niedziela, 25 września 2011

dzień 57 - spacerowo

Dzisiaj udałyśmy się na pole Mokotowskie, bo akurat miałyśmy podwózkę, a to jest dobre miejsce dla psów.

Dzień mieliśmy piękny, więc na Polu tłumy: ludzie, dzieci, psy, rowery, rolki, do wyboru. A w tym wszystkim ja z Fenką. Przede wszystkim, dzielnie odpięłam smycz - i nie przydała się prawie nigdy przez cały spacer! Raz mała tylko złapała jakiś papier, a raz zainteresowała się przesadnie budką z hot dogami. Ale jak na trzy godziny... Tak, to małe potrafi odejść zewsząd, jeśli ją zawołam i pięknie się pilnuje.
Poza tym były szaleństwa z innymi psami, urocze i bardzo poprawne, jeśli idzie o międzypsie zachowania. Były dzieci i cudowna tolerancja Fenki na nieudolne albo niepewne pieszczoty; co więcej, coraz rzadziej zdarza jej się interesować rękoma i łapać za nie zębami, dzieciom nie robi tego w ogóle.
No i poćwiczyłyśmy komendy, nie tylko mimochodem, ale i poważniej, bo chciałam (jak sobie obiecałam) poćwiczyć koncentrację suni na mnie. I tutaj też należy jej się medal: idzie jej super, mało co ją rozprasza, a specjalnie wcale się z naszym treningiem nie chowałam. Zabawa szarpakami dość ok, wciąż niechętnie puszcza coś, co już złapała, ale jest lepiej już.
Wreszcie - woda. Niewiele się zmieniło, mała pcha się do niej z własnej woli, ale wciąż nie pływa. Zachęcona patykiem weszła jednak aż do granicy gruntu i nie było z tym problemu.
Podsumowując więc, jest świetnie. Konieczna jest oczywiście nieustanna praca, ale ślicznie już, po tych niecałych dwóch miesiącach, widać rezultaty mojej pracy i superfajny charakter małej.

Edit: i to ważny.
Marudziłam na zostawanie i aport, tak? No więc zostawiłam dziś Fenke dwukrotnie, raz na kwadrans, drugi na ponad godzinę. Pierwszy raz nieco miauczała, za drugim nie słyszałam pisku prawie wcale. Co więcej, ani razu nie wylała wody, a do tej pory robiła to za każdym razem.
Poza tym ostatni kwadrans rzucałam jej zwinięte skarpetki i nie dość, że przynosiła, to zdarzyło jej się poszturchać mnie nimi w rękę, że mam się zainteresować i rzucić.
Ki czort? Nie da się tego, niestety, przypisać moim wybitnym metodom treningowym, bo za mało było na to czasu. Telepatia? Czyta tego bloga?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!