sobota, 1 lutego 2014

Transport dla Rambo

Udało mi się zrobić coś, o czym od dawna myślałam i co zrobić bardzo chciałam. Tym razem miałam wolny czas i dość refleksu, żeby zaproponować Fundacji AST pomoc w transporcie psa z Olsztyna do Warszawy. Poszło szybko: na fb pojawiła się prośba o transport, skonsultowałam, czy okoliczności sprzyjają, telefon do Fundacji i umówione (no ok, telefonów było więcej, ale decyzja zapadła przy pierwszym, reszta to dogrywanie szczegółów. Oraz kontakt z ASTem to sama przyjemność, miło, konkretnie, wesoło, przeczad.)
Do przewiezienia był staruszek amstaff ze schroniska, chłopaczyna o wesolutkim imieniu Rambo. Ze zdjęć wielki słodziak, poza tym mam straszną słabość do staruszków.

Przyszedł więc piątek, koło południa, powoli zaczęłam się szykować. Zebrałam starą obrożę Lu, starą smycz, psi bidon z wodą, a bagażnik wyścieliłam starą matą do przewozu psów i o wiele starszym śpiworem. Wyglądało to srodze luksusowo:

Bez bicia przyznaję się, że owszem, zależało mi, żeby dziadkowi było wygodnie, ale taki wystrój bagażnika wynikł też z faktu, że chciałam zabezpieczyć go w razie, gdyby Rambo postanowił brudzić (lub brudził całkiem niechcący, kontaktowo, czego po psie ze schronu jak najbardziej się spodziewałam).

I wyjazd.
Z Warszawy wydostać się trudno ja zawsze, może nawet nie tyle trudno, co upierdliwie. Ale już od wysokości Bielan jechało się zacnie, szybki postój na stacji w Łomiankach i dalej już piękna, doskonale mi znana droga. Warunki były doskonałe, nie mogłam więc zrozumieć, dlaczego gps w telefonie twierdził, że podróż do Olsztyna zajmie 4 godziny.
Żyłam w niezrozumieniu tego faktu przez całą czystą i suchą drogę do Płońska. Zaraz za przelotówką przezeń, okazało się, że gps miał rację, ponieważ zima. Co się stało? Otóż to:
Zdjęcie może nie oddawać całości problemu, więc wyjaśniam: pół biedy, że za Płońskiem droga robi się wąska, bo to dla mnie żadna nowość. Cała bieda, że na otwartej przestrzeni wichura nawiewała na asfalt śnieg, co sprawiało, że szybsza jazda zapowiadała się mało bezpiecznie. I tak aż do Nidzicy, z tankowaniem w Glinojecku - polecam, najdroższy gaz na całej trasie ;).
Za Nidzicą przeżyłam kolejny szok, bo choć jeździłam DK7 wielokrotnie, to ostatni raz tal daleko na północ byłam dość dawno i zaskoczyła mnie fantastyczna dwupasmówka, którą tam zbudowali. Warunki więc super aż do Olsztynka, gdzie znowu przewężenie i śnieg na asfalcie.
W Olsztynie ostania przerwa, papieros i zaopatrzenie w parówki dla Rambo. Potem włączyłam gpsa i gładko, choć upiorną leśną drogą, dojechałam pod bramę schroniska. Bramę, którą pracownik szybko mi otworzył i kazał wjechać, kiedy tylko usłyszał, że ja po Rambo, "bo jego boli łapa i po co ma chodzić daleko". Szybko załatwiliśmy wszelkie formalności - sprawa była przygotowana, podpisałam jeden papier, dostałam leki dla dziadka i teczkę z jego papierami i mogłam ruszać.
Sam Rambo... inny niż na zdjęciu. Starszy, i to wyraźnie, bardziej "posunięty". Był też mniejszy, niż się spodziewałam, wyobrażałam go sobie jako psiaka w rozmiarze Karolka, dostałam raczej masywną Fenkę ze słusznych rozmiarów amstaffim łbem. Jedyne, co się zgadzało, to to, że brzydal z niego straszny - w tym, żeby nie było wątpliwości, super pozytywnym znaczeniu tego słowa. Przez ten krótki czas, kiedy miałam z nim kontakt, miał mnie zasadniczo w nosie; nie reagował na imię, na gwizdy i na cmokanie. Do samochodu poszedł za parówką, miał poważne problemy z wejściem do bagażnika, podsadził go przemiły pan ze schroniska. Z dobrych wiadomości, w bagażniku pokręcił się chwilkę, posapał, pokitrasił się i zasnął kamiennym snem, budząc się raz, na stacji benzynowej. Miałam momenty uważnego nasłuchiwania, czy w ogóle żyje i tylko pojedyncze sapnięcia śpiocha upewniały mnie, że wszystko jest w porządku.
Wyżej wspomniany postój na stacji i jedyne moje własne zdjęcie dziadka, beznadziejne jak sto nieszczęść. Nie chciał pozować:
Dzięki, swoją drogą, Bogu, że Rambo był uprzejmy przespać całą drogę bez sprawiania kłopotów, gdyż tych było dość - a to za sprawą faktu, że nie dość, że zapadła noc (co zimą po 17 jest rzeczą raczej normalną), nie dość, że stopień zaśnieżenia dróg jakby wcale się nie poprawił, to jeszcze - i nie żartuję - z nieba zaczęło padać coś, co z niemałym szokiem zmuszona byłam zaklasyfikować jako deszcz. Tak, przy minus 6, potem -5 stopniach PADAŁ DESZCZ, pokrywając cały samochód warstwą lodu - co ogólnie byłoby ok, gdyby nie to, że cały samochód to także przednia szyba, a bez przedniej szyby jeździ się mocno średnio. Droga powrotna minęła mi więc na zastanawianiu się nad najwyższą bezpieczną prędkością przy jednoczesnym waleniu ile fabryka dała ciepłym nawiewem w szybę i kombinowaniu z wycieraczkami, które wodę owszem, zbierały, ale na szybko tworzącym się lodzie tylko wydawały wielce irytujące skrobanie, plus same twardniały od zimna i bardziej mazały, niż czyściły szybę. Skutek: 220 kilometrów przejechane w ponad 4 godziny z jedną krótką przerwą.
Wreszcie w Warszawie oddałam dziadka Asi z AST po długim, ale na szczęście skutecznym namawianiu go, żeby łaskawie wyskoczył z bagażnika, chociaż łapa boli i deszcz na łeb pada. Pogadałyśmy chwilę i wróciłam do domu, życząc dziaduniowi szczęścia w dalszym życiu.

Wróciłam do domu padnięta, jakby dopiero po oddaniu Rambo dotarło do mnie całe zmęczenie - przez Warszawę jechałam na rezerwie swoich sił, w mieszkaniu ledwo byłam w stanie w miarę składnie mówić. Ale to detal, bo chociaż w przypadku tego dziadka życia mu pewnie nie uratowałam, bo gdybym nie ja, znalazłby się inny transport, to czuję, że choćby taka forma pomagania bezdomniakom podoba mi się ogromnie. I chcę więcej.

3 komentarze:

  1. Dobrze zrobiłaś ;) Tez chętnie bym tak pomogła, jednak jeszcze na to czas. Miło się czytało i podziwiam :)
    Pozdrawiamy! :)
    N&F

    figusiowyswiat.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. to naprawdę nic wielkiego - w sensie, radość wielka i przy okazji łatwe zadanie. dopiero bycie DT, szczególnie z resocjalizacją takich psiaków, to jest robota...

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz!