sobota, 19 stycznia 2013

Brak dogtrekkingu, gardło i piłka

Dzisiaj miał odbyć się nasz dogtrekkingowy debiut: miałam wszystko przygotowane do wzięcia udziału w zawodach w Szczepocicach, organizowanych w ramach Dog Orientu. Niestety, plany mają do siebie, że czasem trzeba je zmienić.
W środę Fenka zaczęła kasłać. Przekasłała cała noc, kasłała w czwartek, więc na piątek rano umówiłyśmy się do weterynarza. Diagnoza: zapalenie gardła i krtani, o dość łagodnym przebiegu, ale wściekle zaraźliwe (ponoć panuje praktycznie epidemia tego paskudztwa). Zastrzyk w pupę, profilaktyczny antybiotyk, lek osłonowy i zakaz wychodzenia na dłuższe spacery do poniedziałkowej kontroli. Tak skończył się nas zimowy dogtrekking, zanim w ogóle się zaczął.
W piątek Fenka czuła się już lepiej. Zakazy spacerów potraktowałam poważnie, szczególnie, że w Warszawie jest zimno i bez przerwy sypie śnieg. Pies jednak potrzebuje ruchu albo innego zajęcia, żeby nie zwariować (Fenka spokojnie znosi krótkie okresy bezczynności, ale zależy mi, żeby utrzymywać ją w dobrej formie zarówno psychicznej, jak i fizycznej). Z pomocą przyszła kupiona w Biedronce piłka rehabilitacyjna oraz internet, z którego dowiedziałam się, jak można na niej trenować. I okazało się, że jest to zabawka nie do przecenienia. Fenka wskakuje na nią chętnie, świetnie trzyma równowagę, bez problemu zmienia pozycje, przybija piątkę, ale widać, że mięśnie pracują. Co więcej, z piłki schodzi niechętnie, ale po zejściu zazwyczaj kładzie się spać, choć treningi są krótkie. Polecam tę formę aktywności, sprawdza się super - w przyszłości zdam raport z tego, jak rozwinęły się feniaste mięśnie.
Oprócz tego pracujemy nad dłubaniem obikowym (pies znudzony pracuje pięć razy chętniej, jak udało mi się zaobserwować). Dodatkowo rozwiązałam - z czego jestem dumna - problem, który męczył mnie od dość dawna. Otóż Fenka nie umiała wejść na przedmiot czterema łapkami. To znaczy, wskakiwała na piłkę, na meble, na pieńki, ale kiedy dawałam jej jakąś podkładkę, miskę czy pudełko, nie oferowała nigdy wchodzenia czterema łapami - owszem, przodem, tyłem, skoki, ale nigdy cztery naraz. Udało nam się to jednak przepracować, bo dałam jej na początek wielki cel: dużą, wysoką poduszkę. Tutaj załapała (z małym naprowadzeniem), że ma wejść cała. Przeniosłam więc to na zachowanie na mniejsze pudełko. Mamy czas, więc zamierzam dociągnąć tę sztuczkę do poziomu stania na naprawdę małej powierzchni.

6 komentarzy:

  1. Kolejny przykład jak różne mamy psy :) Drakkar po urozmaiconym spacerze sam stawia się w gotowości do pracy, a znudzony nijak się nie skupia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Żeby było jasne: użyłam słowa "znudzony" w sensie "pozbawiony ciekawej aktywności przez jakiś czas". Przynajmniej w domu tak działa, bo na dworze lepiej, jeśli przed pracą pozwolę się jej trochę wyżyć biegowo i powęszyć.

    OdpowiedzUsuń
  3. A więc Twój "dogtrekking" też spełzł na niczym.

    No nic. Haszczaki jeszcze poznają potęgę Team Retriever!

    OdpowiedzUsuń
  4. Brak spacerów to dopiero bolączka. Wracaj szybko do zdrowia i na trasę. Pozdrawiam Tytus

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękujemy! Na szczęście już jest dobrze.

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz!