Wspominałam pewnie, na obedience też chodzimy - jako przeciwwagę do szalonego agility, jako kolejny sposób na (do)budowanie więzi, jako pomoc w przygotowywaniu do pracy psa-terapeuty i - w co początkowo ledwo wierzyłam - super zabawę.
Zaczęłabym od peanów na cześć naszej instruktorki, ale obawiam się, że może to czytać i robi się jakoś niezręcznie, powiem więc tylko, że ludu, uderzajcie do DogCampusu i błagajcie o zajęcia z Asią Janiec. Warto.
A teraz gładko przechodzę do osobistej chwalenizny, bo mam powody. Do tej pory zajęć z obi miałyśmy mało, w sumie 6, z czego pierwsze trudno zaliczyć, bo były głównie o czym innym. Teraz chcę chodzić regularnie, mamy stały termin i byłyśmy na treningu zarówno w sobotę, jak i w niedzielę. No i kurczę, IDZIE NAM. Fenka łapie jakoś fenomenalnie wręcz szybko, stara się, skupia ślicznie, zaczęła oddawać piłki (tutaj po raz kolejny wychodzi, że czysto pozytywne podejście ma dużo wad, ale to szeroki temat), a na hasło "biegaj" (zwolnienie), które ma być nagrodą, robi minę i ani myśli zajmować się swoimi sprawami wyraźnie komunikując, że chce więcej pracy. A wiadomo jak jest: entuzjazm i sukcesy strasznie napędzają i sukcesy, i entuzjazm, więc i ja się bardziej staram i bardziej chcę.
Oczywiście, na razie to początku początków i obiektywnie, wiadomo, na razie nie ma żadnych spektakularnych sukcesów - na te przyjdzie pora, powiedzmy, za rok albo coś. Ale jest dobra zabawa i naprawdę fajna praca, i mam wrażenie, że czegoś się uczę. Czyli super.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz!