czwartek, 22 września 2011

dzień 53 i 54 - pies miejski i wiejski

Środa i czwartek odbyły się zarazem podobnie, jak i całkiem kontrastowo - już tłumaczę.

Oba dni upłynęły pod znakiem długich wyjść z domu i masy wrażeń. Środa to łażenie po Warszawie, dzisiaj natomiast byłyśmy też w Warszawie, ale mało warszawskiej, bo w Falenicy.
I wnioski mam tyleż krótkie, co wielce optymistyczne. Fenka, jak na razie, jest idealnym psem-towarzyszem. Spaceruje wytrwale, ma świetny stosunek do innych psów (co wczoraj testowałyśmy po raz kollejny na Luli, a dziś na psie rodziców), uwielbia ludzi, podczas przerw zazwyczaj śpi albo dość grzecznie się bawi. Dość czytelnie komunikuje swoje potrzeby, widzę, kiedy jest zmęczona, kiedy trzeba ją napoić, nakarmić albo dać pobiegać. Ładnie się ze mną bawi, choć aport leży; ma niemal perfekcyjnie opanowane przywołanie (NIEMAL). Naprawdę opłaca się i socjalizacja, i ciągłe ćwiczenie komend, ślicznie widać tego efekty.

Ale są i niedociągnięcia. Wspomniałam o aporcie, to raz. Dwa, zostawanie, pisałam o tym wcześniej, trzeba się za nie ostro wziąć. Wreszcie trzy: śmieciarstwo. Fenka, choć niezbyt żarta, zdobycze z ziemi pochłania w sekundę i już mi napędziła stracha, jedząc byle co. Podnosi też śmieci, szczególnie torebki i chusteczki, i nie je ich, ale szarpie na kawałki i strasznie się tym rozprasza. To mniejsza, ale żarcie - do korekty, bo to niebezpieczne.

Od jutra spokojniej, luźniej i więcej samodzielnego siedzenia w domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!