niedziela, 30 sierpnia 2015

Wakacje 2015 (w tym seminarium z Marią Brandel)

Wakacje to taki piękny czas, kiedy wszystko jest inaczej, niż na co dzień. Co za tym idzie, ja, zazwyczaj dość mocno przyklejona do komputera i pokrewnych urządzeń, odcinam się od sieci całkiem poważnie. Stąd dłuuuga posucha na blogu. A działo się u nas niemało.

Najpierw były relaksujące wakacje na Roztoczu. Ach, cóż to były za wakacje... Istnieje takie wspaniałe miejsce, jak Rysiówka, gdzie można wynająć domek na ogrodzonym terenie wśród pól, łąk i lasów i gdzie nikt nie ma problemu z obecnością czterech psów. Zwierzaki były przeszczęśliwe, był czas na włóczęgi po lesie, po miasteczkach i na treningi, a także na leniwe werandowanie. Raj.
A wyglądało to tak:



Potem pierwszy obóz, zupełnie nie psi. Luna i Karolcio zostali w domu moich rodziców, z nami pojechały tylko Bliźniaczki. Miały dwa tygodnie spacerów na linkach albo pasie do dogtrekkingu oraz treningi, w tym treningi z dziećmi. Spacka radziła sobie wspaniale jak zawsze, ale zdumiała mnie Fenka, która mimo zakończenia dogoterapeutycznej "kariery" pokazała, że wciąż potrafi był fajnym psem do dzieci i wykonywała polecenia kilkulatków z zaangażowaniem i zapałem. Był tez sprawdzian z mieszkania z bliźniaczkami w namiocie, zdany przez obie na szóstkę. Bardzo jestem zadowolona z tej części wakacji o tyle, że sukuty pokazały, że i na imprezę niepsią można je zabrać bez wstydu i komplikacji. Z tego wyjazdu, Fenek namiotowy:

Następnie (a był to już sierpień) miałam odwyk od psów. Dziwnie bardzo było być gdzieś bez Fentona, szczególnie, że mam poczucie, że poradziłaby sobie dzielnie na tym wyjeździe.

Dalej - obóz dogoterapeutyczny Stowarzyszenia Zwierzęta Ludziom, na który Fenka pojechała w sumie na krzywy ryj, a Lunka i Karol w ogóle. I ach, jakże mocno czuć różnicę między wyjazdem, organizowanym "pod psy", a "ludzkim"... I powiem, że wolę te pierwsze.
Obóz dogo był czasem wytężonej pracy nad kształtem Stowarzyszenia (dla mnie), ale dla Fenki były treningi obi rano i wieczorem, a w ciągu dnia, z racji nieludzkich, uniemożliwiających funkcjonowanie upałów, pływanie w jeziorze.
To zasługuje na osobny akapit. Obawiałam się kontaktu Fenuta z wodą, z powodów wielokrotnie opisywanych: bałam się zagubienia rudego mózgu. Pierwsza wyprawa nad wodę potwierdziła moje obawy, mózg poleciał za pierwszym pływakiem w akompaniamencie dzikiego toller screamu. Nie zraziłam się tym jednak, choć nad wodę zaczęłyśmy chodzić same - i udało nam się wypracować pewien poziom ogarnięcia, tak, że całkiem przyjemnie pływałyśmy razem bez histerii. Plus odbyłyśmy trening obedience (zmiany pozycji i dostawianie się do nogi/kroczki) na pomoście i to było piękne, bo w pierwszej chwili dziko podniecony Fenek sprawnie zaczął pracować. Mówiłam, że jest wspaniała?
 Bliźniaczki w Nidzicy.


Na sam koniec, w ramach wisienki na torcie, wzięłyśmy udział w seminarium z... tam tam dam dam... Marią Brandel! Maria okazała się być przemiłą osobą, więc łatwo udało się potraktować semi z nią jak ciekawy, ale pozbawiony presji trening. Jest też, niezaskakująco, świetną trenerką, fenomenalnie przekazująca wiedzę, widzącą wszystko i elastycznie dostosowującą metody do psów.
Ćwiczenia do pracy wybrałam spokojnie, biorąc aport (który ostatnio, złośliwie, zaczął nam się sypać, a był prawdziwym pewniakiem), chodzenie przy nodze i nieśmiertelne zmiany pozycji. I dowiedziałam się rzeczy, które nakręciły mnie na pracę, zmotywowały i, przede wszystkim, dały zupełnie nowe spojrzenie na Fenkę.
Po pierwsze, usłyszałam pochwałę, że znakomicie, że nie słucham prowadzącej, bo w treningu ważne jest skupienie na psie i tzw. "training bubble", a ja, jak się okazuje, mam to świetnie zrobione. Nietypowy, ale komplement =).
Po drugie, po raz kolejny odkryłam, że chcę za dużo zbyt szybko i Fence wciąż kuleją podstawy. I to nad nimi powinnam pracować, bo mając je, ogarniemy wszystko. W tym odzyskałam nadzieję, że nasze zmiany pozycji wypracujemy na więcej niż "ledwo, ledwo" - a to bardzo dużo!
Po trzecie i najważniejsze, Maria powiedziała wprost, że "w Szwecji jest dużo tollerów, ale ten [Fenka] jest jednym z najlepszych, jakie poznała"*. Nie tylko wzruszyła mnie tym absolutnie, ale też widać potrzebowałam usłyszeć to od niej, żeby w końcu zrozumieć, jaki los na loterii mi się trafił - że ten niejednokrotnie bardzo kłopotliwy, rudy piesek jest wyjątkowo wyjątkowy i może o wiele więcej, niż mi się wciąż wydaje. Motywacja: skok o milion punktów. Spokój: kolejne milion punktów w górę. Pretensje do Rudej: spadek niemal do zera. Zen i masa szczęścia.

Tak to było w te wakacje. A co teraz?
Od połowy sierpnia zaczęłam, i kontynuować będę, wielką, życiową nowość, w postaci pracy po 8 godzin dziennie (wynegocjowałam jeden poranek wolny na trening, w razie czego). Na razie nie jest łatwo, bo intensywność prac przygotowawczych do rozpoczęcia roku sprawiła, że po powrocie do domu byłam raczej flaczkiem. Ale planuję wziąć się w garść i wypracować fajną rutynę spacerowo-treningową. Trzymajcie kciuki za walkę z moim leniem!

*Tollerowi znajomi - Waszych psów Maria nie poznała, kto wie, co by powiedziała! =)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!