sobota, 30 czerwca 2012

dzień 336 - plany

Uwaga uwaga, według planów szkoleniowych w zakresie obedience, mamy z Fenką szansę wiosną wystartować w zawodach w klasie 0.
No to skoro jest plan, trzeba go teraz wykonać!

czwartek, 28 czerwca 2012

dzień 334 - koniec kursu agility 1. stopnia

Wraz z pierwszym dniem wakacji (bo skończyłam szczęśliwie wszystkie kursy i całą papierologię szkolną) przyszedł ostatni dzień kursu agility. W ogóle tego nie ogarniam, bo po pierwsze, od listopada agility było zawsze i ja nie wiem, jak może być przerwa. Na dodatek jak to pierwszy stopień za nami? Przecież drugi stopień to już poważna sprawa! A jednak...
Nie był to najlepszy trening w naszej historii. Jakieś świństwo pyli, ledwo żyję i po raz pierwszy od stuleci odzywa się moja - myślałam, że zapomniana w szczenięctwie - astma. Poza tym frustruję się niebotycznie (i bardzo, bardzo głupio) że Fenka się miota, czekając na swoją kolej. A sfrustrowana nie potrafię jej skutecznie uspokoić, bo korekta ze wściekłości to paskudna rzecz i nie chcę/nie umiem tego robić, za to moja złość dodatkowo chyba Fenkę podkręca. Głupie. Mogłabym napisać epos o tym, jak wiele pracy nad sobą mnie czeka, ale nie o tym chciałam.
Z drugiej jednak strony, na pewno nie był to zły trening. Niesamowicie duże bowiem zrobiłyśmy postępy, których może nie umiem zawsze wykorzystać, ale które widać i czuć.
Fenka właściwie przestała biegać sama. Owszem, zdarza jej się jakaś głupawka, ale raz na kilka treningów, nie kilka razy na trening. Stała się psem całkiem sterowalnym, nawet bywa, że skupionym. Śmieszne, że mnie to wciąż zaskakuje, nie ufam jej do końca (głupio!) i wychodzą dziwne rzeczy, bo np. tak histerycznie i całkiem niepotrzebnie wołam psa przed zakrętem, bojąc się, że poleci w kosmos, że pies praktycznie na mnie wpada.
Dogadujemy się. Mam wrażenie, że coraz lepiej sucz mnie czyta, a na pewno bardzo chce współpracować. Co więcej, ja łapię czasem, co siedzi w jej łebku i potrafię sensownie reagować - czasem.
Ogólnie, coś czuję, że dużo więcej pracy czeka teraz mnie. Po pierwsze, chociaż może poprawiłam się od czasu upośledzonej ameby, koordynację i świadomość ciała mam wciąż do poprawy. No i emocje, emocje, temat rzeka, huk roboty.
Z kategorii zaś "niespodziewane, a przefajne" - Nina zrobiła nam małe prezenty na zakończenie kursu. Dostałyśmy dwa frisbee (mam więc już 4, z czego 3 takie same, więc strzeż się, plażo!) i kubek. I może mam pięć lat, ale raz, że to serio uroczy gest był, dwa, że chciałam sobie kupić kubek przed wyjazdem, a teraz mam i się jaram.

Ale mimo to wszystko, wciąż nie rozumiem, jak to koniec kursu. Na szczęście w niedzielę nad morze, potem inne plany, a w sierpniu obóz, więc może nie zdążę się wytęsknić za tym szaleństwem.

niedziela, 24 czerwca 2012

zapomniany dzień 328 - przegląd techniczny

Wyleciało mi z głowy zupełnie, a w piątek Fenka była u weterynarza na przeglądzie.
Jest super, oczka piękne, uszy piękne, zęby super, masa jak trzeba, wszystko zdrowe. Czyli wakacje można zacząć z hukiem już za tydzień.

dzień 330 - testy sprzętu dogtrekkingowego

No i już, nie wytrzymałam, musiałam. Testy związane były z wizytą Darka, który wpadł na dwie godzinki do Warszawy bladym świtem i namówił mnie, żeby go na autobus odprowadzić z Fenką, przy okazji zabrałam więc do plecaka pas i linę, suce założyłam szelki i pożegnawszy się, ruszyłyśmy na testowanie sprzętu.
Trasa była leciutka, około 4 kilometrów (wg Google Maps) w dół Alei Wilanowskiej od Dworca Południowego i potem nad kanałkami wzdłuż Doliny Służewieckiej do ślimaka przy KEN i z powrotem do Wilanowskiej. Z przerwą na kąpiel zajęło nam to godzinę.
No i wrażenia. W sumie, pozytywne przeogromnie.
Przede wszystkim, wrażenie ogólne fantastyczne, idzie się bardzo przyjemnie, stały kontakt z psem potęguje frajdę, a z drugiej strony jest mniej, za przeproszeniem, upierdliwy niż ze smyczą w ręku. Fenka fajnie dopasowała się do zasad, ładnie szła z przodu, nie plątała mnie ani siebie. Lina 180 cm, która po zamówieniu wydawała mi się za krótka, okazała się strzałem w dziesiątkę, jest idealna, pies ma sporo swobody, ale nie ma wrażenia, że ucieka w kosmos. Amortyzator sprawdza się super, tylko raz rozciągnął się na pełną długość, gdy mała wyskoczyła do kaczek - i wtedy siła przyciągania natychmiast ją zastopowała, a dla mnie wrażenie nie było szczególnie nieprzyjemne. Ogólnie, lina + pas to genialne połączenie. Fenka lekko ciągnie, ale pas przenosi to fantastycznie na plecy, uprzyjemniając mi marsz bez utrudniania go psu, za to - jak pisałam - gdy ona przesadza, nie muszę reagować w ogóle, amortyzacja ją usadza. Poza tym pas fajnie trzyma plecy i mam wrażenie, że zmusza do utrzymywania bardziej wyprostowanej postawy. I bardzo sprytne jest to, że taśma, do której przypięta jest lina przechodzi przez "tunel" w "pasie właściwym", obracając się płynnie, gdy pies schodzi trochę na boki - kolejny bonus do komfortu. Gdybym miała się czepiać, to powiedziałabym tylko, że plecy się pod pasem pocą, jest mało przewiewny, ale do licha, jest lato i upał.
Wreszcie co do szelek, mistrzostwo. Lekkie, mocne, chyba bardzo wygodne, ponieważ Fenka nie zwraca na nie uwagi w żadnej pozycji (nawet leżąc na podłodze autobusu, na której najlepiej chyba wyszłoby jakiekolwiek uwieranie). Z drugiej strony, sucz świetnie reaguje na informacje przekazywane smyczą czy liną przypiętą do szelek, wyczuwa zmiany kierunku jak trzeba. No i chrzest wodny już był, obeschły dość szybko, a nawet mokre nie robiły na Feniastej wrażenia.

Wygląda na to, że dogtrekking jest bardzo dla nas. Sądzę, że jeszcze przed końcem czerwca zrobimy parę spacerów dla samej przyjemności i żeby podszlifować komendy "naprzód", "lewo", "prawo" i "stój". Muszę też pamiętać o zabieraniu krokomierza. Ech, fajnie fajnie fajnie.

sobota, 23 czerwca 2012

Activdog

Niezbyt oficjalnym językiem mówiąc, jaram się w opór. Przyszła paczka z Activdoga, zawierająca szelki, linę z amortyzatorem i breloczek do kluczy.
Na razie wrażenia mam takie:
- sprzęt jest piękny
- solidność wykonania najwyższej klasy
- piękne są
- pasuje wszystko super
- Fenka zadowolona, szelki jej nie interesują w żaden sposób, daje je założyć i zdjąć bez trudu
- ależ ten sprzęt jest piękny!
Będziemy ostro testować przez najbliższe dni, więc podzielę się każdym wrażeniem.


Na zdjęciu cały mój sprzęt dogtrekkingowy, wraz z pasem firmy ManMat. Nie mogę doczekać się testów!

środa, 20 czerwca 2012

dzień 325 - wyższy poziom agility

Spokojnie spokojnie, nie ekscytujmy się, jeszcze nie mamy mistrzostwa kraju, ba, nawet nie wzięłyśmy udziału w żadnych zawodach, choćby o pietruszkę.
Tym niemniej, wczorajszy trening był inny, trudniejszy i ciekawszy. Otóż po raz pierwszy Nina (właśnie, czy ja wspominałam gdziekolwiek, że trenujemy pod okiem Niny Bekasiewicz? Co, nawias w nawiasie, jest kolejnym dowodem na to, że głupi ma szczęście, bo hej, Nina Bekasiewicz!), ustawiwszy torek, postawiła przy przeszkodach numery i kazała nam kombinować samodzielnie, jak to przebiec. No ok, coś takiego wydarzyło się na ostatnim treningu z Magdą, w przedszkolu jeszcze, ale to było dawno, na krótszej dużo sekwencji i bez namacalnych numerków =). A tutaj proszę, dziesięć przeszkód i my rzucone na głęboką wodę.
Zajarało mnie to niemożebnie. Po pierwsze, dziesięć to prawie piętnaście, a tyle przeszkód ma cały tor w zerowej klasie. A ja zawsze oglądając zawody zastanawiałam się, jakim cudem można ten tor spamiętać, wymyślić sposób przebiegnięcia, nie pogubić się i w ogóle och. Okazuje się, że 10 się da. Oczywiście, mój pomysł na przebieg nie był optymalny. Oczywiście, przy obu sekwencjach (bo potem była jeszcze ośmioprzeszkodowa) pierwszy przebieg miałam zdisowany, w obu przypadkach z powodu niedogadania się z Fenką w kwestii momentu i kierunku wejścia do tunelu. Ale potem dowiedziałyśmy się, jak wygląda najlepszy sposób na przebiegnięcie danego toru, miałyśmy okazję go parokrotnie przećwiczyć i, koniec końców, obydwa przebiegłyśmy. Strasznie, strasznie to fajne, ogromnie mi się podoba, że to wyzwanie, że myśleć trzeba, że samodzielnie coś można... Nakręcona jestem ogromnie.
W międzyczasie Fenka jakoś mimochodem nauczyła się bez problemu przebiegać przez miękki tunel - co ćwiczyła parę razy, ale zawsze wbiegała przy uniesionym rękawie, a wczoraj wpadła do niego jak burza i całkiem sprawnie wypadła.

Z humorystycznych, bo humor musi być w temacie agility: szukam sponsora butów do biegania po trawie (korków choćby), bo drugi trening z rzędu gdzieś się wywalam i dzieci się ze mnie śmieją.

PS. Metakomentarzem na temat blogowania niech będzie stwierdzenie, że dziwnie się pisze, kiedy się osobiście zna paru czytelników, bo od razu pojawia się pokusa albo pomijania pewnych rzeczy, skoro oni to wiedzą oraz ogólne krytyczne spojrzenie na wpisy pod nieco innym kątem. Ale z drugiej strony, hej, ktoś to czyta! =)

czwartek, 14 czerwca 2012

dzień 320 - piknik na Elektoralnej (i 318, agility)

Dzisiaj byłyśmy na pikniku w szkole integracyjnej przy Elektoralnej, dzielnie reprezentując nasze Stowarzyszenie. 
Jestem dumna, bo zakręcenie przeszło młodej po paru minutach i potem była grzeczna, skupiona i wielce dzielna. A nie było tak znowu łatwo, bo głaskało ją z milion osób (w tym niepełnosprawnych, nie zawsze delikatnych), a ona pięknie stała, ślicznie sztuczkowała i spokojnie zniosła hałas - którego było sporo, bo koło nas stała policja i czasem wyła syreną. Do tego orkiestra, pokaz musztry wojskowej, tańce romskie, a Fenka niewzruszona. (Fakt, że próbowała zeżreć wszystko: ciastka ze stołu, lody dzieciom, lody mi, zagubioną bułkę itp., ale i to dawało się opanować.)
Podoba mi się to, co się z nią dzieje, bo widać, że próbuje się ogarnąć. Mimo masy rozproszeń nie traci głowy zupełnie, da się ją skupić. Poza tym coraz ładniej reaguje na moje "nie" - uczy się ignorować rowery, dzisiaj spokojnie leżała opodal kota. I fakt, że ma zrywy "a, będę burkiem!", ale daje się.

Podobnie było we wtorek na agility. Przed treningiem było super, owszem, miała ataki zrywania się do innych psów, ale większość czasu była spokojna. Gorzej było, kiedy miałyśmy biegać we dwie, wtedy emocje wzięły górę i było sporo wiszenia na smyczy, ale cóż, nie mam prawa spodziewać się cudów. Za to w przebiegach mnie zszokowała, bo ma momenty fantastycznego ogarnięcia, kiedy to idzie za moją ręką jak nakręcona. W ogóle, opanować muszę się ja, bo robię durne błędy w prowadzeniu, wynikające z nerwów i braku zaufania do małej - bardzo niesłusznego.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

dzień 317 - trening wyciszania


W ramach rozwiązywania problemu z Fenki pobudliwością, w niedzielę byłyśmy na luzującym spacerze. Bez wielkich sukcesów, wyciszenie takie sobie, przynajmniej burkowanie na rowery udało się opanować.

Za to dzisiaj szkolenie było dość niesamowite. Siedziałam otóż na dupsku, a cała zabawa polegała na tym, żeby Fenka spokojnie leżała, kiedy opodal odbywał się trening agility. I okazuje się, że nawet się daje. Młoda wprawdzie wchodzi bardziej w tryb pracy niż odpoczynku, ale jakoś to działa.
Poza tym szybko podniosłyśmy jej poprzeczkę, bo kiedy uspokoiła się przy biegających psach, kazałam jej samej biegać i uspokajać się potem. Były też rozpraszacze w postaci dużych ilości naraz innych psów, srodze szalejących tuż koło Fenki. Były nawet momenty, kiedy Fena leżała kawałek ode mnie na "zostań", do niczego nie przywiązana. I wszystko to wychodziło! Nie idealnie, daleko nam jeszcze do stanu, kiedy będzie drzemać między sekwencjami, ale jest dużo lepiej już. Mam wrażenie, że wynika to z tego, że kiedy w końcu Fenka zrozumiała, czego bym chciała (i co się jej opłaca), mimo wszystko dąży do wykonania, bo cwana jest i miła. Fajnie, podoba mi się to, bo znaczy to, że nie dziś, nie jutro, ale pracą na jasnych zasadach da się osiągnąć wymierne efekty.

sobota, 9 czerwca 2012

dzień 315 - troubleshooting

Jak pisałam, Fenka ma od jakiegoś czasu problem z nadpobudliwością i dziwnymi czasem pomysłami, co najbardziej objawiło się na wypadzie nad Zegrze. A ponieważ uważam, że całkiem niezłym sposobem na problemy jest wzięcie się za ich rozwiązywanie, dzisiaj zamiast treningu obedience był spacer z obserwacją i szukaniem owych rozwiązań.

Diagnoza jest taka, że Fenka po pierwsze, ma mnóstwo energii i jest pobudliwa - tak ma i tyle. Po drugie, niewykluczone, że nie jest aniołkiem i ma pewne zapędy do bronienia tego, co uzna za swoje, czy to zabawki (a bywało, że oburczała psa, który podchodził po SWOJĄ WŁASNĄ piłkę, którą młoda mu ukradła), czy terytorium. Pocieszono mnie, że nie ma w tym mojej winy, najwyżej taka, że mała ma sporo zajęć w życiu, bardzo aktywne spacery i to może nakręcać ją dodatkowo.

Recepta także jest dwojaka. Z jednej strony, uczymy potwora się wyciszać. Czyli powinnam chodzić na spokojne spacery, faktycznie spacerowe, a nie z dzikim lataniem, piłką i ćwiczeniem wszystkiego. Najpierw na smyczy, potem ponoć pies nauczy się spacerowania (dosłownie rozumianego) i da się bez.
Mam też, korzystając z pięknego lata (o co zakład, że czeka nas załamanie pogody?), chadzać na zewnątrz, siadać gdzieś i zajmować się swoimi sprawami, żeby pokazać psu, że i na spacerach bywa jak w domu i że i tam można się wyciszyć, położyć czy nawet spać. Fajnie, mniej spędzę czasu przy kompie, więcej czytania.
Do tego mają dojść ćwiczenia z samokontroli, czyli zostawania, wyczekiwanie przy spuszczeniu za smyczy, przy jedzeniu, nawet przy zabawkach. I ewentualnie mogę, a nawet powinnam odwoływać Fenkę od dzikich biegów zaraz po zwolnieniu z czekania. Wszystko to ma na celu wyplenienie skojarzenia spacer = mega dużo podniet i szaleństwo.
Wygląda też na to, że zamieszkam w Powsinie, bo powinnam pojawiać się na treningach agility, w których nie będziemy brać udziału, a tylko pokazywać Fence, że nawet biegające pieski nie muszą powodować u niej dzikiego podniecenia.
Wszystko to wbrew pozorom nie znaczy, że mi się zwierzątko zanudzi, bo przecież poza tym wciąż będą nasze treningi. I tutaj wychodzi, że może faktycznie troszkę psa "przeaktywizowałam" i teraz to trzeba odkręcać.
Drugą rzeczą są te potwornie niefajne zachowania burkowe. I tutaj krótko: skoro sobie tego nie życzę, pies ma się o tym dowiedzieć, czyli będziemy korygować. Tutaj dostałam bardzo podobającą mi się poradę, żeby po korekcie proponować psu chwilę wspólnej pracy. To dobra metoda, żeby pomóc mu poradzić sobie ze stresem wnikającym z reprymendy i żeby pokazać, że wprawdzie dane zachowanie było niedopuszczalne, ale ogólnie wciąż jesteśmy fajni i się lubimy. Podoba mi się to, bo posyłam proste, zrozumiałe komunikaty.

Na bieżąco będę raportować postępy.

czwartek, 7 czerwca 2012

dzień 313 - Zegrze

Fenka, jako poważny, w końcu roczny już pies =), zdobyła dzisiaj pierwsze szlify wilka morskiego, gdyż spędziłyśmy dzień na Omedze na Zalewie Zegrzyńskim.
I powiem, że dziwny ten mój pies. Przede wszystkim czeka nas dużo pracy nad pobudliwością: Fenka strasznie marudzi, kiedy ktoś oddala się od grupy, piszczała, kiedy pakowałyśmy rzeczy na łódkę, a na widok obcych wsiadających i zsiadających ze swoich łodzi dostała niemal histerii. Niefajne to było.
Z drugiej jednaj strony, na łódce zachowywała się fantastycznie. Chodziła spokojnie, dokładnie wszystko zbadała i większość pływania drzemała, wyglądając czasem z zainteresowaniem za burtę, ale bez żadnych szaleństw. Całkowicie nas rozczuliła, kiedy ułożyła się w "norze" w forpiku i tam poszła spać. Interesowała się takielunkiem, ale nie gryzła lin - choć w domu ma kilka sznurkowych zabawek; spokojnie jadła i piła na pokładzie.
Czyli w sumie doświadczenie na plus, co cieszy, bo znaczy to, że pewnie popłyniemy na Mazury w lipcu. Super, że doszła kolejna ciekawa rzecz, w której pies może mi towarzyszyć.

środa, 6 czerwca 2012

dzień 312 - PIERWSZE URODZINY

Sama nie mogę w to uwierzyć, ale dzisiaj Fenka kończy rok. I zupełnie, zupełnie nie wiem, co w tej sytuacji, mogę napisać, tyle tego jest...
Na pewno wiem, że z maleństwa czterokilowego wyrosło 46 cm w kłębie i 15 kilo tollera.
Na pewno rozrost małej można prześledzić na poniższych zdjęciach.





Na pewno przez te 10 miesięcy wspólnego życia udało nam się spróbować sił w agility, obedience i dogoterapii i choć brak nam jeszcze sukcesów mierzonych miejscami i punktami, to są wielkie sukcesy mierzone frajdą ze wspólnej pracy. I nie planujemy z niczego rezygnować, a za to dojdzie dogtrekking.
Na pewno wyrósł mi fajny, inteligentny, sprytny, wesoły, ciekawski, energiczny, towarzyski, kochany, chętny do nauki i zabawy psiak, którego jedyną wadą, jaką widzę, bywa nieumiejętność opanowania nadmiaru emocji.
Na pewno przeżyłyśmy już razem bardzo dużo - niezliczone świetne spacery, mnóstwo super nauki i pracy, masę malutkich i dłuższych wycieczek przeróżnymi środkami transportu, wspólne pływanie, spanie pod namiotem i w samochodzie, ogniska, grille, imprezy, wypadek - w sumie ponad 300 bardzo różnych dni, ale w większości naprawdę świetnych.
Mogłabym się długo rozpisywać, jak wielu rzeczy się od Fenki i przez Fenkę nauczyłam, ale to może temat na innego posta. W każdym razie, decyzja o zamieszkaniu we dwie była jedną z najpoważniejszych w moim życiu, ma ogromne konsekwencje, ale wygląda na to, że ten roczny już potworek zmienił mi życie nieporównywalnie na lepsze.