czwartek, 29 września 2011

dni 58-60

Ja pisałam już kiedyś, czasem warto wpisy porozrzedzać, żeby miały jakąkolwiek treść. I tak, trzy ostatnie dni moge spokojnie skompilować w jeden wpis.

Nie znaczy to, że było nieciekawie czy nieudanie. Zaliczyłyśmy Pole Mokotowskie, Kabaty, Fenka zostawała sama na dłużej, zarówno sama, jak i z Anką, która akurat u mnie pomieszkała. Coraz lepiej idzie nam aport, powoli zanika odruch "mam w ryjku, więc uciekam, niech mnie gonią".
Spotkałyśmy też sporo rowerzystów i rolkarzy. Okazało się, że budzą niepokój, więc odwrażliwiam. Bywają też fochy na klatkę, która jednak kojarzy się z zostawaniem, więc zamykam sucz przy dowolnej okazji na chwilkę i strasznie nagradzam.
Poza tym mała ma, pomiędzy atakami uroczej nieporadności, coraz lepszą koordynację, zrobiła się też bardzo skoczna. Dziękuję Bogu i farmaceutom za Arthroflex, bo padłabym chyba na zawał, patrząc, jak szaleje, a tak - chociaż staram się ograniczać jej wariackie zapędy, a przy łóżku i kanapie wciąż stoją "schodki" - jestem dość spokojna; ze strony Fenki też żadnych narzekań nie zaobserwowałam.

Na pociechę po pierwszym wypadniętym zębie Feniasta dostała misia, starą reklamówkę takiej jednej firmy, zwanego Panem Pikusiem. Jest szał radości.




A w ogóle, jesienny pies wygląda tak:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!