środa, 24 sierpnia 2011

dzień 25

Wielkich wydarzeń brak, więc i notka będzie krótka.

Dzisiaj stwierdziłam, że dalej nie da się tak żyć i zakupiłam... kliker. Właściwie dwa. Oba takie same, o takie (i w tym sklepie, który po raz kolejny bezczelnie zareklamuję, wciąż nic z tego nie mając). Miałam już taki jeden i bardzo sobie chwalę, fakt, wzięli go diabli po pewnym czasie, ale i podobał mi się i kształt, i poręczność, i sprężynka na rękę i, co najważniejsze, dźwięk. W Kakadu kupiłam kliker klasyczny, z blaszką, i okazało się, że nie mogę na nim pracować, bo od koszmarnie ostrego dźwięku bolą mnie uszy (Fena zniosła bez mrugnięcia okiem, ale jej nie poruszyła i dzisiejsza burza).
Poza tym pracujemy dalej, chociaż bez klikania czuję się upośledzona. Poza zestawem siad-leżeć-chodź-patrz na mnie, pracujemy nad kręceniem beczek, równowagą na poduszce, powoli ćwiczymy "stój" i przede wszystkim odniosłam mały sukces, bo wyłapałam zaczepianie łapką i udało mi się je wzmocnić. Innymi słowy, ćwiczymy przybijanie piątki - głupie to, ale zawsze coś. I mamy coraz ładniejsze reakcje na "nie".
No i mamy wciąż koszmarny problem z gryzieniem, więc odczulanie na ręce (szczególnie w ruchu) i srogie kary za łapanie zębami chodzą non stop (sroga kara = wstaję, wychodzę, ignoruję psa). A ja wyglądam jakbym miała kota, nie psa.
Po ostatnie, co do kota - Potwór nauczył się wchodzić na oparcie kanapy. Teraz nie mogę zostawić jej przy otwartym oknie nawet na minutę, ale fakt faktem, wygląda to pociesznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!