czwartek, 8 listopada 2012

O chorowaniu, odpowiedzialności i innych trudnościach

Trzeba na wstępie przyznać, że bywam durna, a ostatnio dałam tego niezły popis. Otóż od jakiegoś czasu nie czułam się idealnie. Nic wielkiego, ot, typowe, jesienne objawy, a to kaszel, a to chrypa, a to katar, a to ogólne gorsze samopoczucie. Oczywiście nie przeszkadzało mi to chodzić do pracy, no bo jakże by! Z psem owszem, chodzić nieco przeszkadzało, ale nie tak, żeby rezygnować z treningów posłuszeństwa czy z długich spacerów weekendowych. Owszem, Fenka może miała mniej idealne poniedziałki i środy, ale w pozostałe dni nadrabiałyśmy.
Na konsekwencje długo czekać nie musiałam - wyszło w końcu, ze z lekkomyślności wyhodowałam sobie choróbsko, z którym powinnam leżeć w domu przez tydzień. No i tutaj zrobił się mały dramat. Pół biedy praca, do której nie pójdę, ale tydzień to dwa przegapione treningi obi, to brak piątkowego spaceru z Drakkarem, to zmarnowany weekend! Od razu poczułam się jak brzydki, zły, nie dbający właściciel i od razu zaczęłam kombinować, jak tu i kiedy wyjść i jednak dać suni polatać.

A potem puknęłam się w czoło - tak solidnie. Bo doszłam do wniosku, niby prostego bardzo, a szło mi to tak ciężko, jakbym co najmniej wynajdowała koło.
Po pierwsze, Fenka to nie husky czy wilczak. Nie potrzebuje biegać na długie dystanse, nie jest bez tego nieszczęśliwa.
Po drugie, przeglądając tollerowe forum, dochodzę do wniosku, że nawet jak na tollera jest dość spokojna - w takim sensie, że owszem, uwielbia ruch, nakręca ją (czasem za) bardzo, ale bez niego nie chodzi po ścianach, nie zjada mebli i ogólnie, radzi sobie.
Po trzecie, są inne sposoby zapewnienia psu rozrywki, niż tylko bieganie. Nie raz czytałam, ba! sama nawet głosiłam pogląd, że bieganie bieganiem, ale bardzo ważne jest wymęczenie psa psychicznie.
Z tych przesłanek udało mi się wyciągnąć wniosek, że nie mam co robić z siebie idiotki. Nie ma sensu, żebym, czując się dość podle, zasuwała z psem na treningi czy długie spacery. Wystarczy, że poświęcę Fence parę minut parę razy dziennie na pracę z klikerem. Owszem, może na dłuższą metę tak traktowany pies nie byłby zachwycony, bo jednak ruch też jest fajny; poza tym zamiana wybiegiwania na sesje szkoleniowe grozi przybraniem na wadze, ale my nie mówimy o dłuższej mecie, a o paru dniach. Podczas tych sesji możemy szlifować elementy posłuszeństwa (zmiany pozycji, idealne chodzenie przy nodze na krótkich dystansach, dostawianie się do nogi, trzymanie aportu - to bardzo dużo!) i pobawić się sztuczkami. Szczególnie, że bardzo sztuczkowa Fenka wcale nie jest idealnie rozklikana, kształtowanie wciąż kuleje, wiec mamy co robić.
Zdrowo dla mnie, ciekawie dla psa, zabawnie dla nas obu. Wystarczyło pomyśleć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!