piątek, 2 września 2011

dzień 34 - ech, ludzie...

Ogólnie u nas wszystko super. Mała dostaje Arthroflex, a ja czuję się dzięki temu spokojniejsza. Poza tym dużo spacerujemy, staram się nauczyć ją czystości.
Ze spacerów mam takie wnioski, że chodzenie na smyczy idzie super (niekoniecznie przy samej nodze, ale chwilowo na tym mi nie zależy. Ważne, że Feniastej do głowy nie przychodzi ciągnąć, a jak już pociągnie, staję jak słup w miejscu i czekam, aż do mnie wróci. Zdarza się to raz na ruski rok, ciągnięcie znaczy, nie wracanie). Musimy za to pracować na skupieniu na mnie (idzie nieźle), siadaniu zawsze kiedy powiem (idzie ok), szczególnie dlatego, że mała kocha każdego, a nie każdy musi kochać ją. Dlatego pracuję nad systemem "siad" => pytanie, czy pies może podejść => "przywitaj się". No i konieczne "zostaw", które idzie super, ale musi działać bezwzględnie. Optymalnie, nauczę małą w ogóle nie podejmować jedzenia z ziemi.

Tyle szkoleniowo, ale jest jeszcze obserwacja socjologiczna. Czyli, krótko mówiąc, zeźliłam się. Najpierw, kiedy jadłam obiad, a mała leżała obok, podleciał czarny lab na flexi, mało nie wywalił mi krzesła i dalej sprawdzać, co to za śmieszne małe kudłate. A Fenka, chociaż się socjalizuje, oczywiście się wystraszyła. Za labem leci pan i mówi "Spokojnie, on tylko chce się przywitać, on sam dla lata temu taki był". Super, myślę, a panu mówię spokojnie, że "Ok, ale psa mi straszy". Na co pan "Nie straszy, chciał się tylko przywitać!". Tutaj opadło mi wszystko, bo gdzie logika? To, że chce się witać, nie znaczy, że nie straszy! Zdusiłam w sobie złośliwość (bo co, czy to znaczy, że mogę pana kopnąć i powiedzieć "Nie kopię, tylko sobie nogą macham"??), spojrzałam na pana groźnie/jak na głupiego, co wziął do siebie, bo obrażony zabrał laba, burcząc "Chodź, ta pani cię nie chce". Owszem, nie chciałam, fakt.
Potem była pani. Pani zachwycała się Fenką doścklasycznie, padło też klasyczne "A to kundelek?". "Nie, retriever z Nowej Szkocji", mówię grzecznie. "O, a ile kosztował?", pyta pani wyraźnie zainteresowana. "600 euro" odpowiadam zgodnie z prawdą, "to import z Czech". "A" mówi pani. "Bo ja kupiłam córce goldena. Na urodziny. Przez internet" tu mi jeżą się włosy na karku. "Za 600 złotych" dodaje pani. W tym momencie ogarnął mnie głęboki spleen, wymruczałam tylko "Aha" i powlokłam się smutno, słuchając, jak pani dalej trajluje o tym, jak to córka ucieszy się z niespodzianki i jak to moja to musi być bardzo rzadka rasa.
Kocham mój kraj. Serio. Ale ludzie mnie czasem bolą.

Edit: spacery są cudowne. moja małe, futrzaste szczęście śpie teraz kółkami do góry, na kanapie,oparte o mnie bokiem. Cudownie mieć psa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!