niedziela, 24 czerwca 2012

dzień 330 - testy sprzętu dogtrekkingowego

No i już, nie wytrzymałam, musiałam. Testy związane były z wizytą Darka, który wpadł na dwie godzinki do Warszawy bladym świtem i namówił mnie, żeby go na autobus odprowadzić z Fenką, przy okazji zabrałam więc do plecaka pas i linę, suce założyłam szelki i pożegnawszy się, ruszyłyśmy na testowanie sprzętu.
Trasa była leciutka, około 4 kilometrów (wg Google Maps) w dół Alei Wilanowskiej od Dworca Południowego i potem nad kanałkami wzdłuż Doliny Służewieckiej do ślimaka przy KEN i z powrotem do Wilanowskiej. Z przerwą na kąpiel zajęło nam to godzinę.
No i wrażenia. W sumie, pozytywne przeogromnie.
Przede wszystkim, wrażenie ogólne fantastyczne, idzie się bardzo przyjemnie, stały kontakt z psem potęguje frajdę, a z drugiej strony jest mniej, za przeproszeniem, upierdliwy niż ze smyczą w ręku. Fenka fajnie dopasowała się do zasad, ładnie szła z przodu, nie plątała mnie ani siebie. Lina 180 cm, która po zamówieniu wydawała mi się za krótka, okazała się strzałem w dziesiątkę, jest idealna, pies ma sporo swobody, ale nie ma wrażenia, że ucieka w kosmos. Amortyzator sprawdza się super, tylko raz rozciągnął się na pełną długość, gdy mała wyskoczyła do kaczek - i wtedy siła przyciągania natychmiast ją zastopowała, a dla mnie wrażenie nie było szczególnie nieprzyjemne. Ogólnie, lina + pas to genialne połączenie. Fenka lekko ciągnie, ale pas przenosi to fantastycznie na plecy, uprzyjemniając mi marsz bez utrudniania go psu, za to - jak pisałam - gdy ona przesadza, nie muszę reagować w ogóle, amortyzacja ją usadza. Poza tym pas fajnie trzyma plecy i mam wrażenie, że zmusza do utrzymywania bardziej wyprostowanej postawy. I bardzo sprytne jest to, że taśma, do której przypięta jest lina przechodzi przez "tunel" w "pasie właściwym", obracając się płynnie, gdy pies schodzi trochę na boki - kolejny bonus do komfortu. Gdybym miała się czepiać, to powiedziałabym tylko, że plecy się pod pasem pocą, jest mało przewiewny, ale do licha, jest lato i upał.
Wreszcie co do szelek, mistrzostwo. Lekkie, mocne, chyba bardzo wygodne, ponieważ Fenka nie zwraca na nie uwagi w żadnej pozycji (nawet leżąc na podłodze autobusu, na której najlepiej chyba wyszłoby jakiekolwiek uwieranie). Z drugiej strony, sucz świetnie reaguje na informacje przekazywane smyczą czy liną przypiętą do szelek, wyczuwa zmiany kierunku jak trzeba. No i chrzest wodny już był, obeschły dość szybko, a nawet mokre nie robiły na Feniastej wrażenia.

Wygląda na to, że dogtrekking jest bardzo dla nas. Sądzę, że jeszcze przed końcem czerwca zrobimy parę spacerów dla samej przyjemności i żeby podszlifować komendy "naprzód", "lewo", "prawo" i "stój". Muszę też pamiętać o zabieraniu krokomierza. Ech, fajnie fajnie fajnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!