środa, 24 sierpnia 2016

Zawody PP Obedience, Sopot, 20.08.2016 - czyli liczby to nie wszystko

Plan wakacyjny był taki, że najpierw pojadę na obóz obedience Team Spirit, tam nabiorę werwy i uporządkuję wiedzę, a potem systematyczną pracą przygotuję się do sopockiego startu. Prawie się udało.
Po spokojnych, wyluzowanych wakacjach (znacznie bardziej wyluzowanych, niż być powinny, patrząc na zbliżający się start) Fenka stanęła na placu i oświadczyła, że nie wie, co to obi, co znaczy równaj, siad, noga; czego w ogóle chcę od niej i że ona się nie ruszy. Był to najgorszy trening, nie przesadzam chyba, od lat; wróciły demony pozornie zamordowane na obozie obi. A był 10 sierpnia.
Na szczęście szybko udało się - dzięki, Jagna! - opracować plan naprawczy. Wdrażałam go, nawet z sukcesami, do 15 sierpnia, kiedy to posłuszeństwa odmówiły moje plecy, wycinając mnie z treningów, ba, nawet z dłuższych spacerów.
Do Sopotu jechałyśmy więc mocno niedotrenowane, a moją jedyną ambicją było utrzymywać z Fenką kontakt przez cały przebieg i pilnować emocji, żeby bawić się dobrze mimo wszystko. Na punkty nie liczyłam ani trochę.

Hipodrom w Sopocie, na który po szybkiej i sprawnej podróży zajechałyśmy (Monika z Janą, najlepsza pozarodzinna towarzyszka podróży, której nie wiem, jak dziękować za ten dzień; i ja z Rudzikiem) przed 11, powitał nas upałem z rzadkimi, ale bardzo przyjemnymi powiewami wiatru. Powitała nas też Dominika od Gambita (http://piesdokwadratu.pl/) - pozdrawiam Was serdecznie! Rozstawiłyśmy namiot, mając przed sobą jakieś półtorej godziny oczekiwania na start... i się zaczęło.
Nagle z sielanki, niczym przez króliczą norę, przeniosłyśmy się w krainę absurdu.
Nagle zorientowałam się, że na ringu obok namiotu rozkładają kwadrat, zapytałam, która klasa się szykuje, i okazało się, że 2 - podczas gdy o 11:00 miało już dawno być po dwójce i już mocno w trakcie zerówki.
Nagle poproszono nas o przeniesienie namiotu. Wyjaśnienie było takie, że rok temu ktoś skarżył się, że namioty, widownia i taśmy wokół ringu rozpraszają psa (sic!) i organizatorzy nie chcą kolejnej skargi.
Nagle ustała wszelka nagłość, dwójka ciągnęła się niemiłosiernie, potem nastąpiła długa przerwa i dekoracja trójek, które skończyły się już dawno; potem starty zerówek. Jak sen jaki złoty mignęła i znikła 12:20, planowana godzina odprawy klasy pierwszej. Robiło się coraz cieplej, coraz duszniej i coraz jaśniejsze było, że nieprędko opuścimy hipodrom.
Z braku lepszych zajęć przyglądałam się zerówkowym startom i szybko zorientowałam się, że sędzina, Katarzyna Drobik, ma dość luźne podejście do regulaminu: na przykład pies, który na zakręcie chodzenia przy nodze odkicał od przewodniczki na kilka metrów, dostał a to ćwiczenie 7 punktów. Przy okazji zebrałam (pozdrawiam Alę i Alka Trotylowych oraz Kalinę i Marcina Smokowych) ochrzan, że nasze rozmowy przeszkadzają w sędziowaniu.
A kiedy wreszcie nadeszła upragniona pora odprawy klasy pierwszej (po przerwie obiadowej, więc ok. 15:30, jak mi się zdaje, więc z drobnymi trzema godzinami opóźnienia), okazało się, że nasz komisarz jest wprawdzie wielce wyluzowany, ale regulaminu właściwie nie zna, na przebieg ćwiczeń pomysły ma lub nie, ale za to co krok sadzi żarcikami. Zrzutka koziołków od osób startujących, spowodowana faktem, że zaproponowano nam aporty nieregulaminowe, wzmocniła wrażenie utknięcia w Krainie Czarów.

W końcu nastąpiła pora startu. I było tak:
Zostawanie - 9. Sędzia powiedziała "bo bardzo kręciła głową" i muszę sędzi przyznać rację.
Chodzenie przy nodze - powód, dla którego filmik z tego przebiegu widziały Monika i Do, a zobaczą tylko Magda i Jagna. Dramat, tragedia, równe i smutne dreptanie pół metra za mną ze wzrokiem wbitym w ziemię. Na filmiku widziałam ze dwa momenty, za które dałabym sobie okrągłe 0. A jednak 6,5.
Stój w marszu - dałam mocną pomoc ciałem, w ogóle szłam jak paralityczka, ale po dramatyczny, chodzeniu chciałam maksymalnie pomóc Fence. Udało się. 10.
Siad w marszu - wprawdzie na odprawie zapowiadano, że pomiędzy pozycjami z marszu będzie przywołanie, ale w praktyce... cóż, nie było. Fena wolno ruszyła, wolno siadła, było brzydko, ale było. 7.
Przywołanie - smutny klasyk. "Czekaj", odchodzę, a sędzina mówi "idzie". No i szła. Na filmiku widać, ze leżała, rozejrzała się i ze sporą blazą ruszyła. Nic, tylko udusić...
Kwadrat - nagle pies ożył. Odległość, która na odprawie wydała mi się kosmiczna, dla niej była wręcz śmieszna. Prosta dzida, mało ją zniosło w lewo, szybkie warowanie, 10.
Aport - super, super, fajnie, po czym wypluła go obok mnie. Na szczęście nie musiałam się ruszać do podniesienia, więc 7. Nawet nie mam żalu, w tym upale trzymanie koziołka musiało być koszmarem.
Pozycje - dupka nieruchoma elegancko, przednie łapki smutno drepczące. Mi się nie podobało, ale sędzi tak - 9,5.
Przeszkoda - znowu Rudy Piesek złapał power, szkoda, że nieco się we mnie wbiła. 9,5.
Omijanie - no, tutaj uważam, że należało nam się 11 punktów i nagroda specjalna. Otóż Ruda niby spojrzała na obiegajkę (prowizorkę złożoną z kilku stojących na sobie pachołków), ale potem jakoś skrzywiła głowę. Nie potraktowałam tego poważnie, wysłałam na obieganie, a ona ruszyła do stojącej na dalekim końcu placu przeszkody. Pamiętając, że mam psu pomagać, powtórzyłam "omiń", a mały skubaniec zawrócił (a przyznam, że z szoku dłuższą chwilę patrzyłam na jej wyczyny i wracała ze sporej odległości), ominął pachołek i dostawił się do nogi. 8 i, co mnie zszokowało, takie zachowanie nie jest wymienione w regulaminie jako zerujące ćwiczenie!
Wrażenie ogólne - 8.5. Sędzia przytomnie zauważyła, że chodzenie i przejścia leżą, ale trudne ćwiczenia idą ładnie.
Na do widzenia - na szczęście już po ocenie i omówieniu -  Fena, która od początku rzucała tęskne spojrzenia w stronę namiotu Carnilove, ewakuowała się z ringu nieco szybciej, niż ja i lekko głuchnąc na moje przywołanie. Na szczęście udało mi się ją zgarnąć, zanim zjadła całe stoisko, ale i tak zejście z ringu było nieco na tarczy.
W sumie dostałyśmy 246,5 pkt., ocenę bardzo dobrą i 4 lokatę na 7 psów.

Tutaj mogłabym skończyć, ale ciśnie mi się na klawiaturę pewna refleksja.
Jest o tym, jak trudne jest obi, jak wrednie - mimo wszystko - niemierzalne. Potwornie dużo zależy od osoby sędziującej, to raz. Od rzeczy zupełnie od nas niezależnych, jak pogoda i humor organizatorów, to dwa.
Ale też o tym, jak punkty jednak nic nie mówią o tym, jak start wyglądał - bo Fenka 1/3 startu snuła się, zrywała kontakt, prezentowała najbrzydsze przejścia w historii, a jednak tylko głupiego wyleżenia przed przywołaniem zabrakło nam do podium (250 pkt. dałoby nam trzecią lokatę) i do oceny doskonałej (wszak przywołanie ma mnożnik x 3, a do doskonałej brakło nam 9,5 pkt.).
Tylko trochę głupio byłoby mi chwalić się wynikiem, ale ukrywać przed światem filmik.

A przed nami Elmo, już w tę niedzielę. W życiu nie miałam tak jasnego planu na zawody - dobra zabawa, wzmocnienie tego, co wychodzi, a za chodzenie i wyleżenie będę nagradzać jak szalona. No i dzięki nieustanne Jagnie, która na moje załamanie po popsutym chodzeniu zaprezentowała mi metodę, która nie dość, że śmieszna, to jeszcze działa.
Metoda nazywa się "napchaj majtki martwymi zwierzętami i szmatkami" i bardzo mnie to bawi.

2 komentarze:

  1. Prawda, obedience to mocno niemiarodajny sport (swoją drogą, który jest miarodajny?), gdzie sukces zależy od ogromnej liczby czynników, a przygotowanie psa do zawodów jest tylko jednym z wielu elementów. Na pewno nie można porównywać psów, czy zespołów widząc jedynie wyniki, zwłaszcza różnych imprez sportowych, ale już wyniki z danych zawodów są w moim odczuciu dość miarodajne. Szczególnie, że wydaje mi, iż sędzina była łagodna, ale dość uczciwa - owszem, przyznawała wysokie noty, ale tymi wysokimi notami traktowała wszystkich po równo. U ostrzejszego sędziego przypuszczalnie wyniki rozłożyłyby się podobnie, tylko punktów byłoby mniej.
    Co do organizacji... cóż, na pewno mogłoby być dużo lepiej. :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz!