środa, 25 października 2017

Opowiastka bez morału

Od paru miesięcy, może nawet dłużej, buduję smutną obserwację.

Zaczęło się od szczeniaka setera, małego, źrebakowatego, ciągającego swoją właścicielkę po osiedlu. Kilka razy musiałam jej tłumaczyć, że fakt, że moje psy idą razem, nie oznacza, że zaakceptują jej szczeniaka, kicającego im po głowach. Nie była zachwycona, ale dzielnie halsując z szarpiącym się seterem, szła w inną stronę.

Minął czas jakiś. Teraz po osiedlu chodzi dorosły już seter, już nie ciągnący, ale miotający się jak szatan w stronę wszystkich psów, i to z dźwiękami zwiastującymi mało dobrego. I właścicielka już nie próbuje podchodzić, tylko staje i szarpie się z niemałym przecież psem. Smaczku dodaje podejrzenie, że seter jest na kantarze, ale nie dam uciąć sobie za nie głowy, bo zawsze na jego widok zmykam, bo mi żal ich obojga (tak szczerze, nie, że żalpeel).

I mogłabym tu dużo pisać, że tak się kończy brak pracy z psem, że tak się kończy branie takiej rasy, jak seter, i tuptanie z nią po osiedlu (zresztą nie wiem tego, może robią kilometry po polach nad Wisłą, tylko ja tego nie widzę), że laboga, takie te ludzie okropne.
Ale zupełnie mi się nie chce. Bardziej chciałabym mieć pomysł, jak można zapobiegać taki sytuacjom, jak docierać do ludzi z wiedzą, jak motywować do zmian.
Ale nie mam pomysłu.

A Wy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!