Za nami pierwszy dzień copiątkowego szkolenia dla psów ze Stowarzyszenia.
Jest srogie. Całkiem niezaskakująco, od psów-terapeutów wymaga się bardzo dużo. Na godzinnych zajęciach ćwiczyliśmy właściwie tylko trzy rzeczy: zostawianie w siadzie, zostawanie w warowaniu i chodzenie przy nodze.
Brzmi prosto i nudno, ale rozproszenia dodawały ćwiczeniom emocji. A było ich mnóstwo. Raz, że psy siedziały i leżały bardzo blisko siebie. Po drugie, przeszkadzano im jak się da: chodzono przed nimi, za nimi, nad nimi... Były też skoki przez warującego psa i turlanie hula-hopów tuż przed psimi nosami. Chodzenie z psem przy nodze wymagało za to lawirowania wokół innych par tak, że czasem niemal na siebie wpadaliśmy. A, i było jedno zaskakujące ćwiczenie, kiedy to mieliśmy stać z psem przy nodze i bez słowa się położyć (Fenka wybitnie uroczo zaczęła sprawdzać, co robię, po co i czy nic mi nie jest, wsadzając mi pyszczek w twarz).
Wnioski? No, przede wszystkim muszę ostro popracować, żeby dostosować ćwiczenia i cały system szkolenia do możliwości Fenki, bo mała cudownie się stara, ale dość szybko (stosunkowo, w porównaniu z dorosłymi i doświadczonymi psami) się męczy. Dlatego tak, jak na agility potrzebuję skupienia i otwartej głowy, żeby za psem nadążyć, tak tutaj te same rzeczy przydadzą mi się do obniżania Fence poprzeczki.
Trudne, ale fascynujące.
Mam też inną obserwację fenkowego charakteru, wynikającą z naszych prac z klikaniem. Otóż mała ma tendencję do wracania do znanych rozwiązań i błyskawicznie się złości, kiedy to nie działa; ewidentnie nie lubi zmian zasad i wymagań. To ważna obserwacja, będę musiała i jej łebek otworzyć na nowości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz!