowym, a po ulicy chodziła mało.
A dzisiaj postanowiłam, że przed spacerem po parku pójdziemy oddać mój telefon do serwisu. Daleko nie było, ale po drodze i autobus, i tramwaj, i spacer ulicami. I jak? Straszliwie. Z Fenki wyszedł mały barbarzyńca, który na ulicy szaleje, w autobusie chce biegać, w tramwaju zwiedzać, a na dodatek bawić się z każdym (dość namolnie), o holowaniu mnie na smyczy nie wspominając. Wszystko to przy słabej reakcji na jakiekolwiek moje słowa, a nawet na podstawione pod nos smakołyki.
Kiedy minął pierwszy szok (i, nie ukrywam, złość), uznałam, że nie ma co się psu dziwić. Rzeczy widywane rzadko będą psa szokować albo fascynować, będą rozpraszać, szczególnie, jeśli nie jest mistrzem posłuszeństwa. A Fenka ulice i środki komunikacji widywała ostatnio za rzadko, za mało (najwidoczniej) pracowałyśmy w rozproszeniach. Tyle diagnozy. Wnioski? Od dzisiaj więcej pojeździmy i częściej będziemy odwiedzać centrum, bo trzeba Feniastej, która powoli wyrasta na wiejskiego burka, przypomnieć, że jest psem z miasta i że miasto jest fajne. Myślę, że przy odpowiednim moim skupieniu i odrobinie cierpliwości pójdzie sprawnie.

Za to w parku jest super. Fenka trzyma się dość blisko, poza tym nabrała wzruszającego zwyczaju wyrywania do innych psów i zatrzymywania się w pół kroku, żeby spojrzeć na mnie pytająco. Serio serio. To zapewne skutek twardego odwoływania. I aport idzie coraz lepiej, rundki honorowe bywają coraz rzadziej, za to coraz częściej piłka ląduje mi pod nogami.

Fajnie jest. Ale praca, praca, praca...

czwartek, 2 lutego 2012

dzień 186 - jak posiadanie psa wpływa na zimę

Jeśli ktoś nie wie, to w chwili obecnej w Polsce, a konkretnie w Warszawie, jest zimno. Około -15 stopni kiedy piszę te słowa. Przy takiej pogodzie niezbyt chce się robić cokolwiek, co wymaga wyjścia z domu choć na chwilę. A z psem wychodzić trzeba. Co więcej, warto, żeby były to spacery nie tylko na siusiu, ale i coś dłuższego.
Wyszłam dziś z Fenką na spacer koło 11, z mocnym postanowieniem, że idziemy porzucać piłką przez jakieś pół godzinki i wracamy, bo umrzemy. Po "chwili" rzucania piłką (mamy wciąż do przepracowania wracanie w linii prostej i bez tryumfalnych rundek, choć postęp jest) spojrzałam na zegarek (właściwie telefon). Była 12.
Dopiero w drodze do domu poczułam, jak strasznie zmarzły mi uda (bo pod dżinsy nosi się rajstopki, albo nie nosi się dżinsów na mróz - to taka uwaga mądrej po szkodzie cioci). Ale w trakcie zabawy - przegapiłam i zimno, i upływ czasu.

Fajnie jest mieć psa. I jaka satysfakcja, że zrobienie czegoś, co przerażało, okazało się takie przyjemne!