środa, 30 listopada 2011

dzień 122 - test predyspozycji psa-terapeuty

Właściwie wpis dotyczy wydarzeń z wczoraj, ale wczoraj nie miałam siły go stworzyć.

We wtorek Stowarzyszenie Zwierzęta Ludziom umożliwiło nam uczestnictwo w testach predyspozycji psów, których właściciele chcą szkolić je w kierunku dogoterapii. I najważniejsze jest to, że Fenka ów test przeszła!

O teście poczytać można tutaj - w wielkim skrócie, chodzi o wystawienie psa na wiele sytuacji, z którymi może spotkać się podczas prac i sprawdza się reakcje psa, eliminując te panikujące i agresywne.

Ogólne wrażenie z zachowania Fenki mam takie, że było bardzo dobrze, choć na pewno nie idealnie. Problemem był wielki koń na baterie (wielki = taki, że dzieci pewnie do lat 5-6 mogą na nim jeździć), którego wstępnie obszczekała, ale potem fajnie dała się nim zaciekawić do tego stopnia, że sama na niego weszła. Problemem był huk znienacka wywróconego balkonika, ale leżący balkonik był całkiem ok i człowiek chodzący przy balkoniku też. A i na sam huk nie było paniki, tylko kontrolne spłoszenie się, odbiegnięcie dwóch kroków i powrót, żeby ocenić, co łupnęło. No i nieco zaskoczyli ludzie, którzy zaczęli znienacka biegać, krzyczeć i tupać, ale znowu, widać było przestrach, ale szybko opanowany.
Najgorszy (dla mnie, nie dla niej) był chyba test, kiedy sprawdzano reakcję psa na przymus, czyli testująca Fenkę podniosła, po czym przewróciła i trzymała przy ziemi. Mała była grzeczna, szybko się uspokoiła, ale patrzyła na mnie takim rozpaczliwym wzrokiem "ratunku, krzywdzą!" i okropne to było.
Za to cudownie spisała się przy misce (chodziło o sprawdzenie, czy pies nie broni jedzenia). Dała się od miski odepchnąć, przy drugim odepchnięciu zawarowała, zdziwiona, że może skoro pchają, to trzeba nie jeść; dała do miski pakować ręce, wszystko cudownie spokojnie. Nie dziwi mnie to wcale, od małego jej tego uczyłam, ale z tego powodu aż mnie zdziwiło w pierwszej chwili, na co to jest test i jaki może być potencjalny problem . Świetnie też zareagowała na dziewczynę na wózku (o ile się nie mylę, z lekkim porażeniem mózgowym), która była dość niepewna. Dała się też odwołać od jedzenia (ktoś karmił, ja wołałam), czym zostawiła mnie z opadniętą całkiem szczęką, bo żarłokiem jest.
Wprawdzie w podsumowaniu dostało mi się, że widać braki socjalizacyjne, bo Fenka jest nieufna wobec przedmiotów (można by się kłócić, czy to braki w socjalizacji, czy okres lękowy, ale to i tak ważna uwaga), ale zdała. W piątek zaczynamy chodzić na kurs z pozostałymi psami Stowarzyszenia, zobaczę, jaki będzie poziom i czy to dla małej nie za wcześnie.

Ale, chociaż niebywale zmęczona, bo sporo się działo od poniedziałku w moim życiu psio-zawodowym, jestem niesamowicie z małej dumna. Sytuacja była dla niej trudna, przebodźcowanie spore dla nas obu, a jednak wyszła obronną łapką.

Z zupełnie innej beczki, polecam polubienie na fb strony projektu Stowarzyszenia pod nazwą "Uwaga! Dobry Pies". Warto to zrobić, bo to bardzo dobry i potrzebny projekt, bo ja w nim uczestniczę, bo może Fenka też będzie i bo należy wspierać mądre inicjatywy, a ta z pewnością do nich należy. O.

niedziela, 27 listopada 2011

dzień 120 - agilitowe przedszkole cd.

Dzisiaj odbył się drugie trening.
Przede wszystkim, było nieco łatwiej, bo już wiedziałam, czego się spodziewać. Szło nam nieźle, Fenka wciąż zaskakuje mnie tym, jak szybko łapie różne ćwiczenia. Poza tym jest strasznie chętna do pracy i aktywna, ale potrafi się skupić. Strasznie fajnie.
A materiału było znowu dużo. Ćwiczyłyśmy ciasne obieganie pachołków (do którego potrzebuję wymyślić komendę), niebranie jedzenia bez pozwolenia, zostawanie przed tunelem, wbieganie do niego na sygnał, ruszanie na sygnał i komendę zwalniającą ("go"). W połączeniu z materiałem z wczoraj i ogólnym posłuszeństwem, zapowiada się nienudny tydzień.

sobota, 26 listopada 2011

dzień 119 - agilitowe przedszkole

UFF!!
Tak więc agilitowe przedszkole w DogCampus wystartowało z hukiem dzisiaj około południa. Były nas cztery pary: dwa jack russel teriery, borderek i Feniasta. Ale wrażeń mam, jakby trening trwał ze dwa dni bez przerwy, a psów było tam tysiąc.

Wrażenie pierwsze: to świetna sprawa. Cudownie jest uczyć się czegoś całkowicie nowego, super jest pracować z psem, fenomenalnie jest ruszyć z miejsca w nowe wyzwanie. To mnie zachwyciło.
Wrażenie drugie: agility jest trudne. I to nie dla psa, to znaczy oczywiście, dla psa też, ale okazało się dużo trudniejsze dla mnie, niż przypuszczałam. I w zaskakujący sposób. Spodziewałam się, że będę miała problemy kondycyjne. Możliwe, ale dzisiaj kondycja była w ogóle niepotrzebna. Niespodziewanym problemem okazało się to, że agility wymaga świetnej koordynacji, ogarnięcia naraz swoich nóg, rąk, klikera, smaków, zabawek i jeszcze przy okazji (wypadałoby) psa. Okazuje się, że mszczą się na mnie dni spędzone na nieuprawianiu sportów i nieuczeniu się niczego nowego - jest ciężko. Bardzo przyjemnie ciężko, dodam - ale po godzinnym treningu byłam psychicznie zmęczona ciągłą koncentracją. Podoba mi się to, to fajne wyzwanie.
Wrażenie trzecie: Fenka to zbój i ma momenty strasznego nieusłuchania, ale jest cudowna, super pracuje i będą z niej ludzie. Psy. No wiecie.

EDIT. Celem niezapomnienia i żeby dało się śledzić postępy, opowiem, czego się uczyłyśmy. Tak więc targetowania dłoni nosem (komenda "nos"), zmiany ręki prowadzącej przez obrót (roboczo komenda "kółko", ale pewnie poprawię), pozycji startowej ("pozycja" - nie lubię sobie utrudniać życia nieintuicyjnymi komendami), zostawania przed tunelem (co Fenka ślicznie wyłamała za pierwszym razem i pięknie poprawiła się za kolejnymi) i chodzenia po kładce. Był też wstęp do świadomości zadu, pozycji "2 on 2 off".
Planowałam poćwiczyć to wszystko w domu, ale Fenka od prawie 3 godzin śpi jak kamień.

piątek, 25 listopada 2011

dzień 118 - jest dobrze

Niewiele się działo w tym tygodniu, ale coraz fajniej układa nam się rutyna (ta przyjemna) wspólnego życia.
Nauczyłam się wychodzić z Fenką na długie spacery od razu, bez odkładania na potem - jakoś po spacerze wszystko jest lepsze, łatwiejsze, a ja mam bez porównania więcej energii i chęci do działania.
Poza tym coraz fajniej bawimy się nauką, szczególnie kształtowaniem. I bieganie za piłką idzie małej coraz lepiej.
Wciąż musimy popracować nad jej spokojnym zostawianiem, choć już kilka razy udało jej się nie rozlać wody z podwieszanej w klatce miski, co zdaje mi się, że świadczy o spokoju.
Popełniłam błąd, za bardzo ufając, że nauczyła się sygnalizować chęć wyjścia za potrzebą, ale naprawiłam to i znowu nie zdarzają się wypadki.
Dzisiaj Potwór dostał pierwszą kość, taką prawdziwą, jak z obrazka. Był zachwyt i świetna zabawa.
Poza tym strasznie cieszę się na nową formułę przedszkola i z faktu, że być może zacznie tam ze swoim szczeniakiem chodzić moja znajoma. A zawsze wesoło spotkać kogoś, kogo się zna, no i uważam, że to przedszkole zasługuje na polecanie.
Wielkimi krokami zbliża się test predyspozycji psa terapeuty. Stresowało mnie to, ale teraz jest już ok, podejdę do niego jak do ciekawej przygody. Jeśli się uda, będzie super, jeśli nie, to następnym razem - a przynajmniej będę wiedziała, nad czym musimy popracować.

A zbój, zmęczony spacerem i kością, śpi.

poniedziałek, 21 listopada 2011

dzień 114 - pac! Czyli sukces kształtowania

Dziś oficjalnie zakończyłam naukę pierwszej wykształtowanej komendy. Zajęło to kilka dni, ale wynika to też z tego, że wprawdzie oficjalnie zaczęłyśmy w czwartek, ale do sesji podchodziłam jak pies do jeża i do wczoraj odbywały się sporadycznie. Po drodze poprawiłam timing, nauczyłam się klikać stopniowo a także odkryłam, że jednak liczy się jakość nagrody i na mięsko pies pracuje najlepiej.
Za to na dzień dzisiejszy Fenka umie na komendę "pac" i ewentualnie wskazanie palcem pacnąć łapką w dowolny przedmiot (no dobrze, czy taki dowolny, nie wiem, sprawdziłam na razie różne pudełka - w tym zapałczane - portfel, poduszkę i pana Pikusia, ulubioną maskotkę Feniastej).

Na dalszy ogień idzie wsadzanie głowy do pudła, świadomość zadu, puszczanie bąbelków nosem w wodzie... Pomysłów mam mnóstwo.

It's official

Pamiętacie, jak chwaliłam się moim imieniem i nazwiskiem wykaligrafowanym na niebiesko, a nie napisałam, po co to? Zagadka rozwiązana, wystarczy kliknąć link i poszukać.
Straszliwie się cieszę.

niedziela, 20 listopada 2011

dzień 113 - szczęście

Mamy z Fenką szczęście.

Chodzimy do psiego przedszkola, które wybrałam nieco przypadkiem, ponieważ nie było znane, ktoś mi je polecił, spodobało się, zostałyśmy. O przedszkole DogCampus chodzi.

Wczoraj spytałam Magdę, instruktorkę, co mamy dalej robić, bo program przedszkola powoli mamy opanowany, doskonalić możemy go w domu, a zależy nam na agility. Dowiedziałam się, że z agility trzeba poczekać do wiosny, że póki co mamy ćwiczyć same podstawowe komendy i dostałam parę rad dotyczących dodatkowych rzeczy, które można wypracować. Szkoda, ale cóż, bywa.
Dzisiaj za to okazało się, że jednak rusza grupa agilitowego przedszkola. I nie jest to przypadek, tylko odpowiedź na potrzeby moje i jeszcze kilku właścicieli starszych szczeniaków.
Uważam, że to wspaniałe i że świadczy o tym, że mam ogromne szczęście.

sobota, 19 listopada 2011

dzień 112 - ksztaltowanie 2

Tam tam tam!

Pacanie łapą opracowane, kształtowanie oswojone, pies nakręcony, ja strasznie szczęśliwa.

czwartek, 17 listopada 2011

dzień 110 - kształtowanie

Moim wstydliwym nieco sekretem jest fakt, że aż do dzisiaj nie pracowałam z Fenką klikerową metodą kształtowania. Owszem, naprowadzanie, owszem, wyłapywanie, owszem, inne "chałupnicze" pomysły bez klikania, ale kształtowania nie robiłyśmy nigdy.
Dlaczego? Przyznam uczciwie: za strachu. Metoda ta wydaje mi się bardzo trudna dla przewodnika, bardzo wymagająca i miałam obawy, czy mi się uda i czy nie "zepsuję" psa. Mniejsza o to, czy było to racjonalne i słuszne, takie w każdym razie były fakty.

Dzisiaj w końcu, zainspirowana kursem dogo, uznałam, że trzeba wziąć się do roboty, że chcę tak popracować. Zakładając, że będzie łatwo, bo Fenka bardzo korzysta z łap, postanowiłam wypracować pacanie pudła łapką.
I cóż... Dwie sesje za nami. Naoczne skutki są raczej mizerne, najwięcej dzieje się w głowach. Fenki, bo uczy się kombinować na własną łapę. I przede wszystkim mojej, bo uczę się czegoś nowego, trudnego, bo obserwuję swoje błędy (a jest ich sporo) i pracuję nad ich poprawą. Bo muszę walczyć ze swoją niecierpliwością, chęcią zdobywania wszystkiego natychmiast i kiepskim refleksem.

Mimo wszystko jestem dumna, że spróbowałam. A wyniki jeszcze będą.

niedziela, 13 listopada 2011

dni 104-106- pierwsze kroki w dogoterapii

Długi weekend spędziłam na kursie podstaw dogoterapii w Stowarzyszeniu Zwierzęta Ludziom.
Kurs skończyłam, ale do pracy z psem jeszcze daleka droga, bo potrzebuję uczestniczyć w 20 godzinach zajęć i zdać egzamin, a i pies jest jeszcze przed testami predyspozycji i fachowym szkoleniem. Ale pierwszy krok, ogromnie ciekawy, za mną.

Poza tym w kursie dzielnie towarzyszyła mi Fenka i bardzo ładnie się zachowywała: czystość mamy opanowaną na 100%, dużo spała, była towarzyska, ciekawska, ale ładnie reagowała na upomnienia. No i i przeżyła ostrą sesję w sali do ćwiczeń i zabaw, gdzie biegała w tunelu (także krótkim, ale za to miękkim), łaziła w basenie z piłeczkami, była bujana na huśtawce, przechodziła przez hula-hop (które, fakt, w pierwszej chwili wywołało panikę), została ubrana w szelki, jeździła na deskorolce i stała na wielkich piłkach. A, i całkiem ładnie przeżyła pierwszą w życiu sesję kształtowania (bo jej pani jest łazęgą i tego nie umie).

Jednym słowem, było bardzo intensywnie, ale wrażenia mam (i mam nadzieję, że mamy) bardzo, bardzo pozytywne.

wtorek, 8 listopada 2011

dzień 101 - Uwaga! Dobry Pies w wielu wymiarach

Poza tym dzisiaj brałam udział w pierwszych zajęciach w ramach programu Uwaga! Dobry Pies Stowarzyszenia Zwierzęta Ludziom. Właściwie to całkiem je współprowadziłam. Niesamowite doświadczenie, prowadzić zajęcia o opiece nad psem grupie ponad 20 siedmiolatków. Tym bardziej niesamowite, że dzieci były fenomenalnie grzeczne i zaskoczyły nas ogromną wiedzą. Od dawna wiedziałam, że uczenie jest super sprawą, ale te 45 minut było wyjątkowo przyjemne, satysfakcjonujące i dały mi olbrzymiego pozytywnego kopa. Oby trwał.

A pies? Pies mój jest, jak w tytule, Dobry i to do wysokiej potęgi.
Gdzieś zniknął problem z zachowaniem czystości w domu, mała informuje o potrzebie wyjścia uparcie, uroczo i nader skutecznie. Skupienie nagle się poprawiło, reakcja na przywołanie zrobiła znowu świetna. No i (skutkiem pracy, ale nie AŻ TAK ciężkiej) Fenka opanowała aport w stopniu szokującym jak na to, jak wielkie miała z nim problemy. Właściwie bez problemu idzie praca na dwie piłki, bywa, że udaje się z jedną. I wraca takim samym galopem, jakim biegnie po piłkę, a to jest wielki sukces.

O tym, jak bardzo posiadanie psa zmieniło moje życie, niech świadczy fakt (zrozumiały dla osób, które lepiej mnie znają), że dzisiaj wstałam o 6 rano (godzinę wcześniej, niż musiałam), żeby wybiegać Fenkę, nim zostanie sama. A, co szokuje mnie samą, nie było to wcale bardzo nieprzyjemne, poza tym od świtu pogoda była dzisiaj śliczna.
Rozpieszcza mnie ta jesień na wiele sposobów.

piątek, 4 listopada 2011

dzień 97 - gigant, rekin i aporter-żartowniś

Już się dziś napisałam i w ważnej sprawie, ale i o Fence wypada wspomnieć.

Po pierwsze, mierzona wczoraj (z trudem, bo linijką), miała w kłębie około 40 cm. Gigant!
Po drugie, wymienia zęby, ale coś (mimo rosnącego już stałego) nie chce jej wypaść górny prawy kieł. Rekin!
Po trzecie, dzisiaj po raz pierwszy sama wskoczyła na półkę bagażową w autobusie. Gigant!
Po czwarte wreszcie, uczyłam ją dzisiaj, na razie bardzo zabawowo, aportu. Idzie jej nieźle, ładnie wymienia piłki, nie porzucając ich zarazem daleko od przewodnika. Ale i wymyśliła żarcik: znalazła dziurę, wrzuciła do niej piłkę. Magda z wielkim poświęceniem (bo dziura była głęboka, ziemna i w trawie) piłkę wyjęła i rzuciła. Pies pobiegł, złapał piłkę, przyniósł i w radością na ryjku wrzucił ponownie do dziury. Co jej chodziło po durnym łebku? Nie mam pojęcia.

Mądrość "prawdziwych psiarzy"

Odbyłam dzisiaj niełatwą (bo trudno znosić krytykę, szczególnie zasłużoną), ale bardzo, sądzę, istotną rozmowę. I chciałabym podzielić się płynącymi z niej wnioskami.

Za powód tej rozmowy posłużył wątek na pewnym forum, w którym założyciel informuje, że szuka nowego domu dla swojego psa, a część forumowiczów (w tym, przyznaję się od razu, ja) reaguje ostrą krytyką tego pomysłu, sugestiami, że ów założyciel jest bezduszny i okrutny, że o nieodpowiedzialności nie wspomnę, etc, etc. Nieważne są szczegóły, ważne, nawet bardzo, że podobne dyskusje nie są na psich forach rzadkością. Podobnie jak zmasowane ataki na użytkowników kolczatek, osoby wypuszczające psa na całe dnie do ogrodu, a nie pracujące z nim w żaden sposób, osoby dopuszczające niehodowlane suki i tak możnaby długo wymieniać. Zawsze istnieje schemat: ktoś przyznaje się do zachowania nie mieszczącego się w standardach "optymalnego postępowania wobec psa" - psiarze rzucają się z krytyką.
I za takie zachowanie psiarzy w ogóle, a moje w szczególności, nieco mi się oberwało. A ja, po namyśle, przyznałam krytykowi rację, bo mam wrażenie, że my, oburzeni z jakiegoś powodu psiarze, popełniamy w podobnej sytuacji dwa zasadnicze błędy.

Pierwszy jest natury moralno-etycznej: strasznie łatwo przychodzi czasem wieszanie psów na osobach, które zachowują się według nas niewłaściwie - a rzadko interesuje nas ich sytuacja, pobudki, powody takiego czy innego zachowania. To trudniejszy temat, dlatego zostawię go bez komentarza, niech sobie każdy rozpatrzy indywidualnie.

Drugi jest natury edukacyjnej, logicznej i nieco wizerunkowej. Czemu wkurza nas oddawanie psa, kolczatka czy łańcuch? Bo to złe dla psów. Czemu więc mówimy komuś, kto zachowuje się wobec psa niewłaściwie, że to - właśnie - niewłaściwe? Żeby zmienił swoje zachowanie. A teraz zastanówmy się - jakie są szanse, że osoba "oświecana" przez nas krytyką, zaczepką, kpiną czy forumowym wrzaskiem zmieni swoje zachowanie? No właśnie. Rozumiem aż za dobrze, że trafia nas, psiarzy, szlag, kiedy widzimy psa szarpanego na kolczatce, ale czy tak na serio i chłodno rozumując wierzymy, że jeśli nakrzyczymy na jego właściciela, zmieni on swoje zachowanie? Prędzej, sfrustrowany, że się go ktoś czepia, szarpnie mocniej - reakcja tyleż paskudna, co bardzo ludzka.
Niestety (?), nie da się nauczyć ludzi empatii, miłości do zwierząt, odpowiedzialności. Można, owszem, przekazać im pewną wiedzę, ale na pewno nie krzykiem, nie w formie impromptu wykładu na ulicy, nie internetowym atakiem. Do tego mogą służyć choćby lekcje w szkołach (i, żeby nie było, że się tylko mądrzę, tutaj link do akcji Uwaga! Dobry Pies, w której od wtorku czynnie będę uczestniczyć) czy podobne akcje, ale nie awanturnictwo (jako choleryczka, przyznaję to niemal z żalem, bo jakże prostsze byłoby życie, gdyby dało się naprawić świat nie żmudną pracą, a paroma kopniakami w zadki co bardziej irytująco się zachowujących osób). Bo warczeniem na świat tylko wytworzymy i umocnimy wrażenie, że psiarze z większą wiedzą to jacyś wariaci, agresywnie atakujący kogo się da i plujący na wszystkich krytyką ze swojej wysokiej wieży samozadowolenia i samozachwytu.
Zauważmy też, że w przypadku wspomnianego na początku człowieka, który zdecydował się oddać psa, popełniliśmy elementarny błąd szkoleniowy. Każdy popełnia błędy; błąd wzięcia psa, a potem zrozumienia, że nie ma się dla niego dość czasu, jest dość okropny, ale danie ogłoszenia o poszukiwaniu dobrego domu to w tej sytuacji znakomite rozwiązanie - lepsze od męczenia się z psem, z którym sobie nie radzimy, lepsze od oddania do schroniska, lepsze od przywiązania w lesie. A tymczasem ja (i inni), zamiast to zachowanie pozytywnie wzmocnić, obszczekuję człowieka. Szkoleniowy wstyd.

Tutaj wraca motyw etyczny. Kochamy psy, nasze szczególnie, wszystkie psy w ogóle. Psa nie uderzymy, na psa nawet staramy się nie krzyczeć. Ale wylać wiadro pomyj na człowieka? Proszę bardzo! Znowu, ja pierwsza wiem, jak bardzo ludzie potrafią być irytujący, bezmyślni, wreszcie zwyczajnie źli - ale skoro stać nas na cierpliwość wobec zwierząt, to może i naszej rasie moglibyśmy trochę jej okazać?

Podsumowując, przede wszystkim do siebie, ale i do wszystkich świadomych psiarzy, apeluję: mamy dużą, rzetelną wiedzę. Wykorzystajmy ją nie jako drabinkę do wysokiej wieży, z której będziemy szczekać i sarkać na "ciemny lud", ale jako dobro, którym możemy podzielić się z innymi. Bez wpychania im go do gardła. Bez awantur. Bo może to brzmi górnolotnie, ale naprawdę uważam, że małymi a rozsądnymi krokami da się zmienić spory kawałek świata - a my, "prawdziwi psiarze" mamy całkiem niezłe narzędzia, żeby zmienić chociaż nasze podwórko.

środa, 2 listopada 2011

dzień 95 - what's my name again?

Poczyniłam ciekawe odkrycie - Fenka FATALNIE reaguje na komendy wydawane głosem. Na gesty reaguje natychmiast, perfekcyjnie niemal, ale samych komend głosowych wygląda na to, że praktycznie nie rozumie. Dlatego ostro bierzemy się za poprawianie tego.
Dodatkowo, ogłuchła trochę na swoje imię, więc dzisiaj poświęciłam parę ładnych chwil przy paru okazjach na łączenie mojego "Fenka" z jej patrzeniem mi w oczy. Idzie, ale powoli.
Prócz tego dzisiaj zaczęłam ostro uczyć "zostaw" przy użyciu kawałka bułki na podłodze, parówki w ręku, klikera i refleksu. Szło super, poza tym, że Fenka, zbita z tropu faktem, że kiedy podchodzi, bułka znika, zaczęła się cofać z ponurą miną i chyba właśnie to wyklikałam. Dlatego niewykluczone, że albo będę poprawiać głupie zachowanie, którego sama psa nauczyłam, albo na hasło "zostaw" pies będzie uciekał od żarcia, jakbym zamiast nauki klikerowej stosowała kolczatkę i kije.

Oczywiście są i sukcesy. Coraz lepiej umie to, czego ją uczę. Z cudownym entuzjazmem galopuje na miejsce, przechodzi do "waruj" pacając brzuchem na ziemię, no, cud, miód i orzeszki. I wszystko wskazuje na to, że zostaje sama cicho i spokojnie. Kochana, mądra sucz.