piątek, 17 października 2014

Tropienie użytkowe w Alto Tropy

Po wielu obietnicach, wreszcie zebrałam się do napisania o tropieniu. Smacznego! =)

Nasz przygoda z tropieniem użytkowym trwa od niedawna, bo od 15 września, kiedy to rozpoczął się altowy kurs dla początkujących. Od tego czasu odbyłyśmy w Fenką trzy treningi - to mało, wiem, żeby powiedzieć coś wiążącego, ale na pewno wystarczająco, żeby mieć parę pierwszych wrażeń.

Cały kurs zaczął się wykładem, prowadzonym przez Joannę Stefańską. Dowiedzieliśmy się o podstawach: czym jest trop, jak pies go "odbiera", na czym będzie polegała nasza rola jako przewodnika psa tropiącego, jak wyglądają treningi, jaki sprzęt jest potrzebny itd. Wykład był super, jasny, poukładany i napakowany wiedzą.

Treningi na kursie podstawowym mają na celu budowanie motywacji u psa i pokazanie mu (i przewodnikowi), o co w ogóle chodzi w tej zabawie, oraz wyrobienie rytuału startowego. Ślady są więc bardzo krótkie, a pozorant zazwyczaj ucieka na oczach psa, po uprzednim nakręceniu go (dopiero dalszej jego drogi pies nie widzi i musi tropić - zależy to od psa, czasem pozorant ucieka psu schowanemu za samochód, więc jest trudniej, a czasem pies obserwuje jego drogę przez kilkanaście metrów). Przewodnik często wie, gdzie pozorant się schował - co jest wyzwaniem, bo zadaniem przewodnika jest zasadniczo "nie przeszkadzać", a chciałoby się psu czasem pomóc, podpowiedzieć... Poza tropami psy schowane są w samochodach, na szczęście mimo ciepłej jesieni temperatury na to pozwalały.

Tyle ogólników, a jak to wyglądało w praktyce?
Pierwszy trening odbywał się na osiedlu Zawady. Cały polegał na motywowaniu, więc Fenka ganiała za ciociami, które machały jej przed nosem pysznościami, a potem uciekały i dawały się znaleźć niedaleko. Podobało jej się to ogromnie, szczególnie, że wreszcie nikt na nią nie "krzyczał" za ekscytację (bo wyciszałam ją znikomo i tylko w przerwach). Skuteczność też miała niezłą. Mi się podobało, ale wydawało mi się, że coś robi nie tak, bo cały czas szła z nosem wysoko, najarana strasznie, i miałam wrażenie, że wcale nie tropi, tylko idzie na wzrok. Dopiero prowadząca, Natalia, uświadomiła mi, że jestem głupkiem, bo nie ma takiego cudu, żeby pies znalazł człowieka na wzrok po tym, gdy ów człowiek znika za rogiem i za tym rogiem chowa się dalej. Wychodziło więc na to, że Fenka całkiem ogarniała, może w swoim dzikim, rozkicanym stylu, ale ogarniała.
Dwa następne treningi nastąpiły, niestety moim zdaniem, w dwa kolejne dni - bo jeden termin wypadł mi z powodu powodów.
W sobotę tropiliśmy we Włochach. Fenka, choć po długiej przerwie, nie zapomniała zabawy tropieniowej. Pierwsze ślady miała jednak średnie, zgubiła pozorantkę i przeszła obok niej. Mnie, jak to mnie, od razu zaczęły ogarniać wątpliwości, aż nastąpił drugi ślad, który - wiem, egzaltowana jestem ;) - zachwycił mnie całkowicie i sprawił, że zrozumiałam, co ludzie widzą w tropieniu. Fenek miał znaleźć chłopca, który przeszedł przez skwerek i schował się za autem. Zaraz na wejściu na skwerek nastąpiła pora na klasyczną, treningową kupę - ona już tak ma, ekscytacja pracą = kupa. Byłam pewna, że to koniec zabawy, tak pewna, że wzięłam się za sprzątnie, jednak ledwo wyrzuciłam pełną torebkę to kosza, Fenek przykleił nos do trawy i ruszył przez skwer. Całą jego szerokość pokonał z nosem nisko, jak po sznurku dotarł do kryjówki pozoranta i bardzo się sobą zachwycił. Mi za to szczęka opadła na ziemię i nie chciała nijak się podnieść. Fenka pracowała nosem w sposób super ewidentny*! co więcej, nie rozproszyła jej fizjologia, tylko skupiła się na zadaniu i pięknie je wykonała! No zachwyt.
Niedziela zaś upłynęła pod znakiem pecha - już przed wyjściem na trening wszystko leciało mi z rąk, po drodze (w okolice Traktu Lubelskiego, więc znaną drogą) dwa razy źle skręciłam, no, masakra i zło. Pierwszy trop Fenka dostała bardzo trudny, bo nie widziała uciekającej pozorantki, tylko dostała od razu przedmiot do nawąchania i miała ruszać; w dodatku ja nie wiedziałam, gdzie pozorantka poszła. Widać było, że ogarnia słabo, wciąż pytała mnie, co właściwie ma robić. Potem ruszyła, ja za nią, wyglądała, jakby zrozumiała zadanie, doleciała do skrzyżowania, zaczęła myśleć... i bum! Treningowa kupa. Znowu. tym razem ciężko jej było wrócić do zadania, chociaż kombinowała i mam wrażenie, że myślała nad wyborem właściwej trasy, ale Natalia zarządziła ujawnienie pozorantki i schowanie się znowu. Fenka zajarała się ogromnie widokiem cioci i znalazła ją bez problemu.
Drugi ślad natomiast mnie zniszczył. Tak się złożyło, że nie wiedziałam, gdzie chowa się pozorant. Fenka za to szła niesamowicie wręcz pewnie, jak po sznurku - mimo moich wątpliwości, że idziemy całkiem nie w to miejsce. Znalazła pięknie, dostała nagrodę, pozorant znowu ucieka, ja znów nie wiem gdzie, ruszamy. Fenka idzie mocno, sprawnie, ja za nią. Skręca, ja za nią. Zwalnia, kombinuje, myśli, ja pewna, że się zgubiła. Nagle rusza galopem, skręca znowu - ja byłam już w 100% przekonana, że to nie to (a Natalia została z tyłu, więc założyłam, że nas nie widzi i dlatego nie stopuje)... I nagle Fenka znajduje kryjówkę pozoranta. Okazało się więc wyraźnie, że nie ma dyskusji, muszę w pełni zaufać mojemu psu, bo ona doskonale wie, co robi! No i ach, ależ dumna byłam...

Tropienie więc wydaje się być czymś bardzo fajnym. Tak jak je "reklamowano", buduje więź, poprawia zaufanie do psa, pewnie też na długą metę jego pewność siebie. Męczy, co jest jakoś fajne, bo choć Fenka niewybiegana jest i tak spokojna w domu, to lubię ją konstruktywnie zmęczyć. Ciężko mi się wypowiadać o jej talentach, ale zapewne podpytam o to Natalię w okolicy końca kursu.
Oczywiście, jest wada. Tropienie w takiej formie wykonuje się na dużym pobudzeniu. I z jednej strony super, bo okazuje się, że Fenka mocno pobudzona wciąż ma kontakt z mózgiem i potrafi się skupić na zadaniu. Nie jest to jednak dobre dla psa, którego planowałam wyciszać. Dlatego zamierzam skupić się na pomaganiu jej w zejściu z emocji po śladzie - czy to wyciszeniem norweskim, czy wybieganiem po całym treningu, czy kongiem, a zapewne jakąś kombinacją tego wszystkiego. Bo zależy mi na tym mózgu =).

W temacie, anegdotka: w niedzielę Fenka w aucie darła się tak, że po powrocie z cudzego śladu zastałam obok pana z telefonem, dzwoniącego na policję. Na szczęście sprawa dała się bezproblemowo wyjaśnić, pan zgłoszenie odwołał, zamieniłam jeszcze parę słów z dyspozytorem i wszystko było ok. Pan jeszcze przepraszał mnie wielokrotnie, choć tłumaczyłam mu, że dobrze zrobił i ma słuszne odruchy, a że tym razem alarm był fałszywy, to nie jego wina.
Choć sama sytuacja była zabawna, chętnie uniknęłabym podobnych atrakcji na przyszłość - oraz dla psa na pewno lepiej będzie opanować umiejętność spokojnego czekania na swoją kolej, bez darcia ryja jak zarzynane niewiemco.

Czekają nas jeszcze dwa treningi, kolejny wykład i pytanie, co dalej z tym fantem. A dalsze szkolenie, nie ukrywam, kusi...

* Ja wiem, że tropić można tez górny wiatrem i to jest ok, ale jestem dramatycznym laikiem, słabo jeszcze czytającym psa w tej pracy, i serio nie po pierwszym treningu i połowie drugiego nie wiedziałam, czy ona pracuje, czy ma farta, czy o co chodzi i co się dzieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!