sobota, 31 grudnia 2011

statystyka, odcinek drugi

Statystyka mówi, że odwiedzający tego bloga najczęściej korzystają z przeglądarki Firefox (dalej Chrome, Opera i dopiero IE z ledwo 11%). Zaś z systemów operacyjnych najpopularniejszy jest Windows (aż 91% wejść), ale co ciekawe, na drugim miejscu są wejścia z iPhone'ów. Czyli że nowe technologie Wam, czytelnicy, służą.

dzień 153 - ręcznika ciąg dalszy

Dzisiaj (w nocy z 30 na 31 grudnia, stąd takie liczenie dni, jak w tytule) znowu padało na naszym nocnym spacerze. Po powrocie (bo w ogóle jakoś ten spacer upłynął mi na rozmyślaniach) przeżyłam olśnienie i postanowiłam nauczyć Fenkę nowej, prostej, a bardzo efektownej sztuczki.
Na czym ona polega? Wykorzystałam fakt, że mała sama z siebie kojarzy bycie mokrą i suszenie ręcznikiem po powrocie do domu (pisałam o tym tutaj). I dzisiaj po powrocie stanęłam w przedpokoju, - Fenka znowu wiedziała, że powinno nastąpić wycieranie, więc stała skupiona na mnie - powiedziałam "podaj ręcznik" i, dla ułatwienia, spojrzałam w jego stronę. Chwila myślenia i szczeniak dzielnie złapał ręcznik zębami, próbując go ściągnąć i tutaj mój werbalny zachwyt o nagroda w postaci przeciągania, zabawy i wycierania.
Dopracujemy i będzie sztuczka jak z filmu!

środa, 28 grudnia 2011

dzień 151 - dobra rutyna i słowo o karmach

Rutyna jest dobra i satysfakcjonująca, o ile się ją dobrze ułoży.
Codzienne spacery z psem brzmią jak zadanie rutynowe, przez co wielu mogą przerażać albo przynajmniej odrzucać jako potencjalnie bardzo nudne. A nic bardziej mylnego.
Po świątecznym lenistwie postanowiłam, że (o ile, odpukać, okoliczności niezależne pozwolą) nie będzie dnia bez długiego spaceru z psem. I od dzisiaj plan ów wykonuję.
Dzisiaj poszłyśmy na dwugodzinny spacer po Polu Mokotowskim. Było bieganie, było poznawanie psów, był przypadkowe spotkanie z Mateuszem bez Tabo, ale za to z niewidomą Maliną i jej panią. I był trening, fajny, wyluzowany, z sukcesami i radością. I śliczne aportowanie piłki, wciąż na dwóch piłkach ćwiczone, ale z wymianami bez kłopotu.
A po powrocie z pracy dowiedziałam się od sąsiadek, że pies pod moją nieobecność był cicho jak myszka - czyli trening, odpukać, przyniósł skutki i histeria separacyjna się skończyła. Oby.
I właśnie stąd myśl, że dobra rzecz ta rutyna. Nie w znaczeniu wykonywania tych samych czynności w kółko, ale żeby mieć jakieś zwyczaje, jakieś postanowienia, wykonywać systematyczną pracę. Bo to przyjemne i daje efekty.

Z innej beczki i antyrutynowo teraz. O karmach.
Fenka od początku mieszkania u mnie jadła Fitmin Puppy. Karma porządna, zbilansowana, niedroga, szczeniak rósł dzielnie i wyglądał dobrze. Postanowiłam zmienić ją na Orijen Puppy, bo wyszło mi z analiz, że to świetna karma. Niestety, sklep, który miał mi Orijena dostarczyć, nawalił. Dlatego (chociaż wiem, że to nieidealna sytuacja) Fenka przeszła na Pronature Puppy kurczakową, której nie polecam. Nie smakowało, nie służyło, nastąpiła więc wymiana (dość awaryjna, bo po półtora tygodnia) na Purinę Pro Plan. I przy misce jest szał, zobaczymy, jak wpłynie na zdrowie. I jak pójdzie kolejne przestawianie na Orijen. Jest mi głupio, że tak psa po karmach rzucam, ale pocieszam się, że na nieszczęśliwą nie wygląda i śmiga aż miło.

dni 147-149 - w gościach

Święta były. Udały się nam całkiem bardzo, rodzina dopisała, prezenty fajne.
Ale, z punktu widzenia tego bloga, najważniejsze w Świętach było to, że większość czasu spędzałyśmy poza domem, w gościach (kochana Babcia sama zaproponowała, żebym wzięła psa; drugiego dnia Świąt rodzice uznali obecność Fenki za oczywistość).
Jednym słowem: jest dobrze. Fenka bezwzględnie i absolutnie, mimo moich obaw, zachowuje czystość, a to jest w sumie (szczególnie, że to szczeniak jeszcze) najważniejsze. Jest ciekawska bardzo, ale kradnie mało i tylko z podłogi. Dużo śpi i nie ma problemu z kładzeniem się gdziekolwiek, chętnie pije, je, lubi ludzi. Problemem jest bobrowanie po stołach i szafkach w poszukiwaniu jedzenia oraz, w mniejszym stopniu, wchodzenie na meble. Mebli sama ją nauczyłam, daje się powstrzymać komendą albo natychmiast, także komendą, nakłonić do zejścia. Gorzej z pchaniem ryjka i przednich łapek na meble: owszem, reaguje na "nie", ale później próbuje znowu, znowu i znowu. I szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, jak ją tego oduczyć bez stosowania awersji, szczególnie, że to po pierwsze zachowanie samonagradzające się (raz na sto prób coś się z blatu czy stołu da ściągnąć), a po drugie boję się nauczyć psa, że nagradzam sztuczkę pod tytułem "wchodzę na stół - zeskakuję ze stołu". A awersja nie wchodzi w grę.

Poza tym cóż, od jutra (bo dzisiaj był ostatni dzień leniwca) bierzemy się za długie spacery i porządną pracę, bo minął już ponad tydzień bez przedszkola, a przed nami kolejne dwa i wstyd będzie się zapuścić. Szczególnie, że jest nad czym pracować, bo mnożą się nam sztuczki agilitowe, a powtarzać posłuszeństwo też należy. No i fajnie by było zrzucić z siebie świąteczne rozleniwienie.
Ale mamy sukces: drugiego dnia Świąt poszłam z bratem i jego dziewczyną na spacer z psem po falenickim lesie. Fenka latała bez smyczy, co sprowokowało brata do komentarza, że złoszczą go psy bez smyczy, bo podbiegają do prowadzonego na lince psa rodziców i go zaczepiają. Przyznałam bratu rację, tłumacząc zarazem, że bez smyczy powinny być puszczane tylko psy w pełni odwoływalne, na co on wyraził wątpliwość, czy takie psy istnieją. I w ciągu spaceru Fenka trzy razy pięknie dała się odwołać od innych psów (czyli 3:0, bo nie było odmowy przy odwołaniu). Brat zdumiony, sukces jest.

Myślę nad zakupem krokomierza, bo coraz bardziej podoba mi się dogtrekking. Na razie nie ma mowy o poważnych ćwiczeniach, bo mój glutek wciąż jest szczeniakiem i nie chcę jej przeciążać, ale warto byłoby wiedzieć, ile łazimy i stopniowo wypuszczać się na dalsze wycieczki.

sobota, 24 grudnia 2011

Wesołych Świąt (dnia 147)

Wszyskim czytelnikom bloga życzę wesolych Świąt, pociechy z czworonogów, sukcesów w ich wychowaniu i w innych dziedzinach życia oraz, zwyczajnie, szczęścia.


I vintage (bo to takie modne) zdjęcie do tego, pierwsze fenkowe zdjęcie z choinką.

niedziela, 18 grudnia 2011

statystyka na dobry humor

Zajrzałam do statystyk bloga. Poza faktem, że linkowanie postów na facebooku się opłaca, bo notkę o ręczniku obejrzało już ponad 70 osób, to na mojego bloga trafił ktoś, kto wpisał w google "piesek turlak wymiary". Okeeej...

Praca, głupcze! (czyli wnioski ważne i ogólne z dni 137 i 138)

Są takie chwile, kiedy chce się, w celach przypomnieniowo-edukacyjnych, wziąć swój własny łeb i strzelić nim porządnie o jakąś twardą powierzchnię. Ot, żeby się wiedza utrwaliła.

Agnieszko, t/sobie przede wszystkim, ale wszystkim innym poza tym, przypominam, że posiadanie psa, wychowanie psa, praca z psem to proces ciągły, nieustająca robota. I nie ma, że się nie chce, nie ma, że boli. Bo tak samo, jak pies potrafi natychmiast wynagrodzić nasz starania, tak i nasze zaniedbania mszczą się błyskawicznie.

Skąd to wszystko? Ano stąd, że się zaniedbałam. No, nie się, a pracę z psem. Nie chciało mi się ostatnio, przyznaję, bijąc się w piersi. Nie chciało mi się ćwiczyć materiału z przedszkola, nie chciało mi się sztuczkować, nawet podstawowe posłuszeństwo nieco zaniedbałam. Nie żeby Fenka była jakaś koszmarnie biedna, nie, spacery były, owszem, długie nawet, ale jak ostatnia idiotka, zniechęcona pogodą i faktem, że Fenka miewa ostatnio lekkie foszki odpuściłam ciężką pracę na rzecz lekkiej zabawy. Dokładnie problem polega na tym, że pies, psia jego noga, nie chce być automatem i mimo wszystko wymaga, szczególnie w okresie dorastania, udowadniania mu pewnych rzeczy raz po raz. W naszym przypadku, zaniedbałam przypominanie małej, że praca ze mną i w ogóle wszystko ze mną to najlepsza zabawa i wszystko inne jest mniej warte. Zamiast tego pies biegał pod kontrolą, ale samopas, ćwiczeń było mało, innych psów dużo, a ja, co może najgorsze, chodziłam zajęta swoimi sprawami i psa wychowywałam nieco mimochodem i jakby z obowiązku.
No i na efekty nie trzeba było długo czekać - weekend w przedszkolu upłynął pod znakiem tragicznie wstydliwej soboty, kiedy nie wychodziło nam prawie nic, oraz dużo lepszej niedzieli z jednym popisem w Fenki wykonaniu. W niedzielę było lepiej, bo po sobotnim wstydzie puknęłam się w czaszkę i na niedzielnym treningu naprawdę ciężko pracowałam, żeby skupiać na siebie psa właściwie non stop, żeby oferować mu dobrą zabawę i smaki na jasno określonych warunkach. Ale za to popełniłam mój zwykły grzech nadmiernej pewności siebie i uznałam, że sporo pies pięknie pracuje przez 45 minut, można założyć, że wszystko już ok - i, chyba żeby ukarać mnie za to durne myślenie, Fenka szarpak, którym się pięknie wymieniała, porwała w zęby i spędziła dobre parę minut na galopowaniu rundek honorowych wokół placu treningowego i ignorowaniu mojego wołania. I trzeba przyznać, że był to jednorazowy numer (dzisiaj), ale widowiskowy i znaczący.

Pożaliłam się, pora na wnioski. A są one piękne w swojej prostocie i już je zapisałam: wychowanie psa, praca z psem to proces ciągły i nieustający oraz warto możliwie najczęściej przypominać psu, że praca ze mną i w ogóle wszystko ze mną to najlepsza zabawa i wszystko inne jest mniej warte.

Warto też tutaj wspomnieć o emocjach (czego nie umiem i nie lubię, ale to ważne). Otóż - i znowu będzie mało odkrywczo - pies czuje emocje przewodnika. Bardzo wyraźnie. Dlatego, kurczę, warto popracować nad podejściem, bo pies wyczuje, kiedy pracujemy z nim bez zaangażowania, kiedy w naszym "chodź tu" pobrzmiewa niewypowiedziane "... bo cię uduszę", kiedy nie czerpiemy z bycia z nim radości.

I tutaj najważniejsze: przecież posiadanie psa i jakakolwiek form a z nim współpracy to niesamowite, niewyczerpane źródło ubawu, frajdy i satysfakcji. I najprościej będzie po prostu o tym pamiętać, nawet kiedy pogoda czy inne drobne upierdliwości dnia codziennego przysłaniają tę myśl. A pamiętanie o tym szybko przyniesie efekty w postaci wzmacniania więzi i wzajemnego zarażania się entuzjazmem.
I to jest pozytywny wniosek.

piątek, 16 grudnia 2011

dzień 139 - ręcznik

Fenka po każdym spacerze, z którego wraca mokra (czy to z okazji pogody, czy bo się kąpała) jest wycierana swoim własnym, zielonym ręcznikiem. Uwielbia ten proces, bo kiedy ja wycieram, ona może się z nim poszarpać, no i po zakończonej operacji też daję jej z nim pobiegać.
Ostatni dzisiejszy spacer odbył się w lejącym deszczu. Dodać należy, że ja dość zmęczona byłam, więc uznałam, że pies może mokry, ale w miarę czysty, więc wycieranie sobie daruję. Wróciłyśmy, wchodzimy do mieszkania, zdejmuję małej obrożę... Ona tej sytuacji ma w zwyczaju biec galopem do miski albo na kanapę. A tutaj pies stoi jak wryty w przedpokoju. Patrzy na mnie. Nie reaguję, zdejmuję buty, a Fenka - i nie żartuję, tak było, choć brzmi jak scena z reklamy! - patrzy na mnie jak na durną i łapie zębami za wiszący obok kurtek ręcznik.
Tak. Mój pies nauczył się kojarzyć bycie mokrym i wycieranie ręcznikiem po powrocie do domu, umie się tego też domagać.

niedziela, 11 grudnia 2011

dzień 134 - podsumowania, śnieg i nowa karma

Z podsumowań, chciałabym wspomnieć o nowych komendach. Do listy z tego posta doszło parę komend związanych z agility.
Zostań - z okazji i agility, i dogoterapii wykonanie tej komendy bardzo się poprawiło. Fenka potrafi siedzieć bez ruchu kiedy od niej odchodzę, odbiegam, skaczę; potrafi też zignorować innych ludzi (choć nie zawsze, ostatnio wyłamała siedzenie, kiedy trenerka Asia przed nią ukucnęła, bo zaproszenie do zabawy było za mocnym bodźcem) czy turlane przed nosem hula-hopy.
Go - zwolnienie z zostania, po którym pies ma galopem lecieć w moim kierunku.
Biegaj - zwolnienie z zostania znaczące "rób co chcesz".
Pozycja - kolejna wersja przychodzenia, tym razem mała ma się ustawiać w siadzie między moimi nogami (pomaga ustawić psa przed startem na tor). Idzie dobrze, ale osłabiło wykonanie "noga".
Samoloty - czyli zmiany ręki prowadzącej przy wykonaniu przez psa obrotu. Bez komendy, ponoć konieczne do agility. Idzie lepiej psu niż mnie, mi ciężko jest skoordynować wszystkie ruchy.
Myk myk - błyskawiczne obiegnięcie przeszkody typu słupek. Mało ćwiczyłyśmy, ale czai.
Nos - targetowanie ręki nosem. Nieźle idzie.
Tunel - no, tunel. Idzie jak złoto, Fenka kocha tunele.
Slalom - na razie biegała raz w życiu maksymalnie rozsunięty tunel. Szło nieźle. (Ciekawostka: psy agilitowe uczy się slalomu w ten sposób, że paliki slalomu są umieszczone na takich jakby prowadnicach, więc można je rozsuwać. Po maksymalnym rozsunięciu powstaje szpalerek ze słupków, między którymi pies wygodnie biegnie. Z czasem słupki przybliża się do środkowej osi slalomu, więc pies musi się między nimi wyginać coraz bardziej, aż do momentu, kiedy biegnie prawdziwy slalom ze słupkami w jednym rzędzie. Nie miałam pojęcia, że to tak działa.)
Wsteczny - cofanie. Ładnie idzie.
I pracujemy nad strefami i nad świadomością zadu.

Poza tym, 7 grudnia przez moment padał śnieg. Fenka była ogromnie nim zafascynowana, a ja zrobiłam kilka zdjęć psa w śniegu. Są bardzo kiepskie, ale widać psie zainteresowanie:


I psa na klatce, po raz pierwszy w życiu ośnieżonego:



I ostatnia rzecz: zamówiłam dzisiaj worek karmy Orijen Puppy, bo niestety, dotychczasowy Fitmin przestał małej "wchodzić". Poza tym na oko Orijen jest karmą o super składzie. Zobaczymy, jak zasmakuje.

wtorek, 6 grudnia 2011

dzień 129 - pół roku

A Fenek skończył dziś pół roku! Jest wielką, dorosłą panną (czytaj: jest małym kurduplem z fochami nastolatki, ale bardzo ją kocham). Z tej okazji dostała kość i (także ponieważ starą smycz pogryzła, poza tym 16mm to nie szerokość obroży dla takiej pannicy) komplet smycz + obroża. Z rogza, bo jestem gadżeciarą.

Komplet saute wygląda tak:



A tak wygląda na Fence. Nic nie widać, wiem, ale cóż...:


sobota, 3 grudnia 2011

dzień 125 - szkolenie psów do dogo

Za nami pierwszy dzień copiątkowego szkolenia dla psów ze Stowarzyszenia.

Jest srogie. Całkiem niezaskakująco, od psów-terapeutów wymaga się bardzo dużo. Na godzinnych zajęciach ćwiczyliśmy właściwie tylko trzy rzeczy: zostawianie w siadzie, zostawanie w warowaniu i chodzenie przy nodze.
Brzmi prosto i nudno, ale rozproszenia dodawały ćwiczeniom emocji. A było ich mnóstwo. Raz, że psy siedziały i leżały bardzo blisko siebie. Po drugie, przeszkadzano im jak się da: chodzono przed nimi, za nimi, nad nimi... Były też skoki przez warującego psa i turlanie hula-hopów tuż przed psimi nosami. Chodzenie z psem przy nodze wymagało za to lawirowania wokół innych par tak, że czasem niemal na siebie wpadaliśmy. A, i było jedno zaskakujące ćwiczenie, kiedy to mieliśmy stać z psem przy nodze i bez słowa się położyć (Fenka wybitnie uroczo zaczęła sprawdzać, co robię, po co i czy nic mi nie jest, wsadzając mi pyszczek w twarz).

Wnioski? No, przede wszystkim muszę ostro popracować, żeby dostosować ćwiczenia i cały system szkolenia do możliwości Fenki, bo mała cudownie się stara, ale dość szybko (stosunkowo, w porównaniu z dorosłymi i doświadczonymi psami) się męczy. Dlatego tak, jak na agility potrzebuję skupienia i otwartej głowy, żeby za psem nadążyć, tak tutaj te same rzeczy przydadzą mi się do obniżania Fence poprzeczki.
Trudne, ale fascynujące.

Mam też inną obserwację fenkowego charakteru, wynikającą z naszych prac z klikaniem. Otóż mała ma tendencję do wracania do znanych rozwiązań i błyskawicznie się złości, kiedy to nie działa; ewidentnie nie lubi zmian zasad i wymagań. To ważna obserwacja, będę musiała i jej łebek otworzyć na nowości.

środa, 30 listopada 2011

dzień 122 - test predyspozycji psa-terapeuty

Właściwie wpis dotyczy wydarzeń z wczoraj, ale wczoraj nie miałam siły go stworzyć.

We wtorek Stowarzyszenie Zwierzęta Ludziom umożliwiło nam uczestnictwo w testach predyspozycji psów, których właściciele chcą szkolić je w kierunku dogoterapii. I najważniejsze jest to, że Fenka ów test przeszła!

O teście poczytać można tutaj - w wielkim skrócie, chodzi o wystawienie psa na wiele sytuacji, z którymi może spotkać się podczas prac i sprawdza się reakcje psa, eliminując te panikujące i agresywne.

Ogólne wrażenie z zachowania Fenki mam takie, że było bardzo dobrze, choć na pewno nie idealnie. Problemem był wielki koń na baterie (wielki = taki, że dzieci pewnie do lat 5-6 mogą na nim jeździć), którego wstępnie obszczekała, ale potem fajnie dała się nim zaciekawić do tego stopnia, że sama na niego weszła. Problemem był huk znienacka wywróconego balkonika, ale leżący balkonik był całkiem ok i człowiek chodzący przy balkoniku też. A i na sam huk nie było paniki, tylko kontrolne spłoszenie się, odbiegnięcie dwóch kroków i powrót, żeby ocenić, co łupnęło. No i nieco zaskoczyli ludzie, którzy zaczęli znienacka biegać, krzyczeć i tupać, ale znowu, widać było przestrach, ale szybko opanowany.
Najgorszy (dla mnie, nie dla niej) był chyba test, kiedy sprawdzano reakcję psa na przymus, czyli testująca Fenkę podniosła, po czym przewróciła i trzymała przy ziemi. Mała była grzeczna, szybko się uspokoiła, ale patrzyła na mnie takim rozpaczliwym wzrokiem "ratunku, krzywdzą!" i okropne to było.
Za to cudownie spisała się przy misce (chodziło o sprawdzenie, czy pies nie broni jedzenia). Dała się od miski odepchnąć, przy drugim odepchnięciu zawarowała, zdziwiona, że może skoro pchają, to trzeba nie jeść; dała do miski pakować ręce, wszystko cudownie spokojnie. Nie dziwi mnie to wcale, od małego jej tego uczyłam, ale z tego powodu aż mnie zdziwiło w pierwszej chwili, na co to jest test i jaki może być potencjalny problem . Świetnie też zareagowała na dziewczynę na wózku (o ile się nie mylę, z lekkim porażeniem mózgowym), która była dość niepewna. Dała się też odwołać od jedzenia (ktoś karmił, ja wołałam), czym zostawiła mnie z opadniętą całkiem szczęką, bo żarłokiem jest.
Wprawdzie w podsumowaniu dostało mi się, że widać braki socjalizacyjne, bo Fenka jest nieufna wobec przedmiotów (można by się kłócić, czy to braki w socjalizacji, czy okres lękowy, ale to i tak ważna uwaga), ale zdała. W piątek zaczynamy chodzić na kurs z pozostałymi psami Stowarzyszenia, zobaczę, jaki będzie poziom i czy to dla małej nie za wcześnie.

Ale, chociaż niebywale zmęczona, bo sporo się działo od poniedziałku w moim życiu psio-zawodowym, jestem niesamowicie z małej dumna. Sytuacja była dla niej trudna, przebodźcowanie spore dla nas obu, a jednak wyszła obronną łapką.

Z zupełnie innej beczki, polecam polubienie na fb strony projektu Stowarzyszenia pod nazwą "Uwaga! Dobry Pies". Warto to zrobić, bo to bardzo dobry i potrzebny projekt, bo ja w nim uczestniczę, bo może Fenka też będzie i bo należy wspierać mądre inicjatywy, a ta z pewnością do nich należy. O.

niedziela, 27 listopada 2011

dzień 120 - agilitowe przedszkole cd.

Dzisiaj odbył się drugie trening.
Przede wszystkim, było nieco łatwiej, bo już wiedziałam, czego się spodziewać. Szło nam nieźle, Fenka wciąż zaskakuje mnie tym, jak szybko łapie różne ćwiczenia. Poza tym jest strasznie chętna do pracy i aktywna, ale potrafi się skupić. Strasznie fajnie.
A materiału było znowu dużo. Ćwiczyłyśmy ciasne obieganie pachołków (do którego potrzebuję wymyślić komendę), niebranie jedzenia bez pozwolenia, zostawanie przed tunelem, wbieganie do niego na sygnał, ruszanie na sygnał i komendę zwalniającą ("go"). W połączeniu z materiałem z wczoraj i ogólnym posłuszeństwem, zapowiada się nienudny tydzień.

sobota, 26 listopada 2011

dzień 119 - agilitowe przedszkole

UFF!!
Tak więc agilitowe przedszkole w DogCampus wystartowało z hukiem dzisiaj około południa. Były nas cztery pary: dwa jack russel teriery, borderek i Feniasta. Ale wrażeń mam, jakby trening trwał ze dwa dni bez przerwy, a psów było tam tysiąc.

Wrażenie pierwsze: to świetna sprawa. Cudownie jest uczyć się czegoś całkowicie nowego, super jest pracować z psem, fenomenalnie jest ruszyć z miejsca w nowe wyzwanie. To mnie zachwyciło.
Wrażenie drugie: agility jest trudne. I to nie dla psa, to znaczy oczywiście, dla psa też, ale okazało się dużo trudniejsze dla mnie, niż przypuszczałam. I w zaskakujący sposób. Spodziewałam się, że będę miała problemy kondycyjne. Możliwe, ale dzisiaj kondycja była w ogóle niepotrzebna. Niespodziewanym problemem okazało się to, że agility wymaga świetnej koordynacji, ogarnięcia naraz swoich nóg, rąk, klikera, smaków, zabawek i jeszcze przy okazji (wypadałoby) psa. Okazuje się, że mszczą się na mnie dni spędzone na nieuprawianiu sportów i nieuczeniu się niczego nowego - jest ciężko. Bardzo przyjemnie ciężko, dodam - ale po godzinnym treningu byłam psychicznie zmęczona ciągłą koncentracją. Podoba mi się to, to fajne wyzwanie.
Wrażenie trzecie: Fenka to zbój i ma momenty strasznego nieusłuchania, ale jest cudowna, super pracuje i będą z niej ludzie. Psy. No wiecie.

EDIT. Celem niezapomnienia i żeby dało się śledzić postępy, opowiem, czego się uczyłyśmy. Tak więc targetowania dłoni nosem (komenda "nos"), zmiany ręki prowadzącej przez obrót (roboczo komenda "kółko", ale pewnie poprawię), pozycji startowej ("pozycja" - nie lubię sobie utrudniać życia nieintuicyjnymi komendami), zostawania przed tunelem (co Fenka ślicznie wyłamała za pierwszym razem i pięknie poprawiła się za kolejnymi) i chodzenia po kładce. Był też wstęp do świadomości zadu, pozycji "2 on 2 off".
Planowałam poćwiczyć to wszystko w domu, ale Fenka od prawie 3 godzin śpi jak kamień.

piątek, 25 listopada 2011

dzień 118 - jest dobrze

Niewiele się działo w tym tygodniu, ale coraz fajniej układa nam się rutyna (ta przyjemna) wspólnego życia.
Nauczyłam się wychodzić z Fenką na długie spacery od razu, bez odkładania na potem - jakoś po spacerze wszystko jest lepsze, łatwiejsze, a ja mam bez porównania więcej energii i chęci do działania.
Poza tym coraz fajniej bawimy się nauką, szczególnie kształtowaniem. I bieganie za piłką idzie małej coraz lepiej.
Wciąż musimy popracować nad jej spokojnym zostawianiem, choć już kilka razy udało jej się nie rozlać wody z podwieszanej w klatce miski, co zdaje mi się, że świadczy o spokoju.
Popełniłam błąd, za bardzo ufając, że nauczyła się sygnalizować chęć wyjścia za potrzebą, ale naprawiłam to i znowu nie zdarzają się wypadki.
Dzisiaj Potwór dostał pierwszą kość, taką prawdziwą, jak z obrazka. Był zachwyt i świetna zabawa.
Poza tym strasznie cieszę się na nową formułę przedszkola i z faktu, że być może zacznie tam ze swoim szczeniakiem chodzić moja znajoma. A zawsze wesoło spotkać kogoś, kogo się zna, no i uważam, że to przedszkole zasługuje na polecanie.
Wielkimi krokami zbliża się test predyspozycji psa terapeuty. Stresowało mnie to, ale teraz jest już ok, podejdę do niego jak do ciekawej przygody. Jeśli się uda, będzie super, jeśli nie, to następnym razem - a przynajmniej będę wiedziała, nad czym musimy popracować.

A zbój, zmęczony spacerem i kością, śpi.

poniedziałek, 21 listopada 2011

dzień 114 - pac! Czyli sukces kształtowania

Dziś oficjalnie zakończyłam naukę pierwszej wykształtowanej komendy. Zajęło to kilka dni, ale wynika to też z tego, że wprawdzie oficjalnie zaczęłyśmy w czwartek, ale do sesji podchodziłam jak pies do jeża i do wczoraj odbywały się sporadycznie. Po drodze poprawiłam timing, nauczyłam się klikać stopniowo a także odkryłam, że jednak liczy się jakość nagrody i na mięsko pies pracuje najlepiej.
Za to na dzień dzisiejszy Fenka umie na komendę "pac" i ewentualnie wskazanie palcem pacnąć łapką w dowolny przedmiot (no dobrze, czy taki dowolny, nie wiem, sprawdziłam na razie różne pudełka - w tym zapałczane - portfel, poduszkę i pana Pikusia, ulubioną maskotkę Feniastej).

Na dalszy ogień idzie wsadzanie głowy do pudła, świadomość zadu, puszczanie bąbelków nosem w wodzie... Pomysłów mam mnóstwo.

It's official

Pamiętacie, jak chwaliłam się moim imieniem i nazwiskiem wykaligrafowanym na niebiesko, a nie napisałam, po co to? Zagadka rozwiązana, wystarczy kliknąć link i poszukać.
Straszliwie się cieszę.

niedziela, 20 listopada 2011

dzień 113 - szczęście

Mamy z Fenką szczęście.

Chodzimy do psiego przedszkola, które wybrałam nieco przypadkiem, ponieważ nie było znane, ktoś mi je polecił, spodobało się, zostałyśmy. O przedszkole DogCampus chodzi.

Wczoraj spytałam Magdę, instruktorkę, co mamy dalej robić, bo program przedszkola powoli mamy opanowany, doskonalić możemy go w domu, a zależy nam na agility. Dowiedziałam się, że z agility trzeba poczekać do wiosny, że póki co mamy ćwiczyć same podstawowe komendy i dostałam parę rad dotyczących dodatkowych rzeczy, które można wypracować. Szkoda, ale cóż, bywa.
Dzisiaj za to okazało się, że jednak rusza grupa agilitowego przedszkola. I nie jest to przypadek, tylko odpowiedź na potrzeby moje i jeszcze kilku właścicieli starszych szczeniaków.
Uważam, że to wspaniałe i że świadczy o tym, że mam ogromne szczęście.

sobota, 19 listopada 2011

dzień 112 - ksztaltowanie 2

Tam tam tam!

Pacanie łapą opracowane, kształtowanie oswojone, pies nakręcony, ja strasznie szczęśliwa.

czwartek, 17 listopada 2011

dzień 110 - kształtowanie

Moim wstydliwym nieco sekretem jest fakt, że aż do dzisiaj nie pracowałam z Fenką klikerową metodą kształtowania. Owszem, naprowadzanie, owszem, wyłapywanie, owszem, inne "chałupnicze" pomysły bez klikania, ale kształtowania nie robiłyśmy nigdy.
Dlaczego? Przyznam uczciwie: za strachu. Metoda ta wydaje mi się bardzo trudna dla przewodnika, bardzo wymagająca i miałam obawy, czy mi się uda i czy nie "zepsuję" psa. Mniejsza o to, czy było to racjonalne i słuszne, takie w każdym razie były fakty.

Dzisiaj w końcu, zainspirowana kursem dogo, uznałam, że trzeba wziąć się do roboty, że chcę tak popracować. Zakładając, że będzie łatwo, bo Fenka bardzo korzysta z łap, postanowiłam wypracować pacanie pudła łapką.
I cóż... Dwie sesje za nami. Naoczne skutki są raczej mizerne, najwięcej dzieje się w głowach. Fenki, bo uczy się kombinować na własną łapę. I przede wszystkim mojej, bo uczę się czegoś nowego, trudnego, bo obserwuję swoje błędy (a jest ich sporo) i pracuję nad ich poprawą. Bo muszę walczyć ze swoją niecierpliwością, chęcią zdobywania wszystkiego natychmiast i kiepskim refleksem.

Mimo wszystko jestem dumna, że spróbowałam. A wyniki jeszcze będą.

niedziela, 13 listopada 2011

dni 104-106- pierwsze kroki w dogoterapii

Długi weekend spędziłam na kursie podstaw dogoterapii w Stowarzyszeniu Zwierzęta Ludziom.
Kurs skończyłam, ale do pracy z psem jeszcze daleka droga, bo potrzebuję uczestniczyć w 20 godzinach zajęć i zdać egzamin, a i pies jest jeszcze przed testami predyspozycji i fachowym szkoleniem. Ale pierwszy krok, ogromnie ciekawy, za mną.

Poza tym w kursie dzielnie towarzyszyła mi Fenka i bardzo ładnie się zachowywała: czystość mamy opanowaną na 100%, dużo spała, była towarzyska, ciekawska, ale ładnie reagowała na upomnienia. No i i przeżyła ostrą sesję w sali do ćwiczeń i zabaw, gdzie biegała w tunelu (także krótkim, ale za to miękkim), łaziła w basenie z piłeczkami, była bujana na huśtawce, przechodziła przez hula-hop (które, fakt, w pierwszej chwili wywołało panikę), została ubrana w szelki, jeździła na deskorolce i stała na wielkich piłkach. A, i całkiem ładnie przeżyła pierwszą w życiu sesję kształtowania (bo jej pani jest łazęgą i tego nie umie).

Jednym słowem, było bardzo intensywnie, ale wrażenia mam (i mam nadzieję, że mamy) bardzo, bardzo pozytywne.

wtorek, 8 listopada 2011

dzień 101 - Uwaga! Dobry Pies w wielu wymiarach

Poza tym dzisiaj brałam udział w pierwszych zajęciach w ramach programu Uwaga! Dobry Pies Stowarzyszenia Zwierzęta Ludziom. Właściwie to całkiem je współprowadziłam. Niesamowite doświadczenie, prowadzić zajęcia o opiece nad psem grupie ponad 20 siedmiolatków. Tym bardziej niesamowite, że dzieci były fenomenalnie grzeczne i zaskoczyły nas ogromną wiedzą. Od dawna wiedziałam, że uczenie jest super sprawą, ale te 45 minut było wyjątkowo przyjemne, satysfakcjonujące i dały mi olbrzymiego pozytywnego kopa. Oby trwał.

A pies? Pies mój jest, jak w tytule, Dobry i to do wysokiej potęgi.
Gdzieś zniknął problem z zachowaniem czystości w domu, mała informuje o potrzebie wyjścia uparcie, uroczo i nader skutecznie. Skupienie nagle się poprawiło, reakcja na przywołanie zrobiła znowu świetna. No i (skutkiem pracy, ale nie AŻ TAK ciężkiej) Fenka opanowała aport w stopniu szokującym jak na to, jak wielkie miała z nim problemy. Właściwie bez problemu idzie praca na dwie piłki, bywa, że udaje się z jedną. I wraca takim samym galopem, jakim biegnie po piłkę, a to jest wielki sukces.

O tym, jak bardzo posiadanie psa zmieniło moje życie, niech świadczy fakt (zrozumiały dla osób, które lepiej mnie znają), że dzisiaj wstałam o 6 rano (godzinę wcześniej, niż musiałam), żeby wybiegać Fenkę, nim zostanie sama. A, co szokuje mnie samą, nie było to wcale bardzo nieprzyjemne, poza tym od świtu pogoda była dzisiaj śliczna.
Rozpieszcza mnie ta jesień na wiele sposobów.

piątek, 4 listopada 2011

dzień 97 - gigant, rekin i aporter-żartowniś

Już się dziś napisałam i w ważnej sprawie, ale i o Fence wypada wspomnieć.

Po pierwsze, mierzona wczoraj (z trudem, bo linijką), miała w kłębie około 40 cm. Gigant!
Po drugie, wymienia zęby, ale coś (mimo rosnącego już stałego) nie chce jej wypaść górny prawy kieł. Rekin!
Po trzecie, dzisiaj po raz pierwszy sama wskoczyła na półkę bagażową w autobusie. Gigant!
Po czwarte wreszcie, uczyłam ją dzisiaj, na razie bardzo zabawowo, aportu. Idzie jej nieźle, ładnie wymienia piłki, nie porzucając ich zarazem daleko od przewodnika. Ale i wymyśliła żarcik: znalazła dziurę, wrzuciła do niej piłkę. Magda z wielkim poświęceniem (bo dziura była głęboka, ziemna i w trawie) piłkę wyjęła i rzuciła. Pies pobiegł, złapał piłkę, przyniósł i w radością na ryjku wrzucił ponownie do dziury. Co jej chodziło po durnym łebku? Nie mam pojęcia.

Mądrość "prawdziwych psiarzy"

Odbyłam dzisiaj niełatwą (bo trudno znosić krytykę, szczególnie zasłużoną), ale bardzo, sądzę, istotną rozmowę. I chciałabym podzielić się płynącymi z niej wnioskami.

Za powód tej rozmowy posłużył wątek na pewnym forum, w którym założyciel informuje, że szuka nowego domu dla swojego psa, a część forumowiczów (w tym, przyznaję się od razu, ja) reaguje ostrą krytyką tego pomysłu, sugestiami, że ów założyciel jest bezduszny i okrutny, że o nieodpowiedzialności nie wspomnę, etc, etc. Nieważne są szczegóły, ważne, nawet bardzo, że podobne dyskusje nie są na psich forach rzadkością. Podobnie jak zmasowane ataki na użytkowników kolczatek, osoby wypuszczające psa na całe dnie do ogrodu, a nie pracujące z nim w żaden sposób, osoby dopuszczające niehodowlane suki i tak możnaby długo wymieniać. Zawsze istnieje schemat: ktoś przyznaje się do zachowania nie mieszczącego się w standardach "optymalnego postępowania wobec psa" - psiarze rzucają się z krytyką.
I za takie zachowanie psiarzy w ogóle, a moje w szczególności, nieco mi się oberwało. A ja, po namyśle, przyznałam krytykowi rację, bo mam wrażenie, że my, oburzeni z jakiegoś powodu psiarze, popełniamy w podobnej sytuacji dwa zasadnicze błędy.

Pierwszy jest natury moralno-etycznej: strasznie łatwo przychodzi czasem wieszanie psów na osobach, które zachowują się według nas niewłaściwie - a rzadko interesuje nas ich sytuacja, pobudki, powody takiego czy innego zachowania. To trudniejszy temat, dlatego zostawię go bez komentarza, niech sobie każdy rozpatrzy indywidualnie.

Drugi jest natury edukacyjnej, logicznej i nieco wizerunkowej. Czemu wkurza nas oddawanie psa, kolczatka czy łańcuch? Bo to złe dla psów. Czemu więc mówimy komuś, kto zachowuje się wobec psa niewłaściwie, że to - właśnie - niewłaściwe? Żeby zmienił swoje zachowanie. A teraz zastanówmy się - jakie są szanse, że osoba "oświecana" przez nas krytyką, zaczepką, kpiną czy forumowym wrzaskiem zmieni swoje zachowanie? No właśnie. Rozumiem aż za dobrze, że trafia nas, psiarzy, szlag, kiedy widzimy psa szarpanego na kolczatce, ale czy tak na serio i chłodno rozumując wierzymy, że jeśli nakrzyczymy na jego właściciela, zmieni on swoje zachowanie? Prędzej, sfrustrowany, że się go ktoś czepia, szarpnie mocniej - reakcja tyleż paskudna, co bardzo ludzka.
Niestety (?), nie da się nauczyć ludzi empatii, miłości do zwierząt, odpowiedzialności. Można, owszem, przekazać im pewną wiedzę, ale na pewno nie krzykiem, nie w formie impromptu wykładu na ulicy, nie internetowym atakiem. Do tego mogą służyć choćby lekcje w szkołach (i, żeby nie było, że się tylko mądrzę, tutaj link do akcji Uwaga! Dobry Pies, w której od wtorku czynnie będę uczestniczyć) czy podobne akcje, ale nie awanturnictwo (jako choleryczka, przyznaję to niemal z żalem, bo jakże prostsze byłoby życie, gdyby dało się naprawić świat nie żmudną pracą, a paroma kopniakami w zadki co bardziej irytująco się zachowujących osób). Bo warczeniem na świat tylko wytworzymy i umocnimy wrażenie, że psiarze z większą wiedzą to jacyś wariaci, agresywnie atakujący kogo się da i plujący na wszystkich krytyką ze swojej wysokiej wieży samozadowolenia i samozachwytu.
Zauważmy też, że w przypadku wspomnianego na początku człowieka, który zdecydował się oddać psa, popełniliśmy elementarny błąd szkoleniowy. Każdy popełnia błędy; błąd wzięcia psa, a potem zrozumienia, że nie ma się dla niego dość czasu, jest dość okropny, ale danie ogłoszenia o poszukiwaniu dobrego domu to w tej sytuacji znakomite rozwiązanie - lepsze od męczenia się z psem, z którym sobie nie radzimy, lepsze od oddania do schroniska, lepsze od przywiązania w lesie. A tymczasem ja (i inni), zamiast to zachowanie pozytywnie wzmocnić, obszczekuję człowieka. Szkoleniowy wstyd.

Tutaj wraca motyw etyczny. Kochamy psy, nasze szczególnie, wszystkie psy w ogóle. Psa nie uderzymy, na psa nawet staramy się nie krzyczeć. Ale wylać wiadro pomyj na człowieka? Proszę bardzo! Znowu, ja pierwsza wiem, jak bardzo ludzie potrafią być irytujący, bezmyślni, wreszcie zwyczajnie źli - ale skoro stać nas na cierpliwość wobec zwierząt, to może i naszej rasie moglibyśmy trochę jej okazać?

Podsumowując, przede wszystkim do siebie, ale i do wszystkich świadomych psiarzy, apeluję: mamy dużą, rzetelną wiedzę. Wykorzystajmy ją nie jako drabinkę do wysokiej wieży, z której będziemy szczekać i sarkać na "ciemny lud", ale jako dobro, którym możemy podzielić się z innymi. Bez wpychania im go do gardła. Bez awantur. Bo może to brzmi górnolotnie, ale naprawdę uważam, że małymi a rozsądnymi krokami da się zmienić spory kawałek świata - a my, "prawdziwi psiarze" mamy całkiem niezłe narzędzia, żeby zmienić chociaż nasze podwórko.

środa, 2 listopada 2011

dzień 95 - what's my name again?

Poczyniłam ciekawe odkrycie - Fenka FATALNIE reaguje na komendy wydawane głosem. Na gesty reaguje natychmiast, perfekcyjnie niemal, ale samych komend głosowych wygląda na to, że praktycznie nie rozumie. Dlatego ostro bierzemy się za poprawianie tego.
Dodatkowo, ogłuchła trochę na swoje imię, więc dzisiaj poświęciłam parę ładnych chwil przy paru okazjach na łączenie mojego "Fenka" z jej patrzeniem mi w oczy. Idzie, ale powoli.
Prócz tego dzisiaj zaczęłam ostro uczyć "zostaw" przy użyciu kawałka bułki na podłodze, parówki w ręku, klikera i refleksu. Szło super, poza tym, że Fenka, zbita z tropu faktem, że kiedy podchodzi, bułka znika, zaczęła się cofać z ponurą miną i chyba właśnie to wyklikałam. Dlatego niewykluczone, że albo będę poprawiać głupie zachowanie, którego sama psa nauczyłam, albo na hasło "zostaw" pies będzie uciekał od żarcia, jakbym zamiast nauki klikerowej stosowała kolczatkę i kije.

Oczywiście są i sukcesy. Coraz lepiej umie to, czego ją uczę. Z cudownym entuzjazmem galopuje na miejsce, przechodzi do "waruj" pacając brzuchem na ziemię, no, cud, miód i orzeszki. I wszystko wskazuje na to, że zostaje sama cicho i spokojnie. Kochana, mądra sucz.

niedziela, 30 października 2011

dnie 91-92 - piękna jesień, mniej piękni ludzie

Będzie weekendowo.

Sobotnie i niedzielne przedszkole - jak zawsze - genialne. W sobotę strasznie nie chciało mi się iść, ale uznałam, że głupio z lenistwa tracić tak super okazję - i miałam rację. Fenka coraz lepiej się skupia, jest bardzo bystra, no, przyjemność z nią pracować.  Poza tym zaczęliśmy slalom między nogami, który jest bardzo widowiskowy i bardzo prosty, i biegamy tunelami, i chodzimy po bujających się kładkach... Super!
Prócz tego w sobotę byłyśmy na Polu z Magdą i Szantą, a dzisiaj po przedszkolu przeszłyśmy przez Las Kabacki. Jest pięknie, okropnie żałuję, że nie mam zdjęć.
Z obserwacji: Fenka weszła w nowy okres lękowy, trzeba pilnować, czy się nie wystrasza, bo zdarza jej się to dość często - ale i szybko oswaja się z nowymi lub nagle strasznymi rzeczami. Zrobiła się tez okropną panikarą w zabawach z psami, potrafi bez powodu, nawet niedotknięta zacząć skowyczeć, jakby ją zabijali i reagować na swój własny strach kłapaniem zębami na towarzysza zabawy. Rozmawiałam o tym z Asią z przedszkola, uspokoiła mnie, ale i podpowiedziała, jak działać. Będziemy działać.

Poza tym uprałam dziś Fenkę, bo nie wiem, ile ciepłych dni zostało, bo była padnięta po spacerze, bo śmierdziała nieco i bo uznałam, że warto ją pooswajać z wanną. Udało się, ale poszło tak sobie, bo ręcznik rozłożony w wannie też daje się zrolować i mała panikowała, kiedy zaczynała się ślizgać. Tak więc przed następną kąpielą kupuję matę antypoślizgową. Ale udało się, traumy nie ma, było za to sporo mojego śmiechu, co przy próbach wyjścia z wanny Fenka popisowo wlazła TYŁEM na jej krawędź. Akrobatka durna...
Mam teraz czystego psa, ale w przedszkolu dostałam ochrzan, że pies ma graniczną ilość tłuszczyku i jeszcze ciut więcej i będzie gruby - tak więc pies dołącza do pani w walce o poprawę figury.

A co do tytułu posta, niemiła rzecz spotkała mnie w sobotę, i wprawdzie nie zatruwa mi już ona życia, ale chciałam o tym wspomnieć w ramach "smutnych historii o ludzkim chamstwie". Otóż w drodze do przedszkola chciałam wpaść na przydomową stację benzynową po coś do picia. Byłam tam nieraz i z Fenką, więc weszłam do środka radośnie i dzielnie, bo czemu nie, skoro zawsze tak było? Ale tym razem pani zza lady strasznie niemiłym tonem poinformowała mnie, że z psem nie wolno. Zaczęłam więc przepraszać, co skutecznie utrudniał mi drugi pracownik pytaniami "wszędzie z psem pani chodzi?", zadawanymi tonem przykro-napastliwym; tłumaczę, że się wpakowałam bez pytania, bo zawsze z psem tu mnie wpuszczano... I na to pani zza lady prychnęła "No nie wydaje mi się". I w tym momencie się zirytowałam. Bo rozumiem, że z psem nie można (nawet jeśli nie wiem, czemu właściwie), rozumiem, że zasady mogą się zmienić, nawet zrozumiem, że wstępnie pani ton zabrzmiał niemiło, bo fakt, mogłam wypaść bezczelnie, wchodząc bez pytania - ale już poddawanie w wątpliwość moich słów to chamstwo i tyle.
Mam więc focha na przydomową stację, nie będę tam kupować. O!

czwartek, 27 października 2011

dzień 89 - kolejny przełom, ale z wadą

Wtorek i środa upłynęły spokojnie, tyle tylko, że chodziłyśmy na fajne spacery, ale żaden to sukces.

Po wtorku postanowiłam, że choćby się waliło i paliło, pies ma przestać załatwiać się w domu. Oczywiście ćwiczenia w tym kierunku są odkąd skończyła się kwarantanna, ale - przyznaję z niejakim wstydem - ciężko było o całkiem czysty dzień, szczególnie, że potwór nie sygnalizował potrzeby wyjścia, tylko upatrzył sobie miejsce pod balkonem i tam bez słowa chodziła i robiła, co chciała. Tworzyło to błędne koło, bo w pokoju jest wykładzina, której chwilowo wymienić nie mogę, więc każda kolejna wycieczka w tamto miejsce wzmacniała tylko zapach (sprzątałam oczywiście nader intensywnie, ale co to dla psiego nosa) i skojarzenie.
Uparłam się, jak wspomniałam, że koniec z tym. Ostatnio obserwowałam psa superuważnie i na każdy znak, że coś planuje, było wyjście. A znaki, jeśli były jakiekolwiek, nasilały się w okolicy newralgicznego punktu pod balkonem, więc kiedy tylko Fenka się tam zbliżała, porzucałam wszystko i obserwowałam uważnie, co też chce zrobić.
Po dwóch dniach mam skutek: Fenka nauczyła się sygnalizować potrzebę wyjścia. Jest tylko, że tak z angielska zasunę, twist. Jak sygnalizuje? Otóż idzie dumnym krokiem pod balkon, a tam staje i wpatruje się bardzo intensywnie, sprawdzając, czy wiadomość do mnie dotarła.

Za pierwszym razem nie wierzyłam, że o to chodzi. Za drugim byłam nieco w szoku. Za trzecim Fenka, czując się nieco zignorowana, spod balkonu przeszła pod drzwi wyjściowe i tutaj mój szok sięgnął zenitu. Za czwartym zebrałam ją znów spod balkonu, pękając ze śmiechu.

Wypracowałyśmy komendę wydawaną człowiekowi przez psa. Bardzo przydatną i praktyczną. A że srodze nietypową? Cóż, my też nie jesteśmy typowe. =)

Dodam też, że powoli zaczyna się udawać przynoszenie piłki. Ale powoli, więc nie zapeszam.

poniedziałek, 24 października 2011

dzień 86 - przełomy: klatka

Jest taki cudowny moment w szkoleniu, kiedy pies nagle "zaskakuje", jakby coś przestawiało mu się w łebku i od tej pory zaczyna dużo lepiej wykonywać komendę. Z Fenką zdarzało się to nie raz i zawsze wtedy mam wrażenie, że to nie moja zasługa, tylko że ona sama nagle zrozumiała coś, co ja ledwo zaczęłam jej tlumaczyć. Do rzeczy.
Z klatką miałyśmy przejścia długie i mało pozytywne. Mała od zawsze wolała być blisko człowieka, najbezpieczniej czuła się na kolanach i nawet na domowych imprezach raczej pchała się w największy tłum, niż szukała zacisznego azylu. Dlatego klatka stała raczej pusta, służyła do zamykania psa kiedy wychodziłam i przy sprzątaniu, a naukę w niej przebywania, chociaż prowadzoną zgodnie z prawidłami szkolenia pozytywnego, Fenka zdawała się traktować jako dopust Boży.
Lepiej zrobiło się po wypadku, psina częściej wchodziła do klatki niezachęcona. Poza tym, żeby ograniczyć żebranie przy stole, zaczęłam wprowadzać komendę "na miejsce" połączoną z rzucaniem smaków do klatki (w połączeniu również z absolutnym niekarmieniem psa przy stole). Szło tak sobie: mała zazwyczaj biegła na miejsce, inkasowała smaka i wracała.

Dzisiaj nastąpił przełom. Wzięłam kliker i smaczki, żeby mi psiak nie zardzewiał całkiem. I jakoś z głupia frant pokazałam na klatkę i powiedziałam "na miejsce", nie licząc na wiele i już w połowie komendy plując sobie w brodę, po co ją wydaję, skoro nie będzie wykonana. A co Fenka? Otóż zerwała się z wyczekującego siadu i raźnym truchcikiem pobiegła do klatki, w której klapnęła na tyłek i patrzyła na mnie z wyczekiwaniem. Ze zdziwienia aż spóźniłam się z kliknięciem. Potem z oblędem w oczach (jak sądzę) poleciłam kilka powtórzeń, przeplatanych różnymi przywołaniami. I za każdym razem na hasło "na miejsce" Fenka lądowała w klatce, coraz szybciej i coraz bardziej z siebie zadowolona!
Wygląda na to, że mamy nową komendę opanowaną na, powiedzmy, mocne 75%, a nie na smutne "troszkę pierwszych kroczków". A ja pękam z dumy.

niedziela, 23 października 2011

dzień 85 - jesienne porządki w szkoleniu

Zgodnie z przewidywaniami, dzisiaj nie działo się u nas nic, bo Fenka oszczędza kręgosłup. Pogoda na szczęście pochmurna i chłodna, więc jakoś dało się to znieść. Postanowiłam wykorzystać więc ten wpis na małe podsumowanie komend, które mała już poznała.
Oczywiście, bierzmy pod uwagę, że żadnej z nich nie zna w 100%, nie można liczyć, że wykona ją zawsze i niezależnie od warunków. Nie tego jednak spodziewam się po szczeniaku, który jutro kończy równo 20 tygodni. Tak czy siak, lecimy:

Przywołania - czyli chyba najważniejsze komendy. Tutaj mamy ich pięć:
Fenka: mała reaguje na imię, patrzy na wołającego. W sumie to nie tyle przywołanie, co zwrócenie uwagi.
Chodź tu: luźne przywołanie, chodzi o to, żeby zbliżyła się do człowieka.
Do mnie: regulaminowe jak w obi, czyli podchodzi i siada blisko przed człowiekiem.
Noga: podchodzi do lewego boku człowieka, siada przy lewej nodze.
Obejdź: podobnie jak "noga", ale siada po obejściu od prawej.

Pozycje:
Leżeć: czyli warowanie.
Siad
Stój: dopiero "w budowie"
Blisko: klasyczne "równaj" - marsz blisko lewej nogi, siadanie przy zatrzymaniu
Zostań: ćwiczone od niedawna, ale miewamy sukcesy. Chociaż w chwili podniecenia całkowicie niewykonalne, dlatego nawet nie próbuję psuć tej komendy, wydając ja np. przy zakładaniu obroży. Na to mamy czas.

Porządkowe:
Nie: jedna z najważnieszjych komend, przerywa dowolne zachowanie.
Zejdź: rozumie się samo chyba przez się. Dotyczy i zdjęcia łap ze stołu, i całego psa z łóżka.
Zostaw: oznacza że mordka ma być pusta. Czyli że albo czegoś się do pyska nie bierze (tutaj "nie" działa podobnie), albo się to wypluwa. Muszę uważać, bo zdarza mi się mówić "zostaw tego pana/tę panią", a powinnam to komunikować przez "nie", żeby nie robić zamętu w psiej głowie.
Siusiu: to komenda na załatwianie wszystkich potrzeb. Oczywiście nie ma służyć temu, żeby pies się zmuszał, ale ma być hasłem dla psa, że teraz jest na to pora, a potem na przykład może nie być okazji.
Na miejsce: czyli do klatki. Wychodzi różnie bardzo.
Idziemy: lajtowa wersja "blisko". Oznacza, że niekoniecznie przy nodze, ale psiak ma się przemieszczać, a nie np. wąchać liście. To też hasło do startu z "siad" przed ulicą, kiedy nie zależy mi, żeby szła przy nodze. Pilnuję, żeby "idziemy" było zawsze na luźnej smyczy.

Sztuczki:
Beczka: turlanie się, na razie lepiej jej idzie przez prawy bark, ale ćwiczymy obie strony
Kółko: obrót o 360 stopni. Ćwiczymy w obie strony.
Przybij: przybijanie piątki.
Godzilla: chodzenie na tylnych łapach.
Ukłon: zaczęty w ten weekend, przypadanie na przednie łapki.
Kop: kopanie. Nie wiem, szczerze mówiąc, na ile kopie sama, a na ile na komendę, ale próbuję powiązać czynność z komendą.
Szukaj: coraz lepiej nam idzie, a jest to komenda do pracy węchowej.
Tunel: na razie to żart właściwie, ale powtarzam to słowo prze kontaktach z agilitowymi tunelami. Przyda się w przyszłości.

Poza tym jest parę zwrotów, których nie nazwałabym komendami, ale które powtarzam regularnie w pewnych sytuacjach. I tak, "wsiadamy" i "wysiadamy" służą za informację przy jeździe komunikacją miejską. "Spokojnie" i "wszystko jest ok", a także "widzę" to reakcje na różne stresogenne sytuacje (przy czym to ostatnie szczególnie jako hasło końca szczekania), "cicho" powtarzam jako nagrodę w momentach, kiedy po piskach czy szczekach następuje cisza. "Obiad" oznacza pełną miskę, "masz" coś podawanego z ręki. No i do znudzenia powtarzam nazwy wszystkich zabawek, na razie tylko poglądowo, ale będą z tego sztuczki.

Zdaję sobie sprawę, że na liście tragicznie brakuje komendy "aport". Niestety, Fenka wciąż nie przejawia zachowania, które dałoby się pod to podciągnąć. Ale to się wypracuje.

W sumie mamy ponad dwadzieścia komend i jeszcze garść słów, które pies rozumie. Sporo jeszcze zostało do hipotetycznego limitu psiego pojmowania, czyli ok. 250 słów - mamy czym się bawić :-).

sobota, 22 października 2011

dzień 83-84 - pies-katastrofa (85 pewnie też)

Powrót Jackassa nastąpił, pies-autodestrukcja uderza ponownie!

Zacznę klasycznie od tego, że jest ok.
Ale księżniczka pogrążyła nam wszystkie plany weekendowe, radośnie w piątek rano schodząc z łóżka saltem przez sen. Wylądowała kiepsko (nie wiem dokładnie jak, bo spałam), tak kiepsko, że obudziło mnie skomlenie. Strasznie niezborna była, leciała na pysk przez przednie łapki, więc ubrałam się w byle co, psa na rączki i do weta.
Diagnoza: stłuczenie kręgosłupa w odcinku szyjnym.
Leczenie: dwa zastrzyki i zakaz ruchu.
Diagnoza po oględzinach po południu w piątek: wszystko wygląda ok, dla porządku w poniedziałek rentgen nową, piękna, błyszczącą, cyfrową maszyną naszej kliniki. No i dalej zakaz, już nie ruchu, ale jakiegokolwiek poważnego wysiłku.

Skutkiem tego mam weekend mocno domowy (kombinuję, jak małą zająć sztuczkami, które nie obciążą kręgosłupa, bo ostatni o wypracowana "godzilla" (chodzenie na tylnych łapkach) na pewno odpada), projekt brata dzieje się beze mnie, spacer z Fajerkiem, tatą Fenki, beze mnie, piękna pogoda beze mnie, ech...
Za to weterynarz uroczo mnie pocieszył/ochrzanił, że panikować nie mam po co, bo gdyby cokolwiek poważnego było małej w kręgosłup, to by nie chodziła albo zgoła nie oddychała, więc w najnajnajgorszym przypadku będzie jakiś drobiazg do leczenia farmakologicznego. A Feniastą już dzisiaj od rana nosi, biegać i skakać by chciała, współczuję jej okropnie, bo pewnie nie wie, czemu dzisiaj taki nudny dzień.

No ale, pozostaje się cieszyć, że pies-katastrofa po raz kolejny wyszedł z opresji obronną łapą. I cieszę się na rentgen, bo będę miała czarno na białym (mniej-więcej) w jakim bydle jest stanie i co można, czego nie można z nią robić - bo bardzo mi zależy na pewności, że może szaleć z innymi psami i że może w przyszłości się sportowić.

czwartek, 20 października 2011

mała rzecz...

Dostałam dzisiaj coś takiego:




To na razie zapewne nikomu nic nie mówi, a ja do przyszłego piątku nie chcę zdradzać, o co chodzi, ale powiem, że niesamowicie się jaram. I cieszę. I podniecam. I nie mogę doczekać.

dzień 81-82 - długi spacer, krótki spacer i rzecz o autobusach

Wczoraj chciałam potwora wymęczyć, pojechałyśmy więc na Pole Mokotowskie.
I kurka, mam idealnego psa. Fenka jest wesoła, rozbrykana, ale zarazem ślicznie się mnie pilnuje, przepięknie skupia, kiedy coś ćwiczymy. Próbuję rzucać jej piłkę, ma razie całkiem rozrywkowo, bez żadnych komend. Fajnie się nakręca, powoli zaczyna mi ją odnosić, choć częściej przynosi gdzieś opodal i porzuca. Powolutku, przepracujemy.

Poza tym postuluję, żeby po Warszawie jeździły same Solarisy z półką na bagaże przy drugich drzwiach. Wynika to z tego, że nauczyłam Fenkę, że tam może spokojnie i bezpiecznie jechać i teraz sama się na nie pakuje, a jeśli akurat jedziemy innym modelem autobusu, widzę, że jest mniej zadowolona (grzeczna dość, owszem, ale nieco spięta). Zresztą nic dziwnego, własne miejsce to zawsze własne miejsce, a nie kawałek podłogi między ludzkimi nogami.
I nie wiem, czy wspominałam, ale mam idealnego psa. Idealny pies wczoraj spał w autobusie, rozwalony na "psiej półce", a na moje hasło "wstawaj, zaraz wysiadamy" zerwała się i oparła mi się przednimi łapkami o ramię, żebym ją zdjęła. Dwa razy z rzędu, w dwóch różnych autobusach, więc wykluczam przypadek. Skąd jej to przyszło do głowy? Bo ćwiczyłyśmy to od przypadku do przypadku, kiedy akurat trafiałyśmy na odpowiedni autobus. Może z pięć, może z dziesięć razy w ciągu ostatniego miesiąca. Kto jest genialną sunią?

Za to dzisiaj spokojnie i leniwie. Mała jest rozespana, ja idę do pracy na popołudnie. Ćwiczyłyśmy spokojne siedzenie w klatce, kiedy sprzątałam mieszkanie, później wyjdziemy na jakąś godzinkę. Jutro i pojutrze będzie sporo wrażeń, wczoraj też było dość intensywnie, więc dzisiaj spokojnie.

wtorek, 18 października 2011

dzień 80 - smycz

Tak, wczoraj, czyli w dniu 79, nie działo się nic, więc wypadł.

Dzisiaj też brakło fajerwerków, ale leczę swój lęk przed spuszczaniem Feniastej ze smyczy. Dlatego poszłam na łączkę opodal domu i tam ja puściłam, co jak na mnie jest osiągnięciem, gdyż jest tam bezpiecznie, daleko od ulicy, o 13 było właściwie bezludnie i bezpsio, ale ja wciąż ze spuszczonym psem czuję się niepewnie.
Fenka udowodniła mi, że jestem durna. Wracała na każde moje miauknięcie, nie oddalała się za bardzo, była absolutnie kochana. Dlatego prawo prawem, ale myślę, że będę ją puszczać możliwie jak najczęściej.
Poza tym bawimy się w pracę węchową. Mała to kocha, widać, że pięknie się skupia. No i mamy sukces: oddała mi dziesięciogroszówkę, która upadła mi w sklepie i potoczyła się poza pole widzenia.

Nie zapeszam, ale niedługo może ustali się kwestia naszej współpracy ze Stowarzyszeniem...

niedziela, 16 października 2011

dni 77-78 - weekend sukcesów

Miałam pewne obawy, jak Fenka poradzi sobie z długimi spacerami po rekonwalescencji, ale, zachęcona przez weterynarza, uznałam, że nie ma na co czekać.

Zwłaszcza, że w sobotę udało się nam urządzić spacer tollerowy, ponoć największy w warszawskiej historii. Przyszło nas siedem rudych rudych sztuk: Amalka, Lula, Pasterka, Refi, Azar i Foxtrot (no i Feniasta). Niesamowicie wyglądały zarudzone łączki Pola Mokotowskiego, cudownie patrzyło się na szalejące tollerki. Niesamowite też, jak bardzo się od siebie różnią, mimo, że to jedna rasa...
Fenka była ogromnie dzielna, zaczęła nawet z resztą ekipy ganiać za piłkami. No i garnęła się do każdego człowieka, wszędzie jej było pełna.

Dzisiaj natomiast odwiedziłyśmy, po za długiej przerwie, przedszkole. I jak zawsze miałam ogromne obawy, szczególnie w świetle tego, co pisałam o pogorszonej koncentracji małej; bałam się też, że grupa pod naszą nieobecność wyskoczyła do przodu z programem. A gdzieżby tam! Psiaki cudownie porosły, fakt, ale Fenka zarówno na tle innych, jak i obiektywnie radziła sobie doskonale, skupiała się jak głupia, wykonywała komendy jak mała maszynka i na koniec ślicznie bawiła się z młodym borderkiem. Zachwyciła mnie zupełnie tym, jak odważnie weszła na chybotliwą kładkę i dzikim entuzjazmem na widok tunelu. A i miłe słowa od trenerek i innych uczestników szkolenia były... no, miłe.
Swoją drogą: na sobotnim spacerze się zaziębiłam, ale okazuje się, że najmądrzej było mimo to iść do przedszkola. Jednak interakcja z psem pomaga na wszystko.

piątek, 14 października 2011

dni 74-76 - powolutku

Nie dzieje się nic szczególnego.
Tydzień "w plecy", kiedy spacery ograniczone były do minimum, a mała głównie spała, narobił nam trochę szkód w edukacji. Fenka wprawdzie nie pozapominała komend, ale oduczyła się skupiania i nad tym pracowałyśmy przez ostatnie dni. Dzisiaj na spacerze było już naprawdę nieźle.
Prócz tego poszłyśmy do weterynarza, żeby skontrolował łapki i potwierdził (ewentualnie zaprzeczył), że można w sobotę iść poszaleć. Zbadał, uspokoił, potwierdził.

Innymi słowy, we're back in the saddle!

wtorek, 11 października 2011

dni 66-73 - koszmarek z happy endem

Tak, była długa cisza i nie bez powodu, ale ponieważ dzisiaj minął równo tydzień i wiadomo na 100%, że wszystko jest ok, to wreszcie mogę poopowiadać.

Otóż w poprzedni wtorek poszłam do pracy i załatwić parę spraw, tak na jakieś 3 godzinki. I na mieście będąc dostałam telefon, że Fenka wypadła z okna.
Oczywiście rodzi się pytanie, co za <cenzura> zostawia szczeniaka samego, niepilnowanego i przy otwartym oknie i tutaj wiem, że to niewiarygodne - ale nie ja. Fenkę zostawiłam w ZAMKNIĘTEJ klatce (jeszcze sprawdzałam, czy zamkniętej, bo mam paranoję), a okno było ledwo uchylone. Nie wiem, jak wylazła z klatki, faktem jest, że po moim powrocie była otwarta; nie wiem, jak otworzyła okno (to ewentualnie mógł być przeciąg, ale jaki przeciąg, jak wszystko inne w domu było zamknięte??). Poza tym okno jest dość wysoko, parapet jest maleńki... Ale, tak czy siak, stało się.
Małą znalazł sąsiad z bloku naprzeciwko, zawiózł do najbliższego weta, mnie poinformował o sprawie ojciec, do którego dzwonili sąsiedzi. Dodam, że aż do przyjazdu do kliniki nie miałam żadnych informacji, co się z małą dzieje, więc możecie sobie wyobrazić, co przeżyłam, wiedząc tylko, że wypadła z okna...
Podobnie zresztą koszmarnie upłynął cały tydzień, aż do niedzieli, kiedy wszystko już było w porządku - najpierw obserwacja, czy nie ma niepokojących objawów, potem patrzenie, jak się poobijany maluch męczy, szukając wygodnych pozycji.

Ale okazuje się, że nie stało się jej NIC. Zupełnie. Nawet zadrapania. Jedyną fizyczną pamiątką po tym wypadku jest wygolone miejsce na łapce, gdzie dostawała zastrzyki, poza tym (a wierzcie, zadbałam o to, żeby się upewnić) nic.

Żeby było ciekawiej, cała ta historia ma właściwie same pozytywne skutki i pełna jest śmiesznych anegdotek. Pozytywny, chociaż zaskakujący, skutek jest taki, że Fenka pokochała klatkę i włazi do niej całkiem sama. Skutek też jest taki, że od wtorku Fenka zostaje w klatce, której drzwiczki dodatkowo przypinam karabińczykami - i polecam tę metodę, bo okazuję się, że mała nie jest pierwszym psem w historii, który klatkę otworzył. Śmieszna anegdotka jest taka, że pan, który zawiózł małą do kliniki, spytał mnie "A które schronisko robi takie tatuaże?" i nie mógł uwierzyć, że to rasowiec - wet zresztą też się mocno zdziwił. Dość zabawna jest młodzież z mojego bloku, która wita Fenkę słowami "Cześć, kaskaderka" i moja mama, która sugerowała przemianowanie jej na Lotnia.

A dla wszystkich mam morał-poradę: warto raczej przecenić niż nie docenić wyobraźni i pomysłów naszych psiaków.

poniedziałek, 3 października 2011

dzień 65 - nauka na błędach

Dzisiaj po raz pierwszy odkąd mam Fenkę poszłam do pracy. Trwało to od 7:30 do 10:30, plus dojazd, więc mała została całkiem długo. Po powrocie zastałam potworny bajzel w klatce i niezjedzone śniadanie (co ciekawe, kiedy minęła pierwsza radość na mój widok, jedzenie zostało pożarte co do okruszka).
Potem jednak zrobiłam durny błąd: zamiast zebrać rzeczy i iść na porządny spacer, snułam się po domu (trochę niewyspana, trochę zmęczona), w końcu zasnęłam. Dopiero koło 18 zmusiłam się do dłuższego spaceru, w dodatku bez smaków ani klikera. I - czego mogłam się spodziewać - na spacerze natychmiast odżyłam i sporą jego część spędziłyśmy na zabawach szarpakami i dzikim ganianiem się nawzajem.

Zapisuję więc dla siebie i dla potomnych: durny łbie, nie ma lepszej odtrutki na zmęczenie i niewyspanie, niż spacer z psem. Dlatego nie ma sensu czekać, nie ma sensu odkładać, łapać smycze i ruszać!
Już w środę zobaczę, czy wyciągnęłam wnioski z tej nauczki.

niedziela, 2 października 2011

dni 63 i 64 - weekend

Zajęty weekend i pracowicie-zabawowy, ale pisania w sumie wiele nie ma, jako że większość czasu upłynęła nam na spacerach i wizytach owszem, ciekawych i przyjemnych, ale bez sensacji godnych bloga.
Z ciekawostek: w sobotę w przedszkolu po raz pierwszy rozstawiono tunel - ot tak, jako urozmaicenie przywołania. Fenka pchała się do niego sama z siebie, pierwszy raz przebiegła w przerwie, lekko przeze mnie zachęcana, drugi całkiem sama, potem jeszcze trzy razy, już w ramach zajęć, w tym raz przy mocnym zagięciu. Gwiazda agility rośnie, ot co! ;-)
Poza tym ogólnie szkolenie idzie doskonale. Mam wrażenie, że Fence jakby przeskakuje w głowie jakaś zapadka i rzeczy, które szły opornie, nagle "zaskakują" i zaczynają się udawać. Za to muszę rozszerzyć pakiet "durnych sztuczek", bo przybijanie piątek i turlanie beczek idzie już super, więc trzeba czymś innym pomęczyć tę rudą głowę.

piątek, 30 września 2011

czwartek, 29 września 2011

dni 58-60

Ja pisałam już kiedyś, czasem warto wpisy porozrzedzać, żeby miały jakąkolwiek treść. I tak, trzy ostatnie dni moge spokojnie skompilować w jeden wpis.

Nie znaczy to, że było nieciekawie czy nieudanie. Zaliczyłyśmy Pole Mokotowskie, Kabaty, Fenka zostawała sama na dłużej, zarówno sama, jak i z Anką, która akurat u mnie pomieszkała. Coraz lepiej idzie nam aport, powoli zanika odruch "mam w ryjku, więc uciekam, niech mnie gonią".
Spotkałyśmy też sporo rowerzystów i rolkarzy. Okazało się, że budzą niepokój, więc odwrażliwiam. Bywają też fochy na klatkę, która jednak kojarzy się z zostawaniem, więc zamykam sucz przy dowolnej okazji na chwilkę i strasznie nagradzam.
Poza tym mała ma, pomiędzy atakami uroczej nieporadności, coraz lepszą koordynację, zrobiła się też bardzo skoczna. Dziękuję Bogu i farmaceutom za Arthroflex, bo padłabym chyba na zawał, patrząc, jak szaleje, a tak - chociaż staram się ograniczać jej wariackie zapędy, a przy łóżku i kanapie wciąż stoją "schodki" - jestem dość spokojna; ze strony Fenki też żadnych narzekań nie zaobserwowałam.

Na pociechę po pierwszym wypadniętym zębie Feniasta dostała misia, starą reklamówkę takiej jednej firmy, zwanego Panem Pikusiem. Jest szał radości.




A w ogóle, jesienny pies wygląda tak:


niedziela, 25 września 2011

dzień 57 - spacerowo

Dzisiaj udałyśmy się na pole Mokotowskie, bo akurat miałyśmy podwózkę, a to jest dobre miejsce dla psów.

Dzień mieliśmy piękny, więc na Polu tłumy: ludzie, dzieci, psy, rowery, rolki, do wyboru. A w tym wszystkim ja z Fenką. Przede wszystkim, dzielnie odpięłam smycz - i nie przydała się prawie nigdy przez cały spacer! Raz mała tylko złapała jakiś papier, a raz zainteresowała się przesadnie budką z hot dogami. Ale jak na trzy godziny... Tak, to małe potrafi odejść zewsząd, jeśli ją zawołam i pięknie się pilnuje.
Poza tym były szaleństwa z innymi psami, urocze i bardzo poprawne, jeśli idzie o międzypsie zachowania. Były dzieci i cudowna tolerancja Fenki na nieudolne albo niepewne pieszczoty; co więcej, coraz rzadziej zdarza jej się interesować rękoma i łapać za nie zębami, dzieciom nie robi tego w ogóle.
No i poćwiczyłyśmy komendy, nie tylko mimochodem, ale i poważniej, bo chciałam (jak sobie obiecałam) poćwiczyć koncentrację suni na mnie. I tutaj też należy jej się medal: idzie jej super, mało co ją rozprasza, a specjalnie wcale się z naszym treningiem nie chowałam. Zabawa szarpakami dość ok, wciąż niechętnie puszcza coś, co już złapała, ale jest lepiej już.
Wreszcie - woda. Niewiele się zmieniło, mała pcha się do niej z własnej woli, ale wciąż nie pływa. Zachęcona patykiem weszła jednak aż do granicy gruntu i nie było z tym problemu.
Podsumowując więc, jest świetnie. Konieczna jest oczywiście nieustanna praca, ale ślicznie już, po tych niecałych dwóch miesiącach, widać rezultaty mojej pracy i superfajny charakter małej.

Edit: i to ważny.
Marudziłam na zostawanie i aport, tak? No więc zostawiłam dziś Fenke dwukrotnie, raz na kwadrans, drugi na ponad godzinę. Pierwszy raz nieco miauczała, za drugim nie słyszałam pisku prawie wcale. Co więcej, ani razu nie wylała wody, a do tej pory robiła to za każdym razem.
Poza tym ostatni kwadrans rzucałam jej zwinięte skarpetki i nie dość, że przynosiła, to zdarzyło jej się poszturchać mnie nimi w rękę, że mam się zainteresować i rzucić.
Ki czort? Nie da się tego, niestety, przypisać moim wybitnym metodom treningowym, bo za mało było na to czasu. Telepatia? Czyta tego bloga?

sobota, 24 września 2011

dzień 56 - powrót do przedszkola

Okazuje się, że wszystko jest nader logiczne i spójne, przynajmniej wszystko, co dotyczy życia i pracy ze szczeniakiem.

W zeszły weekend byłam w Łynie, więc siłą rzeczy przedszkole przepadło, dzisiaj więc wracałam z lekkim niepokojem, że być może moja praca w ciągu tych dwóch tygodni nie była taka, jaka być powinna i że będziemy miały zaległości.
Z przyjemnością odkryłam, że wręcz przeciwnie. Asia, trenerka, od razu zwróciła uwagę, że dużo chętniej puszczam Fenkę bez smyczy albo wypuszczam smycz, co jest sporym postępem z mojej strony. Podczas ćwiczeń okazało się to, co okazać się musiało jako logiczna konsekwencja naszej pracy: jest jednak nieźle. Fenka jest mistrzynią dostawiania się do nogi, nieźle też przy niej chodzi. Fenomenalnie przychodzi na zawołanie, chyba też (uwaga, puchnę z dumy) najlepiej udało jej się ćwiczenie "puśćcie smycz i odejdźcie bez słowa, zobaczymy, czy szczeniak pójdzie za wami, a jak nie, to go wołajcie". Mała nie miała cienia wątpliwości, że skoro ja idę, ona również i ani inni ludzie, ani psy nie miały żadnego znaczenia.
Pozostałe ćwiczenia też szły przyzwoicie, ale wyszły całkowicie niezaskakujące rzeczy, nad którymi trzeba pracować. Po pierwsze, koncentracja. Fenka owszem, spojrzy na mnie, skupi się na moment, wykona polecenie, ale potem zaraz rozprasza się, patrzy na inne psy itd, itp. To wynik mojego, no, może nie zaniedbania, ale ćwiczyłam z nią w miejscach nie dość rozpraszających oraz nie wymagałam nadmiernego skupienia. Oczywiście, do poprawki. No i zabawa - Feniasta ma tendencję do łapania zabawek i nie oddawanie ich za nic, a kiedy próbowałam wymienić szarpak na drugi, próbowała wziąć do pyszczka oba. Widać tutaj konsekwencję biegania za psem, kiedy coś podkradał - nauczyła się, że zabawniej jest uciekać ze "zdobyczą", nie puszczać jej z ryjka. I to jest bardzo niefajne, koniecznie należy to zwalczyć ASAP, bo strasznie negatywny ma to wpływ na naukę aportu.

Bardzo ciekawie śledzi się proces wychowania, nauki, zależności między tym, co się zrobiło, a efektem końcowym - wiem, że to brzmi mało odkrywczo, mnie to jednak zachwyca.
Mamy jasny plan na najbliższy tydzień: powtórki z komend z naciskiem na skupienie, zabawa z naciskiem na oddawanie i interesowanie psa tym, co w moich rękach. No i trening spokojnego zostawania, bez żadnych wymówek, bo od 3 października idę do pracy.

dzień 55 - piątkowe wnioski

Lenistwo nie popłaca.
Zmęczony pies to grzeczny i szczęśliwy pies.
Warto słuchać rad.

czwartek, 22 września 2011

dzień 53 i 54 - pies miejski i wiejski

Środa i czwartek odbyły się zarazem podobnie, jak i całkiem kontrastowo - już tłumaczę.

Oba dni upłynęły pod znakiem długich wyjść z domu i masy wrażeń. Środa to łażenie po Warszawie, dzisiaj natomiast byłyśmy też w Warszawie, ale mało warszawskiej, bo w Falenicy.
I wnioski mam tyleż krótkie, co wielce optymistyczne. Fenka, jak na razie, jest idealnym psem-towarzyszem. Spaceruje wytrwale, ma świetny stosunek do innych psów (co wczoraj testowałyśmy po raz kollejny na Luli, a dziś na psie rodziców), uwielbia ludzi, podczas przerw zazwyczaj śpi albo dość grzecznie się bawi. Dość czytelnie komunikuje swoje potrzeby, widzę, kiedy jest zmęczona, kiedy trzeba ją napoić, nakarmić albo dać pobiegać. Ładnie się ze mną bawi, choć aport leży; ma niemal perfekcyjnie opanowane przywołanie (NIEMAL). Naprawdę opłaca się i socjalizacja, i ciągłe ćwiczenie komend, ślicznie widać tego efekty.

Ale są i niedociągnięcia. Wspomniałam o aporcie, to raz. Dwa, zostawanie, pisałam o tym wcześniej, trzeba się za nie ostro wziąć. Wreszcie trzy: śmieciarstwo. Fenka, choć niezbyt żarta, zdobycze z ziemi pochłania w sekundę i już mi napędziła stracha, jedząc byle co. Podnosi też śmieci, szczególnie torebki i chusteczki, i nie je ich, ale szarpie na kawałki i strasznie się tym rozprasza. To mniejsza, ale żarcie - do korekty, bo to niebezpieczne.

Od jutra spokojniej, luźniej i więcej samodzielnego siedzenia w domu.

dzień 52 - pies obronny, część druga

Nienawidzę robić sobie zaległości w postach.

We wtorek dla odmiany asystowałyśmy przy obronie ann. Znowu wydział, tym razem ILS UW, zdał egzamin, znowu reakcje ludzi były ogromnie pozytywne (podobnie jak wynik obrony, rzecz jasna). Mała grzeczna i spokojna, urocza i towarzyska.
Później potowarzyszyła nam przy jedzeniu i kawie, wszystko wzorowo.

Zgadało mi się jednak z ann, że trochę za mało Fenka zostaje sama - niechętnie bardzo, ale musiałam przyznać rację. Z tego powodu wieczorem, wybiegana i zmęczona, mała została sama. Była histeria po moim wyjściu, ale krótka, natomiast kiedy wróciłam, psia radość wzruszyła mnie szczerze. Koniecznie trzeba się za regularne porzucenia psa w domu wziąć.

poniedziałek, 19 września 2011

dzień 51 - Warszawa znów

Ale Warszawa nietypowa jak na człowieka z psem.

Rano asystowałyśmy Magdzie w obronie pracy magisterskiej i tutaj (poza tym, że gratulacje, Pani mgr!) brawa dla ISNS UW, gdzie można spokojnie wejść z psem, nikt nie robi problemów, a nawet przeciwnie, zachwytów było sporo. (Wyjątkiem była absurdalna rozmowa z panem, który tam sprząta czy tez pilnuje, a który, gdy wyprowadzałam Fenkę na trawnik pod wydziałem, zawołał oburzony "A kto będzie sprzątał, jak ten pies narobi?!". Spokojnie odpowiedziałam, że oczywiście, że ja, to mój obowiązek i zawsze to robię. Odszedł burcząc.)
Później knajpka i kolejne miłe zaskoczenie, tuż przy drzwiach stała miska w wodą i wisiała tabliczka "lubimy wszystkie zwierzęta", więc gdy zaczęło padać, bez problemu mogłyśmy wejść do środka.

Później udałyśmy się na spacer wielce już wielkomiejski, bo razem z ann przeszłyśmy się po sklepach w samym centrum. I tutaj wielkie pozytywne zaskoczenie: bałam się, że shopping spędzę pod drzwiami, a okazało się, że 2/3 sklepów, do których zachodziłyśmy, wpuszcza z psami bez problemu. Nie wpuszcza natomiast Pizza Hut, chyba, że do ogródka, który jednak był zamknięty z powodu zimna (wot, absurdzik). Na szczęście nie wszędzie ogródki były pozamykane, więc i obiad z futrzakiem dało się zjeść. Ostry test "pies w przestrzeni miejskiej" został więc przez ścisłe centrum Warszawy zdany na, powiedziałabym, słabe 4.

Tutaj ważna uwaga, którą zamieszczę i jako radę, gdyby ktoś miał podobnie wariacki pomysł łażenia z psem, a i jako uspokajacz dla ewentualnych obrońców psich praw: Fenka na takich spacerach nie cierpi. Zawsze mam przy sobie wodę, miskę, jedzenie, jeśli tylko obawiam się, że pora psiego posiłku zastanie nas poza domem, i zabawki - zarówno coś do aktywnej zabawy ze mną, jak i gryzak, żeby pies mógł się sam rozerwać. Poza tym robię przerwy i na toaletę, i na spanie - nie przyszło mi nawet do głowy ciągać szczeniaka x godzin bez przerwy. Staram się też nie zagadywać za bardzo, obserwować małą choćby kątem oka, czy wszystko ok, i przy różnych okazjach robić sobie praktyczne powtórki komend. Przyznaję, wymaga to podziału uwagi, ale nie ma mowy o traktowaniu psa jak dodatku, który jest ciągnięty na smyczy za bardzo zajętą panią - takie spacery mają być (i widzę, że są) frajdą dla nas obu.

dni 48 - 50 Łyna

Weekend w jednym z moich najulubieńszych miejsc na Ziemi.

Fenka wciąż cudownie dogaduje się z ludźmi. Lubi ich, ufa im, daje wiele ze sobą zrobić. A zarazem jest do mnie przywiązana w sposób, który nie przestaje mnie wzruszać, niechętnie zostaje beze mnie, odejdzie od każdego, jeśli ją zawołam.
Z innymi psami dogaduje się świetnie, coraz mniej się boi. Ma jedną wadę zachowania: jest ufna, aż za bardzo, bo obwarczana przez inną sukę dość ostro, wręcz agresywnie, po chwili proponowała jej zabawę. Ale uczy się, nauczyła się czytać negatywne sygnały (nawet jeśli zaraz spróbuje znowu), ślicznie CSuje. I cudownie zachęca do zabawy każdego psa, ładnie też stopniuje intensywność zaczepek.
Koni się boi. Nie panicznie, ale nie podchodzi, jest nieufna, szczeka. To próbowałam zniwelować, kręcąc się z małą koło padoków i nagradzając spokój - ale nie jest moim celem nauczenie jej, że do konia warto podchodzić, chodziło tylko o spokój i ciszę.
Coraz więcej umie. Wykonuje coraz więcej komend, wraca na wołanie właściwie bez pudła (fakt - nie zawsze daje się odwołać od dzikiej zabawy, ale nie wymagam tego jeszcze). Mądre zwierzątko.
Kocha wodę. Właziła w każdą kałużę, wpakowała się do koryta z wodą, pchała się do wiader. Do jeziora weszła tylko do granicy utraty gruntu i myślałam, że na tym się skończy - ale nie doceniłam tego, jak mała jest do mnie przywiązana. Kiedy odpłynęłam, skoczyła z pomostu, a potem, co ciekawe, powiosłowała (lekko spłoszona) prosto do brzegu. Po czym położyła się na moje koszulce. Ot, taka wzruszająca historia.

Stanowczo trzeba częściej wyrywać się z Warszawy, bo tam korzysta i pies, i jego pani.

czwartek, 15 września 2011

dzień 47 - porządki

Po wrażeniach środowych, dzisiaj jest spokojniej. Na razie posprzątałam dom, zdjęcia, poćwiczyłyśmy klatkę i zostawanie w niej (od histerii, jaką mała urządziła, prawie pękło mi serce, ale trudno, life is life, parapapapa), pobawiłyśmy się, wykonałyśmy parę krótkich spacerków (dłuższy planuję na po obiedzie). Fajnie nam idą zabawy, podoba mi się, że Fenka coraz lepiej reaguje na "nie" i że powoli udaje jej się zachować czystość w domu.
Poza tym staram się opanować nieco chaotyczną korelację data-numer dnia, panujące na tym blogu. O ile się nie mylę, dzisiaj jest 15 września 2011 i jest to czterdziesty siódmy dzień mojego życia z Fenką. Być może w końcu zarzucę tę numerację w ogóle, ponieważ myślę o porozrzedzaniu wpisów - nie chcę na siłę opisywać dni bez wrażeń. Zobaczymy.

dzień 46 - Fenka, Lula i filozofia.

Z faktów: poszalałyśmy dzisiaj. Najpierw spacer z Lulą (i Pauliną) po Polu Mokotowskim. Potem wizyta w Żmichowskiej. Na koniec zaś Pawilony.

Oprócz tego, że był to super dzień, mam sporo obserwacji natury nieco filozoficznej. Otóż udało mi się zaobserwować, co mam, a czego nie mam (w kwestii psiej). Zebrało się tego dużo, tak dużo, że zechciało mi się to spisać i usystematyzować. Chyba po to, żeby wiedzieć, nad czym pracować, z czego korzystać, jakie są wady i zalety Fenki i przede chyba wszystkim, żeby się cieszyć - bo powodów jest mnóstwo.
I tak... Okazuje się, mam szczeniaka ogromnie ciekawskiego. Wszędzie jej pełno, uwielbia wsadzać nos, gdzie się da, wąchać wszystko, włazić, gdzie popadnie. Bardzo podoba mi się ta cecha, gdyż mimo, że bywa to męczące, to uważam, że świadczy o szczeniakowym sprycie.
Fenka jest też niesamowicie towarzyska, w sposób wręcz nie do końca zgodny z wzorcem rasy. Wstępnie obdarza każdego niemal wielkim kredytem zaufania, uwielbia się przytulać i być głaskana, pakuje się na kolana obcym. Oczywistą wadą tego jest potencjalne zagrożenie płynące od obcych ludzi - wychodzę jednak z założenia, że owszem, należy szkoleniem odrobinkę okiełznać jej wylewność (wprowadzam siadanie i komendę "przywitaj się"), to jednak nie chcę i nie chciałam psa obronnego, więc sumarycznie jest to kolejna wielka zaleta.
Dalej: Fenka jest we mnie zapatrzona. Nie tak bardzo, jak inne psy, które widziałam, nie pozwalają jej na to dwie wcześniej wymienione cechy. Ale koniec końców, widać, że jestem dla niej najważniejsza. Na spacerach nie oddala się za bardzo, cudownie przychodzi na wołanie. Coraz częściej też zdarza jej się wpatrywać się we mnie w oczekiwaniu na komendy albo zapraszać do zabawy. No i kilka już razy wykonała wspaniałą sztuczkę, polegającą na tym, że na moje zawołanie wyślizgiwała się spomiędzy głaszczących ją ludzi i posłusznie przybiegała. Zachwyca mnie to. Wada, niestety, jest jedna: paskudnie reaguje na zostawanie beze mnie. Ćwiczymy więc zostawanie samotnie w domu, oswajamy maksymalnie klatkę, szukam zabawek, które pozwolą odwrócić jej uwagę od "porzucenia". Mimo to, na razie zostawanie jest naszą piętą achillesową.
Poza tym, bardzo psio i tollerowo, małą cechuje ogromna "will to please". Przy uczeniu komend bardzo ładnie kombinuje, czegóż to ja mogę chcieć i stara się to wykonać. Jest też zwyczajnie inteligentna, co bywa okropną wadą (do tej pory, na przykład, nie do końca odkręciłam szkody, jakie w nauce aportowania poczynił wyjazd, na którym ludzie ganiali za Fenką, gdy coś ukradła. Trudno jej teraz wytłumaczyć, że bardziej opłaca się wszystko oddawać do ręki.), ale przede wszystkim, wiadomo, wielki plus.
Do zalet trzeba też zaliczyć drobiazgi, które wykryłam słuchając opowieści innych o problemach z ich psami. Fenka umie spać wszędzie: w parku, w knajpianym ogródku, na kolanach znajomych, wszędzie. Okazuje się, że nie każdy pies to potrafi, a przy naszym trybie życia i planach to ogromnie ważna cecha. Przesypia całe noce. Prócz tego wspaniale reaguje na podróże komunikacją miejską i samochodami. Nie boi się hałasów, w ogóle ciężko ją wystraszyć. Nie jest żarłokiem, chociaż za smaczne smaczki da się pokroić. Ma bardzo sprawne łapki i nie boi się włazić w i na dziwne miejsca, co dobre wróży nauce sztuczek i sportów.

A wady?
Cóż, część jej zalet to też wady. Jak pisałam, nie zawsze się skupia - chociaż tutaj mam świadomość, że to nie wada psa, a moje niedociągnięcie. Zaniedbałam też zabawy (z początku), więc teraz pracuję nad nakręcaniem jej na zabawki i na zabawę i ze mną, i samodzielnie. Jest okropnym gryzoniem, również po rękach - z tym jest dużo lepiej, bo już sporo wypracowałyśmy, ale jeszcze długa droga przed nami. Bywa niecierpliwa i łatwo się nudzi, ale to chyba cecha każdego szczeniaka. Bała się innych psów i wciąż trochę boi się tych większych, ale jest o niebo lepiej.

Ufff... To chyba na razie tyle tego psychologicznego podsumowania. Psiakostka, wypada dość znakomicie...

wtorek, 13 września 2011

dzień 45 - spacer zgodnie z planem

Aż się wierzyć nie chce, ale udało mi się już cały jeden dzień wykonywać plan, powzięty wczoraj. Dzisiaj był krótki spacer poranny, śniadanie, drugi krótki, potem wyszłam załatwiać sprawy bez psa, aż wreszcie po 16 poszłyśmy na taki spacer, jak trzeba - trwał prawie dwie godziny, cały niemal spędziłyśmy w parku.
W tym czasie łażenie, bieganie, zaczepianie innych psów i węszenie przeplatałyśmy ćwiczeniami komend: chodzeniem i siadaniem przy nodze, siadaniem, leżeniem, błyskawicznym się kładzeniem, przywołaniem i kręceniem kółeczek wokół własnej osi. I przyznam, że idzie nam naprawdę fajnie, poza tym może właściciel ma wady, ale Fenka naprawdę jest psem bardzo mądrym i niesamowicie chętnym do pracy, czujnym i skupionym.
Poza tym poszłyśmy nad wodę. Fenka wodę lubi, ale nie pływa, tylko brodzi - rzucałam jej więc smaki, żeby poćwiczyła wyjmowanie z wody. Było to dość komiczne, szczególnie, kiedy traciła koncentrację, bo fascynowała się bąbelkami, które puszczała nosem.

Jutro, jeśli dobrze pójdzie, minispotkanko tollerowe. Nieco się nakręciłam.

poniedziałek, 12 września 2011

dzień 44 - spacer idealny

Trochę rozpiera mnie duma.

Dzisiaj wstałam, wyprowadziłam psa na chwilkę, ogarnęłam się i ruszyłyśmy na porządny spacer. Kierunkiem były Kabaty, przez pusty o tej porze (było południe) las przewędrowałyśmy do Powsina.
Był to ważny spacer w dwóch względów: po pierwsze, wyleczyłam się z lęku, że Fenka, spuszczona za smyczy, ucieknie. Otóż nie, zasuwała po lesie na lince wprawdzie (jakiejś takiej okołosiedmiometrowej), ale puszczonej na ziemię i nie miałam ani razu powodu, żeby owej linki dotknąć choć palcem. Mała owszem, biega swobodnie, wsadza nos gdzie się da, ale pilnuje się cudownie.
Po drugie, poza łażeniem i wąchaniem, robiłyśmy też różne ćwiczenia. Powtórzyłyśmy sobie właściwie cały dotychczasowy program przedszkola. Tak więc spacer miał podwójną wartość, i dla ciała, i dla rozumku (tutaj pozachwycam się, że Fenka jest naprawdę niegłupim psem i współpracuje się z nią fenomenalnie).

I z tego płyną wnioski. Po pierwsze, myślę, że dobrze będzie wejść powoli w taką rutynę: wstajemy, spacerek, potem ja zajmuję się sobą, pies sobą (może nawet w klatce), a potem długi spacer z ćwiczeniami, obiad i spokój do wieczora (zależnie, co się wydarzy) albo i do końca dnia. Myślę, że pomoże to i psu, i mnie.
Po drugie, znowu zaobserwowałam terapeutyczny wpływ spacerów z psem. Kolejny powód, żeby zaplanować sobie taki dłuższy spacer na każdy dzień.
Po trzecie, odkryłam, że tak, jak uwielbiam parę bliższych osób, tak samotny spacer z psem sprawia mi mnóstwo radości, to raz, a dwa, jednak bez towarzystwa mam wrażenie, że naprawdę jest to spacer Z psem, a nie jakoś obok niego. Możliwe więc, że należałoby pomyśleć nad lepszą organizacją czasu, żeby spacerować i z bliskimi, i z psem, bo mam wrażenie, że przy łączeniu tych dwóch spacerów coś się traci.

dzień 43 - przedszkole i Falenica

Jak w tytule.

W przedszkolu była powtórka oraz ćwiczenie "zostań". Pogoda dopisuje aż za bardzo, więc w zajęciach robiliśmy dość długie przerwy. I dostałam po uszach za swoje nudne wymagania i przesadną powagę, bo Fenka uciekła i wykąpała się w kanałku. Na jej usprawiedliwienie powiem, że zaraz wróciła, że wina była totalnie moja oraz że i tak jest świetnym, super pracującym psem. A ja cieszę się z tej nauczki.

Potem prawie cały dzień w Falenicy u rodziców i tutaj bardzo miłe odkrycie, bo młoda świetnie bawi się z rodziców psem. Niesamowite, jak zmieniła się przez czas, który minął od ich pierwszego spotkania. Jest śmiała, pewna siebie, zaczepna i zabawowa. Pies rodziców, zamiast jak do tej pory rządzić i pomiatać małą dowolnie (co kończyło zabawę po paru minutach) przyjął ją jak niemal równorzędnego partnera i wymęczył się srogo.

Niezły dzień to był.

sobota, 10 września 2011

dni 41 i 42 - luz i praca

Piątek był okropnie leniwy. Tyle.

Dzisiaj natomiast co innego. Od 11 przedszkole, które podoba mi się coraz bardziej. Dostałam ochrzan od trenerki, cytuję "panią musimy nauczyć entuzjazmu". Ale jest wspaniale. Poprawiam wszystkie dotychczasowe niedociągnięcia i, co najnajnajważniejsze, uczę się porządnie uczyć psa. Dla porządku: pierwszego dnia było przywołanie, zabawy i siadanie. Dzisiaj siadanie przy nodze, chodzenie przy nodze i dynamiczny siad-waruj.
Fenka łatwo się rozprasza, ale po pierwsze, jest mała, po drugie, to moja wina, bo powinnam lepiej ją zaciekawiać. No i entuzjazm, fakt, do poprawy. Ale zachwyt jest.

Potem przeszłyśmy na Kabaty, prostą trasą przez Powsin i las. Cudownie dość.

Wnioski są proste i krótkie: z psem naprawdę jest cudownie coś robić, a leniwe dni są zwyczajnie głupie. Idę więc wymyślać plan na ten tydzień.

Edit: wymyśliłam, jak udoskonalić naszą pracę na placu ćwiczeń. Otóż, Fena ma mnóstwo entuzjazmu i mało skupienia. Ja za to jestem tak skupiona i przejęta, że za mało mi entuzjazmu i zabawy. Trzeba nas uśrednić!

piątek, 9 września 2011

lektura konieczna

Kurka wodna, jakie to mądre. Czytajcie (choć pewnie już to wiecie), ślijcie znajomym, nie wiem, oplakatujmy tym miasto.

czwartek, 8 września 2011

dni 39 i 40 - Powiśle i inne

Dwa dni, środa i dziś, były w miarę podobne. Trochę.
Wczoraj poszłyśmy na Powiśle, do knajpki nad Wisłą, a potem jeszcze do Centrum. Był autobus, tramwaj i metro, więc Fenka ma zaliczony cały transport warszawski (ok, poza tramwajem wodnym). Dzisiaj natomiast wpadłyśmy na uniwerek (na wydział, który jest na Powiślu), do BUWu i znowu do knajpki. W oba te dni Fenka miała więc solidną dawkę "ludzkiej" socjalizacji, w oba też miała okazję pobawić się z innymi psami.
Jedno i drugie idzie świetnie. Mała jest niezwykle ufna do ludzi (nie lubi tylko osób wybitnie dziwnych, czytaj zachowujących się jakby były bardzo pod wpływem niewiadomoczego. Ale to o tyle dobrze, że ja też nie.), coraz piękniej tez bawi się z psami. Ma niezłą koncentrację na mnie, a jeśli ją gubi, szybko ją sobie znów wywalczam. No i fajnie nam.

Dodatkową obserwacją jest, że w Warszawie nie ma żadnego problemu, jeśli o poruszanie się ze szczeniakiem chodzi. I w środkach komunikacji, i na ulicy, i, co najciekawsze, w lokalach, najgorsze, co nas spotkało, to obojętność albo nieznaczne skrzywienia (zakładam, że osób po prostu nielubiących psów), ale żadnego negatywnego komentarza. Nie zdarzyło się, żeby ktoś nas gdzieś nie wpuścił (staram się nie przesadzać i zazwyczaj siedzieć na zewnątrz, ale różnie bywa). Jeśli miałabym narzekać, to prędzej na nadmiar miłości ze strony przechodniów, którzy notorycznie, z sensem lub bez, zaczepiają i rozpraszają szczeniaka. Ale chwilowo nie chce mi się narzekać.

wtorek, 6 września 2011

dzień 38 - dogoterapia na co dzień

Znacie pewnie to uczucie, że wstaje się lewą nogą i wszystko jest do niczego? Miałam to dzisiaj.Żadnego powodu, nic się nie wydarzyło, ale dzień jakiś do niczego. W kiepskim humorze wyszłam z psem, porzuciłam psa w domu i poszłam załatwiać sprawy na mieście. W kiepskim humorze je załatwiłam, w kiepskim wróciłam do domu i ruszyłam na spacer.
I wiecie co? Prawie dwugodzinny spacer ze szczeniakiem już po pierwszych pięciu, może dziesięciu minutach poprawia humor, zmusza do zapomnienia o przykrych pierdołach, śrubuje nastrój i daje pozytywnego kopa. Jakoś zmienia podejście do wszystkiego. Fajne to.

A spacer bardzo udany. Wcale niedaleki, ale ciekawy (sprawdzałyśmy pobliski park). Zrobiłyśmy z milion powtórzeń przywołania, w różnych sytuacjach. Idzie naprawdę nieźle, a po przywołaniu Małą można jeszcze o coś poprosić, bo ślicznie się (na chwilę), skupia. No i sprawdza się teoria, że pies ucieka od tych, co go gonią, a leci za tymi, co uciekają. Prócz tego już pod sam koniec spaceru Fena ślicznie pobawiła się sunią ogara polskiego, więc mamy kolejny sukces, bo to był dużo on niej większy pies.
No i ciekawość się na szczeniaku zemściła, bo jeszcze w parku, korzystając z długiej linki, podlazła na brzeg stawu i - nie do końca wiem, jak - do niego wleciała. Miałam chwilę grozy, bo wpadła z impetem i na chwilkę poszła pod wodę, ale zanim zdążyłam porządnie się ruszyć, już wypłynęła, dowiosłowała do brzegu i wyskoczyła. Bałam się, że będzie uraz, ale po chwili już znowu leciała do wody. Dzielny tollerek.
Po kąpieli wyglądała tak:



Teraz zmęczona, zadowolona z siebie i pachnąca szlamem śpi na kanapie. I mi też jakoś lepiej na humorze.