sobota, 22 września 2012

Prosto, a fajnie

Piszę dzisiaj, ale wpis dotyczy piątku - był to bowiem niby zwyczajny dzień, ale tak przyjemny, że wart opisania.

Piątki mam wolne od pracy, więc uznałam, że sporą część dnia trzeba i chcę poświęcić Fence, bo w tym tygodniu miałam dla niej mniej czasu, niż bym chciała. Niestety dowiedziałam się, że o 14 miałam wziąć udział w szkoleniu, co rozbiłoby mi całkowicie plan dnia (bo dojazd do pracy, szkolenie i powrót zajęłyby mi jakieś 4 godziny). Okazało się jednak, że naprawdę znalazłam fantastyczną pracę, bo szefowa bez wahania pozwoliła mi zabrać Fenkę ze sobą.
Po szybkim spacerze ruszyłyśmy więc do pracy. Ponieważ, jak już pisałam, siedzę w Falenicy, czekała nas godzinna podróż z dwiema przesiadkami. I od razu pozytyw, bo Fenka, choć dawno nie jechała autobusem, zachowywała się doskonale. Przy okazji utwierdziłam się w przekonaniu, że kaganiec jest nie tylko obowiązkiem w warszawskim ZTM, ale i niezbywalnym elementem wyposażenia na każdą dłuższa wyprawę z psem, bo awaryjnie musiałyśmy skorzystać z prywatnego busa i tam również bez kagańca nie zostałybyśmy wpuszczone.
Wyznać muszę, że miałam małe obawy w kwestii zabierania Fenki na szkolenie o tyle, że mała bywa nadaktywna. Spodziewałam się, że będzie ok, ale czarny scenariusz zakładał nieustanne wręcz pacyfikowanie chcącego szaleć psa. Okazało się jednak, że nie doceniłam mojego psa. Weszła do szkoły, pozwiedzała, pozaglądała do koszy na śmieci (od których grzecznie dała się odwołać), a kiedy szkolenie się zaczęło, zasnęła w chwilę po tym, jak kazałam jej się położyć i przez cały czas ograniczyła swoją aktywność do sporadycznych zmian pozycji. Pies idealny!

Podczas powrotnej podróży autobusem przytrafiła nam się całkowicie kuriozalna sytuacja. Wsiadłyśmy do autobusu tylnymi drzwiami, Fenka rzecz jasna w kagańcu. Chciałam przejść na środek, bo tam jest więcej miejsca i pies może się położyć nie narażając na zdeptanie. Po drodze minęłyśmy leżącego na podłodze psiaka bez kagańca, którego pani na widok Fenki histerycznym tonem zażądała: "Pani zabierze tego psa, bo mój może ugryźć!". Spokojnie i grzecznie powiedziałam więc (zabierając Fenkę): "Właśnie dlatego pies w autobusie musi być w kagańcu". Riposta pani zbiła mnie z tropu i niemal z nóg: "Wcale nie, małe psy nie muszą, wystarczy, że będą trzymane na rękach!". Zamurowało mnie i zrobiło mi się przykro, że edukacja edukacją, ale czasem nie ma jak wygrać z ludzką... nie wiem nawet, czym dokładnie, złą wolą? Bezczelnością? Lenistwem?

Wahałam się, dokąd zabrać Fenkę na spacer. W końcu postanowiłam wypróbować spory teren zielony przy Trasie Siekierkowskiej, a ściślej coś, co - jak właśnie odkryłam - nazywa się Fort Augustówka. I okazało się, że jest tam super. Teren duży, czysty, psów zupełnie brak, za to sporo joggerów i rowerzystów. Jest woda z mnóstwem wygodnych zejść, chociaż nie pozwoliłam Fence się kąpać. I jest naprawdę dużo miejsca. Porzucałam Feniastej piłeczki, pobawiłyśmy się komendami i przeszłyśmy po Moście Siekierkowskim. Przy okazji postanowiłam popracować nad fenkowym ciąganiem na smyczy i powiem Wam, że rozklikany pies to prawdziwy skarb, bo komunikacja klikerem jest super frajdą.

Ze spacero-wyprawy wróciłyśmy zmęczone, ale naprawdę szczęśliwe. Spędzanie czasu z psem - uwaga, truizm i oczywistość - jest fantastyczną sprawą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!