piątek, 30 marca 2012

dzień 243 - obi

W czwartek za to pojechałyśmy na zajęcia z posłuszeństwa.
Fenka nieco mnie wkurzyła, bo miała dzień focha na oddawanie piłek. Dostałyśmy polecenie: więcej się szarpać.
Poza tym ćwiczyliśmy skupienie, dostawianie psa do nogi i chodzenie przy nodze. Niby nic wielkiego, ale już widać, że będzie tęga praca, szczególnie ćwiczenia nad ruchem tylko tyłka, bo Fenka kręci się jak wariatka, wstaje, łazi i w ogóle ma masę pomysłów. Za to przy nodze jest super.
No i była chwila relaksu z przyzwyczajaniem psa do spokojnego zostawania na uwięzi. Poszło dużo lepiej, niż kiedyś. Wyrabia mi się dziewucha!

dzień 242 - intensywnie

Mam w domu remont, wymieniane są okna. Od środy, czyli właśnie 242 dnia. Z tego powodu zaraz po pracy zabrałam Fenkę i pojechałyśmy do Powsina, bo w domu nie było na nas miejsca.
Wyszło tak, że poza domem spędziłyśmy ponad osiem godzin. Najpierw piękny spacer po powsińskich polach, które uwielbiam i na których czuję się naprawdę super, szczególnie, że pogoda rozpieszczała. Potem przez las na Kabaty i na drugą część spaceru, po Gocławiu tym razem. Tam Anka pokazała mi super park ze stawem pośrodku i po raz drugi (pierwszy miał miejsce w parku Arkadia we wtorek i był bardzo lajtowy) Fenka pływała. Z nią jest tak, że do wody wchodzi sama bardzo chętnie, ale w pływaniu czuje się mocno niepewnie, młóci łapkami wodę jak wściekła i minę ma nietęgą - ale wchodzi potem znowu i znowu. Na razie rzucam jej więc patyki delikatnie, tak, żeby samego pływania był dosłownie metr czy dwa. Ale myślę, że będzie coraz lepiej i pewniej.
Po Gocławiu już miałyśmy wracać do domu, ale okazało się, że remont trwa w najlepsze, więc zrejterowałyśmy do pobliskiego parku i tam głównie ćwiczyłyśmy relaks, bo obie byłyśmy mocno zmęczone. Po powrocie zaś padłyśmy spać.

Ale powiem, że spodobało mi się to i myślę, że to nie ostatni tak intensywny dzień. Poza tym krokomierz mówi, że "ledwie" 13,6 km, więc daleko nam jeszcze do wyczynów dogtrekkingowych.

sobota, 24 marca 2012

statystyka, vol. 3

Nikogo to nie interesuje pewnie, ale ja się jaram możliwością oglądania statystyk. I odkryłam na przykład, że do tej pory było sporo wejść z iPhone'a, a teraz jest sporo z Samsunga. Cóż, witam nowego mobilnego czytelnika/czytelników, a użytkowników Apple'a zapraszam do powrotu =).

piątek, 23 marca 2012

dzień 235 - WKD

Zapomniałam się pochwalić. W środę (stąd "cofnięty" tytuł posta) Fenka po raz pierwszy jechała WuKaDką, i to na dość konkretnej trasie, bo 40 minut w jedną stronę. I jestem zadowolona. Na dworcu było bardzo ok (za wyjątkiem kretyńsko podnieconej reakcji na walizkę na kółkach, ale nad tym pracujemy) i w kolejce świetnie. Młoda wyraźnie uznała, że to to samo, co autobus, bo reagowała właściwie identycznie. W drodze powrotnej za to padła spać i wstała tylko na chwilkę, żeby bardzo niezgrabnie (z zaspania chyba) wtarabanić się na siedzenie. I tutaj przyznaję się, że uległam, ponieważ wagon był prawie pusty, a siedzenie plastikowe, które przy wysiadaniu wytarłam do stanu poprzedniego albo i lepszego.
Cieszę się, bo skoro wiosna, to może fajnie byłoby częściej pojeździć pod Warszawę, a spokojne znoszenie jazdy kolejką bardzo nam to ułatwi.

czwartek, 22 marca 2012

dzień 236 - nowy trening

Byłyśmy z Fenką dzisiaj na nowym treningu. Myślę poważnie o obedience, nawet niekoniecznie sportowo, bardziej wychowawczo, więc dzisiaj zrobiłyśmy "przymiarkę" do tematu. Zajęcia wyglądały tak, że pod okiem DogCampusowej Joanny pracowałyśmy nad fenkowym wyciszaniem się na przemian ze skupianiem uwagi, ale z akcentem na to pierwsze, ponieważ Fenek ma z tym pewne problemy - już na treningach agility nakręca się nieco za bardzo i zamiast odpoczywać w przerwach między biegami, miota się i burkuje. Ten sam problem pojawia się na spacerach...
Okazuje się, że praca nad czymś tak prostym pozornie, jak wyciszenie psa i wyłączenie go z trybu pracy jest dość męcząca. W drodze powrotnej Fenka spała w autobusie jak zabita. Ja również dość się zmęczyłam, ale głową, ponieważ coraz mocniej, właściwie ostatecznie, przekonuję się, że moje podejście do wychowania psa było dość niespójne i nieco oderwane od rzeczywistości, i trzeba je od nowa poskładać, teraz już nieco sensowniej i realistyczniej. A to wymaga masy myślenia, które męczy.

Tak czy tak, mamy potężną pracę domową z "wyłączania" psa i uczenia go samokontroli. I sądzę, że dość na pewno czekają nas regularne treningi obi. Co będzie zabawne, bo w połączeniu z agility i szkoleniem dogo będziemy ćwiczyć 5 godzin w tygodniu i pewnie 4 dni. Intensywnie, ale fajnie bardzo.

niedziela, 18 marca 2012

dzień 232 - obrazek prawie codzienny

Będzie wielce blogaskowo, ale uważam, że to zbyt zabawne, żeby się nie podzielić.

Wstaję. Wychodzę z psem. Potem pora się oporządzić, więc idę do łazienki, zazwyczaj zostawiając piżamę w łóżku. Mija chwila i słyszę tupot bardzo zadowolonych z siebie łapek. Przez uchylone drzwi łazienki widzę Fenkę, jak zasuwa przez przedpokój z pyszczkiem radośnie wypchanym a to moją koszulką, a to spodniami, a to - w lepsze dni - jednym i drugim.
I jakoś dzień od razu robi się weselszy.

sobota, 17 marca 2012

dzień 231 - przełom

No i stało się - dzisiaj po raz pierwszy Fenka na treningu agility pracowała za piłeczkę!
Były drobne próby wyłamania, była drobna dezorientacja, ale generalnie pół roku pracy przyniosło skutek i wreszcie zrobiłyśmy wielki krok w stronę prawidłowej pracy. Jestem z nas dumna.

W ogóle trening był cudny, bo wiosna w pełni - aż momentami chciało się powiedzieć, że słońce grzało ciut za bardzo, ale wybrzydzanie byłoby chyba grzechem =). I po treningu poszłyśmy na przyzwoicie długi spacer (krokomierza oczywiście dowcipnie zapomniałam, ale trasa podobna jak tydzień temu). Jest straszliwie dobrze.

dzień 230-231, noc właściwie - klatka znowu

Tej nocy dokonałam okrutnego eksperymentu na żywym psie. Wynikł on z tego, że Fenka, jak wspomniałam, cieczkuje, a to oznacza, że wpuszczanie jej do łóżka staje się wielce niehigieniczne. A że wychowałam ją tak, że do łóżka wchodzi, kiedy chce, a tylko wychodzi na komendę (patrząc wstecz widzę, że może trzeba było odwrotnie - że wchodzi tylko na zaproszenie), to nie widziałam opcji, żeby uniemożliwić jej do niego dostęp inaczej, niż tylko przez nocne zamknięcie w klatce. Z humanitarnego punktu widzenia pomysł był ok, bo klatka jest spora i wygodna i pies może i umie w niej spać, ale miałam wątpliwości, jak Fenka zniesie tak nagłą zmianę zasad - szczególnie, że sprawia wrażenie, jakby zwyczajnie lubiła spać ze mną.
Okazało się, że pies jest fajny i mądry. Owszem, na początku pojojczyła trochę, ale były to ciche piski, a nie upiorny koncert rozpaczy (który wiem, że potrafi urządzić), potem po prostu poszła spać i spała grzecznie do rana. Rano zaś był szał radości i atak przytulania, ale nie wyglądała na straumowaną. No i przy okazji ważne odkrycie - fenkowy pęcherz trzyma spokojnie przez osiem, a nawet ponad osiem godzin, więc wygląda na to, że sporadyczne kałuże, które powstają w nocy, to tylko fanaberia, a nie konieczność. Myślę, że klatka pomoże to wyeliminować ostatecznie.

Z innej beczki, nie chcę zapeszać, ale chyba pół roku pracy się opłaciło, bo wczoraj na spacerze Fenka WSZYSTKIE rzucone jej piłki odnosiła prosto pod moje nogi (no ok, z tolerancją może 1-2 metrów), BEZ UCIEKANIA i bez rundek honorowych. Mam nadzieję, że dzisiaj uda się to powtórzyć na placu treningowym.

czwartek, 15 marca 2012

Ogłoszenie

Ludu!
Fundacja Przyjaciel, która jest fajna, i szkoła DogCampus, która jest superfajna, wraz z Dog Chow Agility Club organizują Treningowe Zawody Agility. O samym wydarzeniu można poczytać tutaj (facebook) albo tutaj (strona DogCampus). Impreza ma charakter zabawowo-charytatywny, w Powsinie jest pięknie, dlatego uważam, że to fajny pomysł, żeby się tam przejść. Można nawet się zgłosić i to już w ogóle będzie szał =).

dzień 229 - więcej kształtowania i znowu zakupy

Żeby mi zwierzak nie zdurniał, pracujemy sporo kształtowaniem. Idzie coraz lepiej, bo Fenka się rozklikała, dobrze zna i rozumie ten dźwięk; poza tym jest bystra i dużo kombinuje. Chwilowo uczymy się na przemian "umierania" (czyli wywalenia się na boko-plecy z przednimi łapami sztywno do góry, wyszło przypadkiem nieco, a wygląda tak pociesznie, że zostało) i wchodzenia czterema łapami do pudełka. I zabawa z tego przednia, ale przeraża mnie coś, o czym wspominałam paru osobom, ale nie pisałam tu. Otóż Fenka jest potwornie niecierpliwa. Doskonale rozumie, co znaczy hasło "praca" i ślicznie kombinuje (jak pisałam), ale ciężko znosi zwiększanie wymagań (jakby mówiła "hej, za to był klik, chcę klika znowu, natychmiast, po raz setny!") i straszliwie się frustruje, kiedy dłuższą chwilę nie ma kliknięcia. Gdyby była dzieckiem, powiedziałabym, że jest "zdolna, ale leniwa". Biorę na to poprawkę, oczywiście, i zdaje mi się, że coraz lepiej łapię, jak poprawnie kształtować zachowania. A co mnie przeraża? To, że młoda zachowuje się kropka w kropkę jak jej właścicielka!

Prócz tego dzisiaj zrobiłam zakupy. Ku własnemu zaskoczeniu, w Karusku - który wydawało mi się, że pogorszył się asortymentowo i cenowo. Jednak po zakrojonym na bardzo szeroką skalę śledztwie wybór padł właśnie na karuskową saszetkę na smakołyki, a skoro już tak byłam, dokupiłam etui na woreczki na kupy (wychodząc z założenia, że to bzdurny gadżet, ale po pierwsze tani, po drugie, już mi się zdarzyło woreczków zapomnieć, po trzecie, idzie lato i drastycznie spadnie liczba kieszeni przy ciuchach) i cążki do pazurów, takie same, jak próbowałam kupić kiedyś, a nie doszły (przy nich odkryłam, że Karusek jednak bardzo drogi nie jest, bo cena ledwo o złotówkę wyższa niż w tamtym sklepie i o prawie 20 niższa, niż w Kakadu).
Zakup główny, czyli saszetka, wygląda fajnie i solidnie. Mam szczerą nadzieję, że przy cenie dwukrotnie wyższej niż poprzednie saszetki (obie firmy Trixie, której od tej pory będę unikać, ponieważ foch na tandetę), pożyje nieco dłużej.

środa, 14 marca 2012

dzień 228 - recenzje, odcinek 1

Chwaliłam się kiedyś zakupami, obiecywałam, że podzielę się obserwacjami. Obietnicy dotrzymuję.
Zaczniemy od focha. Saszetka na smakołyki, o taka, okazała się być całkowitym niewypałem i spruła się paskudnie zupełnie bez powodu (tak, była używana, ale nie nosiłam w niej kamieni, nie szarpałam i nie robiłam niż poza normalnym użytkowaniem). Więc jestem na stanowcze nie.
Pejczyk nie zdał egzaminu, ale to nie jego wina - po prostu okazało się, że Fenka wsadza łapki w pętlę i może sobie zrobić krzywdę. Jeszcze go pewnie kiedyś użyjemy w innych sytuacjach.
Kliker jest znakomity. Poręczny, z fajnym, dość głośnym dźwiękiem, odporny, ale radził sobie z nim nawet pięciolatek. Super rzecz.
Orijen wciąż się sprawdza, chociaż widzę, że Fenka je go coraz mniej chętnie. Dlatego kończymy ten worek i spróbujemy chyba Magnussona, bo też wygląda fajnie i jest polecany przez znajomych.
Smaki Let's Bite już zachwalałam - ale lepsze są te mięsne, nie rybne. Chociaż nie oszukujmy się: za cenę paczki tych smakołyków można kupić dużo więcej świeżego mięsa i samodzielnie przygotować nagródki. Dlatego w kategorii "gotowe smakołyki" Let's Bite wypadają świetnie, ale raczej więcej ich nie kupię.
Na koniec jeszcze jeden gadżet, którym wcześniej się nie chwaliłam: kula na smaki. Jestem nią zachwycona, wraz z kongiem tworzy komplet, który uważam, że powinien miec każdy pies. Kong pomaga się wyciszyć, przynajmniej Fence, gdyż napycham go jakimś mazidłem (serek, gęsty jogurt, różne pasty) - chrupki itp. za szybko z niego wypadają. Kula natomiast nie nadaje się do zostawienia psu pod nieobecność właściciela, gdyż jest na tyle delikatna, że pewnie dałoby się pogryźć, ale pod nadzorem jest genialną zabawką-samograjem. Fence ogromną radość sprawia turlanie jej w kółko i pożeranie wysypujących się chrupek, dlatego często dostaje w tej formie posiłek.

Powoli zbliża się termin kolejnych zakupów. Mam poważny dylemat, czy kupić klatkę-namiot-transporter (coś takiego), czy nową metalową, bo stara, przeżywszy parę wypadków, już się do podróży nie nadaje. Zupełnie nie mam pomysłu. Doradzi ktoś?

sobota, 10 marca 2012

dzień 224 - cieczka i spacerzysko po Powsinie

Najważniejszą nowością jest, że Fenka ma pierwszą cieczkę (od wczoraj w nocy).
Przyznam, że byłam pełna obaw, bo doświadczenia mi brak, a naczytałam się o totalnym zdurnieniu cieczkujących suk; niepokoiła mnie też wizja stad burków, śledzących każdy nasz krok. Na szczęście, odpukać, nic z tych rzeczy. Przeciwnie, dzisiaj na treningu Fenka zachowywała się super, wprawdzie wyrywa się trochę do innych psów, kiedy biegają, ale i tutaj jest lepiej - sama za to chodziła jak złoto, wysyłała się w kosmos i ślicznie pokazywała mi, co muszę poprawić, żeby lepiej wskazywać jej kierunek. No, cudo.
Po treningu zaś byłyśmy umówione z Pauliną i Lulą, które przyprowadziły Olgę z chłopakiem i Borówką. Borówka jest amstaffką, którą mają na tymczasie. W tym składzie ruszyliśmy na spacer po powsińskich polach i był to spacer znakomity. Przede wszystkim zachwyciłam się Borówką, straszliwą przylepą, uroczym psiskiem liżącym kogo się dało, straszliwym czołgiem, którego jeszcze raz powinnam przeprosić za dwukrotne kopnięcie całkowicie przypadkiem, bo ciągle pakowała się pod nogi. Cieszę się bardzo, że zajęła się nią Fundacja AST i że trafiła do tak fajnego domu tymczasowego - mam nadzieję, że szybko znajdzie kochający dom stały (swoją drogą, gdyby ktoś był nią zainteresowany, wszelkie informacje można znaleźć TUTAJ. Polecam!).
Cóż po za tym? Fenka i Lula bardzo zabawnie wyglądają razem, bo są zupełnie niepodobne i myślę, że możnaby nawet podejrzewać, że nie są przedstawicielkami jednej rasy: Lula jest bardziej kudłata, mocniej zbudowana, ma większe uszy, szerszy pysk, no i ten jasny nos i oczy... Za to z zachowania bywają podobne, Fenka jest bardziej ciekawska i wszędobylska, zaczepia i zaprasza do zabawy, ale za czymkolwiek, co człowiek postanowi rzucić, ganiają równo. I coraz lepiej się dogadują, wciąż jeszcze bywa, że Lulacz zabulgocze na irytującą szczeniarę, ale i prawie im się pobawić udaje.
Krótko mówiąc, spacer udał się fenomenalnie - za co bardzo dziękuję współtowarzyszom, cieczka nie jest taka znowu straszna, Fenka jest cudna, pogoda nas rozpieszcza (no, niby kropi deszcz, ale jest ciepło!), a krokomierz mówi, że osiem kilometrów. Żyć, nie umierać!

piątek, 9 marca 2012

dzień 223 - Pole, Gośka i Wołga

Zgodnie z obietnicą, dzisiaj wybrałyśmy się na Pole Mokotowskie na spotkanie z Gośką i Wołgą, jej sunią w typie długowłosego ONka. Wołga jest super fajnym i strasznie dzielnym psiakiem, bo ma już ze 12 lat (dokładnie nie wiadomo, bo to znajda) i problemy z kręgosłupem, powodujące lekki niedowład tylnych łap. Mimo to, staruszka dzielnie człapie i daje się nawet wyciągnąć do zabawy, a kiedy akurat odpoczywa, to wciąż obserwuje zabawy innych psów i wesoło na nie naszczekuje.
Przy okazji miałyśmy z Fenką okazję spróbować dwóch nowych rzeczy: Gośka dała nam frisbee, którym oczywiście musiałam od razu porzucać (poturlać właściwie). Fenka pierwszy raz miała do czynienia z frisbee na dworze, ale bardzo jej się spodobało, szkoda tylko, że i z dyskiem zdarzały jej się tryumfalne rundki zamiast prostego aportu. Ale fajnie, wygląda więc na to, że ja muszę potrenować rzuty i w wakacje będziemy szaleć.
Drugą nowością była podróż samochodem Gośki z Wołgą. Samochody Fenka ma w miarę opanowane, ale zamknięcie na małej przestrzeni z drugim psem było nowe i trochę z początku szokujące: Fenka zaczepiała leżącą spokojnie Wołgę łapą i naszczekiwała, jakby domagała się zabawy, ale nieco intensywniej i jakby odrobinę histerycznie. Na szczęście dość szybko jej przeszło i resztę drogi spędziła spokojnie, leżąc i sprzątając pod fotelem kierowcy.
Fajną obserwacją jest potwierdzenie tego, co i wcześniej podejrzewałam: Fenka, o ile nie jest ostro prowokowana brutalnym traktowaniem, dogaduje się z psami całkowicie bezproblemowo. Strasznie mnie to cieszy, bo z jednej strony świadczy o poprawnej socjalizacji, a z drugiej jest spełnieniem mojego marzenio-planu, bo właśnie ta cecha była na mojej liście najbardziej pożądanych.

czwartek, 8 marca 2012

dzień 222 - grzebień

Jestem z siebie nieco dumna, bo okazuje się, że i przeziębienie nie sprawi, że zaniedbam Rudzielca.
Dzisiejszy spacer nie był jakiś wybitnie długi, głównie z powodu powyżej oraz takiego, że słońce podle oszukuje i tak naprawdę jest zimno. Ale był i było piłkowanie (z przynoszeniem piłki pod same samiutkie moje nogi i ledwo jedną rundką, i to króciutką), i posłuszeństwo (chodzenie na smyczy coraz lepiej idzie, coraz częściej Fenka przypomina sobie, że fajnie jest przy nodze i na luzie) i małe zakupy, bo jakoś nie umiem powstrzymać się od wejścia do przyparkowego sklepu zoologicznego. A wyszłam z niego ze świńskim uchem, bo to sprawdzony, atrakcyjny i dość wydajny gryzak oraz z grzebieniem, fajnym, dwustronnym. Zaraz po powrocie do domu trzeba więc było nowy gadżet wykorzystać i po raz pierwszy z życiu Fenka została dokładnie wyczesana za uszami na na portkach. Nie było to bardzo może fajne (chociaż kiełbasa i łagodny przymus załatwiły sprawę, a traum nie stwierdzono), ale efekt jest bardzo pozytywny - pewnie nikt poza mną by tego nie zauważył, ale mi się podoba.

Na jutro planujemy długie Pole Mokotowskie. Zobaczymy.

wtorek, 6 marca 2012

dzień 220 - łazimy

Postanowiłam (częściowo dla sportu, zdrowia i kondycji nas obu, częściowo mając w głowie plany dogtekkingowe) kupić krokomierz i zacząć mierzyć dystans, jaki przechodzimy z Fenką na spacerach.
Dzisiaj przyszła pora wreszcie zrobić z niego sensowny użytek, bo miałam wolny dzień, a pogoda była ok (choć jest dużo zimniej, niż wcześniej i nie zachwyca mnie to, szczerze mówiąc). Przy okazji chciałam poćwiczyć bycie Cywilizowanym Psem Miejskim. I tak, podjechałyśmy autobusem w okolice centrum i wróciłyśmy do domu spacerem przez dwa parki, z małą autobusową podwózką na koniec, bo zrobiło się nieprzyjemnie pochmurno. W sumie bez szału, krokomierz mówi, że 6 kilometrów i niecałe półtorej godziny mojego chodzenia - ale to dobre na początek bądź na wynik niemal codzienny.
Poza tym wybitnie niemiły kierowca pierwszego autobusu próbował nas wygonić, że pies bez kagańca i bardzo pogorszyłam mu humor, zakładając Fence kaganiec trzymany w ręku przy wsiadaniu. Zdążył mnie jeszcze ochrzanić, że to tyle trwa (a dodam, że trwało może pięć sekund), bo postanowił stać z ostentacyjnie otwartymi drzwiami, póki nie skończę. Nauczyłam się więc, że kaganiec zakłada się psu przed wejściem, nawet, jeśli autobus jest pusty, bo nigdy nie wiadomo, jak zły humor ma pan za kierownicą. W tym samym autobusie miałam okazję popracować nad bicepsami, bo na ostatnich przystankach zrobił się tłok i wzięłam małą na ręce, żeby jej nie deptano - a chociaż szczuplutka, swoje jednak waży =).
Co do samego chodzenia, miewamy problemy z ciągnięciem na smyczy - ale walczę z nimi dzielnie i Fenek coraz lepiej łapie, że chodzenie ładne po prostu się opłaca, a ciąganie jest durne i dla wszystkich niemiłe. Za to bez smyczy pies jest idealny, pilnuje się, odwołuje, potrafi zupełnie z własnej woli iść przy nodze. Poza tym, co ciekawe, na smyczy bywa, że "głuchnie", bez niej bez pudła odwraca głowę za każdym razem, kiedy zawołam, gwizdnę czy cmoknę.
W każdym razie, mamy teraz w domu zdechłego od łażenia, ale bardzo zadowolonego psa i nieco zmarzniętą, ale równie zadowoloną Agnieszkę. I mocne postanowienie, żeby przynajmniej co drugi dzień udać się na podobnej długości, albo dłuższy, spacer.

czwartek, 1 marca 2012

dni 214-215 - dwa nowe nabytki

Ponieważ wkrótce (odpukać) jedziemy do Katowic, w środę pojechałam z Fenką kupić kaganiec. I tutaj przede wszystkim polecam OGROMNIE sklep w Warszawie, na Pasażu Ursynowskim 3, gdzie rządzi przecudownie miła i fajna Pani.
Poza tym, kupiłyśmy ów kaganiec. Miał być fizjologiczny, wyszedł bardzo sympatyczny plastikowy. Ma same zalety: jest na zatrzask, nie na klasyczną sprzączkę, jest lekki, dobrze się trzyma psiego łba, a zarazem jest tak duży, że Fenke może w nim spokojnie robić z paszczą wszystko, włącznie z jedzeniem wepchniętych do środka smaków. Szkolenie kagańcowe przebiega super, mamy go dopiero drugi dzień, a Fenka już spokojnie wkłada do niego pyszczek, nie cofa się, kiedy go zapinam, rzadko próbuje manipulować przy nim łapkami. Sądzę, że do 17 (a zapewne dużo wcześniej) pogodzi się z nim całkowicie. Wygląda tak:


Poza aspektem praktycznym zakupów, postanowiłam kupić Fence maskotkę, która zastąpi Pana Pikusia, bo z niego została tylko szmatka. I kupiłam - Jeża.
Jeż jest duży, włochaty, piszczy trochę (ale wybitnie mało irytująco) i, co najwazniejsze, Fenka go kocha. Oto, jak bardzo:



Ach, jeszcze co do kagańca: kupiony został w jednym jedynym celu: żeby jeździć zupełnie legalnie środkami komunikacji wszelkiej. Już kiedyś dawno zostałyśmy wysadzone z autobusu, co było mało miłe i bardzo absurdalne, bo Fenka miała wtedy ze cztery miesiące. Wysadzenia z pociągu nie chce ryzykować, nie chcę też robić sobie bezsensownego stresu w podróży. No i, koniec końców, prawo jest prawo.