środa, 3 sierpnia 2011

dzień 4 - słowo o kryzysach

To, co tutaj teraz napiszę, może jest głupie, ale sądzę, że ważne.
Pies to tylko pies. Miewa gorsze dni. Fenka dzisiaj, podpuściwszy mnie do szalonego entuzjazmu porannym siknięciem na podkład, postanowiła uwolnić wewnętrznego potwora. Gryzła już całkiem delikatnie, a teraz poorała mi ręce i ucho aż miło, i moje piski, które dotąd ślicznie ją pacyfikowały, tylko nakręcały do kolejnych gryzów. Rozumiała nieźle słowo "nie", a dzisiaj bobruje po całym domu i wyciąga wszystko, czego ruszać nie wolno, moje komentarze mając w poważaniu. Przylatywała na każdą zachętę, a teraz coś ogłuchła. Smaczki smakowały, a teraz nimi pluje. Je poza tym normalnie, pije, biega, sypia, więc chora nie jest - ale dzień ewidentnie gorszy, nie wiem czemu, bo żadnej krzywdy nie doznała. Zakładam, że to normalne.
Szczególnie, że i ja miewałam lepsze dni, tak to już jest, że nawet jak się wstanie prawą nogą, to potem można niechcący kopnąć się we framugę, albo praca zestresuje, albo ciśnienie lub cukier spadną - i człowiek robi się do niczego.
Wydaje mi się, że nie ma lepszej metody na takie momenty, na takie dni, niż przeczekać. Nie jest winą psa, że zdurniał chwilowo, ale człowiek jest od myślenia i to on ma wiedzieć, że w tej sytuacji męczenie szkoleniem skończy się tylko zniechęceniem i obopólna frustracją.
Dlatego dzisiaj, na razie przynajmniej, idziemy na lajcik. Będzie masa pochwał za każdy duperelek bez żadnych wymagań. Nie będę psa zaczepiać, nie będę wołać, najwyżej zrobię popisową radość, jak sama przylezie. Będą przytulanki, a jak mala ugryzie, to po prostu sobie pójdę. Będzie "włączanie" klikera, bo to się nie może nie udać, pies dostaje żarcie za frajer, a przewodnik nie ma wysiłku. Nie będę wyciągać zabawek, żeby nerwowymi reakcjami nie zniechęcić małej do zabaw. I spokojnie, powolutku poczekam, aż poprawi się nam obu. Bo jak nie za godzinę, nie za dwie, to już jutro na pewno będzie ok, więc byle tylko nie pozwolić, żeby chwilowe pogorszenie spraw cokolwiek nam zepsuło. O.
Bo rację ma panie Zofia Mrzewińska, kiedy pisze, że jednym z najlepszych narzędzi wychowawczych jest kubek herbaty albo i koniaczek, nad którym spokojnie robimy szkoleniowy rachunek sumienia, uspokajamy nerwy i ruszamy bawić się dalej.

3 komentarze:

  1. Mądre. Bardzo. Wytrwałości życzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, to normalne. Psiak się przyzwyczaja do otoczenia, zaczyna z niego wychodzić odkrywca i sprawdza na co sobie może pozwolić.

    Jeżeli chodzi o szkolenie, to pamiętaj, że szkolenie powinno dla psa zawsze nagrodą. Przyznam, że sam przez długi czas uczyłem psa na zasadzie "idziemy do szkoły a potem możesz się bawić", zamiast "choć się pobawimy w grę którą nazwiemy 'siadanie'".

    Jeżeli potraktujesz szkolenie jako "praca", "szkoła", "obowiązek", to naturalnie będziesz traktowała to jak pracę pod srogim szefem, jeżeli jednak uznasz to za "zabawę" itp. to odbierzesz to jak wyjście na kawę z najlepszą koleżanką.

    A jak ma się gorszy dzień, to chce się pójść na kawę. Pokaż psiakowi, że najlepszym lekarstwem na zły dzień, jest spędzanie czasu z Tobą.

    Zofia to mądra kobieta. Frustracja jest złym doradcą. Wiem to zbyt dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz, Mateuszu, rację.
    Działa tutaj pułapka "ja chcę!". Mam na myśli, że CHCEMY mieć wychowanego psa, więc CHCEMY, żeby uczenie go przynosiło efekty. Normalne, że brak wyników nas frustruje, zawsze tak jest (kiedy zupełnie rekreacyjnie gramy ze znajomymi w piłkę, wiemy, że to dla frajdy i wynik się nie liczy, a mimo to jak strasznie potrafimy się złościć, kiedy nam coś nie pójdzie - prawda?).
    Życie z psem, zdaje mi się, uczy bardzo panowania nad sobą, kontrolowania swoich emocji i nastrojów, "oczyszczania" swojego myślenia.

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz!