środa, 8 kwietnia 2015

W temacie kleszczy

Wiosna, wiosna, wiosna... Jest coraz ładniej, dzień dłuższy, pogoda zachęca do wydłużania spacerów - ale wraz ze wzrostem temperatury na świat wylazło przekleństwo wszystkich psiarzy, czyli kleszcze.
O tych stanowczo niefajnych stworkach powstało już wiele artykułów i postów. Dlaczego są tak niebezpieczne? Bo potrafią przenosić paskudne pierwotniaki, wywołujące wiele niebezpiecznych, potencjalnie nawet śmiertelnych chorób i żaden świadomy psiarz i psiara nie może zignorować tematu zabezpieczania psa prze nimi. Chciałam podzielić się moimi obserwacjami w tym temacie.

Znam cztery sposoby zabezpieczania psa przed kleszczami, trzy przetestowałam dość, moim zdaniem, porządnie* i tym chciałam się podzielić.

Obroże

Osobiście testowałam sprowadzany z Anglii Scalibor. ma wiele zalet: jest wodoodporny, działa długo i nie wymaga, poza założeniem, szczególnych zabiegów. Sprawdzał się u nas bardzo dobrze przez jedne, aktywne wakacje. Ma jednak dwie zasadnicze wady: w domu, gdzie jest więcej niż jeden pies i gdzie psiaki bawią się ze sobą lub się pielęgnująco podgryzają, może zostać przegryziony (a skleić nie ma go jak). Substancje zawarte w takiej obroży są też toksyczne, więc konsumpcja czy wylizywanie jej są mocno niewskazane, a zdarzyć się w stadzie mogą. Z powodu tegoż faktu obroże przeciwkleszczowe są też zabronione przy psach pracujących w dogoterapii w naszym Stowarzyszeniu - bo mogą wywołać podrażnienia u osób, które ich dotkną, szczególnie dzieci, których rączki nierzadko wędrują z psa prosto do oczu, buzi lub jedzenia.
Czyli metoda dobra, ale nie dla każdego, w tym na pewno nie dla naszego Stada.
Podczas korzystania ze Scalibora Fence zdarzył się jeden kleszcze, wbity między palce, suchy i martwy w momencie znalezienia.

Kropelki

Są przeróżne, wielu firm, o różnych składach i trwałości zabezpieczenia.
Po wielu próbach, stosujemy Ektopar, którego substancją czynną jest znana od dawna, a obecnie rzadziej stosowana permetryna. Zasadniczo kropelki należy aplikować co około miesiąc (więc więcej z nimi zachodu, niż z obrożą). Są wodoodporne, ale nie należy psa kąpać ani pławić przez kilka dni po zakropieniu. Dodatkowo zostawiają na parę dni paskudny, tłusty ślad w miejscu aplikacji, co jest niefajne w przypadku psów pracujących z dziećmi, ale po wchłonięciu się substancji są bezpieczne dla dotykających i liżących ;).
Niewątpliwą wadą kropli jest to, że znajdowałam na Fence wbite kleszcze pomimo zakroplenia. Fakt, były martwe, ale teoretycznie samo wbicie jest niebezpieczne, gdyż kleszcz już od pierwszej sekundy może zarazić. Znam też psy, które w miejscu zakroplenia łysieją i dostają alergii - nie jest to bynajmniej reguła, ale coś, z czym trzeba się liczyć.

Tickless

Najnowsza z używanych przez nas metod (i najbardziej chyba kontrowersyjna - co logiczne, wszystko co nowe budzi kontrowersje).
Tickless to zawieszka do obroży, która nie działa chemią w celu odstraszenia czy ubicia kleszcza, ale wydaje ultradźwięki, która paskudę konfundują, przez co pies staje się jakby "niewidzialny" dla tych niemiłych pajęczaków.
Ważne jest, że Tickless działa przez 10 do 12 miesięcy, więc tyle, co obroża, a przy tym znajduje się na podobnej półce cenowej. Podobnie jak obrożę, nie należy go zdejmować po powrocie ze spaceru, gdyż jakieś kleszcze przypadkowo mogą spaść na naszego zabezpieczonego psa (zdarzyło mi się to na spacerze przez kleszczowe piekło nad Wisłą) i tak, jak w psa z Ticklessem raczej się nie wbijają, tak w niezabezpieczonego wgryzą się z ochotą (przetestowane na własnych 4 psach, nie zmyślam!). Trzeba też okresowo sprawdzać, czy Tickless wciąż działa (jest do tego przycisk). Nie powinien wisieć na jednym kółku z metalowymi zawieszkami, np. adresówką. No i słabo znosi przemoczenie - nasze przeżyły wprawdzie ulewne deszcze i brodzenie w płytkiej wodzie, ale producent ostrzega i radzi na czas kąpieli zdejmować urządzenie z psa. Więc "obsługa" Ticklessa, choć mało skomplikowana, wymaga więcej, niż "bezobsługowe" krople i obroże.
Tickless noszą nasze 4 psy od sierpnia 2014. W tym czasie Karolek i Lunka nie mieli ani jednego wbitego kleszcza (a przeszli tej wiosny przez najbardziej zakleszczone krzaki, jakie w życiu widziałam), Spacja wydaje mi się, że też nie (miała w życiu chyba jednego i nie pamiętam, czy w okresie przed-, czy poticklessowym), za to mały pechowiec Fenka miał 3, zebrane w ciągu jednego, najbardziej kleszczowego, wiosennego tygodnia i do tej pory nie wiem, dlaczego tak się stało (dzięki Bogu, były zdrowe).

I tutaj słyszę w głowie chór głosów osób, które odsądzają mnie od czci i wiary za korzystanie z urządzenia, które nie daje 100% zabezpieczenia. Tudzież kwestionujących moją bezstronność i dopatrujących się spisku**. A ja i tak powiem, że mimo fenkowych kleszczy Ticklessy stosuję i stosować będę, co więcej, będę je polecać. Czemu?
Bo jak widać powyżej, nie ma żadnej stuprocentowej metody zabezpieczającej psa przed kleszczami. Paskudy owe robią się coraz bardziej odporne na chemię, co widać po okresowej nieskuteczności najpopularniejszych kropelek. Żeby pies był maksymalnie bezpieczny, trzeba kombinować. wiele osób decyduje się na mix obroża + krople, co mi wydaje się grubą przesadą, bo chemia w nich użyta jest jednak bójcza i nieobojętna. Dlatego ja obstaję przy niechemicznym Ticklessie, który w miesiącach mało zakleszczonych pięknie daje radę. W okresie najgorszego wysypu do Tickelssa bez wyrzutów sumienia dodaję kropelki - zabezpieczenie jest wtedy podwójne, a chemia jedna. Przede wszystkim zaś wierzę w uważne oglądanie psa po każdym spacerze, szukanie kleszczy zarówno łażących, jak i wbitych kleszczy i uważne obserwowanie psiaka, jeśli cokolwiek znajdziemy - bo bez tego, jeśli ochrona zawiedzie (a z tym trzeba, jak pisałam, liczyć się zawsze!), możemy przegapić pierwsze objawy czegoś niedobrego.

A Wy, jak radzicie sobie z kleszczami? Może ktoś ma tę jedną, genialną metodę, która mi umknęła? Czekam na komentarze i życzę, żeby krwiopijcze paskudy trzymały się od Was z daleka!

* Czwarty do tabletki. Wiem, że jadły je psy z ekipy Heart Chakry, więc do niej warto kierować pytania.
** Spieszę donieść, co można chyba łatwo wyśledzić, że owszem, prywatnie znam osobę dystrybuującą Ticklessy. Ale nie ma żadnego spisku, gdyż grosza od niej za reklamę nie dostaję (czy w gotówce, czy w towarze), a przede wszystkim, w życiu i za żadną kasę nie polecałabym czegoś, nie wierząc w jego skuteczność, gdy chodzi o zdrowie moich i nie tylko moich psów!

4 komentarze:

  1. Dwa lata temu stosowałam tylko kropelki (Felvox, Fiprex, Sabunol i co się nawinęło), w zeszłym roku przetestowałam też obróżkę z Pchełki - pomiędzy kropelkami. W tym roku zaczęłam od ticklessa, tylko tej tańszej wersji z karuska. Nie ukrywam, że nie wierzę w działanie ultradźwięków ;) Szukałam jakiś danych, natężenie, czy może efekt i choć wiem, że to bardzo osobnicza sprawa, to jednak postanowiłam zaryzykować. Jak włączałam ten brzęczyk, to Janka nosiła jeszcze obrożę feromonową, nie chciałam więc, żeby cokolwiek mogło kolidować z jej działaniem. Mój pies nie łapie dużo kleszczy, odkąd ją mam znalazłam na niej tylko jednego chodzącego kleszcza, dlatego mam nadzieję, że tendencja się utrzyma, a jej organizm dostanie mniej chemii niż zazwyczaj. Na wakacje planuję ją dodatkowo zakroplić, bo jednak Janka jest bardzo wodnym stworzeniem i ledwo zaczęłyśmy sezon, to zdążyła się już ze 3 razy wykąpać z brzęczykiem... :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życzę kontynuowania bezkleszczowego trendu - ale mam takie zastrzeżenie, że brzeczyk z Karuska to nie Tickless. Wiem, że to był taki skrót myślowy, ale ja lubię porządek ;).

      Usuń

Dzięki za komentarz!