Co nagle, to po diable, a zakupy impulsywne się nie sprawdzają. Tak można podsumować ostatni gadżet, który kupiłam Fence.
Dłuższa wersja historii jest taka, że remont mieszkania się przedłuża, więc wciąż mieszkamy w Falenicy. A tutaj jest tak, że pod domem stoi wprawdzie latarnia i kawałek dalej druga, ale jeśli chce się iść z psem na spacer później, niż o 18 i dalej, niż jakieś 100 metrów, wchodzi się w ciemny las. Taki wiecie, serio serio ciemny. Ja za ciemnością nie przepadam, natomiast Fence nie przeszkadza ona wcale i w ten sposób psiak nie raz fundował mi dyskomfort znikania bez śladu - mniejsza, że na chwilkę, stresuje mnie to i tak.
Dlatego w piątek, gdy okazało się, że jeszcze falenickich lasów nie opuszczamy, podjęłam decyzję o zakupie światełka dla psa. I, żeby załatwić sprawę od razu, w najbliższym sklepiku kupiłam jedyną dostępną świecącą zawieszkę - czerwoną łapkę firmy Trixie. Wygląda tak:
kosztowała 20 złotych i w zestawie miała dwie płaskie bateryjki.
Po pierwszym dniu użytkowania mówię krótko - odradzam. Z wielu powodów.
Pierwszy jest taki, że celem włożenia baterii, trzeba rozkręcić cała zawieszkę. W środku pół biedy, że nie było oznaczenia, w którą stronę baterie się wkłada (drobiażdżek, ale irytujący), to jeden z kabelków był nieprzymocowany i trzeba było się nakombinować, żeby wszystko zadziałało.
Po skręceniu okazuje się, że plastik, z którego zrobiono zawieszkę, jest tak marnej jakości, że gwinty w dziurkach, w które wchodzą śrubki natychmiast się wycierają (a rozkręcałam i skręcałam naprawdę delikatnie!) i całość nie łączy się już na sztywno, tylko ma luzy. Dzięki temu zaraz po testowym przypięciu do fenkowych szelek karabińczyk odczepił się od reszty i zawieszka wylądowała w trawie.
Drugie lądowanie zaliczyła, kiedy próbowałam umocować ją do szelek znajdującym się z tyłu klipsem - trzy kroki i spadła. Dopiero po kombinowaniu ze ściskaniem i dopasowywaniem dała się założyć na dłużej.
Tutaj dodam, że zawieszka na obroży nie sprawdziła się wcale, bo na plecach Fenkę bardzo irytowała, a na klacie ginęła w futrze. Dopiero przypięcie do szelek jakoś pozwoliło jej spełniać swoje zadanie.
Z plusów - światełko działa, owszem, świeci, daje się włączyć i wyłączyć, choć nieco opornie.
I wyłącznie z tego powodu (oraz panujących w lesie iście egipskich ciemności) ów gadżecik nie wylądował jeszcze w koszu. Natomiast zaręczam, że po powrocie na Mokotów - o ile do niego dotrwa - wyląduje na dnie szuflady, a na przyszłość rozejrzę się za lepszym rozwiązaniem. Macie jakieś sugestie?
Mam sugestię, ale wątpię, że skorzystasz, bo to drogie rozwiązanie z którego korzystam tylko na jednorazowych wypadach na ognisko, do lasu itp.
OdpowiedzUsuńZakładasz psu szelki i w okolicach kłębu przyklejasz taśmą izolacyjną 15 cm światło chemiczne za 7 zł sztuka.
Cyalume – bardzo dobra firma, korzystałem i polecam,
Humvee – nie korzystałem, ale podobno równie dobre.
Opcjonalnie wszystkie wojskowe znaczniki taktyczne, lub nurkowe markery stroboskopowe dadzą radę i są nie do zdarcia. Retriever to woda, a jak woda, to większość tanich światełek można sobie odpuścić.
No tak, że Ty korzystasz ze światełek chemicznych, wiedziałam, tylko to faktycznie nijak nie opłaca się na wieczorne spacery - choć na nocne eskapady jak najbardziej, podkupię ten pomysł =).
OdpowiedzUsuńSprzęt wojskowy i nurkowy to ciekawa myśl. Rozejrzę się. Dzięki!
http://underwater.pl/1018-Storboskop-nurkowy-Princeton.html
OdpowiedzUsuńNo i jak to przyczepisz do kamizelki wypornościowej Fenki, to na wyjazdach żaglowych będzie wyglądała pro! :D
Ja się zasadzam na świecącą zawieszkę rogza, sądzę, że będzie trwalsza, niż trixie :)
OdpowiedzUsuńMateusz, fajne, ale cena masakryczna...
OdpowiedzUsuńMagda, no, też o Rogzie myślałam.