czwartek, 23 stycznia 2014

Wielka wkrętka obikowa

No i stało się!
Ostatni trening indywidualny obi był ciężki, bo było zimno jak diabli, wokół latały ptaszyska, ciężko było się ogarnąć. Dlatego na możliwość potrenowania na hali rzuciłam się jak dzika.
I to była, powiem Wam, najlepsza decyzja od dawna.

Trening zaczynał się późno, bo o 21:30. Ostatnio, z powodu szczeniaka i narzucanego przez nią rytmu (szczeniak pada po 22 i wstaje o 7, nie ma przebacz), 21 kojarzyła mi się z godziną powolnego domykania spraw i zbierania się w stronę łóżka - i aż się zdziwiłam, z jakim entuzjazmem pakowałam o tej porze treningową torbę.
Sam trening - cudo! Na hali zimno wprawdzie, ale do przeżycia (i brak wiatru wielkim luksusem jest). Towarzystwo super fajne. No i Feneczek, mały mistrz Feneczek...
na początku miałam pewne obawy, bo na widok obcych psów zaczęła burkać, a po przypięciu smyczy treningowej kicać, ale ostatecznie okazało się, że sucz pracuje jak marzenie. Robiliśmy rzeczy stricte obidiencowe: zostawanie, uczenie komendy "look", omijanie z dostawianiem do nogi, chodzenie za mną i siady w marszu, przeszkodę i kwadrat. I Fenka zaskoczyła mnie mega pozytywnie nie raz, zarówno uporem (nie dała się przepchnąć z pozycji, dostawiała się jak szatan, ogólnie, pracowała fenomenalnie. I okazuje się, że pamięta wiele z tego, co robiłyśmy wcześniej.
Owszem, miała fazy "wolnego skrzata", kiedy dostała piłkę i z nią uciekała.

Ale zasadniczo, obikowanie z Feneczkiem to genialna zabawa. I ja chcę dużo i często.

czwartek, 16 stycznia 2014

Chory feneczkowy brzuszek

Uwaga! Wpis zawiera niecenzurowane opisy objawów psiej choroby, więc jak ktoś jest obrzydliwy, to niech czyta co drugie słowo!

Chorowanie psów jest wybitnie do dupy, rzekłam.

Ostatnio choróbsko padło na Feneczkę. Zaczęło się od nocnych wymiotów żółtą pianą, co zignorowałam, bo psy często wymiotują. Potem doszła kupa w nieciekawie ciemnym kolorze, a kiedy w wymiocinach znalazły się strzępki krwi, zrobiło mi się niewesoło. Pierwsze objawy złośliwie wystąpiły w czwartek, rozkręciły w piątek, więc postanowiłam paść młodą ryżem z mięsem, Alugastrinem i glutem z siemienia lnianego i czekać, aż w poniedziałek swoją klinikę otworzy psi doktor House (o nim zaraz). Zrobiło się jakby lepiej, objawy ustąpiły, ja odetchnęłam, aż przyszedł poniedziałek i BUM! To samo, tylko gorzej. Wyprawa do dra House'a niestety nieudana, bo zamyka o 20 i, kiedy przyjął nas (po ponad godzinie w poczekalni) o 20:45, powiedział, że sprawa wymaga poważniejszej diagnostyki i musimy przyjść we wtorek.
W rzeczony wtorek nastąpiło badanie: dokładne macanie Fenki, obejrzenie jej z każdej strony, pobranie krwi i USG. To ostatnie wykazało ciszę i spokój, poza zmniejszonym woreczkiem żółciowym. Trzeba było poczekać na wyniki badania krwi, bo wszystko razem było mocno niejednoznaczne.
Reszta wtorku i środy minęła Fence na jedzeniu połowy normalnej porcji, a mi na stresie. W końcu w czwartek rano sms od doktora, że zaprasza już bez psa. Diagnoza: robaki i zapalenie jelita. Leczenie: odrobaczanie całej bandy i, niestety, 3-4 miesiące karmy weterynaryjnej na trawienie. I to drugie zmartwiło, bo oczywiście lepsze to, niż 3567 upiornych scenariuszy, które miałam w głowie, ale dieta weterynaryjna ma dwie wady: jest droga (to wada mniejsza) oraz musi być monodietą, czyli poza karmą Fenka nic jeść nie może. I tutaj mam pewne obawy, bo wprawdzie za obecnie jedzonego Brita (Care Medium Breed Lamb & Rice) pracuje, ale nie wiem, jak będzie ze smakowitością karmy dietetycznej; plus jednak na zajęcia i szkolenie dobrze mieć coś ekstra jako supernagrodę. No, zobaczymy - i tak, powtórzę, dzięki Bogu, że tak się to kończy.

A teraz parę słów o samym doktorze - chodzi o lekarza weterynarii Pawła Rabiegę, przyjmującego na Związku Walki Młodych 1. Czemu doktor House? Bo to totalny geniusz, który jednego pacjenta potrafi owszem, trzymać w gabinecie przez 40 minut, ale za to wykonuje wszystkie badania (jak w tym i poprzednim przypadku chorego fenkobrzuszka - USG, krew, dokładne obejrzenie, masa pytań, a nie, jak bywało gdzie indziej, antybiotyk i do domu), diagnozuje mądrze i z ogromną dbałością o dobro psa i portfela właściciela (np. ordynuje mało znamy lek, który od zalecanego zazwyczaj różni się tym, że podaje się go raz na parę dni, nie dwa razy dziennie i tylko okazjonalnie, nie zawsze i nie do końca życia psa - prawda, że spora różnica?), a przy tym jest przezabawny i przemiły. Szkoda tylko - choć nie dziwi mnie to wcale - że przyjmuje tylko od poniedziałku do czwartku i w normalnych godzinach, a nie 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu, bo po pójściu kilka razy do niego nie mam ochoty bywać u innych weterynarzy.

Powrót to obikowania

Strasznie dawno nie pisałam, a brudnopis tego posta leży już od prawie miesiąca, bo to wtedy po raz pierwszy po ogromnej przerwie poszłam na Feneczkiem na trening obi. Tym razem udałyśmy się do Magdy Łęczyckiej, ponieważ chciałam zacząć coś na świeżo, jakby "od zera" - a ją polecają tłumy, zresztą moim zdaniem absolutnie słusznie.
Było super. Okazuje się, że Feneczki jest jeszcze lepszym psem, niż mi się wydawało. Sporo pamięta, ale przede wszystkim jest bardzo chętna do pracy, fajnie na nią nakręcona bez przekręcenia. Stara się i jest naprawdę super psem do roboty.
Zaczęłyśmy od podstawowych podstaw. Pracowałyśmy nad stratą, samokontrolą, rezygnowaniem, przerwą w pracy i idealną wymianą zabawek (oraz dostałam za zadanie podłubać przy zmianach pozycji i aporcie, ale to mniej ciekawe). Przy zabawkach po raz kolejny powtórzyło się fenkowe zawieszenie zupełne na widok drugiej zabawki: ona tak fiksuje się na jednej, na tej "pierwszej", że idea zostawienia jej i zajęcia się inną potrafi całkowicie przegrzać jej obwody w mózgu i spowodować zwieszkę. To do przepracowania oczywiście.

Ważne w tym jest to, że Magda widzi w Feneczce duży potencjał, a ja znalazłam w tym trenowaniu olbrzymią frajdę. Plan jest taki, że biorę się solidnie i jesteśmy gotowe na jesienne zawody, z opcją podboju świata wkrótce.

Niestety, z perspektywy "miesiąc później" wiem, że ciężko ogarnąć wszystko, bo najpierw Święta, potem szczeniak, potem zaś Fenka złapała paskudna choroba brzuszka. Mimo to, dzielnie ćwiczyłyśmy w domu (z przerwą chorobową) i poza nim, nie zaniedbując żadnego z zadanych ćwiczeń. Mam nadzieję, że kolejny trening już w przyszłym tygodniu i że będzie to wstęp do regularnego zasuwania obikowego.