sobota, 5 listopada 2016

Kwalifikacje do Mistrzostw Świata Obedience 2017, Warszawa, 5.11.2016

Mam do Was prośbę na sam początek: wyszukajcie post o zawodach w Sopocie (tag "zawody" nieźle pomaga, albo ewentualnie kliknięcie tutaj, dla leniwych). Przeczytajcie. Poczujcie nastrój tego, że można mieć super punkty (prawie-prawie ocenę doskonałą), ale przebieg okropny. I teraz czytajcie dalej.

Dzisiaj (tak, wiem, chyba najszybszy wpis ever) odbyła się połowa Kwalifikacji do MŚ Obedience 2017 w Warszawie - czyli, bardziej po ludzku, zawody obi organizowane przez mój piękny i dobry klub, Team Spirit Obedience. Idealne warunki, znany teren, znana komisarz (Jagna kurczę Nowotarska, nasza osobista niemal trenerka!), zagraniczny sędzia - Gonzalo Figueroa Couñago. Miodzio. A jak było? Cóż...

Przed

Cofając się do poprzedniego wpisu, podsumowania października, można się łatwo dowiedzieć, że miesiąc poprzedzający zawody nie był łaskawy dla mojej pracy z psem (zabawne, miesiące wakacyjne przed Sopotem też nie były...). W ostatnich dniach przed zawodami ratowałam kwadrat, który uprzejmy był posypać się całkowicie - i sklejony był na kit i sznurek, bo w kilka dni, wiadomo, poważnie niczego się nie naprawi. Zmagałam się też ze stawaniem zamiast kicania i zrywaniem czekania na przywołanie.
Jakoś tak jednak wyszło, że może właśni świadomość niedociągnięć dała mi sporo luzu i mocne postanowienie, że to ma być po prostu dobry start, z psem wesołym i przy mnie. Żartowałam trochę o tym, że wizualizuję sobie wynik w okolicy 300 punktów, bo Fenka jeśli robi ćwiczenia, to robi je świetnie. Nastroje dopisywały.
Wyciągnęłam Rudą z auta na pół godziny przed startem, trochę pochodziłyśmy i dużo ćwiczyłyśmy, żeby spuścić z niej parę i włączyć rudy mózg. Na ring ruszyłyśmy dziarsko, szczególnie, że Fenka nagrzana była na pracę i nie odrywała ode mnie wzroku.

Start

Zmiany pozycji: zaczęłam od głupoty, bo po "ćwiczenie rozpoczyna się" padło hasło "komenda", a ja zgłupiałam, powiedziałam "czekaj" i zaczęłam odchodzić od psa. Oczywiście chodziło o komendę na warowanie, bo z leżenia zaczyna się zmiany. Cofnęłam się, poprawiłam psa, odeszłam, zmiany były lekko tuptane, ale ok. Zmartwiło mnie jedno: Fenka non stop jojczała.
Przywołanie: na dochodzeniu do pachołka Fenek lekko odleciał, ale trwało to chwilę. Dostawienie, komenda "pac", Ruda paca, nagle siada, znowu "pac", znowu paca, "czekaj", odchodzę, odwracam się, leży, ufff. Przywołuję, leci, widownia się śmieje (standard), Jagna parska, sędzia się uśmiecha. Dynamiczne dostawienie. Elegancko. I na moment przestała jojczeć!
Kwadrat: lekko nerwowo, bo mogło nie wyjść. A jednak: wysłanie, wpadła w kwadrat, "pac" (może jakoś przed kwadratem to powiedziałam), Fenkę lekko zniosło w lewo, ale pacnęła. Grzecznie wyleżała moje podejście i kicnęła przy nodze pięknie. Po pochwale zaczęła jojczeć, weszła niemal w scream.
Stój w marszu: znowu ja niepewna, ale Fenka pewna. Równanie super, stój piękne, wystane, doszłam, usiadła. Łaaadnie! Ale chyba jojczała.
Aport: Klasycznie dość na początku. Rzuciłam, wysłałam potwora, potwór poleeeciał w podskokach, złapał, wraca... i widać było, że emocjonalnie już nie może, bo zaczęła zbaczać na ewidentną rundkę honorową z aportem w japie (podrzucała nim przy tym nieomal). Dodałam "noga", potwór się opamiętał. Mieliła aport, ale oddała ładnie. No i z pełną paszczą nie dała rady jojczeć.
Siad w marszu: bardzo pięknie wszystko, poza tym, że nie usiadła, a stanęła. W związku z tym (i miną, którą podobno zrobiłam, kiedy się odwróciłam), Fenka poczuła ogromną potrzebę dostawiania się do mnie, kiedy tylko wróciłam. Tutaj wiedziałam od razu, będzie 0.
Przeszkoda: została, skoczyła, dostawiła się. Nihil novi. W locie, jestem prawie pewna, jojczała. No i przy szykowaniu się do kolejnego ćwiczenia zaczęła odpadać, węszyła trochę, rozglądała się. Wyraźnie styki w mózgu się grzały.
Omijanie: omijajka była postawiona pod kątem, tak, że wiele psów nie dawało rady jej zlokalizować. Fenka zlokalizowała ją bezbłędnie, poleciała jak strzała, ominęła nawet ciasno, zgubiła się jednak przy powrocie, bo stałam za blisko znacznika i musiałam ją dowołać do nogi, bo poszła niemal prosić o pomoc Jagnę.
Chodzenie: poza jednym zagubieniem na "wtyłzwrocie", śliczne moim zdaniem. Była skupiona, była radosna, była równo przy mojej lewej nodze. Takie chodzenia lubię!
Tu nastąpiła przerwa i o tym, jak się w niej czułam, piszę w następnym akapicie.
Zostawanie: Pierwszy raz zostawanie było po przebiegu. Dla mnie to nowe i dziwne, bo zostawanie to nasz pewniak, więc po przebiegu odpuścił stres i prawie o zostawaniu zapomniałam. Szłyśmy na pewniaka, pies rozćwiczony, ja luźna, co mogło się nie udać? No, zostawanie się nie udało. Fenka siedziała pięknie, wstała, postała, usiadła. Bez żadnego powodu z zewnątrz i żadnego widocznego po niej. Kosmos.

Wrażenia po starcie

Przyznam, że z ringu (po przebiegu, przed zostawaniem) zeszłam w euforii. Tak, Fenka strasznie dużo jojczała i z ekscytacji cięła detale, ale ej!
Była ze mną cały (prawie) start!
Była najarana na pracę!
Była w kontakcie!
Kiedy robiło jej się ciężko, dawałam radę ją ogarnąć naprawdę sprawnie!
Widać było, że chce pracować i się ogromnie stara!
Myślałam o wcześniejszych startach i ten podobny był tylko do tego z treningowych Elmo (drugich, bo pierwsze były porażką): nie musiałam wreszcie walczyć o uwagę psa, bo ją miałam. Wreszcie miałam, czułam to, psa ZAANGAŻOWANEGO w pracę, a nie tylko zmotywowanego i gasnącego, kiedy znika perspektywa szybkiej nagrody i pojawiają się moje trudniejsze emocje! (tutaj kojarzy mi się fajny wpis Magdy Łęczyckiej, ale to pobocznie).
Naprawdę, dla mnie był to rekordowy, przełomowy, wspaniały start. Byłam w pełni świadoma niedociągnięć, wiedziałam, że było głośno, ale to były sprawy mało ważne, bo wykonanie ćwiczeń zawsze można poprawić, a zaangażowanie - rzecz bezcenna!

Wyniki

Już po zostawaniu przeżyłam pierwszy szok: że za zostawanie było 0 punktów, to jasne, ale drugie 0 zarobiłyśmy za wrażenie ogólne. Trochę mnie wcięło...
Wkrótce potem nastąpiła dekoracja. Lokata 14 na 17 zespołów, no, niepowalający wynik. Ale spojrzenie na kartę oceny dało efekt porównywalny do oberwania młotem w łeb. 158 punktów. Sto. Pięćdziesiąt. Osiem. Na możliwe 320. Nawet nie połowa. Ocena to oczywiście "brak oceny". Auuuu, naprawdę mnie to zabolało (w dumę i miłość własną, nie, że poczułam niesprawiedliwość, bo nie poczułam).
Punktacja wyglądała tak:
Pozycje 7, w komentarzach podwójne komendy, język ciała i jojczenie.
Przywołanie 5,5, podwójna komenda, język ciała i "jump", czyli chyba skok przy dostawieniu się.
Kwadrat 7, "banan w kwadracie" i utrata tempa.
Stój w marszu 8, komenda optyczna na zatrzymanie.
Aport 5, podgryzanie.
Siad w marszu oczywiście 0.
Przeszkoda 7,5, bez komentarza.
Obieganie 5, bez komentarza.
Chodzenie 6, podwójne komendy i "nie prosto"*.

Wnioski i inne takie

Widzicie, jakim pięknym sportem jest obedience? Można mieć paskudny, żenujący start i otrzeć się o ocenę doskonałą. Można mieć start, po którym pęka się z dumy, i dostać punktację tak straszną, że aż boli.
Żeby było jasne: nie podważam oceny sędziego. Jak pisałam dwa razy już, ten start był wspaniały i przełomowy dla mnie i dla Fenki, ale był daleki od ideału. Gonzalo oceniał bardzo surowo (w klasie 2 były tylko 2 oceny doskonałe, w jedynkach - 3), ale miał do tego pełne prawo.
Ja pozostaję dumna i, kiedy minął lekki szok po ocenie, także szczęśliwa.
Mamy zaangażowanie.
Mamy współpracę.
Mamy team i Team Spirit.
Mamy niepowtarzalny i niepodrabialny wyraz wspólnej pracy.
Resztę dopracujemy.

A na deser...

Filmik. Bo jestem dumna (wspominałam?).




*jako że komentarze są po angielsku, ten akurat brzmi "no straight", przez co całkiem, patrząc na moją, hm, sytuację domową, mnie bawi =).

wtorek, 1 listopada 2016

Podsumowanie października

Tak, proszę Państwa, to się dzieje! Postanowiłam wprowadzić nieco systematyczności w mój blogowy chaos i pisać chociaż jedną notkę miesięcznie jako podsumowanie. Zapraszam więc na świeżutkie, cieplutkie, pachnące podsumowanie października AD 2016!

Najkrócej mówiąc, październik nie rozpieszczał mnie, a ja nie rozpieszczałam psów.

Wyjazdowo

Zaczęło się wypadem do Irlandii, podczas którego odkryłam, że podstawowym psem w tym pięknym kraju, przynajmniej tam gdzie byłam, jest border collie lub coś doń podobnego. Widziałam nawet jednego borderołaka idącego u boku zaopatrzonego w długi kij pana wzdłuż drogi, która prowadziła poprzez malownicze nic pełne pastwisk - zakładam więc, że border ów szedł robić to, do czego został stworzony. Ten czas jednak ekipa Fenek, Karolek i Luna spędzili u moich rodziców, a Spacka w domu z koleżankami.

Chorobowo

Potem nadszedł czas Wielkiego Gluta, czyli prawie dwa tygodnie, podczas których, cyklicznie, czułam się źle, siedziałam w domu, czułam się lepiej, szłam do pracy, wracałam wykończona, czułam się źle i tak w kółko; pewnie część z Was zna ten schemat. Było to wspaniałe o tyle, że przekonałam się, że nasze psy, nawet mocno "zaniedbywane" (no bo przecież tydzień bez dłuższego spaceru to sprawa dla TOZu), są w domu mega wyluzowane i naprawdę zajmują się spaniem.

Sportowo

No tak, gdy człowiek umiera na gluta, treningi nagle stają się trudne. Żeby jednak nie zaniedbać Feneczka ta całkiem, poświęcałyśmy michę z kolacją na rzeźbienie detali.
Na pierwszy ogień poszły patyczki, z myślą, że do dwójek na daleko jeszcze, ale to ćwiczenie super robi się w domu. Zaczęło się od wielkiego załamania, kiedy to chciałam przerzucić się na flyball, bo Ruda w żaden sposób nie rozumiała, że ma szukać nosem. Załamanie wielkie było i straszliwe, potrwało dwa dni, po czym zmieniłam metodę i Fenka w jedną sesję zaczęła pięknie węszyć. Ot, tollerek mój wspaniały. W tej chwili patyczki mamy nawet-nawet, choć na dworze są jeszcze niepewne, ale mamy też bardzo dużo czasu.
Drugą rzeczą były zmiany pozycji, podejście milionowe. Znowu opłaciło się zmienić metodę i cofnąć się o kilka kroków, wprowadzając ćwiczenie na kocyku, żeby ograniczyć obszar miotania się Rudego Pieska. Skutki mamy dwojakie: bardzo ładne zmiany w pełnym schemacie i dowolnej konfiguracji stój-leż-siad, z tuptaniem lekkim wprawdzie, ale satysfakcjonujące; oraz... częste mylenie "kic", czyli siadu ze waruja, z "op", czyli stania z waruja. Perspektywa na zawody wręcz zachwycająca.
Rzutem na taśmę, w ostatnio weekend października wbiłyśmy się na overtraining i sesje szkoleniowe na kurs instruktorski. Przemiłe to było doświadczenie: na overach Fenka była wprawdzie dość mocno podekscytowana, ale to chyba jednak jej stały wyraz pracy, z którym czas się pogodzić; była też, co najważniejsze, w pełni kontrolowalna, skupiona mimo emocji, no, wspaniała! Widać było, że zostawanie i zmiany pozycji bardzo blisko innych psów wiele ją kosztują, ale też nauczyłyśmy się pięknie przepracowywać takie trudne sytuacje. Deszcz i wiatr także nie zniechęciły Rudziołka do pracy, a rady, otrzymane podczas sesji szkoleniowej, mają szansę naprawdę nam się przydać. No i przede wszystkim cudowne jest takie poczucie zaufania, spokoju, kiedy czuć, że sucz chce współpracować i że będzie się bardzo starać, i że wystarczy pomóc i być z nią, żeby było naprawdę dobrze.
Oto fotki:
Fenek z przodu, Spacek z Do w tle.

Fenek dumny i szczęśliwy (albo nieco w emocjach. Sami oceńcie.)

Spacerowo
Ze względu na opisane wcześniej względy, pod kątem spacerów październik był fatalny, przynajmniej jeśli chodzi o liczbę i długość spacerów. Zrobiłam jednak coś, co mnie cieszy: pokonałam wątpliwości, przyzwyczajenie i lenistwo i zamiast smyczy zaczęłam używać długiej linki. Nie pamiętam, czy pisałam, ale Fenka jakiś czas temu straciła reputację "psa o idealnym przywołaniu", poza tym chadzamy w miejsca, gdzie nie jest całkowicie bezpiecznie puszczać luzem psa, który nie dość, że bojdudek, to lubi czasem pogonić za ptaszyskami. I wiem, że niepożądane zachowania się przepracowuje, ale na razie linka treningowa daje nam obu mnóstwo spokoju i luzu, którego ani na smyczy, ani bez niej nie udało się osiągnąć: Ruda więcej węszy, ma więcej luzu w sposobie poruszania się i nawet na okoliczne psy reaguje znacznie spokojniej, ja natomiast wiem, że dowcipnie odpalona petarda nie pośle mi psa pod przejeżdżające auto. No i Fenka, korzystając z linkowej wolności, zaliczyła ostatnią (mam nadzieję) kąpiel sezonu.

Na listopad planujemy warszawskie zawody, więcej chodzenia, treningi może już na hali i więcej, więcej wpisów. 
Do zobaczenia!