czwartek, 31 maja 2012

dzień 306 - rozsądek? rozsądek? a, tam pobiegł.

Uwaga, wpis długi, jakiś taki osobisty i niemal psychologiczny, możliwe, że niestrawny.

Właśnie podjęłam trudną decyzję: postanowiłam, że nie idziemy dziś na trening agility.
To trudna decyzja w świetle faktu, że ostatni poszedł źle i zdawało mi się, że powinnam "odczarować" sprawę, a nie rezygnować.
To trudna decyzja, bo czułam się jak leń.
To trudna decyzja, bo przecież trzeba pracować systematycznie.
To trudna decyzja, bo Agnieszka znana jest z tego, że jak już w coś wejdzie, to siedzi w tym po uszy i nie odpuszcza, więc jakże to tak - odpuścić nagle?

A jednak uważam, że to bardzo mądra decyzja. Dzisiaj znowu byłyśmy w przedszkolu integracyjnym, dzieci były wyjątkowo rozbrykane, parokrotnie mi Feniastą wystraszyły, wyszła wymęczona i ja też (z innej beczki, z szoku chyba odnosiła mi nową piłeczkę do ręki, kiedy rzucałam jej w przerwie). Do domu nie wróciłyśmy prosto, bo musiałam koniecznie załatwić coś w szkole, było po drodze, a na powrót do domu i wyjście znowu nie miałam siły ani głowy, więc Fenka musiała jeszcze znieść siedzenie w biurze szkoły, zachwyty wszystkich i spokojne czekanie na mnie. Do domu wróciłyśmy obie padnięte.
Ja dodatkowo robię teraz tłumaczenie, nie dosypiam, złoszczę się (bo fatalnie, ale to fatalnie dysponuję czasem, czego muszę się oduczyć, ale to zupełnie inna bajka). Po powrocie do domu coś popisałam, ale padłam w drzemkę.

I w tej sytuacji uznałam, że wychodzenie na trening to bardzo zły pomysł. Trening to jednak nie spacer, dla psa to może ukochana, ale wciąż robota. No i wielkie emocje. Czy mam prawo wymagać od zmęczonego psa, że da z siebie wszystko na treningu? Prócz tego, wiadomo, ja treningi kocham, ale dziś akurat jestem zmęczona, mam głowę w tłumaczeniu - czy ja dałabym z siebie wszystko?
Nie chodzi o dawanie wszystkiego dla wyników sportowych, chodzi o fajną współpracę i maksimum zabawy plus jakąś poprawność, jakieś zdobywanie umiejętności. Ale dzisiaj sądzę, że żadna z nas nie bawiłaby się szczególnie dobrze. I że kolejny kiepski trening byłby bardzo nieszczególną frajdą. I że już pierwszy błąd podkopałby zabawę, moją wiarę w nas, sfrustrowałby dramatycznie i w ogóle olaboga. I że wolę wrócić na tor wypoczęta i pełna wiary w własne siły, niż zmęczona, ze zmęczonym psem i robotą palącą się w domu.

Innymi słowy, chociaż sama nie wierzę w swój rozsądek, wychodzi na to, że czasem zdrowo jest odpuścić. I że bardzo dobrym pomysłem, poza zwykłym niezamęczaniem się, jest oszczędzanie sobie i swojemu psu sytuacji, kiedy nieprzyjemności i porażki są całkiem prawdopodobną perspektywą. Dlatego teraz Fenka smacznie śpi, ja z kubkiem świeżej kawy siadam do pracy, a jutro pomyślimy nad jakimś fajnym, rozrywkowym, przyjemnym spacerem.

środa, 30 maja 2012

dzień 304, 305 - kryzys i wet

Wtorkowy trening agility poszedł fatalnie. Czemu? Przez koszmarne nieogarnięcie ze strony nas obu. Fenka właściwie robiła co chciała, miała nieco w nosie, co pokazuję ja.
Poza tym do poważnego (w moich oczach) problemu urasta to, jak potwornie młoda się ekscytuje. Inne psy biegną sekwencję? Fenka nie ma mózgu, rzuca się, szarpie i wyrywa za nimi. Zostawiam ją przy płocie? Jazgot. A na piątkowym szkoleniu stowarzyszeniowym, kiedy zobaczyła, że Magda (którą mała zna i lubi) pracuje z innym psem, to samo, histeria, plucie kurczakiem, fiksacja na Magdzie, głuchota i szaleństwo. Pół treningu walczyłam o odzyskanie psiej uwagi.
Piszę o tym dzisiaj, bo - niestety - nie jestem aniołem i wczoraj wszystko mi opadło i wpis byłby naprawdę nieciekawy. Dzisiaj zmądrzałam, mam nadzieję, i mam Plan.
Po pierwsze, naprawdę serio bierzemy się za posłuszeństwo - i to nie w znaczeniu obi, ale codzienne. Pracujemy nad skupieniem, chęcią pracy, motywacją, a także stawianiem (ja) i respektowaniem (Fenka) granic. Tutaj już nie jest źle, bo nie dramatyzujmy: młoda jest chętna do pracy, wesoła, bystra, energiczna i całkiem mnie lubi. Ale muszę się zmobilizować do konsekwencji i poprawić motywację psa, żeby nie miała wątpliwości, że to praca i zabawa ze mną jest najfajniejsza na świecie.
Po drugie, będę Fenkę odwrażliwiać na pobudzające sytuacje, nawet, jeśli oznacza to chodzenie na treningi godzinę wcześniej i pracę przy biegających psach.
Po trzecie, skupię się na uczeniu odpoczywania, relaksowania i ignorowania świata.
Po czwarte wreszcie, wezmę się za siebie i choćby się waliło i paliło, nie będę się stresować, spinać i wkurzać. Fenka ma niecały rok, można i trzeba od niej wymagać, ale mam psa dla przyjemności nas obu i to jest najważniejsze.

Z innej beczki, wpadłyśmy dzisiaj do weterynarza zważyć małą, odrobaczyć profilaktycznie i dać obejrzeć jej lekko powiększone sutki. Waży 15,5 kg, czyli moim zdaniem za dużo o jakiś kilogram, dzielnie zjadła tabletki na robaki, a cyckami mam się nie przejmować, póki nie pojawi się mleko, ale zmniejszyć rację żarcia i zwiększyć ruch (przy czym z ostatnim się wstrzymam, bo ileż można. A z drugiej strony, wysiłek umysłowy będzie większy, więc mniej zostanie miejsca w łebku na głupoty).

Zobaczymy, jak moje plany sprawdzą się na czwartkowym treningu.

poniedziałek, 28 maja 2012

O obrożach słów parę

W ramach przeglądu psiego osprzętu, recenzja, która chwilę poczekała, bo wstrzymywałam się z nią do pierwszego prania. Uwaga, obroże.

Pierwszą Fenki obróżką, jeszcze za szczeniaka, była taka obroża marki Pas, szeroka na 15 mm. Dzielnie zniosła prania i noszenie przez szczunka, generalnie super sprawa dla malucha, bo tanie, a odporne.
Potem kupiłam Rogza, o takiego (aczkolwiek nie z tego sklepu, a z prawdziwego "salonu firmowego" Rogza przy Metrze Stokłosy), 20mm. Mamy ją do dzisiaj, przetrwała prania, błoto i kąpiele ze szczególnym uwzględnieniem czterodniowej majówki. Cóż, Rogz wart jest swojej ceny, jest solidna, z super fajną blokadą zatrzasku, kolory nie blakną, nic się nie strzępi, metalowe elementy jak nowe, no, cud, miód i orzeszki. Kolejna do polecenia.
Wreszcie ostatnim "nabytkiem", a właściwie prezentem, jest obroża z Furkidz, 25 mm. Bezdyskusyjnie najpiękniejsza ze wszystkich, obecnie najczęściej używana. Miałam obawy co do jej wytrzymałości, bo zrobiona jest z taśmy obszytej mięciutkim materiałem. Niepotrzebnie. Obróżka te regularnie pływa z niekoniecznie sterylnych jeziorkach, jest tarzana w błocie, moczona na deszczu, drapana przy drapaniu i ciągana przy ciągnięciu. Teraz ma za sobą pierwsze pranie i cóż, wygląda jak nowiutka, bez choćby jednej obluzowanej nitki i najmniejszych zadrapań na klamrze, że o metalowym kółku nie wspomnę, a biel wybieliła się idealnie. Czyli jeśli ktoś waha się nad kupnem czegoś z Furkidz, niech przestanie i kupi.

W komplecie z pierwszymi dwiema obrożami kupowałam smycze tej samej firmy i rozmiaru, do Furkidza (i szelek dogoterapeutycznych) mam najprostszą, taśmową, czarną, nieprzepinaną smycz 25 mm z zoologicznego (miała pewnie jakąś metkę, ale znając Fenkę, zjadła). Smycz Pasa nie przeżyła pogryzienia przez zostawione w klatce fenkoszczenię, ale ciężko na tej podstawie wyrokować o solidności; pozostałe wciąż są i sprawują się super.

Obecnie czekamy na obrożę tollerową z gadżeciaków, a wkrótce kupuję szelki i resztę szpeja do dogtrekkingu, zapewne z activdoga. I może znam się mało, ale wypowiem się na pewno.

czwartek, 24 maja 2012

dzień 299 - Uczę się (i gadżet)


Uwaga, chwalimy się!
Dzisiaj byłyśmy znowu na zajęciach dogoterapeutycznych w przedszkolu integracyjnym. I Fenka dostała szelki naszego Stowarzyszenia, prawdziwe, fachowe i do pracy! Po robocie i w nich wygląda tak:



Troszkę ubolewam, że są żółte, ale to kolor Stowarzyszenia Zwierzęta Ludziom, ja mam do kompletu żółtą koszulkę.

Poza tym prawie się wzruszyłam na tych zajęciach, bo mały chłopczyk z zespołem Downa na koniec podszedł do Fenki, głaskał ją chyba z minutę bez przerwy, a na koniec pocałował w łepek. Gulę w gardle miałam jak sto pięćdziesiąt.

Prócz tego, w ramach prezentu na fenkowe urodziny (nieco przed czasem) kochana Magda WŁASNORĘCZNIE zrobiła taką piękną rzecz:


Jest to startówka do agility, czyli smycz ze zintegrowaną obróżką półzaciskową (podszytą polarem!) i szarpakiem w środku. Pomysł jest genialny, a wykonanie śliczne i wygląda solidnie. Dziś na treningu testujemy.

piątek, 18 maja 2012

dzień 263 - Uwaga! Dobry Pies

Dzisiaj Fenka pracowała jako pies-terapeuta na zajęciach projektu Uwaga! Dobry Pies w szkole nr 261 w Wilanowie. Pracy była masa, bo dwie lekcje, z bezpieczeństwa i z opieki, w klasie trzeciej i w pierwszej. Poza tym do Warszawy wróciła wiosna, a z nią wysokie temperatury.
Tak czy tak, mój maluch poradził sobie bardzo dzielnie. Troszkę musimy popracować nad wyciszeniem, bo Fenka jest małą frygą, która najchętniej non stop czymś by się popisywała i potrafi leżąc zaczepiać mnie łapą, że chce coś porobić. Muszę też myśleć, bo na fali entuzjazmu poleciłam suczy biec w "tunelu", czyli między nogami stojących dzieci i dopiero po chwili zorientowałam się, że tego nigdy nie ćwiczyłyśmy Na szczęście i tak się udało, ale to ważna dla mnie nauczka, że trzeba skupiać się nie na 100, a na 200% i cały czas myśleć i o dzieciach, i o psie, i o treści zajęć.
W sumie jednak jestem całkiem zadowolona z siebie i dumna z Fenki. Jak powtarzam często - wiele pracy przed nami, ale można się cieszyć masą małych sukcesów po drodze.

środa, 16 maja 2012

dzień 291 - nowa karma

Znowu zakupy, znowu wydałam prawie dwa razy więcej, niż planowałam, ale to się powoli staje standardem. Ważne, że przyjechała nowa karma, Magnusson Meat & Biscuit. Zachęcił mnie do niej skład przede wszystkim, dobre opinie, ponoć zdrowie, czystość i ekologiczność produkcji i szwedzkie pochodzenie, a na końcu również cena, znacznie niższa od Orijena. Mamy 10 kg, więc starczy akurat do osiągnięcia przez Fenkę roku, wtedy kupimy dorosłą karmę i po pierwszej misce Magnussona mieszanego jeszcze z Orijenem myślę, że może to być dorosły Magnusson.
Poza tym kupiłam torbę na karmę, ot, taka wyjazdowa fanaberia. Mam nadzieję, że się sprawdzi, bo to Trixie...

dzień 290 - agility znów

Da się przeżyć trening w srogim deszczu.
Da się przeżyć trening w 1/3 indywidualny, bo resztę grupy coś pożarło.
Da się przeżyć trening z psem, który mózg zostawił w domu i tak bardzo chce działać, że na myślenie nie ma miejsca.
Ale już trening na rzędzie 3 hopek, na których trzeba łączyć ciasne zakręty, zmiany belgijskie, francuskie i wysyłanie co chwilę w nowy sposób, to hardkor jest. Hardkor fajny, ale potem wraca się i pies pada, a człowiek żałuje, że nie ćwiczył tańca przez ostatnie 10 lat, że o siłowni i bieganiu nie wspomnę. Nie wiem, nie znam się, ale mam wrażenie, że powoli zaczyna się całkiem poważna - jak na ograniczoną długość sekwencji - nauka z masą technicznego rzeźbienia.
Straszne to i fajne zarazem.

Aha, a jako jedyna przedstawicielka sekcji agility artystycznego popisałam się dzisiaj puszczeniem psa obok toru, ponieważ zmiana ręki mnie przerosła. To oraz złota rada Niny "nie gub psa!" całkiem sprawdziło się jako komediowy moment ulgi.

poniedziałek, 14 maja 2012

dni 287-288 - obi

Wspominałam pewnie, na obedience też chodzimy - jako przeciwwagę do szalonego agility, jako kolejny sposób na (do)budowanie więzi, jako pomoc w przygotowywaniu do pracy psa-terapeuty i - w co początkowo ledwo wierzyłam - super zabawę.
Zaczęłabym od peanów na cześć naszej instruktorki, ale obawiam się, że może to czytać i robi się jakoś niezręcznie, powiem więc tylko, że ludu, uderzajcie do DogCampusu i błagajcie o zajęcia z Asią Janiec. Warto.
A teraz gładko przechodzę do osobistej chwalenizny, bo mam powody. Do tej pory zajęć z obi miałyśmy mało, w sumie 6, z czego pierwsze trudno zaliczyć, bo były głównie o czym innym. Teraz chcę chodzić regularnie, mamy stały termin i byłyśmy na treningu zarówno w sobotę, jak i w niedzielę. No i kurczę, IDZIE NAM. Fenka łapie jakoś fenomenalnie wręcz szybko, stara się, skupia ślicznie, zaczęła oddawać piłki (tutaj po raz kolejny wychodzi, że czysto pozytywne podejście ma dużo wad, ale to szeroki temat), a na hasło "biegaj" (zwolnienie), które ma być nagrodą, robi minę i ani myśli zajmować się swoimi sprawami wyraźnie komunikując, że chce więcej pracy. A wiadomo jak jest: entuzjazm i sukcesy strasznie napędzają i sukcesy, i entuzjazm, więc i ja się bardziej staram i bardziej chcę.
Oczywiście, na razie to początku początków i obiektywnie, wiadomo, na razie nie ma żadnych spektakularnych sukcesów - na te przyjdzie pora, powiedzmy, za rok albo coś. Ale jest dobra zabawa i naprawdę fajna praca, i mam wrażenie, że czegoś się uczę. Czyli super.

środa, 9 maja 2012

dzień 283 - trening po przerwie

Wtorkowy trening agility był pierwszym po długiej przerwie, bo najpierw dwa wypadły przez moją chorobę, potem dwa odwołano przez święta. Jak zawsze po przerwie, entuzjazm mieszał się u mnie z niepokojem, jakże zwierzak zniesie powrót, a przede wszystkim, czy emocje nie wezmą góry nad i tak niedużym rozumkiem.
Początek dobrze, sekwencję w linii prostej pobiegła jak burza. Slalom też ok, choć raz uciekła mi z piłką i myślałam, że paszczaka uduszę samą siłą woli - na szczęście ogarnęła się szybciutko.
Potem różnie. Fajnie, że jest masa entuzjazmu, wróciła do przeszkód jak do siebie. Fajnie, że są momenty genialnego skupienia i że udaje się czasem nie burkować za biegającymi psami i czasem posiedzieć grzecznie w oczekiwaniu na swoja kolej. Fajnie, że chce się jej pracować, że piłki donosi coraz sprawniej, że szarpie się jak marzenie.
Szkoda, że jednak rozumek nie zawsze dogania łapki. Fenka potrafi polecieć w wybranym przez siebie kierunku i nie ma, że boli, nie ma, że wołam, tańczę i śpiewam - zresztą dostało mi się od Niny za to, że kontakt nam się czasem zrywa. No i szkoda, że ja mam chyba kopyta zamiast stóp, nogi z gliny i koordynację ruchową średnio rozgarniętej ameby - tutaj jednak jedno na plus, bo chyba poprawiam się kondycyjnie i mimo upiornych ataków kaszlu (ach, pyszne alergeny) całkiem ogarniam krótkie sprinty.
Czyli w sumie, masa pracy do wykonania twardo jest, ale kierunek znam i zabawa przy tym niezła.

dni 278-281 - działka

Na majówkę udało się nam nareszcie wyrwać z Warszawy dalej, niż do Powsina. I to nie byle gdzie, bo na działkę pod Wyszków. Miałyśmy właściwie wszystko: las, pola, łąki, Bug, masę bajor, bajorek i jeziorek, ogrodzony teren i domek. Oraz mnóstwo czasu, spokój i dobre towarzystwo. I było dość cudownie.
Przede wszystkim Fenka nauczyła się porządnie pływać: nie bije już łapkami nad powierzchnią, tylko dzielnie wiosłuje i ma naprawdę dobre tempo. Nie boi się też skakać do wody ani zanurzać łebka, nie spanikowała nawet, kiedy zeskoczyła z łódki na "ląd", który okazał się być wodą pod warstwą rzęsy.
Jest też zaskakująco silna, bez problemu wbiegała pod urwiste brzegi rzeki i gramoliła się z wody. No i popracowałyśmy nad kondycją na długich spacerach, z których mała wracała dzielnie, ale potem była pięknie padnięta.
Poza tym ogromnie podobało mi się, że jest zarazem ciekawska i towarzyska, jak i mało zawraca głowę. Na spacerach super się pilnuje, ale na działce potrafiła zajmować się sobą, na przykład pracowicie przenosząc patyki z miejsca na miejsce w sobie tylko wiadomych celach.
Wreszcie, zafascynowało mnie jej rozeznanie w przestrzeni. Z jednej strony zrozumiała błyskawicznie, że kiedy coś spada z tarasu, to nie warto próbować przeczołgać się pod barierką, a trzeba pobiec do schodów, zejść po nich, wrócić w okolice upadku i tam szukać - co wydaje mi się, że wymaga pomyślunku. Z drugiej jednak strony, całkowicie przerosła ją koncepcja drugiego piętra w domku (na które prowadziły wąskie schodki, więc Fenka dostępu tam nie próbowała nawet mieć) i kiedy ktokolwiek szedł na górę, był żegnany paniką, że znika za zawsze, i witany dzikim entuzjazmem - lub szczekaniem, że pojawia się zaskakująco i znikąd.
Z wad - Fenka kradnie. Głównie jedzenie i przeróżne papiery. Nad tym popracujemy, bo żeby chociaż oddawała do ręki, to będzie zabawna sztuczka.

Ogólnie, po raz kolejny pozostaje mi tylko piać nad Fenkiem z zachwytu. Bo to fajne, dzielne, niegłupie psisko. I liczyć, że szybko ruszymy na kolejny wyjazd.

A tutaj o, pies wodny i pies oczekujący: