piątek, 20 lutego 2015

II Obi Turniej, 14 -15 lutego 2015

Jak spędzić Walentynki? No jak to jak: należy robić to, co się kocha, najlepiej w towarzystwie, które się kocha! Wyjazd na Obi Turniej był u nas w domu oczywistością, o czym zresztą świadczą nasze numery startowe, przyznawane na podstawie kolejności zgłoszeń - 3 i 5.

Aby było jak w dobrym dreszczowcu, do końca nie było wiadomo, czy pojedziemy. mi przyplątała się jakoweś choróbsko, a Lunka miała w czwartek zabieg i od mojej temperatury i jej samopoczucia wyjazd ostatecznie zależał. Na szczęście się udało i tak oto, po spotkaniu na stacji benzynowej z Trusiową i Esmową, po dostarczeniu gadżetów od sponsorów na miejsce zawodów i po upiornym przejeździe leśnymi dróżkami po ciemku, dotarłyśmy do genialnej agroturystki, w której nocowałyśmy wraz z wyżej wspomnianymi (Matkami) Joannami Od Owsików oraz Wiktorią i Andrzejem Morawcami. Na tym i miłych wieczornych rozmowach minął dzień zerowy zawodów =).

W sobotę miały być zerówki, więc obiecałam sobie, że przeprowadzę nas (Feneczka i siebie) przez ten dzień idealnie. Mało idealna była pobudka o 7 rano, kiedy jednak podniecenie nadchodzącymi wydarzeniami wyssało mnie z łóżka. Po śniadaniu poszłyśmy, czyli Spacka i Fenka, na długi spacer z Esme i Truśkiem (wszelkie ludzie też były). Tutaj nastąpił pewien zgrzyt, bo z okazji podekscytowania nowym miejscem, liczbą psów wokół i w ogóle światem Fen i Spac brzydko się podziamgały, przy okazji zatrzymując mi na moment akcję serca, bo Spacka zalała się krwią i miałam już wizję, że znowu tuż przed zawodami się skontuzjowała. Na szczęście-w-nieszczęściu chlusty posoki jak z zarzynanego prosiaka wzięły się tylko ze spacusiowego języka, emocje szybko opanowano i cały przykry epizod krzywdy dziewczynom nie zrobił.
Po spacerze transport na miejsce zawodów, rejestracja i oczekiwanie, umilane oglądanie części przebiegów trójkowych. I dopisało nam szczęście, bo my miałyśmy numer startowy 3, a Do ze Spacką 5 - tak więc po odprawie szybko poszłam po psa i mogłam się rozgrzewać.

Rozgrzewka idealna. Fenka uporała się z fizjologią, poniuchała i grzecznie spytała, co robimy, powtórzyłyśmy więc niewydupianie do wyrzuconego koziołka. A przede wszystkim zachwycała mnie cała ona: skupiona, chętna do pracy, spokojna... Takiego psa chciałam zawsze.
Przebiegi były treningowe, na takiej zasadzie, że można było psa dowolnie nagradzać między ćwiczeniami i nie miało to wpływu na punktację, co dla nas było rozwiązaniem wspaniałym. Zastanawiałam się tylko, JAK nagradzać - w końcu zdecydowałam się napchać do kieszeni smakołyki (w ten sposób, bez dodatkowych gadżetów, wyglądałam jak na prawdziwych zawodach) i wziąć Fenki kochanego szopa jako nagrodę-zabawkę, ale skorzystać z niego na sam koniec, gdyż obawiałam się, że psiul pobudzi mi się zabawką nadmiernie i będzie po mnie kicać, kiedy ją schowam.
W końcu poproszono nas na halę, wchodzimy na ring przygotowawczy i tutaj drobny zgrzyt - ledwo zaczęłam skupiać Fenke na sobie, a już poproszona nas na ring. I zrobiłam błąd, bo nie poprosiłam o więcej czasu, tylko na ów ring posłusznie poszłam...
... co zaskutkowało tym, że podczas mojego przywitania z sędziną nie tylko zapomniałam, że mam przedstawić siebie i psa, ale i całkowicie nieskupiona Fenka zawąchała się w komisarzującej Ewie i z trudem przywołałam ją do względnego porządku - bardzo względnego, bo stała radośnie między mną a sędziną z wzrokiem błądzącym za rozumkiem. Uprzejmie dała się lekko dotknąć i otrzymałyśmy 8 punktów za socjalizację, najbardziej liberalną ocenę w powiecie.
Mimo paskudnego stylu ucieszyłam się wielce, hojnie nafutrowałam Fenkę karmą i ruszyłyśmy do pachołka od przywołania, kolejnego ćwiczenia. Pozycja zasadnicza ok, leżenie krzywe jak zawsze, odchodzę, odwracam się, przywołuję zwierzę, rusza jak marzenie, kicającym galopem... i, jasna cholera, powtarza numer z przebiegów altowych, czyli mija mnie i wącha glebę za mną. Z zaniepokojenia, jakie jej zachowanie wywołuje wśród ekipy sędziująco-komisarzująco-sekretarzujacej wnioskuję, że wcześniej nasikał tam jakiś pies, co może Fenki nie usprawiedliwia, ale tłumaczy jakoś. Cudem ją zgarniam, dostawiam byle jak, po końcu ćwiczenia nagradzam, ale i bardzo tymi nagrodami próbuję skupić na sobie. 5 punktów, i tak miło.
Dalej aport. Wysiaduje przepięknie, rusza jak strzała, podejmuje, wraca szybko... i, nie wierzę, powtarza numer z przywołania, zawąchuje się za mną! Ale najlepsze, że ani koziołka nie mieliła w biegu, ani wąchając nie puszcza, więc szybko przywołana do porządku i nogi ładnie się dostawia, nie pluje koziołkiem i, ostatecznie, wygrywa nam 7 punktów. A we mnie wszystko śpiewa, tańczy i gra skoczne melodie, bo to było może niesubordynowanie, ale jakie piękne, w jakim stylu znakomitym, TRZYMAŁA TEN CHOLERNY KOZIOŁEK!!
W cudownym humorze idziemy na chodzenie przy nodze na smyczy (i tutaj ogromne podziękowania dla Ewy, która komisarzowała tak pięknie i sprawnie, że nie pamiętam, kiedy zamieniła mi koziołek na smycz, a zrobiła to niewątpliwie). Po strasznych doświadczeniach zawodów altowych nie wiem, czego się spodziewać, mam obawy, liczę się z koniecznością pomagania, skupiam się na 105%. Ale Fenka ewidentnie też, idzie pięknie, ze dwa może razy zrywa kontakt wzrokowy, ale idzie, idzie ładnie i równo, widać, że chce. Ja zakwitam polnym kwieciem, sędzina stawia 9 punktów.
Następna jest przeszkoda, od stuleci niećwiczona, ale mocna mimo pokracznego stylu. Na odprawie dowiedziałam się, że wolno mi tylko raz powiedzieć "hop", postanawiam więc zaryzykować. Dostawienie, komenda, Fenek leci, skacze bokiem jak to ona, wraca bez komendy, dostawia się, chyba po drodze mnie zahacza, bo 9,5 punkta - a może to za szpetotę skoku? Nieważne, dla mnie bomba.
Wracamy na chodzenie przy nodze bez smyczy. Humory nasze super, to pamiętam znakomicie - te wpatrzone we mnie fenkowe ślepia, jej chęć do pracy. Ruszamy, idziemy, jest - jak na nas - znakomicie. Bezwstydnie się na nią gapię, uśmiecham się, raz chyba (a może to było przy chodzeniu na smyczy) koryguję jej odpływanie malutkim kroczkiem w prawo. Część mojego mózgu mówi, że nie jest to najpiękniejsze chodzenie na świecie, ale część krzyczy, że jak na Fenkę i mnie, jest wybitne i to mi wystarcza. Bonusowa niespodzianka czeka na mnie na koniec przebiegu, Wy też poczekajcie =).
Zmiany pozycji. Mam pełen luz, zdecydowałam (i, ku rozbawieniu reszty ekipy Team Spirit, powtarzałam sobie głośno przed startem), że robimy zmiany na komendy domowe siad i leż, bo do pac i kic nie wrócę, a zmiany na nieruchome przody mamy rozgrzebane nie do pokazania. Robimy więc na luzie, tylko komendy głosowe, leżenie jak to Fenka, łapka za łapką, siadanie z kicem. 8 punktów.
Na koniec zostawanie - niby pewniak, czyli, od altowych przebiegów to wiem, loteria ;). W siedzeniu, tak jakoś wolę, Stoję plecami do Fenki, stoję, nikt nie mówi, że coś popsuła, więc stoję, nudzę się okropnie, myślę niecenzuralnie, kiedy koniec i w tym momencie pada "proszę wrócić do psa". Wracam, siedzi jak posąg. Zasłużone, nieskromnie powiem, 10 punktów.
Ewa mówi "koniec ćwiczenia", nagradzam Fenkę żarciem, ale wokół jakoś nic się nie dzieje, więc głupio pytam "To już?" i dowiaduję się, że owszem. Wyrywam więc z kieszeni szopa, Fenka szarpie się jak marzenie, jeszcze podchodzi sędzina i mówi magiczne słowa "I loved the heelwork". LOVED. THE. HEELWORK. Fenki. Szalonego Zgredka. Nasze chodzenie, kiedyś tak paskudne. I faktycznie, potem dowiaduję się, że za chodzenie bez smyczy było pełne 10 punktów. Schodzę z ringu trochę w szoku, trochę w euforii.

Sumarycznie kończę z imponującym mi wynikiem 83,5 pkt i oceną doskonałą (sędzina Lucie Gabrielova z Czech). Sprowadziłam później, że od przebiegów altowych poprawiłam, poprawiłyśmy ocenę o równe 50 punktów!

Po wyjściu z hali mam malutki dylemat, czy oglądać przebieg Do ze Spacją, czy iść biegać Fenkę. Wygrywa Fenka, idziemy na łąkę, szalejemy z szopem, skaczemy przez drewniane bale, spuszczamy stres. I radujemy się ogromnie.

Potem było jeszcze sporo wydarzeń. Było oglądanie innych przebiegów, w tym cudnego buldożka francuskiego, Molly - jakoś mi zawsze serce rośnie na widok osób pracujących z psami nietypowych ras albo z kundelkami z adopcji, cieszy mnie nieelitarność obedience mimo wszystko. Był spacer. Była dekoracja, podczas której nie mogłam uwierzyć, że wciąż nie jestem wyczytana (bo szło od ostatniego zawodnika), rozglądałam się nerwowo, prawie ruszyłam, kiedy wyczytano inna Agnieszkę i wreszcie dowiedziałam się, że zajęłyśmy szóste miejsce w stawce 23 psów.
Była kolacja fundowana przez Esme ;), zwyciężczynię klasy 0. Było wieczorne picie cydru i zachwyty nad tym, że Fenka bez problemu funkcjonuje z 3 innymi psami i wśród kolejnych 4, miejscowych, na podwórku. Był sen, był niedzielny, długi spacer i wreszcie, niestety, była pora powrotu do domu.

Z czym wróciłam? Przede wszystkim z zachwytem nad tym, co daje nawet nie praca-praca, bo tego nam ostatnio brakowało, ale po prostu bycie z psem, spacery i praca nad sobą i nad relacją. Z zachwytem nad Fenką, nie jako psem sportowym, ale po prostu psem, psem do życia, do włóczęgi, psem, który o 7 rano w poturniejową niedzielę pakuje mi się do łóżka. I nie chodzi wcale o punkty, choć miło poprawić wynik aż o 50; nie chodzi o pozycję w stawce, bo ta nie zależy ode mnie, chodzi o zupełnie inny kontakt, o radość z pracy, o to, że utrzymałam na wodzy głupią ambicję, o to, że wybrałam wybieganie psa po starcie zamiast oglądania innych. O własny rozwój i radość z niego.
Ale mam i motywację do pracy obikowej, dużą, bo daje ona efekty. Nie mamy zmian pozycji, a przydałyby się. Musimy przepracować mijanie mnie przy przywołaniu, co nie będzie łatwe, bo na treningu czy spacerze nie występuje (nie było go nawet na hali w sylwestra). No i powoli warto może opanowywać ćwiczenia z wyższych klas, bo może, może, może z tych zerówek jednak wyjdziemy i to niekoniecznie za wiele lat.

Napisanie tego wpisu zajęło mi 5 dni, które przechorowałam lekko i przyznam, że w tym czasie nieco Fenkę zaniedbałam. Ale dziś jest piękny, wiosenny jakby dzień. I wracamy do gry.

A na koniec jedno jedyna nasze zdjęcie z przebiegów, dekoracja. Wyglądam jak Buka, ale nic to:


3 komentarze:

  1. Emocje były, "momenty" były - super! Dajesz mi nadzieję, że jest opcja, że zgubiony mózg kiedyś się odnajdzie :))

    Niesamowicie musiały brzmieć słowa sędziny ! To chyba największy komplement, jaki można uzyskać :)

    trzymam dziewczyny kciuki za Was - nabrałam chętki na kolejne treningowe zawody :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja ocieram się o wiarę w to, że wszystko można. Najwyżej czasem trzeba przesunąć nieco poprzeczkę ;).

      Usuń
  2. Wielkie gratulacje! Zarówno wyniku jak i tego postępu w waszym porozumieniu, radości z wspólnej pracy, bo to jest właśnie najważniejsze :).

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz!