Dzisiaj po raz pierwszy odkąd mam Fenkę poszłam do pracy. Trwało to od 7:30 do 10:30, plus dojazd, więc mała została całkiem długo. Po powrocie zastałam potworny bajzel w klatce i niezjedzone śniadanie (co ciekawe, kiedy minęła pierwsza radość na mój widok, jedzenie zostało pożarte co do okruszka).
Potem jednak zrobiłam durny błąd: zamiast zebrać rzeczy i iść na porządny spacer, snułam się po domu (trochę niewyspana, trochę zmęczona), w końcu zasnęłam. Dopiero koło 18 zmusiłam się do dłuższego spaceru, w dodatku bez smaków ani klikera. I - czego mogłam się spodziewać - na spacerze natychmiast odżyłam i sporą jego część spędziłyśmy na zabawach szarpakami i dzikim ganianiem się nawzajem.
Zapisuję więc dla siebie i dla potomnych: durny łbie, nie ma lepszej odtrutki na zmęczenie i niewyspanie, niż spacer z psem. Dlatego nie ma sensu czekać, nie ma sensu odkładać, łapać smycze i ruszać!
Już w środę zobaczę, czy wyciągnęłam wnioski z tej nauczki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz!