Mała nieco doprowadzała mnie do szału nadmiarem energii, więc zrozpaczona sięgnęłam po konga. (Dla niewiedzacych: to takie dydeczko z lanej gumy, w dziwnym kształcie, z dziurą w środku, do której można napchać smakołyków. Ja mam nieoryginalny, tylko tańszy zamiennik, ale działa tak samo: oto on.) Konga wypchałam chrupkami ze śniadania i jogurtem i oddałam potworowi.
Pies szaleje, ja mam spokój. Dziękuję, wynalazco konga!
Dla chcących wiedzieć więcej, o kongu bardzo fajnie napisał Mateusz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz!