wtorek, 2 sierpnia 2011

Pierwsze dwa dni w nowym domu

W tym temacie możnaby napisać epistołę całą, bo po dwóch pełnych dniach wiem już nieporównywanie więcej, znam ją wreszcie jakoś, już pewne rzeczy się zmieniły... Dlatego spróbuję możliwie krótko i możliwie szczegółowo. I od jutra piszę plus minus codziennie.

Najpierw zachwyty. Fenka ma super charakter. Jest ciekawska, sprytna, niczego się nie boi. Kombinuje fajnie, jest żywa i wesoła.
Widać to choćby w podejściu do gości - była dzisiaj moja mama, na którą pies zareagował bardzo entuzjastycznie, kiedy tylko się obudził (tak, przyjście gościa nie podrywa małej na nogi: otworzyła oko, zobaczyła, że ktoś jest i powoli zaczęła wstawać). Dodam, że mama momentami nieuważnie się z nią bawiła, ale Fenka nie sprawiała wrażenia przejętej. Wręcz przeciwnie. Była też sąsiadka i działo się podobnie: najpierw zero zainteresowania, potem kurtuazyjne podejście do drzwi. Na pierwszy ruch sąsiadki sucz się wycofała, ale zaraz wróciła i dała się wygłaskać.

Po drugie, edukacja.
Może to brzmi pozornie niemądrze, ale staram się uczyć sunię (pozytywnie rzecz jasna) jak najwięcej już teraz, bo nie zaszkodzi jej na pewno, a pomóc może. Dlatego od początku nagradzam patrzenie na mnie (twarz lub oczy koniecznie), kiedy wołam po imieniu. Ćwiczymy też "chodź tu" przy każdej okazji, uciekam suni po domu. Zabawki i pożeraną zdobycz zabieram z hasłem "daj" i wymieniam na smaka. Dzisiaj, czyli drugiego dnia, weszło "siad" i "leżeć" (które zastępuje nam "waruj") - ale oczywiście w wersji super-light, na razie nazywam czynność, a nie jej wymagam. Próbuję "przynieś", ale idzie kiepsko, bo mała na razie jest średnio zainteresowana zabawkami, woli ręce (czego oduczam). No i "na miejsce" powtarzane jest przy wabieniu do klatki.

Po trzecie, chrakterek.
Poza tym, co już pisałam o zabawkach i zachwytach, panienka zaczyna objawiać cechy osobnicze. Zaobserwowałam więc, że uwielbia metalowe przedmioty (krzyżyk, aparat - dlatego nie da się jej robić zdjęć, jak nie śpi, klamka w samochodzie i od balkonu etc.) i ludzkie włosy (niestety - do oduczenia). Fajnie skupia się na mnie, jest też okropnym przytulakiem, chociaż nie śpi ze mną całe noce. Zaczyna próbować oddziaływać na mnie piskiem, co dzielnie ignoruję.
Fantastyczna odwaga Fenki (tutaj powinnam podziękować hodowczyni za socjalizację) objawia się na każdym kroku. Burza z piorunami nie zrobiła wrażenia, petardy, często coś dzisiaj odpalane, też nie. Do łazienki sunia nie ma wstępu beze mnie, ale parę razy weszła, kiedy wyrzucałam papierowe ręczniki po sprzątaniu - i odgłos spuszczanej wody zdziwił, ale nie wystraszył.
Ulubione zabawki to zabawki proste i tanie - tulejki od papierowych ręczników, same ręczniki, plastikowe butelki. Niestety, również podkłady higieniczne, ech...

I wreszcie problemy, z sukcesami i bez.
Miałyśmy problem z jedzeniem z ceramicznej miseczki: większa, pełna wody, była od początku ok (chociaż dzisiaj okazało się, że można do niej włożyć łapkę i tak zabawnie chlapać - duma z pomysłowości suńki walczyła we mnie z rozpaczą na widok rosnącej i roznoszonej na łapkach po domu kałuży), tak mała, na jedzenie, spotkała się z nieufnością na granicy zupełnego odrzucenia. Na szczęście wystarczyły dwa karmienia i zachęcanie (wkładanie ręki do miski, bo, jak pisałam, ręce uwielbia, dosmaczenie jedzenia jogurtem), żeby strach przełamać.
Mamy też problem z komendą "nie", bo ciekawość jednak silniejsza. Pracuję nad odkryciem, co sucz najbardziej lubi i będę na to przekierowywać uwagę.
Z tym wiąże się problem z brakiem drzwi w moim mieszkaniu (no, może to nie brak zupełny, ale niejakie niedobory), który wydatnie utrudniał ograniczenie psu dostępu do miejsc, gdzie łazić nie powinien. To na szczęście rozwiązałam klatką, którą sprytnie ustawiam tak, że blokuje przejścia, a umożliwia psicy patrzenie na mnie na przykład przy pracy (bo ciągłe sikanie i gryzienie kabli załatwiło jej eksmisję z gabinetu).
I tutaj ostatni problem, największy: higiena. Niestety, jak wyżej wspomniałam, Fenka uważa, że podkłady służą do tarmoszenia, przynoszenia mi dumnie i wyżerania z nich waty. Myślę, że przy odpowiednim treningu, przenoszącym zachowania z podkładów na ludzi, wychowałabym sobie psa-mordercę ;-). Dlatego od jutra wzmacniam załatwianie się na kafelkach, a nie tylko na podkładach, bo myślę, że na to drugie czekałabym latami. Irytujące, przyznam, ale po chwili złości uznałam, że to nie koniec świata (choć niewygoda lekka i straszak na gości, obawiam się ;-).
Poza tym mała nieco próbuje wymuszać swoje piskiem i wyciem. Co ciekawe, jest spokojna, kiedy wychodzę z domu, ale kiedy jestem, tylko robię coś innego - włącza syrenę. Uparcie ignoruję. Poza tym jest jedno ogólne rozwiązanie na 90% problemów. Otóż zmęczony pies to spokój z psem. Dlatego jak się budzi dostaje jeść (albo nie, zależy od pory), zabawa, "nauka", zabawa, tulanki, zabawa, pilnowanie sikania (zakończone porażką ) i pies znowu pada spać. Inaczej łazi i marudzi. Ale stosunek spania do zabawy wciąż około 2:1 i to w dzień, noce przesypia jak zabita (obok łóżka albo w nim, bo jest przytulakiem).

Tyle z dwóch dni... a i tak pewnie sporo pominęłam. Już daje się zaobserwować masę rzeczy, już powolutku budują się wnioski, rytuały i pomysły. A przed nami jeszcze tyle czasu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!