Da się przeżyć trening w srogim deszczu.
Da się przeżyć trening w 1/3 indywidualny, bo resztę grupy coś pożarło.
Da się przeżyć trening z psem, który mózg zostawił w domu i tak bardzo chce działać, że na myślenie nie ma miejsca.
Ale już trening na rzędzie 3 hopek, na których trzeba łączyć ciasne zakręty, zmiany belgijskie, francuskie i wysyłanie co chwilę w nowy sposób, to hardkor jest. Hardkor fajny, ale potem wraca się i pies pada, a człowiek żałuje, że nie ćwiczył tańca przez ostatnie 10 lat, że o siłowni i bieganiu nie wspomnę. Nie wiem, nie znam się, ale mam wrażenie, że powoli zaczyna się całkiem poważna - jak na ograniczoną długość sekwencji - nauka z masą technicznego rzeźbienia.
Straszne to i fajne zarazem.
Aha, a jako jedyna przedstawicielka sekcji agility artystycznego popisałam się dzisiaj puszczeniem psa obok toru, ponieważ zmiana ręki mnie przerosła. To oraz złota rada Niny "nie gub psa!" całkiem sprawdziło się jako komediowy moment ulgi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz!