niedziela, 30 października 2011

dnie 91-92 - piękna jesień, mniej piękni ludzie

Będzie weekendowo.

Sobotnie i niedzielne przedszkole - jak zawsze - genialne. W sobotę strasznie nie chciało mi się iść, ale uznałam, że głupio z lenistwa tracić tak super okazję - i miałam rację. Fenka coraz lepiej się skupia, jest bardzo bystra, no, przyjemność z nią pracować.  Poza tym zaczęliśmy slalom między nogami, który jest bardzo widowiskowy i bardzo prosty, i biegamy tunelami, i chodzimy po bujających się kładkach... Super!
Prócz tego w sobotę byłyśmy na Polu z Magdą i Szantą, a dzisiaj po przedszkolu przeszłyśmy przez Las Kabacki. Jest pięknie, okropnie żałuję, że nie mam zdjęć.
Z obserwacji: Fenka weszła w nowy okres lękowy, trzeba pilnować, czy się nie wystrasza, bo zdarza jej się to dość często - ale i szybko oswaja się z nowymi lub nagle strasznymi rzeczami. Zrobiła się tez okropną panikarą w zabawach z psami, potrafi bez powodu, nawet niedotknięta zacząć skowyczeć, jakby ją zabijali i reagować na swój własny strach kłapaniem zębami na towarzysza zabawy. Rozmawiałam o tym z Asią z przedszkola, uspokoiła mnie, ale i podpowiedziała, jak działać. Będziemy działać.

Poza tym uprałam dziś Fenkę, bo nie wiem, ile ciepłych dni zostało, bo była padnięta po spacerze, bo śmierdziała nieco i bo uznałam, że warto ją pooswajać z wanną. Udało się, ale poszło tak sobie, bo ręcznik rozłożony w wannie też daje się zrolować i mała panikowała, kiedy zaczynała się ślizgać. Tak więc przed następną kąpielą kupuję matę antypoślizgową. Ale udało się, traumy nie ma, było za to sporo mojego śmiechu, co przy próbach wyjścia z wanny Fenka popisowo wlazła TYŁEM na jej krawędź. Akrobatka durna...
Mam teraz czystego psa, ale w przedszkolu dostałam ochrzan, że pies ma graniczną ilość tłuszczyku i jeszcze ciut więcej i będzie gruby - tak więc pies dołącza do pani w walce o poprawę figury.

A co do tytułu posta, niemiła rzecz spotkała mnie w sobotę, i wprawdzie nie zatruwa mi już ona życia, ale chciałam o tym wspomnieć w ramach "smutnych historii o ludzkim chamstwie". Otóż w drodze do przedszkola chciałam wpaść na przydomową stację benzynową po coś do picia. Byłam tam nieraz i z Fenką, więc weszłam do środka radośnie i dzielnie, bo czemu nie, skoro zawsze tak było? Ale tym razem pani zza lady strasznie niemiłym tonem poinformowała mnie, że z psem nie wolno. Zaczęłam więc przepraszać, co skutecznie utrudniał mi drugi pracownik pytaniami "wszędzie z psem pani chodzi?", zadawanymi tonem przykro-napastliwym; tłumaczę, że się wpakowałam bez pytania, bo zawsze z psem tu mnie wpuszczano... I na to pani zza lady prychnęła "No nie wydaje mi się". I w tym momencie się zirytowałam. Bo rozumiem, że z psem nie można (nawet jeśli nie wiem, czemu właściwie), rozumiem, że zasady mogą się zmienić, nawet zrozumiem, że wstępnie pani ton zabrzmiał niemiło, bo fakt, mogłam wypaść bezczelnie, wchodząc bez pytania - ale już poddawanie w wątpliwość moich słów to chamstwo i tyle.
Mam więc focha na przydomową stację, nie będę tam kupować. O!

czwartek, 27 października 2011

dzień 89 - kolejny przełom, ale z wadą

Wtorek i środa upłynęły spokojnie, tyle tylko, że chodziłyśmy na fajne spacery, ale żaden to sukces.

Po wtorku postanowiłam, że choćby się waliło i paliło, pies ma przestać załatwiać się w domu. Oczywiście ćwiczenia w tym kierunku są odkąd skończyła się kwarantanna, ale - przyznaję z niejakim wstydem - ciężko było o całkiem czysty dzień, szczególnie, że potwór nie sygnalizował potrzeby wyjścia, tylko upatrzył sobie miejsce pod balkonem i tam bez słowa chodziła i robiła, co chciała. Tworzyło to błędne koło, bo w pokoju jest wykładzina, której chwilowo wymienić nie mogę, więc każda kolejna wycieczka w tamto miejsce wzmacniała tylko zapach (sprzątałam oczywiście nader intensywnie, ale co to dla psiego nosa) i skojarzenie.
Uparłam się, jak wspomniałam, że koniec z tym. Ostatnio obserwowałam psa superuważnie i na każdy znak, że coś planuje, było wyjście. A znaki, jeśli były jakiekolwiek, nasilały się w okolicy newralgicznego punktu pod balkonem, więc kiedy tylko Fenka się tam zbliżała, porzucałam wszystko i obserwowałam uważnie, co też chce zrobić.
Po dwóch dniach mam skutek: Fenka nauczyła się sygnalizować potrzebę wyjścia. Jest tylko, że tak z angielska zasunę, twist. Jak sygnalizuje? Otóż idzie dumnym krokiem pod balkon, a tam staje i wpatruje się bardzo intensywnie, sprawdzając, czy wiadomość do mnie dotarła.

Za pierwszym razem nie wierzyłam, że o to chodzi. Za drugim byłam nieco w szoku. Za trzecim Fenka, czując się nieco zignorowana, spod balkonu przeszła pod drzwi wyjściowe i tutaj mój szok sięgnął zenitu. Za czwartym zebrałam ją znów spod balkonu, pękając ze śmiechu.

Wypracowałyśmy komendę wydawaną człowiekowi przez psa. Bardzo przydatną i praktyczną. A że srodze nietypową? Cóż, my też nie jesteśmy typowe. =)

Dodam też, że powoli zaczyna się udawać przynoszenie piłki. Ale powoli, więc nie zapeszam.

poniedziałek, 24 października 2011

dzień 86 - przełomy: klatka

Jest taki cudowny moment w szkoleniu, kiedy pies nagle "zaskakuje", jakby coś przestawiało mu się w łebku i od tej pory zaczyna dużo lepiej wykonywać komendę. Z Fenką zdarzało się to nie raz i zawsze wtedy mam wrażenie, że to nie moja zasługa, tylko że ona sama nagle zrozumiała coś, co ja ledwo zaczęłam jej tlumaczyć. Do rzeczy.
Z klatką miałyśmy przejścia długie i mało pozytywne. Mała od zawsze wolała być blisko człowieka, najbezpieczniej czuła się na kolanach i nawet na domowych imprezach raczej pchała się w największy tłum, niż szukała zacisznego azylu. Dlatego klatka stała raczej pusta, służyła do zamykania psa kiedy wychodziłam i przy sprzątaniu, a naukę w niej przebywania, chociaż prowadzoną zgodnie z prawidłami szkolenia pozytywnego, Fenka zdawała się traktować jako dopust Boży.
Lepiej zrobiło się po wypadku, psina częściej wchodziła do klatki niezachęcona. Poza tym, żeby ograniczyć żebranie przy stole, zaczęłam wprowadzać komendę "na miejsce" połączoną z rzucaniem smaków do klatki (w połączeniu również z absolutnym niekarmieniem psa przy stole). Szło tak sobie: mała zazwyczaj biegła na miejsce, inkasowała smaka i wracała.

Dzisiaj nastąpił przełom. Wzięłam kliker i smaczki, żeby mi psiak nie zardzewiał całkiem. I jakoś z głupia frant pokazałam na klatkę i powiedziałam "na miejsce", nie licząc na wiele i już w połowie komendy plując sobie w brodę, po co ją wydaję, skoro nie będzie wykonana. A co Fenka? Otóż zerwała się z wyczekującego siadu i raźnym truchcikiem pobiegła do klatki, w której klapnęła na tyłek i patrzyła na mnie z wyczekiwaniem. Ze zdziwienia aż spóźniłam się z kliknięciem. Potem z oblędem w oczach (jak sądzę) poleciłam kilka powtórzeń, przeplatanych różnymi przywołaniami. I za każdym razem na hasło "na miejsce" Fenka lądowała w klatce, coraz szybciej i coraz bardziej z siebie zadowolona!
Wygląda na to, że mamy nową komendę opanowaną na, powiedzmy, mocne 75%, a nie na smutne "troszkę pierwszych kroczków". A ja pękam z dumy.

niedziela, 23 października 2011

dzień 85 - jesienne porządki w szkoleniu

Zgodnie z przewidywaniami, dzisiaj nie działo się u nas nic, bo Fenka oszczędza kręgosłup. Pogoda na szczęście pochmurna i chłodna, więc jakoś dało się to znieść. Postanowiłam wykorzystać więc ten wpis na małe podsumowanie komend, które mała już poznała.
Oczywiście, bierzmy pod uwagę, że żadnej z nich nie zna w 100%, nie można liczyć, że wykona ją zawsze i niezależnie od warunków. Nie tego jednak spodziewam się po szczeniaku, który jutro kończy równo 20 tygodni. Tak czy siak, lecimy:

Przywołania - czyli chyba najważniejsze komendy. Tutaj mamy ich pięć:
Fenka: mała reaguje na imię, patrzy na wołającego. W sumie to nie tyle przywołanie, co zwrócenie uwagi.
Chodź tu: luźne przywołanie, chodzi o to, żeby zbliżyła się do człowieka.
Do mnie: regulaminowe jak w obi, czyli podchodzi i siada blisko przed człowiekiem.
Noga: podchodzi do lewego boku człowieka, siada przy lewej nodze.
Obejdź: podobnie jak "noga", ale siada po obejściu od prawej.

Pozycje:
Leżeć: czyli warowanie.
Siad
Stój: dopiero "w budowie"
Blisko: klasyczne "równaj" - marsz blisko lewej nogi, siadanie przy zatrzymaniu
Zostań: ćwiczone od niedawna, ale miewamy sukcesy. Chociaż w chwili podniecenia całkowicie niewykonalne, dlatego nawet nie próbuję psuć tej komendy, wydając ja np. przy zakładaniu obroży. Na to mamy czas.

Porządkowe:
Nie: jedna z najważnieszjych komend, przerywa dowolne zachowanie.
Zejdź: rozumie się samo chyba przez się. Dotyczy i zdjęcia łap ze stołu, i całego psa z łóżka.
Zostaw: oznacza że mordka ma być pusta. Czyli że albo czegoś się do pyska nie bierze (tutaj "nie" działa podobnie), albo się to wypluwa. Muszę uważać, bo zdarza mi się mówić "zostaw tego pana/tę panią", a powinnam to komunikować przez "nie", żeby nie robić zamętu w psiej głowie.
Siusiu: to komenda na załatwianie wszystkich potrzeb. Oczywiście nie ma służyć temu, żeby pies się zmuszał, ale ma być hasłem dla psa, że teraz jest na to pora, a potem na przykład może nie być okazji.
Na miejsce: czyli do klatki. Wychodzi różnie bardzo.
Idziemy: lajtowa wersja "blisko". Oznacza, że niekoniecznie przy nodze, ale psiak ma się przemieszczać, a nie np. wąchać liście. To też hasło do startu z "siad" przed ulicą, kiedy nie zależy mi, żeby szła przy nodze. Pilnuję, żeby "idziemy" było zawsze na luźnej smyczy.

Sztuczki:
Beczka: turlanie się, na razie lepiej jej idzie przez prawy bark, ale ćwiczymy obie strony
Kółko: obrót o 360 stopni. Ćwiczymy w obie strony.
Przybij: przybijanie piątki.
Godzilla: chodzenie na tylnych łapach.
Ukłon: zaczęty w ten weekend, przypadanie na przednie łapki.
Kop: kopanie. Nie wiem, szczerze mówiąc, na ile kopie sama, a na ile na komendę, ale próbuję powiązać czynność z komendą.
Szukaj: coraz lepiej nam idzie, a jest to komenda do pracy węchowej.
Tunel: na razie to żart właściwie, ale powtarzam to słowo prze kontaktach z agilitowymi tunelami. Przyda się w przyszłości.

Poza tym jest parę zwrotów, których nie nazwałabym komendami, ale które powtarzam regularnie w pewnych sytuacjach. I tak, "wsiadamy" i "wysiadamy" służą za informację przy jeździe komunikacją miejską. "Spokojnie" i "wszystko jest ok", a także "widzę" to reakcje na różne stresogenne sytuacje (przy czym to ostatnie szczególnie jako hasło końca szczekania), "cicho" powtarzam jako nagrodę w momentach, kiedy po piskach czy szczekach następuje cisza. "Obiad" oznacza pełną miskę, "masz" coś podawanego z ręki. No i do znudzenia powtarzam nazwy wszystkich zabawek, na razie tylko poglądowo, ale będą z tego sztuczki.

Zdaję sobie sprawę, że na liście tragicznie brakuje komendy "aport". Niestety, Fenka wciąż nie przejawia zachowania, które dałoby się pod to podciągnąć. Ale to się wypracuje.

W sumie mamy ponad dwadzieścia komend i jeszcze garść słów, które pies rozumie. Sporo jeszcze zostało do hipotetycznego limitu psiego pojmowania, czyli ok. 250 słów - mamy czym się bawić :-).

sobota, 22 października 2011

dzień 83-84 - pies-katastrofa (85 pewnie też)

Powrót Jackassa nastąpił, pies-autodestrukcja uderza ponownie!

Zacznę klasycznie od tego, że jest ok.
Ale księżniczka pogrążyła nam wszystkie plany weekendowe, radośnie w piątek rano schodząc z łóżka saltem przez sen. Wylądowała kiepsko (nie wiem dokładnie jak, bo spałam), tak kiepsko, że obudziło mnie skomlenie. Strasznie niezborna była, leciała na pysk przez przednie łapki, więc ubrałam się w byle co, psa na rączki i do weta.
Diagnoza: stłuczenie kręgosłupa w odcinku szyjnym.
Leczenie: dwa zastrzyki i zakaz ruchu.
Diagnoza po oględzinach po południu w piątek: wszystko wygląda ok, dla porządku w poniedziałek rentgen nową, piękna, błyszczącą, cyfrową maszyną naszej kliniki. No i dalej zakaz, już nie ruchu, ale jakiegokolwiek poważnego wysiłku.

Skutkiem tego mam weekend mocno domowy (kombinuję, jak małą zająć sztuczkami, które nie obciążą kręgosłupa, bo ostatni o wypracowana "godzilla" (chodzenie na tylnych łapkach) na pewno odpada), projekt brata dzieje się beze mnie, spacer z Fajerkiem, tatą Fenki, beze mnie, piękna pogoda beze mnie, ech...
Za to weterynarz uroczo mnie pocieszył/ochrzanił, że panikować nie mam po co, bo gdyby cokolwiek poważnego było małej w kręgosłup, to by nie chodziła albo zgoła nie oddychała, więc w najnajnajgorszym przypadku będzie jakiś drobiazg do leczenia farmakologicznego. A Feniastą już dzisiaj od rana nosi, biegać i skakać by chciała, współczuję jej okropnie, bo pewnie nie wie, czemu dzisiaj taki nudny dzień.

No ale, pozostaje się cieszyć, że pies-katastrofa po raz kolejny wyszedł z opresji obronną łapą. I cieszę się na rentgen, bo będę miała czarno na białym (mniej-więcej) w jakim bydle jest stanie i co można, czego nie można z nią robić - bo bardzo mi zależy na pewności, że może szaleć z innymi psami i że może w przyszłości się sportowić.

czwartek, 20 października 2011

mała rzecz...

Dostałam dzisiaj coś takiego:




To na razie zapewne nikomu nic nie mówi, a ja do przyszłego piątku nie chcę zdradzać, o co chodzi, ale powiem, że niesamowicie się jaram. I cieszę. I podniecam. I nie mogę doczekać.

dzień 81-82 - długi spacer, krótki spacer i rzecz o autobusach

Wczoraj chciałam potwora wymęczyć, pojechałyśmy więc na Pole Mokotowskie.
I kurka, mam idealnego psa. Fenka jest wesoła, rozbrykana, ale zarazem ślicznie się mnie pilnuje, przepięknie skupia, kiedy coś ćwiczymy. Próbuję rzucać jej piłkę, ma razie całkiem rozrywkowo, bez żadnych komend. Fajnie się nakręca, powoli zaczyna mi ją odnosić, choć częściej przynosi gdzieś opodal i porzuca. Powolutku, przepracujemy.

Poza tym postuluję, żeby po Warszawie jeździły same Solarisy z półką na bagaże przy drugich drzwiach. Wynika to z tego, że nauczyłam Fenkę, że tam może spokojnie i bezpiecznie jechać i teraz sama się na nie pakuje, a jeśli akurat jedziemy innym modelem autobusu, widzę, że jest mniej zadowolona (grzeczna dość, owszem, ale nieco spięta). Zresztą nic dziwnego, własne miejsce to zawsze własne miejsce, a nie kawałek podłogi między ludzkimi nogami.
I nie wiem, czy wspominałam, ale mam idealnego psa. Idealny pies wczoraj spał w autobusie, rozwalony na "psiej półce", a na moje hasło "wstawaj, zaraz wysiadamy" zerwała się i oparła mi się przednimi łapkami o ramię, żebym ją zdjęła. Dwa razy z rzędu, w dwóch różnych autobusach, więc wykluczam przypadek. Skąd jej to przyszło do głowy? Bo ćwiczyłyśmy to od przypadku do przypadku, kiedy akurat trafiałyśmy na odpowiedni autobus. Może z pięć, może z dziesięć razy w ciągu ostatniego miesiąca. Kto jest genialną sunią?

Za to dzisiaj spokojnie i leniwie. Mała jest rozespana, ja idę do pracy na popołudnie. Ćwiczyłyśmy spokojne siedzenie w klatce, kiedy sprzątałam mieszkanie, później wyjdziemy na jakąś godzinkę. Jutro i pojutrze będzie sporo wrażeń, wczoraj też było dość intensywnie, więc dzisiaj spokojnie.

wtorek, 18 października 2011

dzień 80 - smycz

Tak, wczoraj, czyli w dniu 79, nie działo się nic, więc wypadł.

Dzisiaj też brakło fajerwerków, ale leczę swój lęk przed spuszczaniem Feniastej ze smyczy. Dlatego poszłam na łączkę opodal domu i tam ja puściłam, co jak na mnie jest osiągnięciem, gdyż jest tam bezpiecznie, daleko od ulicy, o 13 było właściwie bezludnie i bezpsio, ale ja wciąż ze spuszczonym psem czuję się niepewnie.
Fenka udowodniła mi, że jestem durna. Wracała na każde moje miauknięcie, nie oddalała się za bardzo, była absolutnie kochana. Dlatego prawo prawem, ale myślę, że będę ją puszczać możliwie jak najczęściej.
Poza tym bawimy się w pracę węchową. Mała to kocha, widać, że pięknie się skupia. No i mamy sukces: oddała mi dziesięciogroszówkę, która upadła mi w sklepie i potoczyła się poza pole widzenia.

Nie zapeszam, ale niedługo może ustali się kwestia naszej współpracy ze Stowarzyszeniem...

niedziela, 16 października 2011

dni 77-78 - weekend sukcesów

Miałam pewne obawy, jak Fenka poradzi sobie z długimi spacerami po rekonwalescencji, ale, zachęcona przez weterynarza, uznałam, że nie ma na co czekać.

Zwłaszcza, że w sobotę udało się nam urządzić spacer tollerowy, ponoć największy w warszawskiej historii. Przyszło nas siedem rudych rudych sztuk: Amalka, Lula, Pasterka, Refi, Azar i Foxtrot (no i Feniasta). Niesamowicie wyglądały zarudzone łączki Pola Mokotowskiego, cudownie patrzyło się na szalejące tollerki. Niesamowite też, jak bardzo się od siebie różnią, mimo, że to jedna rasa...
Fenka była ogromnie dzielna, zaczęła nawet z resztą ekipy ganiać za piłkami. No i garnęła się do każdego człowieka, wszędzie jej było pełna.

Dzisiaj natomiast odwiedziłyśmy, po za długiej przerwie, przedszkole. I jak zawsze miałam ogromne obawy, szczególnie w świetle tego, co pisałam o pogorszonej koncentracji małej; bałam się też, że grupa pod naszą nieobecność wyskoczyła do przodu z programem. A gdzieżby tam! Psiaki cudownie porosły, fakt, ale Fenka zarówno na tle innych, jak i obiektywnie radziła sobie doskonale, skupiała się jak głupia, wykonywała komendy jak mała maszynka i na koniec ślicznie bawiła się z młodym borderkiem. Zachwyciła mnie zupełnie tym, jak odważnie weszła na chybotliwą kładkę i dzikim entuzjazmem na widok tunelu. A i miłe słowa od trenerek i innych uczestników szkolenia były... no, miłe.
Swoją drogą: na sobotnim spacerze się zaziębiłam, ale okazuje się, że najmądrzej było mimo to iść do przedszkola. Jednak interakcja z psem pomaga na wszystko.

piątek, 14 października 2011

dni 74-76 - powolutku

Nie dzieje się nic szczególnego.
Tydzień "w plecy", kiedy spacery ograniczone były do minimum, a mała głównie spała, narobił nam trochę szkód w edukacji. Fenka wprawdzie nie pozapominała komend, ale oduczyła się skupiania i nad tym pracowałyśmy przez ostatnie dni. Dzisiaj na spacerze było już naprawdę nieźle.
Prócz tego poszłyśmy do weterynarza, żeby skontrolował łapki i potwierdził (ewentualnie zaprzeczył), że można w sobotę iść poszaleć. Zbadał, uspokoił, potwierdził.

Innymi słowy, we're back in the saddle!

wtorek, 11 października 2011

dni 66-73 - koszmarek z happy endem

Tak, była długa cisza i nie bez powodu, ale ponieważ dzisiaj minął równo tydzień i wiadomo na 100%, że wszystko jest ok, to wreszcie mogę poopowiadać.

Otóż w poprzedni wtorek poszłam do pracy i załatwić parę spraw, tak na jakieś 3 godzinki. I na mieście będąc dostałam telefon, że Fenka wypadła z okna.
Oczywiście rodzi się pytanie, co za <cenzura> zostawia szczeniaka samego, niepilnowanego i przy otwartym oknie i tutaj wiem, że to niewiarygodne - ale nie ja. Fenkę zostawiłam w ZAMKNIĘTEJ klatce (jeszcze sprawdzałam, czy zamkniętej, bo mam paranoję), a okno było ledwo uchylone. Nie wiem, jak wylazła z klatki, faktem jest, że po moim powrocie była otwarta; nie wiem, jak otworzyła okno (to ewentualnie mógł być przeciąg, ale jaki przeciąg, jak wszystko inne w domu było zamknięte??). Poza tym okno jest dość wysoko, parapet jest maleńki... Ale, tak czy siak, stało się.
Małą znalazł sąsiad z bloku naprzeciwko, zawiózł do najbliższego weta, mnie poinformował o sprawie ojciec, do którego dzwonili sąsiedzi. Dodam, że aż do przyjazdu do kliniki nie miałam żadnych informacji, co się z małą dzieje, więc możecie sobie wyobrazić, co przeżyłam, wiedząc tylko, że wypadła z okna...
Podobnie zresztą koszmarnie upłynął cały tydzień, aż do niedzieli, kiedy wszystko już było w porządku - najpierw obserwacja, czy nie ma niepokojących objawów, potem patrzenie, jak się poobijany maluch męczy, szukając wygodnych pozycji.

Ale okazuje się, że nie stało się jej NIC. Zupełnie. Nawet zadrapania. Jedyną fizyczną pamiątką po tym wypadku jest wygolone miejsce na łapce, gdzie dostawała zastrzyki, poza tym (a wierzcie, zadbałam o to, żeby się upewnić) nic.

Żeby było ciekawiej, cała ta historia ma właściwie same pozytywne skutki i pełna jest śmiesznych anegdotek. Pozytywny, chociaż zaskakujący, skutek jest taki, że Fenka pokochała klatkę i włazi do niej całkiem sama. Skutek też jest taki, że od wtorku Fenka zostaje w klatce, której drzwiczki dodatkowo przypinam karabińczykami - i polecam tę metodę, bo okazuję się, że mała nie jest pierwszym psem w historii, który klatkę otworzył. Śmieszna anegdotka jest taka, że pan, który zawiózł małą do kliniki, spytał mnie "A które schronisko robi takie tatuaże?" i nie mógł uwierzyć, że to rasowiec - wet zresztą też się mocno zdziwił. Dość zabawna jest młodzież z mojego bloku, która wita Fenkę słowami "Cześć, kaskaderka" i moja mama, która sugerowała przemianowanie jej na Lotnia.

A dla wszystkich mam morał-poradę: warto raczej przecenić niż nie docenić wyobraźni i pomysłów naszych psiaków.

poniedziałek, 3 października 2011

dzień 65 - nauka na błędach

Dzisiaj po raz pierwszy odkąd mam Fenkę poszłam do pracy. Trwało to od 7:30 do 10:30, plus dojazd, więc mała została całkiem długo. Po powrocie zastałam potworny bajzel w klatce i niezjedzone śniadanie (co ciekawe, kiedy minęła pierwsza radość na mój widok, jedzenie zostało pożarte co do okruszka).
Potem jednak zrobiłam durny błąd: zamiast zebrać rzeczy i iść na porządny spacer, snułam się po domu (trochę niewyspana, trochę zmęczona), w końcu zasnęłam. Dopiero koło 18 zmusiłam się do dłuższego spaceru, w dodatku bez smaków ani klikera. I - czego mogłam się spodziewać - na spacerze natychmiast odżyłam i sporą jego część spędziłyśmy na zabawach szarpakami i dzikim ganianiem się nawzajem.

Zapisuję więc dla siebie i dla potomnych: durny łbie, nie ma lepszej odtrutki na zmęczenie i niewyspanie, niż spacer z psem. Dlatego nie ma sensu czekać, nie ma sensu odkładać, łapać smycze i ruszać!
Już w środę zobaczę, czy wyciągnęłam wnioski z tej nauczki.

niedziela, 2 października 2011

dni 63 i 64 - weekend

Zajęty weekend i pracowicie-zabawowy, ale pisania w sumie wiele nie ma, jako że większość czasu upłynęła nam na spacerach i wizytach owszem, ciekawych i przyjemnych, ale bez sensacji godnych bloga.
Z ciekawostek: w sobotę w przedszkolu po raz pierwszy rozstawiono tunel - ot tak, jako urozmaicenie przywołania. Fenka pchała się do niego sama z siebie, pierwszy raz przebiegła w przerwie, lekko przeze mnie zachęcana, drugi całkiem sama, potem jeszcze trzy razy, już w ramach zajęć, w tym raz przy mocnym zagięciu. Gwiazda agility rośnie, ot co! ;-)
Poza tym ogólnie szkolenie idzie doskonale. Mam wrażenie, że Fence jakby przeskakuje w głowie jakaś zapadka i rzeczy, które szły opornie, nagle "zaskakują" i zaczynają się udawać. Za to muszę rozszerzyć pakiet "durnych sztuczek", bo przybijanie piątek i turlanie beczek idzie już super, więc trzeba czymś innym pomęczyć tę rudą głowę.