piątek, 30 września 2011

czwartek, 29 września 2011

dni 58-60

Ja pisałam już kiedyś, czasem warto wpisy porozrzedzać, żeby miały jakąkolwiek treść. I tak, trzy ostatnie dni moge spokojnie skompilować w jeden wpis.

Nie znaczy to, że było nieciekawie czy nieudanie. Zaliczyłyśmy Pole Mokotowskie, Kabaty, Fenka zostawała sama na dłużej, zarówno sama, jak i z Anką, która akurat u mnie pomieszkała. Coraz lepiej idzie nam aport, powoli zanika odruch "mam w ryjku, więc uciekam, niech mnie gonią".
Spotkałyśmy też sporo rowerzystów i rolkarzy. Okazało się, że budzą niepokój, więc odwrażliwiam. Bywają też fochy na klatkę, która jednak kojarzy się z zostawaniem, więc zamykam sucz przy dowolnej okazji na chwilkę i strasznie nagradzam.
Poza tym mała ma, pomiędzy atakami uroczej nieporadności, coraz lepszą koordynację, zrobiła się też bardzo skoczna. Dziękuję Bogu i farmaceutom za Arthroflex, bo padłabym chyba na zawał, patrząc, jak szaleje, a tak - chociaż staram się ograniczać jej wariackie zapędy, a przy łóżku i kanapie wciąż stoją "schodki" - jestem dość spokojna; ze strony Fenki też żadnych narzekań nie zaobserwowałam.

Na pociechę po pierwszym wypadniętym zębie Feniasta dostała misia, starą reklamówkę takiej jednej firmy, zwanego Panem Pikusiem. Jest szał radości.




A w ogóle, jesienny pies wygląda tak:


niedziela, 25 września 2011

dzień 57 - spacerowo

Dzisiaj udałyśmy się na pole Mokotowskie, bo akurat miałyśmy podwózkę, a to jest dobre miejsce dla psów.

Dzień mieliśmy piękny, więc na Polu tłumy: ludzie, dzieci, psy, rowery, rolki, do wyboru. A w tym wszystkim ja z Fenką. Przede wszystkim, dzielnie odpięłam smycz - i nie przydała się prawie nigdy przez cały spacer! Raz mała tylko złapała jakiś papier, a raz zainteresowała się przesadnie budką z hot dogami. Ale jak na trzy godziny... Tak, to małe potrafi odejść zewsząd, jeśli ją zawołam i pięknie się pilnuje.
Poza tym były szaleństwa z innymi psami, urocze i bardzo poprawne, jeśli idzie o międzypsie zachowania. Były dzieci i cudowna tolerancja Fenki na nieudolne albo niepewne pieszczoty; co więcej, coraz rzadziej zdarza jej się interesować rękoma i łapać za nie zębami, dzieciom nie robi tego w ogóle.
No i poćwiczyłyśmy komendy, nie tylko mimochodem, ale i poważniej, bo chciałam (jak sobie obiecałam) poćwiczyć koncentrację suni na mnie. I tutaj też należy jej się medal: idzie jej super, mało co ją rozprasza, a specjalnie wcale się z naszym treningiem nie chowałam. Zabawa szarpakami dość ok, wciąż niechętnie puszcza coś, co już złapała, ale jest lepiej już.
Wreszcie - woda. Niewiele się zmieniło, mała pcha się do niej z własnej woli, ale wciąż nie pływa. Zachęcona patykiem weszła jednak aż do granicy gruntu i nie było z tym problemu.
Podsumowując więc, jest świetnie. Konieczna jest oczywiście nieustanna praca, ale ślicznie już, po tych niecałych dwóch miesiącach, widać rezultaty mojej pracy i superfajny charakter małej.

Edit: i to ważny.
Marudziłam na zostawanie i aport, tak? No więc zostawiłam dziś Fenke dwukrotnie, raz na kwadrans, drugi na ponad godzinę. Pierwszy raz nieco miauczała, za drugim nie słyszałam pisku prawie wcale. Co więcej, ani razu nie wylała wody, a do tej pory robiła to za każdym razem.
Poza tym ostatni kwadrans rzucałam jej zwinięte skarpetki i nie dość, że przynosiła, to zdarzyło jej się poszturchać mnie nimi w rękę, że mam się zainteresować i rzucić.
Ki czort? Nie da się tego, niestety, przypisać moim wybitnym metodom treningowym, bo za mało było na to czasu. Telepatia? Czyta tego bloga?

sobota, 24 września 2011

dzień 56 - powrót do przedszkola

Okazuje się, że wszystko jest nader logiczne i spójne, przynajmniej wszystko, co dotyczy życia i pracy ze szczeniakiem.

W zeszły weekend byłam w Łynie, więc siłą rzeczy przedszkole przepadło, dzisiaj więc wracałam z lekkim niepokojem, że być może moja praca w ciągu tych dwóch tygodni nie była taka, jaka być powinna i że będziemy miały zaległości.
Z przyjemnością odkryłam, że wręcz przeciwnie. Asia, trenerka, od razu zwróciła uwagę, że dużo chętniej puszczam Fenkę bez smyczy albo wypuszczam smycz, co jest sporym postępem z mojej strony. Podczas ćwiczeń okazało się to, co okazać się musiało jako logiczna konsekwencja naszej pracy: jest jednak nieźle. Fenka jest mistrzynią dostawiania się do nogi, nieźle też przy niej chodzi. Fenomenalnie przychodzi na zawołanie, chyba też (uwaga, puchnę z dumy) najlepiej udało jej się ćwiczenie "puśćcie smycz i odejdźcie bez słowa, zobaczymy, czy szczeniak pójdzie za wami, a jak nie, to go wołajcie". Mała nie miała cienia wątpliwości, że skoro ja idę, ona również i ani inni ludzie, ani psy nie miały żadnego znaczenia.
Pozostałe ćwiczenia też szły przyzwoicie, ale wyszły całkowicie niezaskakujące rzeczy, nad którymi trzeba pracować. Po pierwsze, koncentracja. Fenka owszem, spojrzy na mnie, skupi się na moment, wykona polecenie, ale potem zaraz rozprasza się, patrzy na inne psy itd, itp. To wynik mojego, no, może nie zaniedbania, ale ćwiczyłam z nią w miejscach nie dość rozpraszających oraz nie wymagałam nadmiernego skupienia. Oczywiście, do poprawki. No i zabawa - Feniasta ma tendencję do łapania zabawek i nie oddawanie ich za nic, a kiedy próbowałam wymienić szarpak na drugi, próbowała wziąć do pyszczka oba. Widać tutaj konsekwencję biegania za psem, kiedy coś podkradał - nauczyła się, że zabawniej jest uciekać ze "zdobyczą", nie puszczać jej z ryjka. I to jest bardzo niefajne, koniecznie należy to zwalczyć ASAP, bo strasznie negatywny ma to wpływ na naukę aportu.

Bardzo ciekawie śledzi się proces wychowania, nauki, zależności między tym, co się zrobiło, a efektem końcowym - wiem, że to brzmi mało odkrywczo, mnie to jednak zachwyca.
Mamy jasny plan na najbliższy tydzień: powtórki z komend z naciskiem na skupienie, zabawa z naciskiem na oddawanie i interesowanie psa tym, co w moich rękach. No i trening spokojnego zostawania, bez żadnych wymówek, bo od 3 października idę do pracy.

dzień 55 - piątkowe wnioski

Lenistwo nie popłaca.
Zmęczony pies to grzeczny i szczęśliwy pies.
Warto słuchać rad.

czwartek, 22 września 2011

dzień 53 i 54 - pies miejski i wiejski

Środa i czwartek odbyły się zarazem podobnie, jak i całkiem kontrastowo - już tłumaczę.

Oba dni upłynęły pod znakiem długich wyjść z domu i masy wrażeń. Środa to łażenie po Warszawie, dzisiaj natomiast byłyśmy też w Warszawie, ale mało warszawskiej, bo w Falenicy.
I wnioski mam tyleż krótkie, co wielce optymistyczne. Fenka, jak na razie, jest idealnym psem-towarzyszem. Spaceruje wytrwale, ma świetny stosunek do innych psów (co wczoraj testowałyśmy po raz kollejny na Luli, a dziś na psie rodziców), uwielbia ludzi, podczas przerw zazwyczaj śpi albo dość grzecznie się bawi. Dość czytelnie komunikuje swoje potrzeby, widzę, kiedy jest zmęczona, kiedy trzeba ją napoić, nakarmić albo dać pobiegać. Ładnie się ze mną bawi, choć aport leży; ma niemal perfekcyjnie opanowane przywołanie (NIEMAL). Naprawdę opłaca się i socjalizacja, i ciągłe ćwiczenie komend, ślicznie widać tego efekty.

Ale są i niedociągnięcia. Wspomniałam o aporcie, to raz. Dwa, zostawanie, pisałam o tym wcześniej, trzeba się za nie ostro wziąć. Wreszcie trzy: śmieciarstwo. Fenka, choć niezbyt żarta, zdobycze z ziemi pochłania w sekundę i już mi napędziła stracha, jedząc byle co. Podnosi też śmieci, szczególnie torebki i chusteczki, i nie je ich, ale szarpie na kawałki i strasznie się tym rozprasza. To mniejsza, ale żarcie - do korekty, bo to niebezpieczne.

Od jutra spokojniej, luźniej i więcej samodzielnego siedzenia w domu.

dzień 52 - pies obronny, część druga

Nienawidzę robić sobie zaległości w postach.

We wtorek dla odmiany asystowałyśmy przy obronie ann. Znowu wydział, tym razem ILS UW, zdał egzamin, znowu reakcje ludzi były ogromnie pozytywne (podobnie jak wynik obrony, rzecz jasna). Mała grzeczna i spokojna, urocza i towarzyska.
Później potowarzyszyła nam przy jedzeniu i kawie, wszystko wzorowo.

Zgadało mi się jednak z ann, że trochę za mało Fenka zostaje sama - niechętnie bardzo, ale musiałam przyznać rację. Z tego powodu wieczorem, wybiegana i zmęczona, mała została sama. Była histeria po moim wyjściu, ale krótka, natomiast kiedy wróciłam, psia radość wzruszyła mnie szczerze. Koniecznie trzeba się za regularne porzucenia psa w domu wziąć.

poniedziałek, 19 września 2011

dzień 51 - Warszawa znów

Ale Warszawa nietypowa jak na człowieka z psem.

Rano asystowałyśmy Magdzie w obronie pracy magisterskiej i tutaj (poza tym, że gratulacje, Pani mgr!) brawa dla ISNS UW, gdzie można spokojnie wejść z psem, nikt nie robi problemów, a nawet przeciwnie, zachwytów było sporo. (Wyjątkiem była absurdalna rozmowa z panem, który tam sprząta czy tez pilnuje, a który, gdy wyprowadzałam Fenkę na trawnik pod wydziałem, zawołał oburzony "A kto będzie sprzątał, jak ten pies narobi?!". Spokojnie odpowiedziałam, że oczywiście, że ja, to mój obowiązek i zawsze to robię. Odszedł burcząc.)
Później knajpka i kolejne miłe zaskoczenie, tuż przy drzwiach stała miska w wodą i wisiała tabliczka "lubimy wszystkie zwierzęta", więc gdy zaczęło padać, bez problemu mogłyśmy wejść do środka.

Później udałyśmy się na spacer wielce już wielkomiejski, bo razem z ann przeszłyśmy się po sklepach w samym centrum. I tutaj wielkie pozytywne zaskoczenie: bałam się, że shopping spędzę pod drzwiami, a okazało się, że 2/3 sklepów, do których zachodziłyśmy, wpuszcza z psami bez problemu. Nie wpuszcza natomiast Pizza Hut, chyba, że do ogródka, który jednak był zamknięty z powodu zimna (wot, absurdzik). Na szczęście nie wszędzie ogródki były pozamykane, więc i obiad z futrzakiem dało się zjeść. Ostry test "pies w przestrzeni miejskiej" został więc przez ścisłe centrum Warszawy zdany na, powiedziałabym, słabe 4.

Tutaj ważna uwaga, którą zamieszczę i jako radę, gdyby ktoś miał podobnie wariacki pomysł łażenia z psem, a i jako uspokajacz dla ewentualnych obrońców psich praw: Fenka na takich spacerach nie cierpi. Zawsze mam przy sobie wodę, miskę, jedzenie, jeśli tylko obawiam się, że pora psiego posiłku zastanie nas poza domem, i zabawki - zarówno coś do aktywnej zabawy ze mną, jak i gryzak, żeby pies mógł się sam rozerwać. Poza tym robię przerwy i na toaletę, i na spanie - nie przyszło mi nawet do głowy ciągać szczeniaka x godzin bez przerwy. Staram się też nie zagadywać za bardzo, obserwować małą choćby kątem oka, czy wszystko ok, i przy różnych okazjach robić sobie praktyczne powtórki komend. Przyznaję, wymaga to podziału uwagi, ale nie ma mowy o traktowaniu psa jak dodatku, który jest ciągnięty na smyczy za bardzo zajętą panią - takie spacery mają być (i widzę, że są) frajdą dla nas obu.

dni 48 - 50 Łyna

Weekend w jednym z moich najulubieńszych miejsc na Ziemi.

Fenka wciąż cudownie dogaduje się z ludźmi. Lubi ich, ufa im, daje wiele ze sobą zrobić. A zarazem jest do mnie przywiązana w sposób, który nie przestaje mnie wzruszać, niechętnie zostaje beze mnie, odejdzie od każdego, jeśli ją zawołam.
Z innymi psami dogaduje się świetnie, coraz mniej się boi. Ma jedną wadę zachowania: jest ufna, aż za bardzo, bo obwarczana przez inną sukę dość ostro, wręcz agresywnie, po chwili proponowała jej zabawę. Ale uczy się, nauczyła się czytać negatywne sygnały (nawet jeśli zaraz spróbuje znowu), ślicznie CSuje. I cudownie zachęca do zabawy każdego psa, ładnie też stopniuje intensywność zaczepek.
Koni się boi. Nie panicznie, ale nie podchodzi, jest nieufna, szczeka. To próbowałam zniwelować, kręcąc się z małą koło padoków i nagradzając spokój - ale nie jest moim celem nauczenie jej, że do konia warto podchodzić, chodziło tylko o spokój i ciszę.
Coraz więcej umie. Wykonuje coraz więcej komend, wraca na wołanie właściwie bez pudła (fakt - nie zawsze daje się odwołać od dzikiej zabawy, ale nie wymagam tego jeszcze). Mądre zwierzątko.
Kocha wodę. Właziła w każdą kałużę, wpakowała się do koryta z wodą, pchała się do wiader. Do jeziora weszła tylko do granicy utraty gruntu i myślałam, że na tym się skończy - ale nie doceniłam tego, jak mała jest do mnie przywiązana. Kiedy odpłynęłam, skoczyła z pomostu, a potem, co ciekawe, powiosłowała (lekko spłoszona) prosto do brzegu. Po czym położyła się na moje koszulce. Ot, taka wzruszająca historia.

Stanowczo trzeba częściej wyrywać się z Warszawy, bo tam korzysta i pies, i jego pani.

czwartek, 15 września 2011

dzień 47 - porządki

Po wrażeniach środowych, dzisiaj jest spokojniej. Na razie posprzątałam dom, zdjęcia, poćwiczyłyśmy klatkę i zostawanie w niej (od histerii, jaką mała urządziła, prawie pękło mi serce, ale trudno, life is life, parapapapa), pobawiłyśmy się, wykonałyśmy parę krótkich spacerków (dłuższy planuję na po obiedzie). Fajnie nam idą zabawy, podoba mi się, że Fenka coraz lepiej reaguje na "nie" i że powoli udaje jej się zachować czystość w domu.
Poza tym staram się opanować nieco chaotyczną korelację data-numer dnia, panujące na tym blogu. O ile się nie mylę, dzisiaj jest 15 września 2011 i jest to czterdziesty siódmy dzień mojego życia z Fenką. Być może w końcu zarzucę tę numerację w ogóle, ponieważ myślę o porozrzedzaniu wpisów - nie chcę na siłę opisywać dni bez wrażeń. Zobaczymy.

dzień 46 - Fenka, Lula i filozofia.

Z faktów: poszalałyśmy dzisiaj. Najpierw spacer z Lulą (i Pauliną) po Polu Mokotowskim. Potem wizyta w Żmichowskiej. Na koniec zaś Pawilony.

Oprócz tego, że był to super dzień, mam sporo obserwacji natury nieco filozoficznej. Otóż udało mi się zaobserwować, co mam, a czego nie mam (w kwestii psiej). Zebrało się tego dużo, tak dużo, że zechciało mi się to spisać i usystematyzować. Chyba po to, żeby wiedzieć, nad czym pracować, z czego korzystać, jakie są wady i zalety Fenki i przede chyba wszystkim, żeby się cieszyć - bo powodów jest mnóstwo.
I tak... Okazuje się, mam szczeniaka ogromnie ciekawskiego. Wszędzie jej pełno, uwielbia wsadzać nos, gdzie się da, wąchać wszystko, włazić, gdzie popadnie. Bardzo podoba mi się ta cecha, gdyż mimo, że bywa to męczące, to uważam, że świadczy o szczeniakowym sprycie.
Fenka jest też niesamowicie towarzyska, w sposób wręcz nie do końca zgodny z wzorcem rasy. Wstępnie obdarza każdego niemal wielkim kredytem zaufania, uwielbia się przytulać i być głaskana, pakuje się na kolana obcym. Oczywistą wadą tego jest potencjalne zagrożenie płynące od obcych ludzi - wychodzę jednak z założenia, że owszem, należy szkoleniem odrobinkę okiełznać jej wylewność (wprowadzam siadanie i komendę "przywitaj się"), to jednak nie chcę i nie chciałam psa obronnego, więc sumarycznie jest to kolejna wielka zaleta.
Dalej: Fenka jest we mnie zapatrzona. Nie tak bardzo, jak inne psy, które widziałam, nie pozwalają jej na to dwie wcześniej wymienione cechy. Ale koniec końców, widać, że jestem dla niej najważniejsza. Na spacerach nie oddala się za bardzo, cudownie przychodzi na wołanie. Coraz częściej też zdarza jej się wpatrywać się we mnie w oczekiwaniu na komendy albo zapraszać do zabawy. No i kilka już razy wykonała wspaniałą sztuczkę, polegającą na tym, że na moje zawołanie wyślizgiwała się spomiędzy głaszczących ją ludzi i posłusznie przybiegała. Zachwyca mnie to. Wada, niestety, jest jedna: paskudnie reaguje na zostawanie beze mnie. Ćwiczymy więc zostawanie samotnie w domu, oswajamy maksymalnie klatkę, szukam zabawek, które pozwolą odwrócić jej uwagę od "porzucenia". Mimo to, na razie zostawanie jest naszą piętą achillesową.
Poza tym, bardzo psio i tollerowo, małą cechuje ogromna "will to please". Przy uczeniu komend bardzo ładnie kombinuje, czegóż to ja mogę chcieć i stara się to wykonać. Jest też zwyczajnie inteligentna, co bywa okropną wadą (do tej pory, na przykład, nie do końca odkręciłam szkody, jakie w nauce aportowania poczynił wyjazd, na którym ludzie ganiali za Fenką, gdy coś ukradła. Trudno jej teraz wytłumaczyć, że bardziej opłaca się wszystko oddawać do ręki.), ale przede wszystkim, wiadomo, wielki plus.
Do zalet trzeba też zaliczyć drobiazgi, które wykryłam słuchając opowieści innych o problemach z ich psami. Fenka umie spać wszędzie: w parku, w knajpianym ogródku, na kolanach znajomych, wszędzie. Okazuje się, że nie każdy pies to potrafi, a przy naszym trybie życia i planach to ogromnie ważna cecha. Przesypia całe noce. Prócz tego wspaniale reaguje na podróże komunikacją miejską i samochodami. Nie boi się hałasów, w ogóle ciężko ją wystraszyć. Nie jest żarłokiem, chociaż za smaczne smaczki da się pokroić. Ma bardzo sprawne łapki i nie boi się włazić w i na dziwne miejsca, co dobre wróży nauce sztuczek i sportów.

A wady?
Cóż, część jej zalet to też wady. Jak pisałam, nie zawsze się skupia - chociaż tutaj mam świadomość, że to nie wada psa, a moje niedociągnięcie. Zaniedbałam też zabawy (z początku), więc teraz pracuję nad nakręcaniem jej na zabawki i na zabawę i ze mną, i samodzielnie. Jest okropnym gryzoniem, również po rękach - z tym jest dużo lepiej, bo już sporo wypracowałyśmy, ale jeszcze długa droga przed nami. Bywa niecierpliwa i łatwo się nudzi, ale to chyba cecha każdego szczeniaka. Bała się innych psów i wciąż trochę boi się tych większych, ale jest o niebo lepiej.

Ufff... To chyba na razie tyle tego psychologicznego podsumowania. Psiakostka, wypada dość znakomicie...

wtorek, 13 września 2011

dzień 45 - spacer zgodnie z planem

Aż się wierzyć nie chce, ale udało mi się już cały jeden dzień wykonywać plan, powzięty wczoraj. Dzisiaj był krótki spacer poranny, śniadanie, drugi krótki, potem wyszłam załatwiać sprawy bez psa, aż wreszcie po 16 poszłyśmy na taki spacer, jak trzeba - trwał prawie dwie godziny, cały niemal spędziłyśmy w parku.
W tym czasie łażenie, bieganie, zaczepianie innych psów i węszenie przeplatałyśmy ćwiczeniami komend: chodzeniem i siadaniem przy nodze, siadaniem, leżeniem, błyskawicznym się kładzeniem, przywołaniem i kręceniem kółeczek wokół własnej osi. I przyznam, że idzie nam naprawdę fajnie, poza tym może właściciel ma wady, ale Fenka naprawdę jest psem bardzo mądrym i niesamowicie chętnym do pracy, czujnym i skupionym.
Poza tym poszłyśmy nad wodę. Fenka wodę lubi, ale nie pływa, tylko brodzi - rzucałam jej więc smaki, żeby poćwiczyła wyjmowanie z wody. Było to dość komiczne, szczególnie, kiedy traciła koncentrację, bo fascynowała się bąbelkami, które puszczała nosem.

Jutro, jeśli dobrze pójdzie, minispotkanko tollerowe. Nieco się nakręciłam.

poniedziałek, 12 września 2011

dzień 44 - spacer idealny

Trochę rozpiera mnie duma.

Dzisiaj wstałam, wyprowadziłam psa na chwilkę, ogarnęłam się i ruszyłyśmy na porządny spacer. Kierunkiem były Kabaty, przez pusty o tej porze (było południe) las przewędrowałyśmy do Powsina.
Był to ważny spacer w dwóch względów: po pierwsze, wyleczyłam się z lęku, że Fenka, spuszczona za smyczy, ucieknie. Otóż nie, zasuwała po lesie na lince wprawdzie (jakiejś takiej okołosiedmiometrowej), ale puszczonej na ziemię i nie miałam ani razu powodu, żeby owej linki dotknąć choć palcem. Mała owszem, biega swobodnie, wsadza nos gdzie się da, ale pilnuje się cudownie.
Po drugie, poza łażeniem i wąchaniem, robiłyśmy też różne ćwiczenia. Powtórzyłyśmy sobie właściwie cały dotychczasowy program przedszkola. Tak więc spacer miał podwójną wartość, i dla ciała, i dla rozumku (tutaj pozachwycam się, że Fenka jest naprawdę niegłupim psem i współpracuje się z nią fenomenalnie).

I z tego płyną wnioski. Po pierwsze, myślę, że dobrze będzie wejść powoli w taką rutynę: wstajemy, spacerek, potem ja zajmuję się sobą, pies sobą (może nawet w klatce), a potem długi spacer z ćwiczeniami, obiad i spokój do wieczora (zależnie, co się wydarzy) albo i do końca dnia. Myślę, że pomoże to i psu, i mnie.
Po drugie, znowu zaobserwowałam terapeutyczny wpływ spacerów z psem. Kolejny powód, żeby zaplanować sobie taki dłuższy spacer na każdy dzień.
Po trzecie, odkryłam, że tak, jak uwielbiam parę bliższych osób, tak samotny spacer z psem sprawia mi mnóstwo radości, to raz, a dwa, jednak bez towarzystwa mam wrażenie, że naprawdę jest to spacer Z psem, a nie jakoś obok niego. Możliwe więc, że należałoby pomyśleć nad lepszą organizacją czasu, żeby spacerować i z bliskimi, i z psem, bo mam wrażenie, że przy łączeniu tych dwóch spacerów coś się traci.

dzień 43 - przedszkole i Falenica

Jak w tytule.

W przedszkolu była powtórka oraz ćwiczenie "zostań". Pogoda dopisuje aż za bardzo, więc w zajęciach robiliśmy dość długie przerwy. I dostałam po uszach za swoje nudne wymagania i przesadną powagę, bo Fenka uciekła i wykąpała się w kanałku. Na jej usprawiedliwienie powiem, że zaraz wróciła, że wina była totalnie moja oraz że i tak jest świetnym, super pracującym psem. A ja cieszę się z tej nauczki.

Potem prawie cały dzień w Falenicy u rodziców i tutaj bardzo miłe odkrycie, bo młoda świetnie bawi się z rodziców psem. Niesamowite, jak zmieniła się przez czas, który minął od ich pierwszego spotkania. Jest śmiała, pewna siebie, zaczepna i zabawowa. Pies rodziców, zamiast jak do tej pory rządzić i pomiatać małą dowolnie (co kończyło zabawę po paru minutach) przyjął ją jak niemal równorzędnego partnera i wymęczył się srogo.

Niezły dzień to był.

sobota, 10 września 2011

dni 41 i 42 - luz i praca

Piątek był okropnie leniwy. Tyle.

Dzisiaj natomiast co innego. Od 11 przedszkole, które podoba mi się coraz bardziej. Dostałam ochrzan od trenerki, cytuję "panią musimy nauczyć entuzjazmu". Ale jest wspaniale. Poprawiam wszystkie dotychczasowe niedociągnięcia i, co najnajnajważniejsze, uczę się porządnie uczyć psa. Dla porządku: pierwszego dnia było przywołanie, zabawy i siadanie. Dzisiaj siadanie przy nodze, chodzenie przy nodze i dynamiczny siad-waruj.
Fenka łatwo się rozprasza, ale po pierwsze, jest mała, po drugie, to moja wina, bo powinnam lepiej ją zaciekawiać. No i entuzjazm, fakt, do poprawy. Ale zachwyt jest.

Potem przeszłyśmy na Kabaty, prostą trasą przez Powsin i las. Cudownie dość.

Wnioski są proste i krótkie: z psem naprawdę jest cudownie coś robić, a leniwe dni są zwyczajnie głupie. Idę więc wymyślać plan na ten tydzień.

Edit: wymyśliłam, jak udoskonalić naszą pracę na placu ćwiczeń. Otóż, Fena ma mnóstwo entuzjazmu i mało skupienia. Ja za to jestem tak skupiona i przejęta, że za mało mi entuzjazmu i zabawy. Trzeba nas uśrednić!

piątek, 9 września 2011

lektura konieczna

Kurka wodna, jakie to mądre. Czytajcie (choć pewnie już to wiecie), ślijcie znajomym, nie wiem, oplakatujmy tym miasto.

czwartek, 8 września 2011

dni 39 i 40 - Powiśle i inne

Dwa dni, środa i dziś, były w miarę podobne. Trochę.
Wczoraj poszłyśmy na Powiśle, do knajpki nad Wisłą, a potem jeszcze do Centrum. Był autobus, tramwaj i metro, więc Fenka ma zaliczony cały transport warszawski (ok, poza tramwajem wodnym). Dzisiaj natomiast wpadłyśmy na uniwerek (na wydział, który jest na Powiślu), do BUWu i znowu do knajpki. W oba te dni Fenka miała więc solidną dawkę "ludzkiej" socjalizacji, w oba też miała okazję pobawić się z innymi psami.
Jedno i drugie idzie świetnie. Mała jest niezwykle ufna do ludzi (nie lubi tylko osób wybitnie dziwnych, czytaj zachowujących się jakby były bardzo pod wpływem niewiadomoczego. Ale to o tyle dobrze, że ja też nie.), coraz piękniej tez bawi się z psami. Ma niezłą koncentrację na mnie, a jeśli ją gubi, szybko ją sobie znów wywalczam. No i fajnie nam.

Dodatkową obserwacją jest, że w Warszawie nie ma żadnego problemu, jeśli o poruszanie się ze szczeniakiem chodzi. I w środkach komunikacji, i na ulicy, i, co najciekawsze, w lokalach, najgorsze, co nas spotkało, to obojętność albo nieznaczne skrzywienia (zakładam, że osób po prostu nielubiących psów), ale żadnego negatywnego komentarza. Nie zdarzyło się, żeby ktoś nas gdzieś nie wpuścił (staram się nie przesadzać i zazwyczaj siedzieć na zewnątrz, ale różnie bywa). Jeśli miałabym narzekać, to prędzej na nadmiar miłości ze strony przechodniów, którzy notorycznie, z sensem lub bez, zaczepiają i rozpraszają szczeniaka. Ale chwilowo nie chce mi się narzekać.

wtorek, 6 września 2011

dzień 38 - dogoterapia na co dzień

Znacie pewnie to uczucie, że wstaje się lewą nogą i wszystko jest do niczego? Miałam to dzisiaj.Żadnego powodu, nic się nie wydarzyło, ale dzień jakiś do niczego. W kiepskim humorze wyszłam z psem, porzuciłam psa w domu i poszłam załatwiać sprawy na mieście. W kiepskim humorze je załatwiłam, w kiepskim wróciłam do domu i ruszyłam na spacer.
I wiecie co? Prawie dwugodzinny spacer ze szczeniakiem już po pierwszych pięciu, może dziesięciu minutach poprawia humor, zmusza do zapomnienia o przykrych pierdołach, śrubuje nastrój i daje pozytywnego kopa. Jakoś zmienia podejście do wszystkiego. Fajne to.

A spacer bardzo udany. Wcale niedaleki, ale ciekawy (sprawdzałyśmy pobliski park). Zrobiłyśmy z milion powtórzeń przywołania, w różnych sytuacjach. Idzie naprawdę nieźle, a po przywołaniu Małą można jeszcze o coś poprosić, bo ślicznie się (na chwilę), skupia. No i sprawdza się teoria, że pies ucieka od tych, co go gonią, a leci za tymi, co uciekają. Prócz tego już pod sam koniec spaceru Fena ślicznie pobawiła się sunią ogara polskiego, więc mamy kolejny sukces, bo to był dużo on niej większy pies.
No i ciekawość się na szczeniaku zemściła, bo jeszcze w parku, korzystając z długiej linki, podlazła na brzeg stawu i - nie do końca wiem, jak - do niego wleciała. Miałam chwilę grozy, bo wpadła z impetem i na chwilkę poszła pod wodę, ale zanim zdążyłam porządnie się ruszyć, już wypłynęła, dowiosłowała do brzegu i wyskoczyła. Bałam się, że będzie uraz, ale po chwili już znowu leciała do wody. Dzielny tollerek.
Po kąpieli wyglądała tak:



Teraz zmęczona, zadowolona z siebie i pachnąca szlamem śpi na kanapie. I mi też jakoś lepiej na humorze.

poniedziałek, 5 września 2011

dzień 37 - low key

Dzisiaj cicho i spokojnie. Spacery króciutkie, ale walczę o czystość w domu głównie, poza tym dzień taki, że ja głównie czytam, Fenka głównie śpi.
Poza tym wykorzystujemy spacery do nauki. Pracujemy nad przywołaniem, nad drobnymi komendami, nad zabawą, a wszystko w kierunku ćwiczenia skupienia i wzmacniania więzi.

Ponieważ wpis wyszedł krótki, osłodzę go zdjęciem psa w klatce na skołtunionym kocyku:


niedziela, 4 września 2011

dzień 36 - edukacja

Dzisiaj było tyle wrażeń, że nie ma 22, a ja ledwo siedzę przy komputerze i spać mi się chce okrutnie.

Byłyśmy na drugim dniu DCDC, znowu było cudownie i przeciekawie.

Poza tym, wciąż Pole. I wciąż masa psów, i odkryłam, że moje Fajne Zwierzę po pierwsze, zasypia wszędzie, gdzie akurat ma ochotę, po drugie, podobnie je (jest małojadkiem, ale jak je, to je). Po drugie, strach przed psami znika powoli. Najlepszym dowodem była wariacka zabawa z jakąś małą sunią, kiedy to puściłam jej smycz i latała jak szalona. Po trzecie, pływa. I tutaj pora na po czwarte, czyli najniesamowitsze - skubana chyba naprawdę mnie lubi. Jasne, rozprasza się, ale przyłazi na zawołanie, marudzi, kiedy ją zostawiam i w ogóle taka jakaś dość zainteresowana jest. Udam, że mnie to nie wzrusza wcale. Właśnie z pływaniem było tak, że dała się zachęcić dopiero, kiedy miała przepłynąć do mnie przez wąski kanałek. Pomarudziła i, asekurowana przez niezwykle dzielną Magdę, popłynęła. Fajny pies, no.

A zaczęłam od tyłu, bo najważniejsze było rano, ale postanowiłam zostawić na koniec. Otóż poszłyśmy do przedszkola i chociaż może jeszcze nie rzucę się do polecania, podoba mi się ono bardzo. Teren ogrodzony, a to już ważne. Ładny zresztą teren. No i przede wszystkim, super prowadzenie, jak na razie, zajęć. Trenerka wzięła na bok mnie i drugą panią, która dopiero zaczynała, wypytała nas o mnóstwo rzeczy (co pie umie, co chcemy, żeby umiał, jakie mamy plany na przyszłość z psem, a nawet, czemu ta, nie inna rasa - swoją drogą, rozpoznała w Fence tollera i uśmiała się nad imieniem, bo poznała się na żarcie językowym). Potem ćwiczyłyśmy siad, przywołanie, zabawę z psem i odwołanie od zabawy - niby niewiele na godzinę zajęć, ale sporo było teorii (fajnie bardzo opowiedzianej), sporo też odpoczywania (dla psów, bo upał). Poza tym dla mnie zysk ogromny, bo cudownie przystopowano mnie w moim zapędzie "ja wiem, ja umiem, ja czytałam, więc mój pies NATYCHMIAST będzie najlepszy, bo się inaczej zasmutkuję". Figa. Jest wolniej, jest spokojniej, poprzeczka wymagań praktycznie leży na ziemi, chodzi o kontakt, zabawę i spokojną, logiczną konsekwencję. Dla mnie bomba.

sobota, 3 września 2011

dzień 35 - zachwyty i wzruszenia

Tytuł posta może pretensjonalny, ale czuję się usprawiedliwiona.
Byłam dzisiaj, rzecz jasna z Fenką, na finale DCDC. Oznacza to, że cały dzień niemal spędziłyśmy na Polu Mokotowskim w otoczeniu psów i psiarzy, mała socjalizując się, ja głównie zachwycając.
Sam konkurs... brak słów. Najkrócej opisze to fakt, że oglądając jeden z freestyle'i (pies zwał się Lexus, imienia przewodnika niestety nie pomnę), zwyczajnie się wzruszyłam. Ewolucje ewolucjami i momentami poziom zapierał dech, ale najwspanialsze było cudowne porozumienie pana i psa i radość bijąca od obu. Zachwyt, no!

A obok i poza tym zachwyciłam się Fenką. Ślicznie mi się zwierzątko socjalizuje, uczy się odpoczywać w hałasie, chodzić na smyczy, pić i jeść w zgiełku...
A najcudowniejsze, że przestaje bać się innych psów! Wyraźnie zależy to od rozmiaru, duże wciąż są nieco straszne, ale kiedy dzisiaj zaczęła waracko bawić się z jakimś pinczeropodobnym psiakiem, mały włos znowu się nie popłakałam.

Cudownie mieć psa. Uświadomiłam sobie dziś, że o czymś takim, dniu takim jak ten, marzyłam od lat.

Edit: Oczywiście zapomniałam, że mamy inny sukces: woda! Feniasta wlazła do wody sama, potem wskoczyła (z niepokojąco wysokiego murku), potem właziła znów... jeszcze nie pływa, ale zanurzyła się na granicy utraty gruntu. Wiecie, co było? ZACHWYT!!

piątek, 2 września 2011

dzień 34 - ech, ludzie...

Ogólnie u nas wszystko super. Mała dostaje Arthroflex, a ja czuję się dzięki temu spokojniejsza. Poza tym dużo spacerujemy, staram się nauczyć ją czystości.
Ze spacerów mam takie wnioski, że chodzenie na smyczy idzie super (niekoniecznie przy samej nodze, ale chwilowo na tym mi nie zależy. Ważne, że Feniastej do głowy nie przychodzi ciągnąć, a jak już pociągnie, staję jak słup w miejscu i czekam, aż do mnie wróci. Zdarza się to raz na ruski rok, ciągnięcie znaczy, nie wracanie). Musimy za to pracować na skupieniu na mnie (idzie nieźle), siadaniu zawsze kiedy powiem (idzie ok), szczególnie dlatego, że mała kocha każdego, a nie każdy musi kochać ją. Dlatego pracuję nad systemem "siad" => pytanie, czy pies może podejść => "przywitaj się". No i konieczne "zostaw", które idzie super, ale musi działać bezwzględnie. Optymalnie, nauczę małą w ogóle nie podejmować jedzenia z ziemi.

Tyle szkoleniowo, ale jest jeszcze obserwacja socjologiczna. Czyli, krótko mówiąc, zeźliłam się. Najpierw, kiedy jadłam obiad, a mała leżała obok, podleciał czarny lab na flexi, mało nie wywalił mi krzesła i dalej sprawdzać, co to za śmieszne małe kudłate. A Fenka, chociaż się socjalizuje, oczywiście się wystraszyła. Za labem leci pan i mówi "Spokojnie, on tylko chce się przywitać, on sam dla lata temu taki był". Super, myślę, a panu mówię spokojnie, że "Ok, ale psa mi straszy". Na co pan "Nie straszy, chciał się tylko przywitać!". Tutaj opadło mi wszystko, bo gdzie logika? To, że chce się witać, nie znaczy, że nie straszy! Zdusiłam w sobie złośliwość (bo co, czy to znaczy, że mogę pana kopnąć i powiedzieć "Nie kopię, tylko sobie nogą macham"??), spojrzałam na pana groźnie/jak na głupiego, co wziął do siebie, bo obrażony zabrał laba, burcząc "Chodź, ta pani cię nie chce". Owszem, nie chciałam, fakt.
Potem była pani. Pani zachwycała się Fenką doścklasycznie, padło też klasyczne "A to kundelek?". "Nie, retriever z Nowej Szkocji", mówię grzecznie. "O, a ile kosztował?", pyta pani wyraźnie zainteresowana. "600 euro" odpowiadam zgodnie z prawdą, "to import z Czech". "A" mówi pani. "Bo ja kupiłam córce goldena. Na urodziny. Przez internet" tu mi jeżą się włosy na karku. "Za 600 złotych" dodaje pani. W tym momencie ogarnął mnie głęboki spleen, wymruczałam tylko "Aha" i powlokłam się smutno, słuchając, jak pani dalej trajluje o tym, jak to córka ucieszy się z niespodzianki i jak to moja to musi być bardzo rzadka rasa.
Kocham mój kraj. Serio. Ale ludzie mnie czasem bolą.

Edit: spacery są cudowne. moja małe, futrzaste szczęście śpie teraz kółkami do góry, na kanapie,oparte o mnie bokiem. Cudownie mieć psa.

czwartek, 1 września 2011

dzień 32 i 33 - spacerzysko i dalej

Wczoraj zrobiłyśmy wielki spacer.
Zaczęło się niewinnie, od planu spotkania z Anką gdzieś pomiędzy moim domem, a jej szkołą. Skończyło się zaskakująco, parę długich godzin później.
W międzyczasie udało nam się zrobić wiele dla szczeniakowej socjalizacji. Nie za szybko, ale konsekwentnie zwiększałam poziom trudności okolicy, więc był i pustawy park, i ciche uliczki, i miejsca całkiem głośne i ruchliwe. Mała widziała autobus i tramwaj (ten drugi z dużej odległości) i przejechała się metrem. Poza tym była w trzech lokalach i poznała mnóstwo ludzi, w tym małe dzieci, bo jednak spacer ze szczeniakiem wywołuje sensację i wszyscy niemal cmokają, chcą głaskać i na inne sposoby zaczepiają malucha. Co, swoją drogą, jest dość dyskusyjne, ale o tym pisano i już dużo.
Ważne było to, że non stop monitorowałam stan małej. Taki spacer na pewno był dla niej związany z masą bodźców, momentami stresogennych, dlatego najważniejsza była kontrola nad tym, żeby poznawanie świata nie wiązało się z negatywnymi emocjami. Poza tym zadbałam o jedzenie i picie, a także od odpoczynki. W sumie przebyty dystans nie był zbyt długi, bo i nie chodziło o puszczenie małej na maraton, tylko o zapoznanie z miastem.
Obserwacje są takie, że Fenka poprawnie reaguje na ludzi, nie boi się większości hałasów. W chwilach napięcia nie ma odruchu ucieczki, zamiast tego przychodzi do mnie. Super reaguje na głos, można ją uspokoić wesołym powtarzaniem "dobry pies, dzielny pies". Wyszedł jeden brak kwarantannowej socjalizacji: do innych psów podchodzi ogromnie niepewnie. Nad tym popracujemy.
Fajne też, poza może dyskusyjną kulturą (właściciela nagminnie nie pyta się o pozwolenie na zaczepianie psa), były reakcje ludzi. Mało kto na widok szczeniaka się nie uśmiechał - cudowna jest ta psia moc dawanie ludziom choć malutkiej radości. Super też, że pozwolona nam wejść do trzech z trzech lokali, do których wejść chciałyśmy. Na pewno tutaj pomagał wygląd Fenki  i fakt, że potrafi grzecznie siedzieć na progu w oczekiwaniu na pozwolenie. 

Dzisiaj dzień relaksu. Mała sporo śpi, w przerwach wychodzimy na krótko, chociaż teraz planuję dłuższe wyjście - ale bez szaleństw. Nie wyszłam z nią zaraz po wstaniu, co zaowocowało kałużą w przedpokoju, ale to całkowicie moja wina; za to na ostatnim spacerze załatwiła, co trzeba, od razu.

Fascynujące jest życie z wychodzącym szczeniakiem. Wymaga trochę dyscypliny i rozsądku, a także skupienia na maluchu, ale bez wątpienia warto.