piątek, 2 sierpnia 2013

Żeby spacery były przyjemne

O spacerach pisało tyle osób, że wydaje mi się, że niewiele można dodać w temacie. Jednak ten wpis jest na nieco inny temat: nie chcę sprzedać moich patentów na to, jak umilić psu spacer i sprawić, żeby po powrocie padł martwym bykiem na posłanie i spał. Tym razem będzie o przyjemności ludzkiej części stada, na przykładzie potwora-Fentona.

Że Fenkę uwielbiam, nikt chyba nie ma wątpliwości. Ale daleko jej do bycia psem idealnym (choć mam wrażenie, że coraz bliżej). Pięknie, radośnie i w dużym skupieniu pracuje, jest dobrze zsocjalizowana, odpowiednio reaguje na nowości, szybko się uczy itp. itd - jednak ma też wady.
Szczególnym problemem były pewne jej zachowania na spacerze. Feniątko jest stworzeniem wielce pobudliwym, jej emocje od zera do setki rozpędzają się w pół sekundy. Ja nad tym nie pracowałam za szczeniaka (ach, gdyby człowiek był taki mądry kiedyś, jak jest teraz...!) i dostałam za swoje. Wyjścia na spacer cechowały się tym, że Fenka od założenia smyczy wpadała w poważną ekscytację, co samo w sobie jest jeszcze do zniesienia (choć na pewno niezbyt zdrowe), ale objawiało się dwiema upierdliwymi sprawami: ciągnięciem na smyczy i frustracyjnym burkaniem bez ładu i składu na losowe obiekty.
Jedno i drugie irytowało mnie, ale nie chciało mi się tego przepracować (a i miałam mało pomysłów, jak). Ostatnio jednak z dwóch powodów postanowiłam wziąć się za poprawki. Pierwszym motywatorem była obecność Charliego, który jest spokojny, nie szczeka i nie ciągnie - stwierdziłam, że skoro mam jednego ładnie zachowującego się psa, to i drugi odstawać nie powinien, plus obawiałam się, że w końcu Charlie przejmie durne, fenkowe podniecenie. Drugi powód był ambicjonalny: poznałam Lunkę, zobaczyłam, jak funkcjonuje na spacerach (a robi to znakomicie) i dowiedziałam się oraz zobaczyłam, ile pracy to kosztowało. I tutaj już pękłam zupełnie, uznając, że skoro da się sprawić, że pies fajnie i niekłopotliwie funkcjonuje na spacerze, to do roboty!

Działania przeze mnie zastosowane wyglądały następująco:
1. Zero lenistwa. Czyli na każdy spacer, nawet na nocne siusiu wokół bloku, zabieram saszetkę ze smakołykami i nastawienie do roboty. Czemu? Żeby sobie nie odpuszczać, a i psu nie mącić w głowie, bo jakże ma przyjąć sygnał, że na niektórych spacerach ma być idealna, a na niektórych hulaj dusza?
2. My way or the highway. Czyli że albo idziemy ładnie, albo wcale. Owszem, szału można od tego dostać, bo zatrzymywanie się przy każdym napięciu smyczy jest upierdliwe jak sto pięćdziesiąt, ale hej! To działa.
3. Robisz dobrze = masz radość. Czyli w użyciu było dużo klikera i dużo smakołyków. Luźna smycz - nagroda, spojrzenie na mnie - nagroda. Pochwały słowne też masowo.
4. Robisz źle = dowiesz się. Na lekkie napięcie smyczy jest "a-a" (jako sygnał braku nagrody), na przymierzanie do burkania stanowcze "nie". Na ataki szaleństwa jest korekta smyczą - nie, nie biję i nie szarpię sadystycznie, ale odeszłam od wiary w 101% pozytywnego wychowania i widzę, że lekkie, krótkie szarpnięcie, odpowiednio rzadko stosowane, przypomina psu, czego sobie nie życzę.
5. "Zagrożenie" = skupienie. Czyli jeśli na horyzoncie pojawia się cokolwiek, co może Fenkę wprowadzić w stan burkania, dostaje "siad", skupiam ją, karmię i przeczekuję, obficie chwaląc za dobre zachowanie.
6. Jestem najfajniejsza. Właściwie powinien to być punkt pierwszy i ostatni i wszystkie pozostałe.Chodzi o to, że (i wiem, że nie odkrywam tu Ameryki) jeśli przewodnik jest dla psa najfajniejszy i najważniejszy na świecie, to siłą rzeczy skupiony na nim psiak będzie spokojniejszy i motywacje do ciągania będzie miał mniejszą. Dlatego uparcie bawię się, klikam, karmię, proszę, wymagam, chwalę i w ogóle przewodzę - starając się, żeby było to robione w fajny sposób, konsekwentnie i spokojnie.
Co ciekawe, kupiłam sobie książkę "Aria, równaj!" Jacka Gałuszki i jego rady, choć znacznie lepiej opisane, bardziej złożone i w ogóle składniejsze są dość podobne do tego, co wyczułam intuicyjnie. Dumna z siebie jestem nieco, ale nie znaczy to, że pojadłam wszystkie rozumy. Książka, przeczytana, leży na widoku i zamierzam parę rad z niej wprowadzić w życie.

I jakie są skutki? Przyznam, że zaskakująco dobre. Szczególnie, że pracę zaczęłam tuż przed odstawieniem psów rodzicom, więc pewna niemal byłam, że dwa tygodnie wolnego zniweczy może dwa tygodnie starań. Nic podobnego - po powrocie do mnie jest wręcz jakby lepiej.
Jednak nie czaruję, że jest idealnie. Przede wszystkim, praca jest wciąż daleka od skończenia, ja nie mogę pozwolić sobie na nieuwagę czy odpuszczenie suńce. Ale najważniejsze, że naprawdę widzę postępy i mam głębokie poczucie, że to zmiany nei tylko dla mojej wygody czy spokoju, ale też skupienie i wyciszenie emocji bardzo przyda się Fence.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dzięki za komentarz!