wtorek, 6 września 2011

dzień 38 - dogoterapia na co dzień

Znacie pewnie to uczucie, że wstaje się lewą nogą i wszystko jest do niczego? Miałam to dzisiaj.Żadnego powodu, nic się nie wydarzyło, ale dzień jakiś do niczego. W kiepskim humorze wyszłam z psem, porzuciłam psa w domu i poszłam załatwiać sprawy na mieście. W kiepskim humorze je załatwiłam, w kiepskim wróciłam do domu i ruszyłam na spacer.
I wiecie co? Prawie dwugodzinny spacer ze szczeniakiem już po pierwszych pięciu, może dziesięciu minutach poprawia humor, zmusza do zapomnienia o przykrych pierdołach, śrubuje nastrój i daje pozytywnego kopa. Jakoś zmienia podejście do wszystkiego. Fajne to.

A spacer bardzo udany. Wcale niedaleki, ale ciekawy (sprawdzałyśmy pobliski park). Zrobiłyśmy z milion powtórzeń przywołania, w różnych sytuacjach. Idzie naprawdę nieźle, a po przywołaniu Małą można jeszcze o coś poprosić, bo ślicznie się (na chwilę), skupia. No i sprawdza się teoria, że pies ucieka od tych, co go gonią, a leci za tymi, co uciekają. Prócz tego już pod sam koniec spaceru Fena ślicznie pobawiła się sunią ogara polskiego, więc mamy kolejny sukces, bo to był dużo on niej większy pies.
No i ciekawość się na szczeniaku zemściła, bo jeszcze w parku, korzystając z długiej linki, podlazła na brzeg stawu i - nie do końca wiem, jak - do niego wleciała. Miałam chwilę grozy, bo wpadła z impetem i na chwilkę poszła pod wodę, ale zanim zdążyłam porządnie się ruszyć, już wypłynęła, dowiosłowała do brzegu i wyskoczyła. Bałam się, że będzie uraz, ale po chwili już znowu leciała do wody. Dzielny tollerek.
Po kąpieli wyglądała tak:



Teraz zmęczona, zadowolona z siebie i pachnąca szlamem śpi na kanapie. I mi też jakoś lepiej na humorze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!