sobota, 14 marca 2020

Lunka...

Wczoraj, 13 marca 2020, pożegnałyśmy Lunę.
Przeżyła prawie 11 lat z Do, ze mną znała się od 7.
Kochana, mądra, cudownie spokojna, ale mająca swoja zdanie - do końca - suka.


Strasznie boli, że jej już z nami nie ma. Ale wierzę, że kiedyś się jeszcze spotkamy.

sobota, 7 marca 2020

Lunki walka o zdrowie

Dzisiaj naszą bohaterką jest Lunka.

Lunka w środę wieczorem zwymiotowała, ale nie posmutniała, szybko po sobie sprzątnęła i właściwie zapomniałyśmy o sprawie.
W czwartek rano nie chciała zejść po schodach na spacer. Nie zjadła też śniadania, znaczy wzięła parę gryzów, ale ponad pół miski zostało.
W czwartek po południu też nie chciała zejść ze schodów, znosiłam ją.
W czwartek wczesnym wieczorem była już w klinice Animal Center, bo to nasze ulubione miejsce weterynaryjne. (Dlaczego nie wcześniej? Bo po domu chodziła żwawo, wskakiwała na meble, nie wyglądało, jakby sprawa była nagląca). Wyniki badania krwi nie mówiły nic, w rozmazie dopatrzono się jakby babeszji. Decyzja: walimy imizol, bo nawet podany "niepotrzebnie" zaszkodzi mniej, niż ewentualna babeszjoza. Do tego kroplówka, przeciwbólowe, do domu.
W domu super, na spacer poszła, zjadła pół porcji kolacji i była oburzona, że nie ma więcej.

W piątek rano już znowu odmawiała chodzenia po schodach, po płaskim zresztą też, niosłam ją na rękach do samochodu.
W klinice zameldowałyśmy się o 9 rano.
USG wykazało płyn w otrzewnej, ale nie wiadomo, skąd - narządy generalnie ok. Sytuacja z gatunku WTF.
Przeciwbólowe, kroplówka kapiąca godzinami, książka, przemiła obsługa, proponująca kawę, herbatę, wodę i odgrzewająca w służbowej mikrofalówce mój obiad.
Ok. 15:00 cudowna Ava Sawaszkiewicz bardzo spokojnie, acz stanowczo poinformowała nas, że w tej sytuacji (znaczy: z psem jest źle i nie wiadomo, czemu) otwieramy i patrzymy, co w środku. (Znaczy, żeby nikt się nie oburzał - mogłyśmy odmówić. Ale jasne było i jasno nam powiedziała, że to jedyna opcja, która cokolwiek wyjaśni.)
Chwilę przed 17 Lunka, już radośnie naćpana, pojechała na salę operacyjną, a my do domu.
O 17:45 Do dostała telefon. Okazało się, że trzustka Lunki ma zmiany martwicze, śledziona jest w ogóle do niczego, a na nadnerczu wielki guz. I musiałyśmy zdecydować, co dalej. Możliwe czarne scenariusze obejmowały: niemożność usunięcia guza, niewybudzenie się po operacji (mówimy o psie kilkunastoletnim!), brak poprawy samopoczucia po operacji. Uznałyśmy jednak, że damy Lunie szansę powalczyć.
Przed 20:00 informacja, że operacja usunięcia śledziony, połowy trzustki i guza się udała, a Lunka się obudziła.
Przed 21:00 byłyśmy znowu w klinice.
Po 22:00 zabrałyśmy Lunę na rękach do domu. Alternatywą był szpital, ale uznałyśmy, że do szpitala zawsze możemy pojechać (mamy rzut beretem do MultiVetu na Gagarina), a jednak noc w domu, na własnym posłaniu to lepsze, niż noc w klatce w szpitalu.
O północy i o 2:00 zastrzyki podskórne, które dzielnie wykonywała Do.
W międzyczasie próby stworzenia posłania, które będzie wygodne, ale wodoodporne, bo Lunka bez żadnej żenady sikała ciurkiem pod siebie. Na szczęście nie pierwszy raz jej się to zdarza, miałyśmy więc nowiutkie prześcieradła gumowane i pieluszki. Powodzi nie było.

W sobotę rano Luna samodzielnie się napiła, zjadła też kilka chrupek. W nocy sama przewróciła się na drugi bok, rano siadała, a nawet wstała sama!
Od 11:00 Lunka z Do są znowu w klinice. Lunka dostała leki, leży też pod kroplówką, w planach jest druga, żeby  nawodnić i wzmocnić organizm. Zżarła mokrą karmę. Radośnie sika pod siebie.
Rokowonia wciąż ostrożne, ale jak na psa, z którym właściwie się pożegnałyśmy i któremu dawano szanse "pół na pół" na przeżycie wczorajszego dnia, nieźle sobie radzi...

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Seminarium tollingu ze Sverkerem Haraldssonem, 23-24.03.2018

Poprzedni post opisywał na gorąco nasz sukces, pora (po ponad tygodniu, bo tyle czasu zajęło mi znalezienie weny i sił) napisać, o co w ogóle z tym seminarium chodziło.
A chodziło głównie o to, że tollery są wyjątkowe :).

Kto to jest ten Sverker Haraldsson?

Wielki miłośnik tollerów i spec od nich, a także wieloletni działacz  i przewodniczący szwedzkiego toller klubu, zdobywca (z psem oczywiście) tytułu championa tollingu, sędzia tollerowych prób pracy i fajny facet.

O co chodzi z tymi tollerami?

Tollery to rasa, której pierwotnym zadaniem (tak pierwotnym, że kiedy się nim zaczęły zajmować, nie było jeszcze mowy o żadnej rasie, a o "małych, rudych rzecznych psach") było pomaganie w polowaniach nie tylko poprzez przynoszenie trafionego ptactwa, ale również - i tu leży ich wyjątkowość - poprzez wabienie wodnego ptactwa do brzegu. Jak to robiły? Bawiąc się na brzegu, co z powodów do tej pory dla mnie niezrozumiałych sprawia, że ptaki podpływają i tym samym podkładają się myśliwemu. Ważne też jest to, że polowania w tollerem nie były imprezami jakie znamy z obrazów czy współczesności (masa ludzi, masa psów, trup ściele się gęsto), ale kameralnymi imprezami na jednego człowieka i jego psa.
Co z tego wynika dla tollerów? To przede wszystkim, że tradycyjne testy pracy retrieverów czy konkursy dummy nie odwzorowują tego, do czego zostały stworzone - i pół biedy, że cześć aspektów takich prób jest dla nich bardzo trudna (np. praca w dużej grupie psów), ale cała bieda, że marnuje się ich wyjątkowy potencjał.
Dostrzegli to mądrzy Szwedzi i stworzyli tollingjaktprov, czyli próby tollingu właśnie.

Czyli co to jest, ten tolling?

Szeroko rozumiane, jako test, tolling składa się kilku zadań. Są to:

  1. Podejście do zasadzki, podczas którego człowiek z psem przy nodze skrada się za rozstawioną nad wodą siatkę. Liczy się tutaj skupienie, spokój, sensowna pozycja przy nodze.
  2. Tolling właściwy, czyli to specyficzne wabienie. Polega na tym, że schowany za siatką człowiek rzuca psu zabawki wzdłuż brzegu, a ten je przynosi. Są też momenty wyciszenia, kiedy pies ma leżeć i nie robić nic. Tutaj liczy się dynamika psa, jego zabawowość, wyraz, ale też umiejętność przejścia w stan spokoju i zrelaksowania, kiedy ma leżeć.
  3. Marking z wody, czyli aport. Zależnie od klasy (są 3, Beginners, Open i Elite) jest to marking pojedynczy lub wielokrotny. Tutaj bardzo liczy się "water passion", czyli miłość psa do wody, a także prędkość, oddawanie aportu, wyczekanie na komendę i cisza (chociaż Sverker mówi, że jako sędzia akceptuje, jeśli pies wyda dźwięk skacząc do wody).
  4. Free search, czyli szukanie aportów na wskazanym obszarze. Tutaj pies pracuje samodzielnie, przewodnik zna tylko ogólny obszar, gdzie należy szukać. I co ciekawe, szukanie często odbywa się we "wrednym" terenie: zarośniętym, podmokłym, bagnistym itp. z założeniem, że tollery mają sobie z nim radzić.
  5. Marking z lądu, czyli jak z wody, ale z lądu :). Ale tutaj znowu, nie ma lekko, aport nie jest wyrzucany na płaskie, suche pole, a raczej w teren wredny i paskudny.
Co ciekawe, zawody tollerów nie mają charakteru rywalizacji. Każdy pies otrzymuje ocenę, może to być 0 (nie zaliczone), 3 (jak nasza dobra), 2 (bardzo dobra) i 1 (doskonała), nie ma jednak rankingu ani podium, nie ma też punktów, jest za to karta z oceną opisową. Odpowiednia liczba ocen 1 pozwala na przechodzenie z klasy do klasy, a 3 oceny 1 w klasie Elite oraz (niestety) próba na prawdziwym polowaniu dają tytuł championa tollingu.

Na zawodach tolling odbywa się na "cold game", czyli martwym ptactwie (co w moich oczach jest wciąż obrzydliwe, ale dalece bardziej humanitarne niż próby pracy na zwierzynie strzelanej na miejscu) i przed każdym wyrzutem następuje wystrzał z broni hukowej. Na seminarium pracowałyśmy bez strzałów i na dummy, czyli półkilowym wałku w tkaniny (i z różnych względów nie będę pracować inaczej).

I co myśmy tam robiły?

No, jak to na seminarium, uczyłyśmy się. Pierwszy dzień opisałam poprzednio, poza wstępem teoretycznym, który porządkował wiedzę i pozwalał sobie wyobrazić przebieg tollerowych prób, a drugiego odbył się "funny tolling trial", czyli treningowe zawody. Bardzo ciekawie było patrzeć na różne rude w robocie, to której zostały stworzone!
No i mamy powód do dumy, bo wprawdzie trial skończyłyśmy z oceną 0 (Fenka nie robiła nigdy prawdziwego free searchu, nie zrobiła go i tym razem), ale za to dostałyśmy nagrodę za najlepszy tolling, która ogromnie cieszy - nie jako nagroda za ciężką pracę z Rudzielcem, ale właśnie jako wyraz uznania jej naturalnych predyspozycji i tego, że, no... jest cudowna.

Fenka z nagrodą za najlepszy tolling

Opis naszego przebiegu ogromnie mi się podoba. Sverker jest mistrzem w wyszukiwaniu pozytywów i docenianiu każdego psa, ale zarazem nie umyka mu żaden obszar do ćwiczeń i poprawy. Poza docenieniem tollingu, zauważył, że rudej brakuje wyciszenia, ale że rozumie, kiedy ma być nieruchoma i że jej zachowanie jest tylko kwestią mojego prowadzenia. Mnóstwo rzeczy było za to "na plus": szybkość, praca nosem, miłość do wody, zapamiętywanie, prędkość podnoszenia aportu oraz cisza w pracy (cisza w pracy, czujecie to? Fenka. Była. Cicho!).

Karta oceny naszego funny tolling trialu

I na koniec jeszcze raz chcę podziękować Gosi i Krzyśkowi Prażanowskim, którzy to seminarium zorganizowali i którzy niezłomnie zarażają innych swoją miłością i ciekawością tych małych, rudych, bardzo specyficznych piesków. Na następną przez Was robioną imprezę jadę w ciemno!