czwartek, 28 czerwca 2012

dzień 334 - koniec kursu agility 1. stopnia

Wraz z pierwszym dniem wakacji (bo skończyłam szczęśliwie wszystkie kursy i całą papierologię szkolną) przyszedł ostatni dzień kursu agility. W ogóle tego nie ogarniam, bo po pierwsze, od listopada agility było zawsze i ja nie wiem, jak może być przerwa. Na dodatek jak to pierwszy stopień za nami? Przecież drugi stopień to już poważna sprawa! A jednak...
Nie był to najlepszy trening w naszej historii. Jakieś świństwo pyli, ledwo żyję i po raz pierwszy od stuleci odzywa się moja - myślałam, że zapomniana w szczenięctwie - astma. Poza tym frustruję się niebotycznie (i bardzo, bardzo głupio) że Fenka się miota, czekając na swoją kolej. A sfrustrowana nie potrafię jej skutecznie uspokoić, bo korekta ze wściekłości to paskudna rzecz i nie chcę/nie umiem tego robić, za to moja złość dodatkowo chyba Fenkę podkręca. Głupie. Mogłabym napisać epos o tym, jak wiele pracy nad sobą mnie czeka, ale nie o tym chciałam.
Z drugiej jednak strony, na pewno nie był to zły trening. Niesamowicie duże bowiem zrobiłyśmy postępy, których może nie umiem zawsze wykorzystać, ale które widać i czuć.
Fenka właściwie przestała biegać sama. Owszem, zdarza jej się jakaś głupawka, ale raz na kilka treningów, nie kilka razy na trening. Stała się psem całkiem sterowalnym, nawet bywa, że skupionym. Śmieszne, że mnie to wciąż zaskakuje, nie ufam jej do końca (głupio!) i wychodzą dziwne rzeczy, bo np. tak histerycznie i całkiem niepotrzebnie wołam psa przed zakrętem, bojąc się, że poleci w kosmos, że pies praktycznie na mnie wpada.
Dogadujemy się. Mam wrażenie, że coraz lepiej sucz mnie czyta, a na pewno bardzo chce współpracować. Co więcej, ja łapię czasem, co siedzi w jej łebku i potrafię sensownie reagować - czasem.
Ogólnie, coś czuję, że dużo więcej pracy czeka teraz mnie. Po pierwsze, chociaż może poprawiłam się od czasu upośledzonej ameby, koordynację i świadomość ciała mam wciąż do poprawy. No i emocje, emocje, temat rzeka, huk roboty.
Z kategorii zaś "niespodziewane, a przefajne" - Nina zrobiła nam małe prezenty na zakończenie kursu. Dostałyśmy dwa frisbee (mam więc już 4, z czego 3 takie same, więc strzeż się, plażo!) i kubek. I może mam pięć lat, ale raz, że to serio uroczy gest był, dwa, że chciałam sobie kupić kubek przed wyjazdem, a teraz mam i się jaram.

Ale mimo to wszystko, wciąż nie rozumiem, jak to koniec kursu. Na szczęście w niedzielę nad morze, potem inne plany, a w sierpniu obóz, więc może nie zdążę się wytęsknić za tym szaleństwem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!