środa, 31 sierpnia 2011

dzień 32 - pierwszy porządny spacer

Hahaha! Nareszcie!
Już wczoraj połaziłyśmy troszkę, ale dzisiejszy spacer spokojnie można nazwać pierwszym prawdziwym. I ojej, ile wrażeń...

Zaczęło się podręcznikowo, od stania jak kolek na trawniku i mentalnego głównie, komendą troszkę, zachęcania psa, żeby dokonał tego, czego na spacerze wpierw dokonać powinien. Zajęło to z kwadrans i już myślałam o powrocie do domu na tarczy, ale udało się.

I ruszyłyśmy na spacer właściwy. Mała była bardzo zainteresowana wszystkim, ale też chwilami niepewna. Nie dziwi mnie to, bo świat zaserwował jej dużo wrażeń, a i ja nie oszczędzałam, zabierając od razu do dużej ulicy.
Ludzie niepokoją mniej, chociaż podchodzi się do nich półpełzająco. Inne psy są nieco straszniejsze, ale to strach opanowywany powoli, zresztą wkrótce czeka nas intensywna socjalizacja z psami. Dźwięki, szczególnie bardziej intensywne, powodują niepewność, ale też nie jest to ewidentny strach. Poza tym Fenka to dalej ta sama, ciekawska Fenka, którą masa rzeczy interesuje. I zachwyciło mnie, że doskonale wie, do kogo się zwrócić w momencie wystraszu.
Poza tym nie zapomina komend mimo sporych rozproszeń, nie ciągnie na smyczy... No, dobrze jest. Dodatkowo, budzi zachwyt ludności i może to nieco męczące, że wciąż ktoś na nią cmoka i woła, ale fajnie, że mała ma szansę ekspresowo poznać wszystkie możliwe typy ludzi (dziś były to głównie staruszki, staruszkowie oraz pięciomiesięczne dziecko na rękach mamy).

Ogólnie, bardzo pozytywnie. Dzisiaj czeka nas jeszcze wyprawa na Powiśle, podczas której będę musiała jakoś zmyślnie dawkować bodźce, ale jestem pełna wiary.

wtorek, 30 sierpnia 2011

dzień 31 też - nowości!

Zaczyna się!
Byłyśmy u wetki, kupiłyśmy Artroflex, dostałyśmy ostatnie szczepienie (to pierwsze bardziej ja, to drugie bardziej Fenka) i od dzisiaj zaczęłyśmy już prawdziwe spacery! Z tej okazji uprałam wykładziny, umyłam (po raz setny chyba ostatnio) podłogi, wywaliłam podkłady i liczę na najlepsze.

Cieszę się jak głupia, kwarantanna jednak męczy.

dzień 31 - kong

Mała nieco doprowadzała mnie do szału nadmiarem energii, więc zrozpaczona sięgnęłam po konga. (Dla niewiedzacych: to takie dydeczko z lanej gumy, w dziwnym kształcie, z dziurą w środku, do której można napchać smakołyków. Ja mam nieoryginalny, tylko tańszy zamiennik, ale działa tak samo: oto on.) Konga wypchałam chrupkami ze śniadania i jogurtem i oddałam potworowi.
Pies szaleje, ja mam spokój. Dziękuję, wynalazco konga!

Dla chcących wiedzieć więcej, o kongu bardzo fajnie napisał Mateusz.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

dzień 30 - ostatni

Wystraszeni?
Chodzi o ostatni dzień kwarantanny tylko. Jutro Myszę szczepimy, odrobaczamy i jedziemy w świat... może nie od razu, ale na pewno stopniowo. Czekałam na to już od dość dawna i straszliwie się cieszę.
Dzisiaj spokojnie, dużo ćwiczeń na niegryzienie ludzi i zajmowanie się zabawkami, trochę klatki. Wciąż poznajemy nowe smaki i dźwięki. W kuchni już podsycha biały serek, który posłuży za nowe smaczki. I jutro, jutro, jutro będzie duży dzień...

niedziela, 28 sierpnia 2011

dzień 28 i 29 - pies imprezowy

Tak, wypadł jeden dzień, ale cóż, nie zawsze jest tak, że się pisze.

Wczoraj, w sobotę, trochę była u mnie impreza. Nie jakaś ogromna, ale byli ludzie, było dość głośno, była muzyka i teoretycznie pies mógł to znieść lepiej lub gorzej. Teoretyczny pies, bo jednak Fenka to Fenka. Zachowywała się cudnie z socjalizacyjnego punktu widzenia, z każdym się chciała bawić, nieufna była tylko na początku, no, cudo. Gorzej było z posłuszeństwem, bo jednak podgryzanie i kradzieże wciąż są według psa niezwykle atrakcyjne, ale cóż, to szczeniak... Zresztą pracujemy. 
Najlepsze jest, że raz poszła spać do klatki (czym wywołała mój dziki zachwyt), a raz zrobiła to:


Książka leży przypadkiem, ale chyba idealnie oddaje moje i nie tylko moje odczucia.

Dzisiaj za to bardzo leniwy dzień, a psisko bardzo grzeczne (przynajmniej kiedy byłyśmy we dwie). Coraz lepiej idzie jej wykonywanie komend, sesje z klikerem staram się robić dość często, choć króciutkie. Fajnie mi bydlę rośnie.

czwartek, 25 sierpnia 2011

dzien 26 - kombinacje

Forrest Gump mówił, że życie idioty to nie bułka z masłem. Brak mi jego doświadczenia, ale wiem na pewno, że zasmakowałam innego, niełatwego życia: ze szczeniakiem na kwarantannie.
Maluch nie wie, co to kwarantanna, nie rozumie, że od wtorku będzie poznawał świat i zdąży się wymęczyć. Nie dociera do niego, że na czterdziestu metrach ciężko przewodnikowi wymyślić ciekawe i męczące ćwiczenia. Wie tylko, że (skądinąd Bogu dzięki) jest zdrowy, silny, pełen energii i wściekle bystry). I go nosi.
Moim natomiast zadaniem jest dostarczyć psiakowi rozrywki, edukacji, wysiłku intelektualnego i przy okazji samej nie zwariować. I to właśnie nie jest bułka z masłem.
Z tego to powodu Fenka dostała dzisiaj gryzak, kostkę z suszonej skóry. Zachwyt był ogromny i trwał zaskakującą godzinę, nie, jak zazwyczaj, trzy do pięciu minut. Poza tym mamy wielkie sukcesy klatkowe, mała sama do niech wchodzi, a zamknięta zachowuje się coraz grzeczniej.
Dodatkowo wystartowałyśmy z pracą węchową. Na razie sprowadziła się ona do szukania gryzaka pod kocem, ale idzie nam super. Jak na retrievera przystało, sunia załapała zasady zabawy błyskawicznie i radzi sobie świetnie.

I tutaj miałam zakończyć notkę, ale okazało się, że Animalia.pl po raz kolejny przeszło same siebie i przemiły pan kurier dostarczył mi dzisiaj klikery. Od zamówienia minęły 24 godziny, plus minus. Zachwycam się. Zachwycam się też samym faktem, że mam kliker. Dzisiaj przygotowałam furę smaczków (kurczak, ser, pełen serwis) i od jutra zaczynamy pełne szaleństwo szkoleniowe.

A w komplecie do klikerów kupiłam małej gryzak w kształcie jeża, który ponoć smakuje bekonem, wygląda jak mydło, śmierdzi dziwnie i przebił wszystkie zabawki, jakie kiedykolwiek dostała. Poza jeżem świata nie ma. Kolacji nie będzie. Polecam.

Edit: Kolejna ważna lekcja od cioci Agnieszki: jak się ma szczeniaka, to po domu trzeba chodzić ostrożnie. W przeciwnym razie można wleźć w kałużę, poślizgnąć się i BARDZO nieprzyjemnie łomotnąć o ziemię. A potem trzeba jeszcze zachowywać się spokojnie mimo bólu (nic mi nie jest, ale się obiłam), bo Szczeniak-Zastawiający-Pułapki wystraszył się dziwnej sytuacji i jest biedny.

środa, 24 sierpnia 2011

dzień 25

Wielkich wydarzeń brak, więc i notka będzie krótka.

Dzisiaj stwierdziłam, że dalej nie da się tak żyć i zakupiłam... kliker. Właściwie dwa. Oba takie same, o takie (i w tym sklepie, który po raz kolejny bezczelnie zareklamuję, wciąż nic z tego nie mając). Miałam już taki jeden i bardzo sobie chwalę, fakt, wzięli go diabli po pewnym czasie, ale i podobał mi się i kształt, i poręczność, i sprężynka na rękę i, co najważniejsze, dźwięk. W Kakadu kupiłam kliker klasyczny, z blaszką, i okazało się, że nie mogę na nim pracować, bo od koszmarnie ostrego dźwięku bolą mnie uszy (Fena zniosła bez mrugnięcia okiem, ale jej nie poruszyła i dzisiejsza burza).
Poza tym pracujemy dalej, chociaż bez klikania czuję się upośledzona. Poza zestawem siad-leżeć-chodź-patrz na mnie, pracujemy nad kręceniem beczek, równowagą na poduszce, powoli ćwiczymy "stój" i przede wszystkim odniosłam mały sukces, bo wyłapałam zaczepianie łapką i udało mi się je wzmocnić. Innymi słowy, ćwiczymy przybijanie piątki - głupie to, ale zawsze coś. I mamy coraz ładniejsze reakcje na "nie".
No i mamy wciąż koszmarny problem z gryzieniem, więc odczulanie na ręce (szczególnie w ruchu) i srogie kary za łapanie zębami chodzą non stop (sroga kara = wstaję, wychodzę, ignoruję psa). A ja wyglądam jakbym miała kota, nie psa.
Po ostatnie, co do kota - Potwór nauczył się wchodzić na oparcie kanapy. Teraz nie mogę zostawić jej przy otwartym oknie nawet na minutę, ale fakt faktem, wygląda to pociesznie.

wtorek, 23 sierpnia 2011

dzień 24 - klatka i żebry

Jak wspominałam, posiadanie szczeniaka to nie bułka z masłem.
Fenka ma wściekłe pokłady energii i próbuje każdego chyba sposobu, żeby je wykorzystać.

Dzisiaj wzięłam na tapetę jedną ważną kwestię, druga wyszła niechcący. Otóż mała przyzwyczaiła się nad morzem do ciągłej obecności ludzi  i teraz prezentuje pełną gamę wyrazów niezadowolenia, kiedy tylko zostaje sama. A że tak być nie może, zaczęłam Projekt Klatka. Chwilowo wygląda tak, że w klatce jest picie, w klatce dostaje miskę z jedzeniem oraz kupiłam masło orzechowe, którym (po przetestowaniu, czy nie szkodzi na brzuszek) smaruję jeżową piłkę i z tym gadżetem zamykam małą w klatce. Idzie powoli, bo i krótkie są sesje zamknięcia, ale mam nadzieję, że będzie coraz lepiej.

Co wyszło przypadkiem, to sprawa żebrania przy jedzeniu - żeby tam żebrania, ordynarnego złodziejstwa! Dzisiaj nie mogłam w spokoju zjeść kanapki, bo pies z każdej strony szturmował stół i próbował mi ją wyrwać. Przyznaję, było niefajnie. Zanim jednak dostałam szału, wystawiłam psa do sypialni, pomyślałam chwilę i wykonałam coś takiego: w jedną rękę nabrałam psiej karmy, po czym usiadłam na kanapie. Oczywiście zaraz zmaterializował się pies i zaatakował kanapki, ale wtedy usłyszał "nie" i "siad". Usiadła, więc podstawiłam jej pod nos rękę z karmą (której nie ruszyła), a druga ręką (i paszczą) zaczęłam jeść kanapkę. Za każdym razem, kiedy pies wstawał i próbował mi ją wyjeść, słyszała "nie", kiedy siadała z powrotem lub się kładła, była chwalona i dostawała swoją karmę pod nos. Koniec końców drugie pół kanapki zjadłam z pełnym spokoju, z psem najpierw wpatrzonym, potem zniecierpliwionym siedzeniem, wreszcie znudzonym.
Przyznam, że nie jestem pewna, czy to, co zrobiłam, było idealne z punktu widzenia teorii szkolenia. Mi jednak ogromnie podobał się efekt oraz sądzę, że sucz dostała wyraźny przekaz "ludzkie jedzenie nie jest dla psa, jak pani je, pies nie przeszkadza, ale głodować nie będziesz". Zobaczymy, jak się to sprawdzi przy kolejnych powtórzeniach.

edit: Do tego doszło gryzienie, problem stary, ale bezwzględnie koniecznie należy się z nim rozprawić. Walczę z nim metodą "jak gryziesz, to ja wychodzę", ale idzie powoli i ciężko.

dzień 23 - dom, słonecznik i melon

Aklimatyzujemy się w domu po wyjeździe i idzie różnie.
Z jednej strony, Fenka odsypiała (podobnie jak ja) do późnych godzin porannych. Z drugiej, przyzwyczaiła się do wakacyjnych szaleństw i muszę się nagimnastykować, żeby jakoś ją wyhasać. Wprowadziłam więc ćwiczenia na poduszce od kanapy (która jest w formie prostopadłościanu i na tyle miękka, że trzeba się starać, żeby utrzymać równowagę przy zmianach pozycji) i poprawiam aport, który przez wyjazd nieco się zepsuł (bo małej wygodniej z zabawką uciekać, niż ją przynieść).
Poza tym odkryłam, że niesamowicie mi psisko urosło. Kanapa, która kiedyś była niedostępna, teraz stała się osiągalna jednym susem. Schodzenie też wychodzi sprawnie i, co najważniejsze, delikatnie, więc przestałam się bać o stawy.
Nie napisałam o tym poprzednio, napiszę teraz: poza rośnięciem, zmieniają się jej też proporcje. Zaczyna wyglądać jak dorosły pies. Poza tym rośnie jej dorosłe futro, a pyszczek ciemnieje coraz bardziej. I niesamowite jest tempo tych zmian, mam wrażenie, że następują z dnia na dzień.
Czystość się nam pogorszyła. Albo może to kwestia gorącego dnia, bo skuteczność wyniosła z 60%.

Prócz tego, odwiedziła nas ann. Tutaj ciekawa sprawa, bo Fenka jednak okazała na jej widok (podobnie jak na mamę, która odwiedziła nas rano) trochę niepewności. Ale po chwili była już miłość.
Miłość, dodam, nieco nieznośna, bo po psiemu ciekawska ("wsadzę nos WSZĘDZIE i wezmę w zęby WSZYTKO") i po fenkowemu uparta. Znowu pomogło ignorowanie, ale i znowu zaobserwowałam niedoskonałość komend w rozproszeniu.
W ramach eksperymentów, dałam suczy kawałek melona. Smakował bardzo, tak bardzo, że kiedy spadł nam cały talerz (były na nim plastry z nie wiem, połowy melona?), psisko pożywiło się nim radośnie. Bałam się upiornych konsekwencji, ale nic złego się nie stało. Cóż, nad morzem jadła śliwki, nektarynki, mirabelki i jabłka, więc czemu nie melon?
Drugim odkryciem dnia dzisiejszego był słonecznik. Pestki nie zachwyciły, ale ach, wyjedzony z pestek kwiat to jest to! Można go dziamgać, mamlać i urywać mu listki, a potem drobniutkie kawałki rozwłóczyć po całym domu! Sama w sumie chciałam, a przynajmniej pies się zajął. I aport słonecznika całkiem ładnie szedł.

Jeszcze około tygodnia do ostatniego szczepienia, nawet ciut dłużej. Myślę nad planem zabaw i ćwiczeń takich, żeby Potworzyca nie rozniosła domu i nie padła z nudów. Szkoda, że kliker nam się popsuł, ale kupimy nowy. Sądzę, że popracuję nad łapkami, bo mała zachowuje się jak kotowiewiórka i operuje nimi wielce zgrabnie. No i aport, aport, co to za retriever bez aportu?

A, właśnie, przyszedł do nas dziś rodowód. Mam psa rasowego jak diabli!

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

dni 14-22 - Morze

Wyjechałyśmy i wróciłyśmy.
Opowiadać możnaby latami, ale dla wprowadzenia jakiegoś porządku, powiem, że najogólniej zaobserwowałam podręcznikowo wręcz wszystko, co piszą mądre książki. Oraz, z drugiej strony, suczysko znowu pozaskakiwało mnie jak wściekłe.

Z mądrych książek wiem, że komendy są tym mniej efektywne, im więcej wokół rozpraszaczy. A nawet i bez pomocy książek dowiedzieć się można, że mały szczeniak ma mnóstwo energii i będzie ją pożytkować na różne sposoby, nie zawsze do opanowania. Tak oto Fenka stała się złodziejem bułek w torebkach, butów, ręczników i czasopism. Cóż zrobić, skoro ludzie wtedy tak fajnie za nią ganiali... Sama zresztą popełniałam czasem ten błąd, bojąc się, że mała połknie coś groźnego.
Z drugiej strony, sprawdzają się pozytywne metody. Pies ignorowany zazwyczaj porzuca swoje zajęcie. Pies nagradzany powtarza nagrodzoną czynność. Bardzo to proste i użyteczne.
Prócz tego suczysko okazało się wybitnym kopaczem:
I generalnie, ma coś jakby ADHD, czyli zapewne jest szczeniakiem, bo wszystko było doskonałą zabawką, ale tylko przez parę minut. Tak więc gryzłyśmy wuwuzelę:
Kwiatki:
Patyki (które potrafią się odgryźć i pomiatać szczeniakiem):
Oraz ludzi:
Co do ludzi, wzruszyła mnie jej ufność i to, że przez ten tydzień właściwie każdemu wpakowała się na kolana i tam spała, bo, jak się okazuje, na zimnej ziemi spać się panience nie podoba. I jestem zachwycona, bo widziała ludzi obu płci, w różnych strojach, różne rzeczy robiących (w tym krzyczących, biegających, jadących na rowerze, chodzących nocą z latarkami czy puszczających bańki i lampiony) i w rożnych, hm, stanach, i wszystko było ok.
Plaża była ok, ale, niestety, morze już mniej. Owszem, łapki zamoczyła, ale nic więcej.

Tutaj zaskoczenie w stosunku do książek, bo nie zaobserwowałam wejścia w okres lękowy. Mała nowe rzeczy akceptuje może czasem z niepewnością, ale zawsze spokojnie. Z socjalizacji zaliczyłyśmy jeszcze ognisko, zwijanie namiotów, pompę z lejącą się wodą, deszcz, wiatr, masę hałasów, jeżdżące samochody, wodę w miednicy, błoto, wnętrze przyczepy, pakowanie i mnóstwo drobiazgów, których pewnie nie pamiętam, ale wierzę, że ogromnie zaprocentują.
Najniesamowitsza była w namiocie, który przyjęła bez mrugnięcia okiem z rudymi rzęsami. Co lepsze, ostatniej nocy, kiedy wiało tak, że wyrywało szpilki trzymające tropik i niemal kładło namiot na ziemi, to ja się budziłam co chwilę. Mała spała i wichurę miała w nosie. Poza tym przeniosła pod namiot zwyczaje z domu i nie budziła mnie wcześnie.

Bez rozpraszaczy psiak jest cudowny, skupia się wspaniale. Ćwiczyłyśmy dawne komendy, dodałyśmy "beczkę" (turlanie). Przychodzenie mamy opanowane w 90% mimo rozproszeń (no, chyba, że pies coś ukradł i z tym ucieka), siadanie podobnie. W ogóle zachwyciło mnie, że mała trzyma się raczej przy mnie, nie ucieka, nie gubi się.
Dalej z zaskoczeń, niesamowicie jest poznawać psa coraz lepiej. To był dopiero trzeci tydzień naszej znajomości, więc nowych obserwacji jest mnóstwo. Zaczynam wychwytywać zmiany jej nastroju, widzę, kiedy znudzi się jej jakaś zabawa, kiedy marudzi z nudów, a kiedy coś jest nie tak; a ona zdaje się obserwować mnie. Zauważam zabawne zwyczaje, na przykład chęć pakowania się na kolana i ogólne uparte wchodzenie "gdzieś wyżej" (na fotel, na stołek, na cegłę chociażby), zasypianie z czymś w pyszczku czy zakopywanie na później kradzionych bułek.

Feniasta doskonale rozumie, że jazda samochodem to czas na sen i wtedy się nie biega. 8 godzin powrotu do Warszawy zniosła jak poważny, dorosły pies, zbójowała tylko przez moment pod koniec.

Podsumowując, cóż, szczęście. Fajnie mieć psa i jeszcze lepiej mieć tego psa. Mimo wszystkich, drobnych przecież, wad.

piątek, 12 sierpnia 2011

dzień 13 - wyjazd

Jedziemy nad morze. Będzie działka, plaża, woda, ludzie i masa zabawy. Za to nie będzie postów przez czas jakiś.

Fenka zachwyciła mnie dzisiaj, aportując mi do kuchni opakowanie od aparatu. Sama z siebie. Poza tym ma fantastyczną równowagę, znakomicie balansuje na moim udzie, kiedy przeszkadza mi w pisaniu, a przed chwilą (niestety, nie zdążyłam zrobić zdjęcia) mistrzowsko stała na spakowanym śpiworze. To kolejna, poza ruchliwymi przednimi łapkami, cecha, którą na pewno wykorzystamy do sztuczek.

A póki co, wakacje.

dzień 12

Publikacja posta się opóźniła, ale jest wczorajszy:

Nie mogę uwierzyć, że minęły dopiero niecałe dwa tygodnie z Fenką. Wiem, brzmi to oklepanie, ale serio, wszystko zmienia się tak szybko, uczymy się tak wielu rzeczy...

Mała cały czas się zmienia. Niemal z dnia na dzień wydłużają się jej łapki, zmienia pyszczek... Za tym idzie coraz większa energia i zmiany w charakterze, malutkie, ale zauważalne. Zrobiła się jeszcze pewniejsza siebie, pozwala sobie na więcej, trzeba bardziej uważać, na co się jej pozwala, bo próbuje wszystkiego. Trudniej ją zmęczyć - wydłużam sesje zabawy i nauki. Ma też momenty zupełnego szaleństwa, kiedy po prostu pozwalam jej latać po domu, ewentualnie przekierowując jej uwagę z kabli na gryzak i z zasłon na sznurek. Tak, dziś odkryła, że doskakuje do zasłon.

Uczę się konsekwencji, przestawiam myślenie pod psa (rezygnuję z prób wytłumaczenia jej wszystkiego, staram się działać w prostym, dostosowanym do psa systemie nagroda-bark nagrody). Cały czas kombinuję, czego jeszcze ją nauczyć, jak nauczyć, jak poprawić nasze wspólne życie. Bardzo to fascynujące.
Mamy wypracowane śliczne przychodzenie i znakomity siad, przetestowany w warunkach sporego podniecenia suni. Uczymy się "zostaw" (nie podejmowania pokarmu z ziemi, tylko w zamian patrzenia na mnie), "leżeć" i "przynieś" (tak konstruuję zestaw komend, żeby nie miał niewygodnych liter. "Przynieś" to "aport", "leżeć" to "waruj"). Ciężko pracuję nad gryzieniem, bo gryzie za mocno.

Fajnie nam.

środa, 10 sierpnia 2011

dzień 11 - garść złotych rad

Jeśli twój szczeniak wstaje o 9, ciesz się, że tak późno i kładź się spać na tyle wcześnie, żeby do tego czasu się wyspać. W przeciwnym wypadku będziesz zły/zła cały dzień i po co?
Szczeniaki gryzą. Trzeba nauczyć szczeniaka nie gryźć rąk lub robić to delikatnie, ale to długi proces.
Szczeniaki wariują, biegają jak szalone, głuchną na wszystko. Trzeba przeczekać.
Żelazna konsekwencja kluczem do wszystkiego, szczególnie sukcesu w wychowywaniu szczeniaka.

Z pozytywów: sik na podkłady opanowany w 80%. "Siad" w 90%. Uczymy się "leżeć" i "zostaw". Dzisiaj pierwszy raz wskoczyła na kanapę z podłogi. Jest wciąż śliczna. Uwielbiam ją.
I muszę się jeszcze mnóstwo nauczyć. Podoba mi się to.

wtorek, 9 sierpnia 2011

dzień 10 - duma i szczepienie

Dzisiaj miałyśmy dzień pełen wrażeń, bo pojechałyśmy z małą do weterynarz. Panie weterynarz urzęduje w Falenicy, więc po drodze wpadłyśmy do moich rodziców, którzy mają dom z ogrodem i psa.
Skutek wycieczki jest wieloraki: Wetka Feniastą wymiziała, zaszczepiła, wymiziała, obcięła pazurki, wymiziała, obejrzała z każdej strony, wymiziała, uspokoiła mnie i moje wątpliwości ("bo ona się drapie, bo ona ma tutaj takie dziwne [a było to żeberko], bo czy ona nie ma uszu za brudnych") oraz wymiziała. Mała po tym ładunku bodźców padła tak, że mocno spóźnioną kolację jadła na leżąco i teraz śpi znowu (zresztą u wetki też była półprzytomna).



A ja spuchłam z dumy i powoli spuszczam powietrze, chwaląc się na lewo i prawo. Bo mała jest cudowna. Wspaniale zniosła obróżkę, smycz toleruje, podróż samochodem to betka. Jest też cudownie odważna, zaakceptowała mojego tatę, mamę również, ogródek zwiedzała najdzielniej na świecie. Super zachowywała się przy psie rodziców, najpierw wysyłając podręcznikowe wręcz sygnały uspokajające, kiedy tamten niepewnie podchodził do nowego zjawiska, a potem przeuroczo i wielce zadziornie pacając go łapami i nawet nieco podgryzając. Ale to, można powiedzieć, są dary od Boga, więc czemu duma?
Bo oprócz tego okazało się, że nawet wielkie rozpraszacze nie przeszkadzają wykonywać poleceń. Mala na początku trzymała się blisko mnie, co samo w sobie jest super. Ale najważniejsze, że okazało się, że przylatuje galopem na każde moje "chodź" i siada na każde "siad". I że aportuje szyszki, co z jednej strony jest skutkiem naturalnych skłonności, ale głównie jest wyuczone.
I tutaj można oczywiście powiedzieć, że to też naturalne, że mam szczęście, bo dostałam bystrego psa itd itp. Ja jednak mówię: bystry pies to jedno (a i on nie do końca spadł z nieba, w końcu kto wybrał rasę?), ale przywiązanie i przede wszystkim reagowanie na komendy to także, a może przede wszystkim skutek regularnej pracy i właściwie nieustannego budowania zaufania i więzi. Więc planuję być dumna, bo pierwszy test z bycia przewodnikiem zdałam na medal.

Tutaj suńka w galopie po przywołaniu:

kolejny dzień - po przerwie i o petsittowaniu

Trochę mnie nie było, bo trafiła się praca z koniecznością bycia w rozjazdach i bez możliwości zabrania psa. Spieszę donieść, że obie przeżyłyśmy całkiem dobrze i teraz długo nic nas nie rozdzieli.

Ale z okazji wyjazdu przyszła nowa refleksja, dotyczący tematu, zdaje mi się, trudnego - wakacje a pies. Zostawianie psa. Pisał o tym Mateusz, pisano na onecie. Ja chciałam trochę z innej strony.

Otóż całkowicie bezcenną rzeczą jest instytucja petsittera, czyli osoby z wiedzą o psach, która podczas naszej nieobecności zaopiekuje się psiakiem w naszym domu. Ja miałam więcej szczęścia niż czegokolwiek innego, bo znalazłam wśród znajomych kogoś, kto wiedzę ma ogromną, chęć do pracy z psem też i przy okazji zajmował się suczą za darmo, w ramach koleżeńskiej przysługi.
Zyski były ogromne. Ja spokojnie mogłam pracować, a pies nie zmienił miejsca pobytu, był karmiony, a dodatkowo ktoś dbał o jego dobre samopoczucie i "edukację". Pod moją nieobecność mała bawiła się w zbudowanej specjalnie dla niej na balkonie "piaskownicy", poznała piłki tenisowe, "ogryzki" z kukurydzy... Dodatkowo zapoznała się z nowym człowiekiem, dowiedziała się, że moja nieobecność nie jest dramatem, bo wracam. Nie wspomnę o tym, że ma już całkiem nieźle opanowane, do czego służy podkład.

Trochę chwalę się psem. A trochę radzę wszystkim posiadaczom futrzaków - rozejrzyjcie się wokół siebie, wśród znajomych pewnie znajdzie się ktoś, kto psy lubi, zna się na nich i chętnie zaopiekuje się Waszym. To na pewno lepsze rozwiązanie niż psi hotel - o innych opcjach nawet nie wspominając.

PS. Dzięki, Magda!

środa, 3 sierpnia 2011

dzień 4 - słowo o kryzysach

To, co tutaj teraz napiszę, może jest głupie, ale sądzę, że ważne.
Pies to tylko pies. Miewa gorsze dni. Fenka dzisiaj, podpuściwszy mnie do szalonego entuzjazmu porannym siknięciem na podkład, postanowiła uwolnić wewnętrznego potwora. Gryzła już całkiem delikatnie, a teraz poorała mi ręce i ucho aż miło, i moje piski, które dotąd ślicznie ją pacyfikowały, tylko nakręcały do kolejnych gryzów. Rozumiała nieźle słowo "nie", a dzisiaj bobruje po całym domu i wyciąga wszystko, czego ruszać nie wolno, moje komentarze mając w poważaniu. Przylatywała na każdą zachętę, a teraz coś ogłuchła. Smaczki smakowały, a teraz nimi pluje. Je poza tym normalnie, pije, biega, sypia, więc chora nie jest - ale dzień ewidentnie gorszy, nie wiem czemu, bo żadnej krzywdy nie doznała. Zakładam, że to normalne.
Szczególnie, że i ja miewałam lepsze dni, tak to już jest, że nawet jak się wstanie prawą nogą, to potem można niechcący kopnąć się we framugę, albo praca zestresuje, albo ciśnienie lub cukier spadną - i człowiek robi się do niczego.
Wydaje mi się, że nie ma lepszej metody na takie momenty, na takie dni, niż przeczekać. Nie jest winą psa, że zdurniał chwilowo, ale człowiek jest od myślenia i to on ma wiedzieć, że w tej sytuacji męczenie szkoleniem skończy się tylko zniechęceniem i obopólna frustracją.
Dlatego dzisiaj, na razie przynajmniej, idziemy na lajcik. Będzie masa pochwał za każdy duperelek bez żadnych wymagań. Nie będę psa zaczepiać, nie będę wołać, najwyżej zrobię popisową radość, jak sama przylezie. Będą przytulanki, a jak mala ugryzie, to po prostu sobie pójdę. Będzie "włączanie" klikera, bo to się nie może nie udać, pies dostaje żarcie za frajer, a przewodnik nie ma wysiłku. Nie będę wyciągać zabawek, żeby nerwowymi reakcjami nie zniechęcić małej do zabaw. I spokojnie, powolutku poczekam, aż poprawi się nam obu. Bo jak nie za godzinę, nie za dwie, to już jutro na pewno będzie ok, więc byle tylko nie pozwolić, żeby chwilowe pogorszenie spraw cokolwiek nam zepsuło. O.
Bo rację ma panie Zofia Mrzewińska, kiedy pisze, że jednym z najlepszych narzędzi wychowawczych jest kubek herbaty albo i koniaczek, nad którym spokojnie robimy szkoleniowy rachunek sumienia, uspokajamy nerwy i ruszamy bawić się dalej.

wtorek, 2 sierpnia 2011

dzień 3

Dzisiaj wybitnie pozytywny dzień.

Po pierwsze, udało mi się wreszcie znaleźć zabawkę tak interesującą, że ślicznie poszły nam ćwiczenia z aportu. Myślę, że jakby to nagrać, byłaby to modelowa lekcja. Suńka zachwycona biegała za zabawką, łapała, tarmosiła chwilkę i dumna przynosiła zdobycz do mnie. Jestem zachwycona nami obiema.

Poza tym nieco zaniedbałam budowanie dobrych skojarzeń z klatką. Nie, żeby powstały jakieś złe, klatka wciąż jest ok, ale za mało lubiana. Pracujemy więc nad tym i dzisiaj obiad był podany do klatki. W ramach akcentu humorystycznego, Fenka w pewnym momencie przykryła miskę kocykiem, po czym zdziwiła się wielce i nawarczała na ów kocyk, że jej jedzenie chowa. Uśmiałam się setnie.

Uśmiałam się również w głos, kiedy próbowała zmusić do zabawy kosz na brudy (taki ikeowski, z miękkiego tworzywa), przypadła na przednie łapki, skoczyła na niego, po czym uciekła galopem, po paru krokach wywalając się i robiąc pięknego fikołka przez łebek.

Wreszcie, mała przejawia cudowny zwyczaj spania w dziwnych miejscach. Jak rozumiem, chodzi o to, żeby było twardo i na podwyższeniu. Mam więc zdjęcie suńki na starym regale:


oraz na półeczce pod stolikiem:


Z wniosków: muszę uważać, co mówię i na fali entuzjazmu nie "marnować" komend. Zapominam momentami, że ona jeszcze nie rozumie poleceń i że można na razie wydawać je dopiero, kiedy albo coś właśnie zrobiła, albo na pewno zaraz zrobi.

Edit: zapomniałam się pochwalić, Fenka asystowała mi dziś przy sprzątaniu. Odkurzacz nie zachwyca, ale dał się oswoić, z czego jestem dumna i blada.

Pierwsze dwa dni w nowym domu

W tym temacie możnaby napisać epistołę całą, bo po dwóch pełnych dniach wiem już nieporównywanie więcej, znam ją wreszcie jakoś, już pewne rzeczy się zmieniły... Dlatego spróbuję możliwie krótko i możliwie szczegółowo. I od jutra piszę plus minus codziennie.

Najpierw zachwyty. Fenka ma super charakter. Jest ciekawska, sprytna, niczego się nie boi. Kombinuje fajnie, jest żywa i wesoła.
Widać to choćby w podejściu do gości - była dzisiaj moja mama, na którą pies zareagował bardzo entuzjastycznie, kiedy tylko się obudził (tak, przyjście gościa nie podrywa małej na nogi: otworzyła oko, zobaczyła, że ktoś jest i powoli zaczęła wstawać). Dodam, że mama momentami nieuważnie się z nią bawiła, ale Fenka nie sprawiała wrażenia przejętej. Wręcz przeciwnie. Była też sąsiadka i działo się podobnie: najpierw zero zainteresowania, potem kurtuazyjne podejście do drzwi. Na pierwszy ruch sąsiadki sucz się wycofała, ale zaraz wróciła i dała się wygłaskać.

Po drugie, edukacja.
Może to brzmi pozornie niemądrze, ale staram się uczyć sunię (pozytywnie rzecz jasna) jak najwięcej już teraz, bo nie zaszkodzi jej na pewno, a pomóc może. Dlatego od początku nagradzam patrzenie na mnie (twarz lub oczy koniecznie), kiedy wołam po imieniu. Ćwiczymy też "chodź tu" przy każdej okazji, uciekam suni po domu. Zabawki i pożeraną zdobycz zabieram z hasłem "daj" i wymieniam na smaka. Dzisiaj, czyli drugiego dnia, weszło "siad" i "leżeć" (które zastępuje nam "waruj") - ale oczywiście w wersji super-light, na razie nazywam czynność, a nie jej wymagam. Próbuję "przynieś", ale idzie kiepsko, bo mała na razie jest średnio zainteresowana zabawkami, woli ręce (czego oduczam). No i "na miejsce" powtarzane jest przy wabieniu do klatki.

Po trzecie, chrakterek.
Poza tym, co już pisałam o zabawkach i zachwytach, panienka zaczyna objawiać cechy osobnicze. Zaobserwowałam więc, że uwielbia metalowe przedmioty (krzyżyk, aparat - dlatego nie da się jej robić zdjęć, jak nie śpi, klamka w samochodzie i od balkonu etc.) i ludzkie włosy (niestety - do oduczenia). Fajnie skupia się na mnie, jest też okropnym przytulakiem, chociaż nie śpi ze mną całe noce. Zaczyna próbować oddziaływać na mnie piskiem, co dzielnie ignoruję.
Fantastyczna odwaga Fenki (tutaj powinnam podziękować hodowczyni za socjalizację) objawia się na każdym kroku. Burza z piorunami nie zrobiła wrażenia, petardy, często coś dzisiaj odpalane, też nie. Do łazienki sunia nie ma wstępu beze mnie, ale parę razy weszła, kiedy wyrzucałam papierowe ręczniki po sprzątaniu - i odgłos spuszczanej wody zdziwił, ale nie wystraszył.
Ulubione zabawki to zabawki proste i tanie - tulejki od papierowych ręczników, same ręczniki, plastikowe butelki. Niestety, również podkłady higieniczne, ech...

I wreszcie problemy, z sukcesami i bez.
Miałyśmy problem z jedzeniem z ceramicznej miseczki: większa, pełna wody, była od początku ok (chociaż dzisiaj okazało się, że można do niej włożyć łapkę i tak zabawnie chlapać - duma z pomysłowości suńki walczyła we mnie z rozpaczą na widok rosnącej i roznoszonej na łapkach po domu kałuży), tak mała, na jedzenie, spotkała się z nieufnością na granicy zupełnego odrzucenia. Na szczęście wystarczyły dwa karmienia i zachęcanie (wkładanie ręki do miski, bo, jak pisałam, ręce uwielbia, dosmaczenie jedzenia jogurtem), żeby strach przełamać.
Mamy też problem z komendą "nie", bo ciekawość jednak silniejsza. Pracuję nad odkryciem, co sucz najbardziej lubi i będę na to przekierowywać uwagę.
Z tym wiąże się problem z brakiem drzwi w moim mieszkaniu (no, może to nie brak zupełny, ale niejakie niedobory), który wydatnie utrudniał ograniczenie psu dostępu do miejsc, gdzie łazić nie powinien. To na szczęście rozwiązałam klatką, którą sprytnie ustawiam tak, że blokuje przejścia, a umożliwia psicy patrzenie na mnie na przykład przy pracy (bo ciągłe sikanie i gryzienie kabli załatwiło jej eksmisję z gabinetu).
I tutaj ostatni problem, największy: higiena. Niestety, jak wyżej wspomniałam, Fenka uważa, że podkłady służą do tarmoszenia, przynoszenia mi dumnie i wyżerania z nich waty. Myślę, że przy odpowiednim treningu, przenoszącym zachowania z podkładów na ludzi, wychowałabym sobie psa-mordercę ;-). Dlatego od jutra wzmacniam załatwianie się na kafelkach, a nie tylko na podkładach, bo myślę, że na to drugie czekałabym latami. Irytujące, przyznam, ale po chwili złości uznałam, że to nie koniec świata (choć niewygoda lekka i straszak na gości, obawiam się ;-).
Poza tym mała nieco próbuje wymuszać swoje piskiem i wyciem. Co ciekawe, jest spokojna, kiedy wychodzę z domu, ale kiedy jestem, tylko robię coś innego - włącza syrenę. Uparcie ignoruję. Poza tym jest jedno ogólne rozwiązanie na 90% problemów. Otóż zmęczony pies to spokój z psem. Dlatego jak się budzi dostaje jeść (albo nie, zależy od pory), zabawa, "nauka", zabawa, tulanki, zabawa, pilnowanie sikania (zakończone porażką ) i pies znowu pada spać. Inaczej łazi i marudzi. Ale stosunek spania do zabawy wciąż około 2:1 i to w dzień, noce przesypia jak zabita (obok łóżka albo w nim, bo jest przytulakiem).

Tyle z dwóch dni... a i tak pewnie sporo pominęłam. Już daje się zaobserwować masę rzeczy, już powolutku budują się wnioski, rytuały i pomysły. A przed nami jeszcze tyle czasu...

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Podróż

Pochwaliłam się, ze Sucz jest, teraz pora ponadrabiać zaległości w opowiadaniu, bo faktem jest, że jeśli nie zrobię tego szybko, to w natłoku informacji pozapominam.

Na początek, podróż. Tutaj mało jest do opowiadania, przynajmniej od strony psiej. Napiszę więc krótko:

Oczekiwania: zestresowany, spanikowany wręcz szczeniak. Bez kontroli nad fizjologią. Wyjący non stop. Próbujący uciekać przy każdej możliwej okazji.

Fakty: mała zachowywała się wzorowo albo lepiej. Na początku porozrabiała, zaczepiała, próbowała wspiąć się na tylną półkę. Trwało to może z pół godziny, pewnie mniej, potem zasnęła. I spała jak kamień. Na postojach doskonale wiedziała, po co chodzi się na trawę, nie próbowała uciekać, potem znowu spała albo bawiła się w podgryzanki. Dzielnie piła wodę z podróżnej miski. W końcu zasnęła tak, że wyniesiona na trawnik na przedostatnim postoju padła na nim na pyszczek, a ostatni postój przespała, rozwalona na pleckach.
Fakt, na początku podróży zdarzył się mały wypadek (ze stresu albo z choroby lokomocyjnej), ale do licha, każdemu życzę takiej podróży ze szczeniakiem.

Krzak Turlak ma Psa

Właściwie mam sukę. Nazywa się Fenka w domu, mówi się do niej Mysza, Żaba, Brzydula, Dziabąg albo Ej, w papierach jest Cleą z Dejzyna dvora, jak było mówione wcześniej.

Suczydło przyjechało do nowego domu w sobotę 30 lipca w nocy, w wieku dokładnie 8 tygodni. Wygląda o tak o:

Jestem bardzo, bardzo szczęśliwą majitelką.