sobota, 5 lipca 2014

Akcja Naprawcza Fenki - kontrowersje

Opublikowanie wczorajszego wpisu na facebooku zaowocowało bardzo ciekawą dyskusją. W dyskusji tej kilka osób sugerowało mi wyeliminowanie z pracy z Fenką aportowania i wody, jako pobudzaczy. Myślałam nad tym i wysmażyłam epickiej długości komentarz, który po edycji (żeby bardziej pasował do charakteru bloga) wrzucam i tutaj, bo stanowi ważny dla mnie zapis przemyśleń, których mam w obecnej sytuacji niemało i które może finalnie coś dadzą.

Zastanawiam się bardzo bardzo nad proponowanym przez dziewczyny wykoszeniem wody i aportowania. Z jednej strony mają oczywiście rację, że eliminacja pobudzaczy może psa zrównoważyć. Z drugiej jednak...
Jakoś kołacze mi się po głowie słowo "cel". Myślę sobie, że w moim przypadku celem nie jest zrobienie z Fenki spokojnego psa, człapiącego przy nodze i nie pobudzającego się, bo to nierealne (i chyba bym tego nie chciała). Ja chcę, żeby RADZIŁA SOBIE z emocjami, żeby panowała nad sobą, żeby nie traciła głowy albo bardzo szybko ją odzyskiwała. Chcę pokazać jej, że ekscytacja po pierwsze do niczego dobrego nie prowadzi, po drugie że da się z nią walczyć. Czy to ma sens?
Jeśli ma sens, to nie wiem, na ile odcięcie psa od bodźców pobudzających jest dobrym pomysłem. Bo w sytuacji, kiedy takowych bodźców nie ma, Fenka już jest dość idealna - w domu śpi, w ogródku u rodziców śpi albo spokojnie łazi, sielanka. Dopiero bodziec wyzwala ekscytację (w sensie, Fenek jest psem nadpobudliwym, ale nie aż tak nadpobudliwym, jak skrajne przypadki, o których czyta się, wpisując w wyszukiwarkę hasło "pies nadpobudliwy").
No i teraz jestem rozdarta.
Z jednej strony, mogę próbować odciąć ją od pobudzaczy i wprowadzać je stopniowo, kiedy się wyciszy (w perspektywie kilkumiesięcznej zapewne). Jest to opcja, chociaż na moje oko nieprawdopodobnie trudna, bo Fenkę potrafi pobudzić cokolwiek - inny pies, ptaszek, motylek, biegacz, rower, walizka na kółkach... Nie chcę być tą osobą, która mówi "przepracowałabym problem mojego psa, ale to za trudne i mi się nie chce", ale "odbodźcowanie" Fenki wydaje mi się niemal nierealne. Plus nie siedzę całe wakacje w domu, przede mną dwa obozy, na obu będą psy i dzieci. No i co wtedy z ćwiczeniem obi? Praca (dowolna właściwie) też Fenkę pobudza. Mogę oczywiście przerwać te ćwiczenia, ale czy powinnam? I myślę też, przez analogię do pracy z psem rzucającym się na inne psy: takie psy izoluje się od innych, uczy skupienia na przewodniku, a potem stopniowo dozuje kontakt z innym psem. Tylko tę pracę może rozwalić i cofnąć dowolny pies, podbiegający znikąd. Jeśli podobnie będzie z pracą nad pobudzeniem, a tu potencjalnych rozwalaczy jest znacznie więcej, to ja nie wiem.
Z drugiej strony, mogę działać tym systemem, który do tej pory ułożyłam sobie w głowie - systemem, w którym wystawiam Fenkę na bodźce pobudzające, ale pod kontrolą i na ściśle określonych zasadach - a właściwie na jednej zasadzie, to znaczy: pies ekscytujący się nie ma nic z życia. Wydaje mi się (chociaż mogę się okrutnie mylić), że to może przy cierpliwości i konsekwencji przynieść wymierne korzyści, bo w praktyce uczę psa panowania nad sobą, a zarazem nie odbieram jej rzeczy, które lubi. Ma więc motywację, staje przed jasnym wyborem (cytując Magdę Ł.), czy jedzie drogą emocji, które nic nie dają, czy drogą myślenia i panowania nad sobą, które otwierają drogę do wszelkich radości życiowych. A ja oczywiście ułatwiam jej podjęcie właściwej decyzji dozując w miarę możliwości bodźce, stosując odpowiedni ton, ruch, manewry wyciszające z jedzeniem itp.

Temat pozostaje otwarty.

piątek, 4 lipca 2014

Akcja Naprawcza Fenki - praca z nadpobudliwym psem

Od połowy maja prowadzę "akcję naprawczą" Fenki. Postanowiłam ją opisać - częściowo dla siebie, częściowo, żeby móc usłyszeć uwagi od innych psiarzy, a wreszcie trochę dla innych, którzy mogą mieć podobny problem.

Dlaczego ta akcja? Bo Fenka zrobiła się nadpobudliwa, za szybko wchodzi na zbyt intensywne emocje, które praktycznie uniemożliwiają jej znośne funkcjonowanie (z tego powodu jeszcze przed końcem roku szkolnego wycofałam ją z pracy w dogoterapii - na zajęcia może chodzić tylko pies w 100%, jak na żywą istotę, przewidywalny). Po wykluczeniu większości powodów zdrowotnych pozostaje praca nad behawiorem. Problemy najbardziej objawiają się poza domem. W domu Fenka jest znośna, poza atakami szczekania na odgłosy z zewnątrz (pracujemy nad tym również, ale nie szczeka zawsze i na wszystko, więc problem nie jest aż tak poważny) i nieco histerycznym bronieniem się przed innymi psami, kiedy coś jej się nie podoba (to też jest przepracowywane, od jakiegoś czasu na przykład Fenka dostaje smakołyki za każdym razem, kiedy Spacja wchodzi do domu, bo zdarzało się jej brzydko obszczekiwać małą w drzwiach). Jednak większość czasu spędzonego w domu po prostu przesypia; jeśli nie śpi, też jest bezproblemowa, nie prezentuje żadnych obsesyjnych czy wynikających z nadmiaru emocji zachowań (poza powyżej opisanymi).

Dlatego skupiłam się przede wszystkim na spacerach. Postanowiłam, że mała będzie wychodzić regularnie, najlepiej codziennie, na długie spacery, mające na celu zarazem wyciszenie, jak i możliwość spuszczenia emocji. Najlepsza do tej pracy jest woda, bo Fenek kocha aportowanie z pływaniem, kocha tak bardzo, że sama wiedza, że jesteśmy w pobliżu zbiornika wodnego, odłącza jej mózg i wprowadza na najwyższy poziom pobudzenia. Daje to więc dobrą okazję do osiągania obu celów.
Tak więc na spacery chodzimy do okolicznych parków. W drodze do staram się pilnować luźnej smyczy, problemem jest jednak pobudzenie Fenki od razu po wyjściu z klatki schodowej (bo w domu i na klatce uczę ją czekać i się uspokajać) - dlatego zastanawiam się nad spuszczaniem jej tuż obok domu na krótką chwilę, żeby pierwsze pobudzenie mogła wybiegać. Po drodze też wypatruję "zagrożeń" - Fenek nabrał brzydkiego zwyczaju spuszczania emocji poprzez jazgotanie na ruchome obiekty (rowery, rolkarzy, hulajnogi, biegaczy), więc do mnie należy wyprzedzanie jej i, zanim podejmie decyzję o jazgocie, ułatwienie jej podjęcia innej i nagrodzenie za to.
W samym parku stosuję żelazną zasadę, że do wody pies idzie, kiedy odzyska mózg. Na początku pracy wystarczało mi, że Fenka wykonała kilka komend (co jakoś świadczy o panowaniu nad sobą), ale Do słusznie zwróciła moją uwagę na fakt, że komendy sucz wykonuje w ogromnym pobudzeniu, a ja chcę pomóc jej z emocjami, więc to za obniżenie emocji powinnam nagradzać. Dlatego po wejściu do parku teraz siadam i czekam. Staram się nie gadać do psa, poza luźną komendą "połóż się", a do tego daję jej coś do jedzenia (rozsypane smakołyki, ostatnio tchawica, a hitem okazał się wysmarowany serem gryzak. Pewnie i tak wygra Kong.) Piękne jest to, że ta metoda działa - już kolejny raz, wprawdzie po próbach wyrwania się i koncertach w najlepszym tollerowym stylu, Fenka w końcu odpuściła, położyła się i zajęła jedzeniem, a po zjedzeniu nie rzucała jak szalona do wody. Takie uspokojenie nagradzam spuszczeniem ze smyczy i zwolnieniem do kąpieli. (I uwaga, na efekty czekam czasem 15, czasem 20 minut, więc cierpliwość jest tutaj konieczna).

Fenka na Polu Mokotowskim obrabia gryzak z serkiem. Zdjęcie ziemniaczane, ale widać, że leży kilkanaście metrów od jeziorka i zajmuje się zabawką, a nie szarpaniem i wrzaskami.

Potem następuje aportowanie z wody, przeplatane komendami, żeby cały czas istniało połączenie między Feneczką a mózgiem Feneczki i żeby podtrzymać w niej przekonanie, że myślący pies dostaje nagrody, a pies odmóżdżony nie ma nic. Zdarza mi się też co kilka rzutów chować zabawkę i wyjmować ją znowu dopiero, kiedy Fenka zajmie się czymś innym (węszeniem, piciem, chodzeniem); czasem też przerywam aportowanie w połowie i zarządzam przerwę na wyciszenie: zapinam psa na smycz, siadam, kładę Fenkę i daję jej jedzenie.

Druga sesja gryzakowa z przerwie w pływaniu. Fajnie, bo Fenek zajął się zabawką od razu, bez namawiania.

Po pływaniu mamy spacer swobodny, żeby spuścić emocje podbite bieganiem za zabawką. Czasem przerywam ten swobodny spacer treningiem, czasem tylko chodzimy. Pilnuję tutaj mocnego rozróżnienia, kiedy jest spacer, a kiedy praca i Fenka sprawia wrażenie, że to rozumie, bo nie zaczepia mnie i nie wymusza mojej uwagi tak, jak kiedyś.
Powrót do domu jest już spokojny, właściwie przyjemny - nie muszę pilnować luźnej smyczy, sucz jest wyraźnie spokojniejsza. W domu, na zakończenie, pakuję Fenkę do klatki i daję jej tam coś do jedzenia (to wymyśliłam zainspirowana przez Anię od Hixa, która twierdzi, że "spalona miska" może podkręcać psa, który wciąż próbuje "wypracować" jedzenie - taka garść chrupek w klatce całkiem "za darmo" jest definitywnym sygnałem końca zadań).

No i co? Czy widzę efekty? W końcu pracujemy już kolejny, czwarty tydzień, czy coś się zmienia?
Skłamałabym, pisząc, że bardzo tak. Fenka wciąż się pobudza. Wciąż odmóżdża na widok wody. Wciąż ciągnie na smyczy. Wciąż drze, za przeproszeniem, ryja.
Skłamałabym jednak bardziej, pisząc, że nie. Coś się dzieje. Powoli spada liczba dzikich jazgotów na różne obiekty (na dwóch ostatnich spacerach wyniosła równe 0). Znalazłam sposób, żeby Fenka się wyciszała. Również trenuje nam się dużo lepiej, jest bardziej skupiona i chętna do działania razem. Gdzieś na marginesie wypracował nam się piękny aport prosto do ręki. A co najważniejsze, podoba mi się działanie tym systemem, chce mi się chodzić na te spacery, chce mi się kombinować, coraz bardziej ulepszam metody docierania do tej rudej głowy. Wracałam ze spacerów wściekła i/lub załamana, teraz wracam wesoła i chcę więcej.
Poważną analizę efektów planuję wykonać na jesieni, wtedy też okaże się, jak z naszą działalnością terapeutyczną.
A kolejną przed zimą, na wiosnę i za rok =).