poniedziałek, 19 września 2011

dni 48 - 50 Łyna

Weekend w jednym z moich najulubieńszych miejsc na Ziemi.

Fenka wciąż cudownie dogaduje się z ludźmi. Lubi ich, ufa im, daje wiele ze sobą zrobić. A zarazem jest do mnie przywiązana w sposób, który nie przestaje mnie wzruszać, niechętnie zostaje beze mnie, odejdzie od każdego, jeśli ją zawołam.
Z innymi psami dogaduje się świetnie, coraz mniej się boi. Ma jedną wadę zachowania: jest ufna, aż za bardzo, bo obwarczana przez inną sukę dość ostro, wręcz agresywnie, po chwili proponowała jej zabawę. Ale uczy się, nauczyła się czytać negatywne sygnały (nawet jeśli zaraz spróbuje znowu), ślicznie CSuje. I cudownie zachęca do zabawy każdego psa, ładnie też stopniuje intensywność zaczepek.
Koni się boi. Nie panicznie, ale nie podchodzi, jest nieufna, szczeka. To próbowałam zniwelować, kręcąc się z małą koło padoków i nagradzając spokój - ale nie jest moim celem nauczenie jej, że do konia warto podchodzić, chodziło tylko o spokój i ciszę.
Coraz więcej umie. Wykonuje coraz więcej komend, wraca na wołanie właściwie bez pudła (fakt - nie zawsze daje się odwołać od dzikiej zabawy, ale nie wymagam tego jeszcze). Mądre zwierzątko.
Kocha wodę. Właziła w każdą kałużę, wpakowała się do koryta z wodą, pchała się do wiader. Do jeziora weszła tylko do granicy utraty gruntu i myślałam, że na tym się skończy - ale nie doceniłam tego, jak mała jest do mnie przywiązana. Kiedy odpłynęłam, skoczyła z pomostu, a potem, co ciekawe, powiosłowała (lekko spłoszona) prosto do brzegu. Po czym położyła się na moje koszulce. Ot, taka wzruszająca historia.

Stanowczo trzeba częściej wyrywać się z Warszawy, bo tam korzysta i pies, i jego pani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!