Jestem z siebie nieco dumna, bo okazuje się, że i przeziębienie nie sprawi, że zaniedbam Rudzielca.
Dzisiejszy spacer nie był jakiś wybitnie długi, głównie z powodu powyżej oraz takiego, że słońce podle oszukuje i tak naprawdę jest zimno. Ale był i było piłkowanie (z przynoszeniem piłki pod same samiutkie moje nogi i ledwo jedną rundką, i to króciutką), i posłuszeństwo (chodzenie na smyczy coraz lepiej idzie, coraz częściej Fenka przypomina sobie, że fajnie jest przy nodze i na luzie) i małe zakupy, bo jakoś nie umiem powstrzymać się od wejścia do przyparkowego sklepu zoologicznego. A wyszłam z niego ze świńskim uchem, bo to sprawdzony, atrakcyjny i dość wydajny gryzak oraz z grzebieniem, fajnym, dwustronnym. Zaraz po powrocie do domu trzeba więc było nowy gadżet wykorzystać i po raz pierwszy z życiu Fenka została dokładnie wyczesana za uszami na na portkach. Nie było to bardzo może fajne (chociaż kiełbasa i łagodny przymus załatwiły sprawę, a traum nie stwierdzono), ale efekt jest bardzo pozytywny - pewnie nikt poza mną by tego nie zauważył, ale mi się podoba.
Na jutro planujemy długie Pole Mokotowskie. Zobaczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz!