Uwaga, wpis długi, jakiś taki osobisty i niemal psychologiczny, możliwe, że niestrawny.
Właśnie podjęłam trudną decyzję: postanowiłam, że nie idziemy dziś na trening agility.
To trudna decyzja w świetle faktu, że ostatni poszedł źle i zdawało mi się, że powinnam "odczarować" sprawę, a nie rezygnować.
To trudna decyzja, bo czułam się jak leń.
To trudna decyzja, bo przecież trzeba pracować systematycznie.
To trudna decyzja, bo Agnieszka znana jest z tego, że jak już w coś wejdzie, to siedzi w tym po uszy i nie odpuszcza, więc jakże to tak - odpuścić nagle?
A jednak uważam, że to bardzo mądra decyzja. Dzisiaj znowu byłyśmy w przedszkolu integracyjnym, dzieci były wyjątkowo rozbrykane, parokrotnie mi Feniastą wystraszyły, wyszła wymęczona i ja też (z innej beczki, z szoku chyba odnosiła mi nową piłeczkę do ręki, kiedy rzucałam jej w przerwie). Do domu nie wróciłyśmy prosto, bo musiałam koniecznie załatwić coś w szkole, było po drodze, a na powrót do domu i wyjście znowu nie miałam siły ani głowy, więc Fenka musiała jeszcze znieść siedzenie w biurze szkoły, zachwyty wszystkich i spokojne czekanie na mnie. Do domu wróciłyśmy obie padnięte.
Ja dodatkowo robię teraz tłumaczenie, nie dosypiam, złoszczę się (bo fatalnie, ale to fatalnie dysponuję czasem, czego muszę się oduczyć, ale to zupełnie inna bajka). Po powrocie do domu coś popisałam, ale padłam w drzemkę.
I w tej sytuacji uznałam, że wychodzenie na trening to bardzo zły pomysł. Trening to jednak nie spacer, dla psa to może ukochana, ale wciąż robota. No i wielkie emocje. Czy mam prawo wymagać od zmęczonego psa, że da z siebie wszystko na treningu? Prócz tego, wiadomo, ja treningi kocham, ale dziś akurat jestem zmęczona, mam głowę w tłumaczeniu - czy ja dałabym z siebie wszystko?
Nie chodzi o dawanie wszystkiego dla wyników sportowych, chodzi o fajną współpracę i maksimum zabawy plus jakąś poprawność, jakieś zdobywanie umiejętności. Ale dzisiaj sądzę, że żadna z nas nie bawiłaby się szczególnie dobrze. I że kolejny kiepski trening byłby bardzo nieszczególną frajdą. I że już pierwszy błąd podkopałby zabawę, moją wiarę w nas, sfrustrowałby dramatycznie i w ogóle olaboga. I że wolę wrócić na tor wypoczęta i pełna wiary w własne siły, niż zmęczona, ze zmęczonym psem i robotą palącą się w domu.
Innymi słowy, chociaż sama nie wierzę w swój rozsądek, wychodzi na to, że czasem zdrowo jest odpuścić. I że bardzo dobrym pomysłem, poza zwykłym niezamęczaniem się, jest oszczędzanie sobie i swojemu psu sytuacji, kiedy nieprzyjemności i porażki są całkiem prawdopodobną perspektywą. Dlatego teraz Fenka smacznie śpi, ja z kubkiem świeżej kawy siadam do pracy, a jutro pomyślimy nad jakimś fajnym, rozrywkowym, przyjemnym spacerem.
<3
OdpowiedzUsuń