Narzekaliśmy na mrozy, zostaliśmy wysłuchani. Teraz pora ponarzekać na roztopy.
Dzisiaj poszłam z Fenką na naszą "oślą łączkę" za blokami, pod Warszawianką, żeby poćwiczyć, poaportować (czyli też poćwiczyć) i, ogólnie, wyspacerować się. I zostałyśmy dość niemiło zaskoczone, bo przyjemna temperatura rzędu +3 stopnie zamieniła naszą łączkę w błotniste bajoro z warstwą lodu na dnie. Ech, było zimno, bolały łapki, a teraz jest ciepło (i taka fajna mgiełka w powietrzu), to łapki można połamać na lodzie.
Na szczęście dało się znaleźć kawałek łączki, gdzie leżał mokry, ale niezbity śnieg i tak porzucałam Fence piłki. Codzienna praca przynosi efekty, bo młoda wymienia się jak złoto (no, do poprawy jest obieganie mnie przed dostarczeniem piłki pod nogi, ale w porównaniu do sytuacji sprzed tygodnia czy dwóch jest to drobiazg). Zrobiłam nawet eksperyment, schowałam drugą piłkę i zażyczyłam sobie aportu pod nogi - i udało się dwa razy z rzędu !
Poza tym przypomniało mi się, że agility jest super i aporty też, ale zaniedbałyśmy ogólne posłuszeństwo - to znaczy, Fenka siada, oczywiście, kładzie się i zostaje, ale przywołuję ją głównie na "chodź tu", przy nodze chodzi mniej więcej, a dostawiania się do nogi po obejściu nie widziała od miesięcy, bo nie było potrzebne. Dlatego po aportach przyszła pora na kliker i powtórkę z posłuszeństwa - idealnie sprawdziła się szczególnie w paskudnych warunkach terenowych, gdzie możliwości fizycznego się wymęczenia były ograniczone. I idzie nieźle - młoda potrzebuje paru klików, żeby przypomnieć sobie, że praca i jak się to je, ale potem robi się znakomicie.
Niestety, skapitulowałyśmy, kiedy na łączkę zleciało się - jak u Hitchcocka, serio - wielkie stado czarnych ptaszysk, które dość mocno interesowało się nasza pracą (pewnie dlatego, że rzucałam młodej smaki do pyszczka). Fenkę rozpraszały i chyba straszyły, mi też średnio się podobały, bo podłaziły naprawdę bezczelnie blisko, więc wróciłyśmy do domu. Po drodze ćwiczyłyśmy też chodzenie na luźnej smyczy, bo kiedy Fenka złapie tryb "barbarzyńca", ciągnie jak nienormalna. Tutaj znowu - lekko zmęczony, rozklikany pies szedł jak marzenie.
A teraz wróciłyśmy, młoda została wyręcznikowana, zjadła rekina (z paczki niesamowitych smaków Brit Care Let's Bite, które niniejszym polecam, ale uwaga, te rybne są w kształtach różnych ryb i owoców morza!), opiła się wody i śpi na kanapie, grzejąc mi nerki. Dobrze nam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz!