poniedziałek, 22 sierpnia 2011

dni 14-22 - Morze

Wyjechałyśmy i wróciłyśmy.
Opowiadać możnaby latami, ale dla wprowadzenia jakiegoś porządku, powiem, że najogólniej zaobserwowałam podręcznikowo wręcz wszystko, co piszą mądre książki. Oraz, z drugiej strony, suczysko znowu pozaskakiwało mnie jak wściekłe.

Z mądrych książek wiem, że komendy są tym mniej efektywne, im więcej wokół rozpraszaczy. A nawet i bez pomocy książek dowiedzieć się można, że mały szczeniak ma mnóstwo energii i będzie ją pożytkować na różne sposoby, nie zawsze do opanowania. Tak oto Fenka stała się złodziejem bułek w torebkach, butów, ręczników i czasopism. Cóż zrobić, skoro ludzie wtedy tak fajnie za nią ganiali... Sama zresztą popełniałam czasem ten błąd, bojąc się, że mała połknie coś groźnego.
Z drugiej strony, sprawdzają się pozytywne metody. Pies ignorowany zazwyczaj porzuca swoje zajęcie. Pies nagradzany powtarza nagrodzoną czynność. Bardzo to proste i użyteczne.
Prócz tego suczysko okazało się wybitnym kopaczem:
I generalnie, ma coś jakby ADHD, czyli zapewne jest szczeniakiem, bo wszystko było doskonałą zabawką, ale tylko przez parę minut. Tak więc gryzłyśmy wuwuzelę:
Kwiatki:
Patyki (które potrafią się odgryźć i pomiatać szczeniakiem):
Oraz ludzi:
Co do ludzi, wzruszyła mnie jej ufność i to, że przez ten tydzień właściwie każdemu wpakowała się na kolana i tam spała, bo, jak się okazuje, na zimnej ziemi spać się panience nie podoba. I jestem zachwycona, bo widziała ludzi obu płci, w różnych strojach, różne rzeczy robiących (w tym krzyczących, biegających, jadących na rowerze, chodzących nocą z latarkami czy puszczających bańki i lampiony) i w rożnych, hm, stanach, i wszystko było ok.
Plaża była ok, ale, niestety, morze już mniej. Owszem, łapki zamoczyła, ale nic więcej.

Tutaj zaskoczenie w stosunku do książek, bo nie zaobserwowałam wejścia w okres lękowy. Mała nowe rzeczy akceptuje może czasem z niepewnością, ale zawsze spokojnie. Z socjalizacji zaliczyłyśmy jeszcze ognisko, zwijanie namiotów, pompę z lejącą się wodą, deszcz, wiatr, masę hałasów, jeżdżące samochody, wodę w miednicy, błoto, wnętrze przyczepy, pakowanie i mnóstwo drobiazgów, których pewnie nie pamiętam, ale wierzę, że ogromnie zaprocentują.
Najniesamowitsza była w namiocie, który przyjęła bez mrugnięcia okiem z rudymi rzęsami. Co lepsze, ostatniej nocy, kiedy wiało tak, że wyrywało szpilki trzymające tropik i niemal kładło namiot na ziemi, to ja się budziłam co chwilę. Mała spała i wichurę miała w nosie. Poza tym przeniosła pod namiot zwyczaje z domu i nie budziła mnie wcześnie.

Bez rozpraszaczy psiak jest cudowny, skupia się wspaniale. Ćwiczyłyśmy dawne komendy, dodałyśmy "beczkę" (turlanie). Przychodzenie mamy opanowane w 90% mimo rozproszeń (no, chyba, że pies coś ukradł i z tym ucieka), siadanie podobnie. W ogóle zachwyciło mnie, że mała trzyma się raczej przy mnie, nie ucieka, nie gubi się.
Dalej z zaskoczeń, niesamowicie jest poznawać psa coraz lepiej. To był dopiero trzeci tydzień naszej znajomości, więc nowych obserwacji jest mnóstwo. Zaczynam wychwytywać zmiany jej nastroju, widzę, kiedy znudzi się jej jakaś zabawa, kiedy marudzi z nudów, a kiedy coś jest nie tak; a ona zdaje się obserwować mnie. Zauważam zabawne zwyczaje, na przykład chęć pakowania się na kolana i ogólne uparte wchodzenie "gdzieś wyżej" (na fotel, na stołek, na cegłę chociażby), zasypianie z czymś w pyszczku czy zakopywanie na później kradzionych bułek.

Feniasta doskonale rozumie, że jazda samochodem to czas na sen i wtedy się nie biega. 8 godzin powrotu do Warszawy zniosła jak poważny, dorosły pies, zbójowała tylko przez moment pod koniec.

Podsumowując, cóż, szczęście. Fajnie mieć psa i jeszcze lepiej mieć tego psa. Mimo wszystkich, drobnych przecież, wad.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!